- Nie lubię opuszczać miejsc z obawy przed niebezpieczeństwem, które mogłoby mi zagrażać. Tym bardziej że mam ochotę lepiej poznać miasto, które pokochał mój ojciec. Możliwe, że zostanę tu jeszcze kilka dni.

- To szaleństwo! Słyszałaś, co wczoraj mówiła pani Leonarda? Ten nędznik du Hamel mieszka tutaj i wciąż jest tak samo podły. A jeśli cię gdzieś zobaczy? Jesteś tak podobna do mojej słodkiej Marii!

- Może właśnie to różni mnie od matki. Ona była nieskończenie słodka, czuła i wrażliwa - ja taka nie jestem, a raczej... już nie jestem! Będę się miała na baczności. Zresztą mam dobrych obrońców. Jedź spokojnie, panie! Może pewnego dnia znowu się spotkamy.

Przerwało jej hałaśliwe wejście Leonardy. Guwernantka dosłownie promieniała zadowoleniem i nie zauważywszy Krzysztofa zawołała od progu:

- Mam to, czego nam trzeba! Dom dokładnie naprzeciwko tego, który nas interesuje...

Spostrzegłszy, że młoda kobieta nie jest sama, urwała nagle i poczerwieniała, co rozbawiło Fiorę: po raz pierwszy widziała u starej Leonardy rumieńce. Nagle zapanowała krępująca cisza. Krzysztof de Brevailles spojrzał kolejno na nie. Zmarszczył gęste brwi blednąc jednocześnie:

- I żeby móc lepiej poznać Dijon - powiedział wolno -potrzebujesz, pani, domu sąsiadującego z domem du Hamela? Czy tak?

Fiora wstała i podeszła patrząc mu prosto w oczy:

Właśnie tak, ale proszę byś się tym nie martwił, panie.

- Prosisz mnie o zbyt wiele. Co zamierzasz zrobić?

- Mogłabym odpowiedzieć, że to moja sprawa, ale może masz prawo wiedzieć. Chyba wczoraj powiedziałam ci, że pragnę spłacić stare długi? Spotkanie Regnaulta du Ha-mela to główny powód mego przyjazdu. Zamierzałam pojechać do Autun, by go znaleźć, ale niebo - czy też może piekło - postanowiło oszczędzić mi drogi, on mieszka tutaj. Nie opuszczę Dijon, dopóki go nie uwolnię od obecności tego nędznika.

- Chcesz zabić go?

- Wspaniale odczytujesz moje zamiary.

- To szaleństwo!

- Nie sądzę. W każdym razie, niezależnie od twych obiekcji, nie zmienię decyzji.

Krzysztof spojrzał z przerażeniem na stojącą przed nim dumną i wyprostowaną młodą kobietę, tak kruchą w czarnej sukni, z wielkimi szarymi oczami i wyniosłą miną. Wydawało się, że jest zdecydowana. Zrozumiał, że nie zdoła jej skłonić do ustąpienia. Nie wiedział dlaczego młoda kobieta aż tyle dla niego teraz znaczy. Zwrócił się do Leonardy i poszukał jej spojrzenia, mając nadzieję na jej pomoc.

Ona jednak potrząsnęła przecząco głową.

- Naprawdę już próbowałam.

- W takim razie - postanowił Krzysztof - zostaję. Pomogę ci, pani, i nie wyjadę, dopóki sprawa ta nie zostanie załatwiona. A jeśli ktoś musi zadać cios, to będę nim ja!

- Fiora nie odpowiedziała, ujęła dłonie młodzieńca; odwróciła je, by obejrzeć ich wnętrze, jakby próbowała wyczytać coś z sieci linii, po czym podniosła na niego oczy:

- Czy otrzymałeś wyższe święcenia, panie? - spytała zgodnie.

Krzysztof zarumienił się.

- Tak... ale nie chciałem tego.

- Jednak tak się stało! Te ręce zostały wyświęcone. Nie możesz splamić ich krwią.

- A cóż innego będę robił na wojnie?

- To co innego. Byli i są nadal mnisi-żołnierze. Poza tym w walce będziesz ryzykował własnym życiem.

- Ale ja w ogóle nie chcę być mnichem, ani żołnierzem ani kimkolwiek innym. Chcę być wolnym człowiekiem i decydować o swoim losie.

- Zrobisz, jak zechcesz, ale przynajmniej nie będziesz zhańbiony przemyślną zbrodnią. Poza tym nikomu nie oddam przyjemności zadania ciosu. I wreszcie - po tym zabójstwie będą następne, które pewnego dnia, być może, zaprowadzą mnie na szafot. Nie zgadzam się, panie, wciągnąć w to ciebie, bo cierpisz już siedemnaście lat. Zależy mi na tym, byś mógł teraz żyć tak, jak zechcesz. Nie zabieraj mi tej pociechy! Pomóc ci jest być może moim ostatnim dobrym uczynkiem.

- Błagam cię, pani, pozwól mi pozostać! Będę nad tobą czuwał, będę cię chronił.

- To nasze zadanie - rozległ się poważny głos Demetrio-sa, który akurat wszedł. - Donna Fiora ma rację; musisz iść na spotkanie swego losu, a nam pozwolić decydować o naszym. Jedź w pokoju!

- Czy sądzisz, panie, że to teraz możliwe?

- Jestem tego pewien. To nawet konieczne, gdyż trzeba byś któregoś dnia znalazł się w pewnym miejscu, o pewnej porze, aby spłacić dług, który zaciągnąłeś dzisiaj.

- Co chcesz przez to powiedzieć, panie?

- Zdarza się, że zasłona przyszłości unosi się przede mną. Przyjdzie dzień, kiedy dane ci będzie zwrócić to, co otrzymałeś.

 Trzeba mu wierzyć! - zapewniła Fiora - Nigdy się nie myli. Pożegnajmy się teraz... i módl się za nas, panie!

Leonarda bez słowa wzięła czarną opończę, którą Krzysztof wchodząc do komnaty położył na zydlu, okryła mu ramiona. Pozwolił jej na to przyglądając się Fiorze. Drgnął, kiedy Demetrios wsunął do jego sakiewki kilka sztuk złota i popchnął go w stronę młodej kobiety:

- Uściskaj ją, panie! Już czas. Esteban czeka na ciebie z koniem na dziedzińcu. Kieruj się do Lotaryngii, gdzie ponownie są formowane oddziały burgundzkie. Mówi się o Thionville.

Fiora podeszła do młodzieńca, a on nagle porwał ją w ramiona. Odsunęła go łagodnie, ale z siostrzaną czułością ucałowała w oba policzki:

- Niech cię Bóg strzeże, wujaszku. Gdziekolwiek będziesz, zawsze będziesz do Niego należeć.

Pocałował ją w czoło i odwróciwszy się gwałtownie wybiegł; za nim wyszedł Demetrios. Słychać było jak Krzysztof zbiega ze schodów. Obie kobiety wyszły na drewniane krużganki, aby asystować,przy jego odjeździe. Zobaczyły jak pewnie wskoczył na siodło, uścisnął dłonie Demetriosa i Estebana, a później, zdjąwszy kapelusz skłonił się damom i ujmując w dłonie wodze zniknął za bramą oberży.

- Dobrze uczyniłaś oddalając go, pani - powiedziała Leonarda.

- Dlaczego? Czy nie budził twego zaufania?

- Biedny chłopiec! Oczywiście, że tak, ale był o krok od zakochania się w tobie, mój aniołku, a twoje sprawy rodzinne są i bez tego skomplikowane. Teraz chodź przygotować się do przeprowadzki. Mam nadzieję, że ci się tam spodoba.

- To bez znaczenia. Jeśli z okien widać to, co mam nadzieję ujrzeć, reszta może być mało interesująca.

- Na szczęście tak nie jest. Oto egoizm młodości! Pomyśl 0 mnie. Przeszłam z oberży do wytwornego pałacu twego °jca. Nabrałam nowych przyzwyczajeń.

W porozumieniu z towarzyszami Leonarda wynajęła dom na nazwisko lekarza Demetriosa Lascarisa podróżującego z siostrzenicą, sekretarzem i guwernantką młodej kobiety. Tak więc podająca się za księżniczkę Lascaris, szczelnie osłonięta welonem i niesiona przez Estebana jako chora, Fiora znalazła się w pięknym pałacu Morel-Sauvegrain. Zamieszkała w jednym z pokoi z widokiem na sąsiednią siedzibę.

Pokój ten, którego drzwi zostały dworsko otwarte przez zarządcę, ozdobiono wielkim bukietem piwonii ustawionym w cynowym dzbanie. Obok stała bombonierka wypełniona smażonymi w cukrze owocami.

- Moja pani - powiedział - wita Waszą Wysokość i ma nadzieję, że gdy jej stan zdrowia się poprawi, będzie miała przyjemność złożyć wizytę.

Fiora wypowiedziała słabym głosem kilka słów podziękowania, do których Demetrios dodał, że byłby szczęśliwy mogąc ze swej strony dostąpić zaszczytu złożenia wyrazów uszanowania pani tego domu, której sława dotarła aż do Florencji.

- Nie omieszkam tego uczynić - zwierzył się Leonardzie, kiedy za zarządcą zamknęły się drzwi. - Z pewnością może nam powiedzieć wiele pożytecznych rzeczy.

- Ja biorę na siebie przepytanie służących - odpowiedziała Leonarda. - Plotki najłatwiej wydostają się kuchennymi drzwiami.

Fiora nie słuchała i zeskoczywszy z łóżka, na którym położył ją Esteban, podbiegła do okna. Dom Regnaulta du Hamel znajdował się rzeczywiście naprzeciwko. Był taki jak go sobie wyobrażała: ciemny i ponury.

Była to siedziba niemal równie odosobniona jak dom kata. Z trzech stron okolona ulicami i rzeką, z czwartej od pobliskich domów oddzielał ją zaniedbany


ogród. Dom był dwupiętrowy, postawiony na wysokiej kamiennej podmurówce. Jedyne wejście do niego prowadziło przez okute żelazem drzwi. Budowlę wieńczył wysoki dach. Dwa okna na pierwszym piętrze, otwór zasłonięty drewnianymi okiennicami i okienko na poddaszu, nie dostarczały zapewne wiele światła. To prawda, że ze swego punktu obserwacyjnego Fiora nie mogła widzieć fasady od strony ogrodu, ale uznała, że dom był równie smutny jak więzienie.

Demetrios, który wybrał drugi pokój z lepszym widokiem na drzwi, przyszedł do Fiory:

- Dobrze byłoby widzieć - powiedział - jak wygląda fasada od strony ogrodu. Tej nocy wyślę Estebana na rekonesans.

- Za wcześnie - zauważyła Fiora. - Nasze przybycie, któremu towarzyszyło miłe powitanie przez panią tego domu, musiało narobić sporo szumu w dzielnicy.

Lepiej nie ryzykować zwrócenia na siebie uwagi.

Grek uśmiechnął się rozbawiony i cichutko zaklaskał:

- Brawo! Widzę, że moje lekcje przyniosły owoce. Miałem nadzieję, że mi tak właśnie odpowiesz. Masz rację. Ty jesteś chorą młodą kobietą, ja starym uczonym nie porzucającym nigdy towarzystwa ksiąg. Szybko przyzwyczaimy wszystkich do tego sielskiego wizerunku. Esteban nie ma za to żadnego powodu, by sobie odmawiać chodzenia po tawernach. Nie ma sobie równych w znajdowaniu przyjaciół i rozwiązywaniu im języków. A pani Leonarda zdoła, być może, wydobyć coś od służącej, która sprząta w pokojach.

Służąca, bowiem zarządca domu przydzielił im dodatkową pomocnicę, Chretiennotte była zacną kobieciną około trzydziestki, o oczach okrągłych lecz żywych, o twarzy wesołej lecz ujmującej; nie stroniła od pracy ani długich Pogawędek. Tym co ją wyróżniało spośród innych było Pogodne usposobienie, które sprawiało, że śpiewała od rana do wieczora. Leonardzie przypominała nieco grubą Colombę, jej florencką przyjaciółkę, która była zawsze najlepiej poinformowaną osobą w mieście. Powstrzymywała się jednak przed okazywaniem Chretiennotte zbytniej sympatii przypuszczając, że pani Morel-Sauvegrain przysłała im tak gadatliwą służącą rozmyślnie, chcąc być poinformowana o życiu i działaniach nowych lokatorów.

- Rozmawiaj z nią jak najmniej - poradziła Fiorze -i pozwól mi działać. Już ja potrafię wydobyć od niej informacje.

Życie w nowym domu powoli się ułożyło; spokojne i ciche godziny, odmierzały uderzenia dzwonu, w który bili Jaquemart i jego żona Jacqueline w pobliskim kościele Notre Dame*4 . Wierna dawnym przyzwyczajeniom Leonarda każdego ranka udawała się na pierwszą mszę, a później czuwała nad prowadzeniem domu. Demetrios wertował przywiezione z Florencji dzieła i pracował nad rozpoczętym wcześniej traktatem o krążeniu krwi. Esteban chodził po mieście. Fiora zaś, już po dwóch dniach z trudem znosiła sprzeczne z jej naturą udawanie chorej, do czego zmuszało ją podobieństwo do rodziców: istniało ryzyko, że zostanie rozpoznana. Jedyną rozrywką, poza robótką, którą Leonarda wsunęła jej w dłonie i grecką książką pożyczoną przez Demetriosa, było obserwowanie sąsiedniego domu.

Przesiadując godzinami w wyściełanym poduszkami fotelu uparcie śledziła to, co działo się po drugiej stronie strumienia. Niestety, prawdę mówiąc, nie działo się tam zbyt wiele: dwa razy widziała wchodzącego i wychodzącego któregoś z dwóch służących, którzy - zdaniem Estebana -stanowili całą służbę książęcego doradcy. Jego samego jeszcze nie widziała, gdyż udał się do swej posiadłości w pobliżu Vergy.

Była tak zmęczona wyczekiwaniem, że trzeciego dnia rano nie oparła się chęci wypytania Chretiennotte:

- Czyją własnością jest dom po drugiej stronie mostu, w którym okna nie otwierają się wcale a drzwi tylko z rzadka?

Służąca wzniosła do góry oczy i przeżegnała się pospiesznie trzy razy. Widząc zdziwienie Fiory westchnęła:

- Lepiej byłoby przenieść cię do innego pokoju, panienko, jeśli masz interesować się tą szopą.

- Szopą? Wydaje mi się, że to dosyć ładny dom, solidny i dobrze zbudowany.

- Tak, oczywiście, ale nie lubię przechodzić koło niego po zapadnięciu nocy, słowo daję.

- Chcesz powiedzieć, że to złe miejsce?

- Właściwie nie, ale właściciel jest złym człowiekiem. Jest bogaty i wysoko postawiony, ale to straszny kutwa. Nienawidzi kobiet. Nie ma nawet służącej tylko dwóch lokajów, dwóch półgłówków warczących jak złe psy i jeśli zajdzie potrzeba, gryzących. Biada żebrakowi, który ośmieliłby się zastukać do tych drzwi:

dostałby jedynie parę kijów.

- Nie jest żonaty?

- Pan du Hamel? Żonaty? Mimo jego bogactwa żadna kobieta czy dziewczyna, nawet uboga, nie zechciałaby go. Miał dawniej żonę, o której mówią, że była piękna jak anioł, i że ją dręczył i, że uciekła od niego do brata. Nieszczęście chciało, że ona i ten brat kochali się bardziej niż należy i wszystko to źle się skończyło. Mąż ich odnalazł i wydał katu co, jak się domyślasz, pani, nie jest zachętą dla innych! Spójrz! Właśnie jeden ze służących wychodzi na targ.