Obudziło ich mocne pukanie do drzwi. Słoneczne promienie przesunęły się w inne miejsce, pośrodku ściany siedział gekon. Sara nie wierzyła własnym oczom, że leżała aż tak blisko Alfreda: jej twarz nieomal dotykała jego szyi. Ale i on zmienił we śnie pozycję, obejmując ją ramionami, tak jakby się bał, że spadnie z łóżka.

W jednej chwili poderwali się na nogi.

– Niesłychane! Ja też zasnąłem – wykrzyknął zaskoczony Alfred. – Gdzieś ty schowała klucze?

– Jejku! – zawołała w poczuciu winy. – Chwileczkę, już otwieram! – krzyknęła do osoby stojącej za drzwiami, jednocześnie wyciągając z torebki klucze od pokoju.

Za drzwiami czekał cierpliwie chłopiec hotelowy.

– Telegram do pana Eldena.

– Dziękuję – odpowiedział i przyjął list. Podszedł do okna, przeczytał wiadomość i bez słowa wręczył ją Sarze.

Była to depesza z norweskiej policji kryminalnej.

Dotyczy przesianego zdjęcia. Kato Helmuth 34 lata. Skazany za fałszerstwo, gwałt, import narkotyków, nielegalne posiadanie broni itd. Podejrzany o przynależność do grup terrorystycznych i o morderstwo. Poszukiwany w wielu krajach. Niebezpieczny. Jak najszybciej odesłać Sarę Wenning do domu. Zachować najwyższą ostrożność, nie aresztować. Złapiemy go na Gardemoen.

– Gardemoen? Jeśli znajdzie muszlę, to uda się prosto do Anglii!

– Nie pozwolę, żeby ją zdobył.

– Czy słyszałeś o nim już wcześniej? – zapytała oddając mu telegram.

– Naturalnie, to jeden z najgroźniejszych przestępców. Ujęcie go to niemal zaszczyt. Ale nie mogę uwierzyć, że Torii właśnie w nim się kochała. Nic dziwnego, że dotychczas się pilnował, by nie wchodzić mi w drogę.

– To rzeczywiście brzmi koszmarnie – zauważyła Sara. – Kontaktów z terrorystami mogłabym się po nim spodziewać. Mimo to może być pociągający, a na piętnastoletniej dziewczynie z pewnością potrafił zrobić wrażenie.

– Teraz rozumiem, dlaczego podróżuje pod nazwiskiem twojego wuja: nie miałby najmniejszych szans wydostać się za granicę, gdyby używał własnego nazwiska, straż graniczna zatrzymałaby go w okamgnieniu. Wybrał lot czarterowy, gdyż tu kontrola jest ograniczona. Należy do najbardziej poszukiwanych przestępców. Dobrze, że tym razem posunęliśmy się na tyle, że wiemy, z kim mamy do czynienia.

Alfred umilkł. Stał długo w zamyśleniu, obserwując Sarę. W końcu aż musiała zapytać, czy coś jest nie tak. Wzdrygnął się.

– Tak? Myślałem o… Piszą, że mam cię odesłać z powrotem. Teraz nie ma jednak żadnego samolotu do Norwegii, więc może byłoby najlepiej, żebyś przeniosła się do twojego przyjaciela, do Mount Lavinii?

Sarze zrobiło się przykro, choć nie bardzo rozumiała, dlaczego.

Zaczęła mechanicznie zbierać ubrania porozrzucane po pokoju. Nie wiedziała, co ma powiedzieć.

– Zrobię trochę prania. Masz coś brudnego, to wrzuciłabym to razem do wody?

– Sam piorę swoje rzeczy.

Nalegała jednak:

– Ale ja to zrobię z przyjemnością. Muszę trochę odreagować.

– Dobrze, weź więc to – powiedział, wręczając jej koszulę.

Sara znalazła niewielką torbę z proszkiem, wsypała do miski i zalała wodą. Nerwowymi ruchami tarła ubrania tak energicznie, że aż woda rozpryskiwała się na wszystkie strony.

Alfred stał przy drzwiach.

– Nie bardzo rozumiem, co miałaś na myśli, mówiąc „odreagować”.

Z natury Sara była opanowaną, zrównoważoną osobą, ale teraz kompletnie straciła grunt pod nogami. Chwyciła namoczoną koszulkę i cisnęła ją w kierunku Alfreda.

Całkiem zaskoczony, złapał ją w ostatniej chwili i spokojnie odłożył na miejsce.

– Czy teraz już odreagowałaś?

– Tak. Przepraszam cię, naprawdę nie chciałam – wyszeptała.

– Dlaczego jesteś taka zła? Czy ja powiedziałem coś niestosownego?

– Sama nie wiem. Proszę cię, nie gniewaj się.

– Dobrze. Ponieważ już pora obiadowa, może zejdziemy na dół, jak już uporasz się z praniem? Cały czas mam wrażenie, że naopowiadałem ci mnóstwo rzeczy o sobie. Chyba czas najwyższy, żebyśmy porozmawiali o twoich sprawach.

Zabrzmiało to dosyć groźnie.

– Chciałeś podzielić się z kimś tym, co cię trapi – powiedziała już łagodniej, wyżymając pranie.

W gruncie rzeczy Sara była dumna z tego, że Alfred aż tak jej zaufał i zwierzał się ze swoich problemów.

Zdawała sobie sprawę, że jest mężczyzną skrytym, zamkniętym w sobie.

– Owszem, odczuwałem taką potrzebę i dziękuję ci, że mnie wysłuchałaś. Teraz ciekaw jestem bardzo, co masz do powiedzenia na swój temat. Nie miałem dotychczas śmiałości się dopytywać.

Pomógł jej powiesić koszulę. Poprosił ją też, żeby ubrała się ładnie na wieczór.

Zabrała ze sobą na wszelki wypadek długą, białą sukienkę. Kupiła ją kiedyś pod wpływem impulsu i nigdy jeszcze jej nie nosiła. Przed samym wyjazdem zastanawiała się długo, czy zabrać suknię, nie miała raczej nadziei, że nadarzy się okazja, by ją założyć. Elegancka suknia, pantofelki na wysokim obcasie, rozpuszczone włosy, pomalowane paznokcie i dyskretny makijaż sprawiły, że teraz Sara nawet sama sobie się podobała. Odmieniona wyszła od Airrea'a.

Na jej widok wykrzyknął zdumiony.

– A co się stało z tamtą bosą, opaloną dziewczyną? – zapytał niepewnym głosem. – W takiej sytuacji i ja muszę się przebrać. Poczekasz, prawda?

Sara roześmiała się radośnie.

– Proszę tylko bez naigrywania się ze mnie!

Sara cieszyła się, śledząc wzrokiem Alfreda znikającego w łazience z maszynką do golenia i swoim najlepszym ubraniem. Niewątpliwie czekała go najtrudniejsza część zadania, Sara zaś wywiązała się już z powierzonych jej obowiązków. Bo jeśli chodziło o Alfreda, zachowywał się teraz zupełnie jak każdy inny mężczyzna. Choć pozostanie zamknięty w sobie, ale już nie w takim stopniu jak na początku. Sara odnosiła wrażenie, że miała na niego dobry wpływ. Nie mogła jedynie pojąć, że od czasu, kiedy siedziała samotna i opuszczona w Norwegii, minął zaledwie tydzień. Tylko tydzień od czasu, gdy po raz pierwszy usłyszała o turbinelli i o komisarzu Eldenie.

ROZDZIAŁ IX

Wreszcie opuścili pokój i skierowali się do sali jadalnej. Alfred szedł kilka kroków za Sarą, gdyż w ten sposób mógł ukradkiem podziwiać jej smukłą sylwetkę w bieli.

– Jutro z rana wybierasz się zatem do Jaffny, czy tak? – zapytała, kiedy wchodzili do jadalni.

– Tak, chcę wyjechać jak najwcześniej, myślę, że około szóstej rano. Ale oznacza to, że zostaniesz tu przez kilka godzin sam na sam z Helmuthem, a to wcale mi się nie podoba. Najlepiej byłoby, gdybyś dziś wieczorem pojechała jednak do Mount Lavinii.

Sara odwróciła się od niego.

– Nie masz na to ochoty? – zapytał ostrożnie.

– Rozumiem, że nie chcesz mieć mnie dłużej na głowie, więc chyba nie mam wyboru…

Alfred nie odzywał się aż do momentu, kiedy dotarli do jadalni i zajęli swoje miejsce przy stoliku.

– Sądziłem, że on jest…

– Moim narzeczonym, tak? Już ci mówiłam, że nic między nami nie było poza przyjaźnią i nigdy go nie namawiałam, żeby tu przyjeżdżał. Ale jeśli rzeczywiście chcesz wysłać mnie na los gorszy od śmierci, to pojadę. Nie życzysz mnie sobie tu dłużej.

– A więc tak? – Alfred sprawiał teraz wrażenie zadowolonego z siebie niczym najedzony kot. – Więc to musiałaś odreagować?

Sara zmęczonym ruchem dłoni odgarnęła z czoła niesforne kosmyki włosów.

– Może i tak, sama nie wiem…

– Ale co ja miałbym z tobą zrobić? Boję się tu ciebie zatrzymywać, a sama mówiłaś, że twój przyjaciel to dobry człowiek.

– Owszem, ale nie chcę ryzykować, żeby zabierał się za mnie – wypaliła i umilkła przerażona.

– Nie zrobi tego. Jeśli ja byłem w stanie się opanować, to i on sobie poradzi.

– To nie to samo – odparła.

– Jak to? Machnęła ręką.

– To sprawa uczuć.

Alfred trwał w milczeniu, wpatrując się w obrus.

Podano obiad, a oni nadal siedzieli bez słowa. Sara zjadła tylko trochę zupy, wciąż bała się o swój żołądek. Myślała o tym, co powiedział Alfred, ale nic mądrego nie przychodziło jej do głowy. Nie znajdowała właściwych słów, by skomentować jego wypowiedź.

Mała grupka muzyków przygrywała między stołami. Były to rytmy latynoskie, zapewne związane z wpływami z okresu, kiedy Sri Lanka należała do Portugalii. Sara wolałaby posłuchać tutejszych, wyspiarskich melodii.

Grajkom towarzyszyła sympatyczna młoda dziewczyna sprzedająca kwiaty. Z jej koszyka wystawały banknoty, które przed chwilą otrzymała. Sara zauważyła, że dziewczyna chowa skrzętnie monety i drobne pieniądze pod kwiaty, a na wierzchu zostawia większe nominały, sugerując, że są przez nią chętnie widziane.

Muzykanci doszli teraz do ich stolika. Dziewczyna zawiesiła na szyi Sary wieniec bladoróżowych kwiatów, jeden kwiatek zatknęła też Alfredowi za ucho.

– Wielki Boże, ileż to dziwnych rzeczy człowieka spotyka na tym świecie – wyszeptał.

– Ale tak słodko wyglądasz! – zaśmiała się Sara. Odburknął coś pod nosem i wsadził łodyżkę w dziurkę od guzika przy koszuli.

Kiedy grający dostali napiwki i odeszli, Alfred poprosił:

– Saro, opowiedz mi wreszcie coś niecoś o sobie. Pochodzisz ze wsi, prawda?

– Owszem, i muszę przyznać, że nie nadaję się na mieszczucha. Nie lubię miasta. Wyjechałam ze wsi, żeby uciec od pewnej smętnej historii.

– O! Jakiej to mianowicie?

– Ach, to całkiem banalna sprawa. Wyobraziłam sobie, że pewien chłopak patrzy na mnie w szczególny sposób. Okazało się jednak, że był krótkowidzem. Kupił sobie okulary i ożenił się z zupełnie inną dziewczyną.

– Bardzo to przeżyłaś?

– Strasznie się tego wstydziłam. Chyba nawet nie byłam tak naprawdę zakochana, ale czułam się idiotycznie. Odważyłam się okazać mu zainteresowanie czy też odpowiedziałam na jego rzekome zaloty, które w ogóle nie miały miejsca.

– A potem wyjechałaś do miasta? Przyznaj się, masz pewne doświadczenia… no, z mężczyznami?

– Czy ty aby nie przesadzasz? Ja opowiadam szczerze o sobie, a ty zaczynasz robić się ciekawski! Owszem, mam pewne doświadczenia, ale to stare dzieje.

– Jesteś więc spragniona przyjaźni i czułości?

– Chyba już o tym mówiliśmy. Przede wszystkim muszę mieć pewność.

– Jaką pewność? Co do mężczyzny, czy co do uczuć?

– I jedno, i drugie, ale uczucia chyba są najważniejsze. Nie chciałabym przeżyć kolejnego zawodu.

– Potem znalazłaś pracę w mieście. Gdzie pracujesz?

– W biurze inżynierskim „Elitebetong”. Alfred zmarszczył czoło.

– Niedawno słyszałem tę nazwę. Kiedy to było, zaraz, zaraz… No tak, dzwoniłem tam na tydzień przed wyjazdem.

– Dzwoniłeś do mojej pracy? Po co?

– W zupełnie szczególnej sprawie. Przyprowadzono do nas kobietę, która zemdlała na ulicy. Niestety poroniła i odwieziono ją do szpitala. Dzwoniłem, żeby poinformować o tym jej męża, który pracuje w „Elitebetong”. To wszystko.

– Hm – Sara była bardzo zdziwiona. – Nic o tym nie słyszałam.

– To był, zdaje się, drugi czy trzeci miesiąc, więc na szczęście obyło się bez większych komplikacji.

Sara usiłowała sobie przypomnieć pracujących w jej firmie mężczyzn, kilku z nich było żonatych.

– A jak nazywała się ta kobieta?

– Myślisz, że pamiętam? Chociaż czekaj… Chyba Birgitte, Birgitte Brandt, na pewno.

Sara poczuła, że nagle robi jej się gorąco. Drugi czy trzeci miesiąc? A Erik zapewniał, że nie żyje z żoną od ponad roku! Mówił też, że Birgitte nigdy nie byłaby zdolna go zdradzić! Gdyby to zrobiła, miałby dobry powód do rozwodu.

– Biedna kobieta – ciągnął Alfred, nie mając pojęcia, jaką przykrość sprawia Sarze. – Taka miła i uprzejma, widać było, że jest bardzo przywiązana do męża. Tymczasem jeden z moich kolegów twierdzi, że jej małżonek ugania się za młodymi, niewinnymi panienkami.

Wyraźnie zapomina, że dziewczęta po romansie z nim nie są już tak niewinne.

Co dalej? mówiła do siebie Sara. Co ciekawego masz jeszcze w zanadrzu?!

Czy powinna siedzieć spokojnie i słuchać plotek? Nie wątpiła w prawdomówność Erika, a on przedstawiał Birgitte zupełnie inaczej! Mogła mieć kochanka, nawet jeśli się tego wypierała. I do tego jeszcze te aluzje do młodych panienek! W to już zupełnie nie mogła uwierzyć. Ich przyjaźń była serdeczna i szczera, rozwijała się przez dłuższy czas, a Erik nawet walczył ze swoim uczuciem. Tak przynajmniej mówił.

– Czemu nagle zamilkłaś, Saro? A poza tym nic nie zjadłaś. Chyba nie jesteś znowu chora? – pytał zatroskany.

Pokręciła przecząco głową. Gdy się odezwała, niemal nie poznała własnego głosu.

– Alfredzie, może będziesz na mnie zły, ale zdecydowałam, że nie pojadę do Mount Lavinii…

Jego twarz wyrażała nieopisane zdziwienie.

– Dlaczego?

– Dlatego, że czeka tam na mnie właśnie mąż Birgitte Brandt.

– Żonaty mężczyzna czeka na ciebie?

– Tak. Mówiłam ci, że jest nieszczęśliwy, i wierzyłam w to głęboko. Byłam ślepa. Twierdził, że jego żona jest zimną, pozbawioną uczuć osobą, że nie żyją ze sobą od dawna. Powinnam ci chyba być wdzięczna, a tymczasem czuję ogromne rozgoryczenie. Najpierw miałam ci za złe, że pozbawiłeś go glorii bohatera, mimo iż widziałam w nim raczej starszego brata czy ojca. Teraz jestem całkiem zrezygnowana. Znowu czuję się oszukana, nieszczęśliwa, zmęczona tym wszystkim, wstydzę się za samą siebie.