Alfred ściągnął koszulę. Rzeczywiście był bardzo mocno opalony, choć nie tak brązowy jak tutejsi mieszkańcy.

Podpłynęli bliżej. Helmuth był już gotowy do zejścia na dno. Usłyszeli plusk wody i Helmuth zniknął pod powierzchnią.

Nie pozostawał tam długo. Kiedy się wynurzył, wyglądał na rozzłoszczonego. Zdjął z pleców butlę z tlenem i ostrym głosem krzyknął coś do rybaka.

– Prawdopodobnie aparat do oddychania nie jest w porządku – uznał Alfred. – Widać, że mu się nie przyda.

– Podpłyniemy jeszcze bliżej.

Teraz nie potrzebowali już lornetek, by śledzić, co dzieje się na łodzi obok. Sarze polecili usadowić się tak, by jej jasna buzia nie rzucała się w oczy. A taka była dumna, że słońce ładnie ją opaliło! Czuła się obrażona. Mężczyźni udawali, że pilnie łowią ryby.

Rybak po raz drugi został wysłany pod wodę przez rozsierdzonego Helmutha. Sara nie mogła pojąć, że Syngalez wytrzymał tam tak długo bez żadnego wyposażenia. W końcu sam Helmuth zaczął się niepokoić. Przechylił się przez burtę i zerkał w głębinę.

Na koniec mężczyzna wynurzył się i ku przerażeniu obserwujących wskazał rękaw kierunku ich łodzi.

– Cholera! – zaklął Alfred. – Zmieniają miejsce. Czy i my mamy się przesunąć?

– Nie ma się czego obawiać – odparł Sebastian. – Z pewnością nas nie rozpoznał.

Motorówka zbliżyła się nieco. Sara, przewieszona przez drugą burtę, udawała, że wędkuje.

Łódź zatrzymała się kilkaset metrów od nich.

– Teraz nie waż się pokazywać! – ostrzegł Alfred dziewczynę. Sam „łowił” po tej samej stronie co ona, gdyż także nie chciał zostać rozpoznany.

Słońce prażyło niemiłosiernie. Sara narzuciła koszulę na ramiona w obawie przed egzemą słoneczną. Mimo to skóra zaczęła schodzić jej dużymi płatami. Dotychczas bardzo uważała, żeby nie przesadzić z opalaniem. Westchnęła nad swą opalenizną, z której za chwilę nic nie zostanie.

Rybak znowu pojawił się na powierzchni. Kiedy znalazł się na łódce, podniecony powiedział coś do Helmutha.

– Znalazł to miejsce – skomentował Sebastian. Kato Helmuth najpewniej polecił rybakowi wydobyć muszlę, a kiedy ten kategorycznie odmówił, zdawał się grozić mężczyźnie. Policjant schwycił za pistolet.

– Spokojnie, nie ma obawy. Potrzebuje go, by wrócić na ląd – powiedział Sebastian.

Przyznali mu rację. Nadal obserwowali, co dzieje się na motorówce. Helmuth trochę się uspokoił, przestał krzyczeć i nie potrząsał już Syngalezem, który zachował respekt dla tamilskich wierzeń. Zgodnie z nimi tylko Tamile mogą bezpiecznie poszukiwać świętych muszli.

Helmuth, gestykulując energicznie, dawał do zrozumienia, że sam zejdzie pod wodę.

– Czy on jest w stanie to zrobić? – zapytała Sara.

– Jako były komandos jest świetnie wyszkolony i wysportowany – odparł Alfred. – Z pewnością potrafi też nurkować, ale na pewno nie wytrzyma tak długo pod wodą jak miejscowy rybak.

Helmuth namawiał Syngaleza, by zszedł z nim na dno, ale ten nie chciał się zgodzić.

Teraz Helmuth najwyraźniej prosił o wskazanie mu miejsca, w którym leżał rzadki okaz. I znowu, pomagając sobie gestami rąk, rybak dokładnie wyjaśnił, jak wygląda płycizna.

– „Wydaje mi się, że w tym miejscu znajduje się spore zbiorowisko owych Indian Chank – tłumaczył dalej Sebastian. – Widzę, że pokazuje naraz wszystkie palce obu rąk, by określić liczbę.

– Jest wśród nich tylko jedna lewoskrętna, prawda?

– Oczywiście. Ale to właśnie tamte pozostałe powstrzymują go przed zanurkowaniem – wtrącił policjant. – Pewnie słyszał, co dzieje się ze śmiałkiem, który tknie drogocenną muszlę.

– Tamile często plotą od rzeczy – mruknął pod nosem Sebastian.

Alfred miał dość wyczucia i dobrego tonu, by nie pytać, czy Sebastian sam zdecydowałby się nurkować w poszukiwaniu takiego skarbu.

Helmuth zeskoczył z łodzi, odczekał chwilę, po czym nabrał powietrza w płuca i zniknął pod powierzchnią.

– Niełatwo tu nurkować – odezwał się Alfred – woda jest bardzo zasolona, co praktycznie uniemożliwia utonięcie, nawet jeśli ktoś miałby taki zamiar.

Sara dobrze o tym wiedziała, gdyż sama wcześniej próbowała nurkować. Woda wypychała ją jak korek.

Helmuth nadspodziewanie długo przebywał pod wodą. Gdy się pojawił, wyraźnie domagał się dokładniejszych wskazówek. Rybak objaśniał więc dalej.

Wyglądało na to, że Helmuth wreszcie pojął, gdzie znajduje się owo szczególne miejsce. Ponownie zanurzył się w łagodne fale.

– Co zrobimy, jeśli wyłowi muszlę? – zapytała Sara. – Odbierzemy ją? Tego bym sobie nie życzyła.

– Nie, to nie wchodzi w grę. Będziemy cierpliwie czekać, niech inni się tym martwią. Mam na myśli policję angielską, norweską czy miejscową. Nie możemy mu przecież zakazać połowów muszli. Ma być ukarany za popełnienie morderstwa.

Ocean lśnił tysiącem barw, wszyscy trwali w napięciu.

– Znowu za długo – mruknął Sebastian. – Stanowczo za długo.

Sara odwróciła się w kierunku motorówki. Dostrzegła, że zaniepokojony rybak wychyla się z lodzi i patrzy w wodę.

– Coś jest nie tak! Podpłyń bliżej! – powiedział cicho Alfred.

Sebastianowi nie trzeba było tego powtarzać, tym bardziej że rybak z motorówki już zaczął się rozglądać za pomocą.

– Płyniemy do was! – krzyknął Sebastian.

– Niedobrze – westchnął Alfred.

Powierzchnia wody wciąż była gładka. Ani śladu Helmutha.

Dobili do motorówki.

Rybak dostrzegł obecność Europejczyków i odezwał się dość nieudolnym angielskim:

– On tak nalegał, tak nalegał!

– Czy zauważyłeś pęcherzyki powietrza?

– Wcześniej widziałem, ale teraz to już nie! Namawiali rybaka, by wskoczył do wody. Wahał się chwilę, po czym zanurkował. Za moment pojawił się na powierzchni, głośno krzycząc. Oczy miał szeroko rozwarte i przerażone, nie zdążył zamknąć ust i napił się wody. Czym prędzej wciągnęli zszokowanego właściciela motorówki na pokład.

Rybak nie przestawał krzyczeć. Zbliżyły się do nich inne łodzie, ale nikomu nie udało się wydobyć z Syngaleza ani jednego sensownego słowa.

W końcu policjant oświadczył:

– Ja zejdę na dno! – I zanim zdołali go powstrzymać, już skoczył z głośnym pluskiem.

Rybak w dalszym ciągu jęczał, pozostali w napięciu czekali na policjanta. Nie był tak wyćwiczony we wstrzymywaniu oddechu jak rybacy, więc szybko pojawił się na powierzchni. Mimo opalenizny widać było, że bardzo zbladł, przejęty tym, co zobaczył w wodzie. Błyskawicznie wciągnięto go na pokład.

– Odpłyńmy stąd! – rzucił krótko.

– Jak to…? – zaprotestował Sebastian.

– Umocujcie katamaran do motorówki i zabierajmy się czym prędzej! To nie jest miejsce dla ludzi!

Zaskoczeni, zdumieni, uczynili jednak, jak mówił.

– Widziałeś go? – zapytał Alfred. – Nie!

– Więc jak mogłeś…?

Policjant był wyraźnie podenerwowany.

– Owszem, widziałem go. To znaczy myślę, że to chyba był on. Nie ma go co ruszać. Nic więcej na ten temat nie powiem. Uciekajcie stąd! – krzyczał w kierunku innych łodzi. – Rozproszcie się! Wracajcie do swoich sieci! Łodzie oddalały się powoli. Sara ujęła rękę Alfreda.

– Czy myślisz, że…? Nie dokończyła zdania.

Na twarzy Alfreda malowała się niepewność.

– Wszystko mogło się zdarzyć. Mógł pojawić się rekin. Poza tym Ocean Indyjski na takich głębokościach roi się od nieznanych, niebezpiecznych ryb, ośmiornic, jadowitych węży morskich czy morskich krokodyli.

Alfred zamilkł w końcu, nie udało mu się przekonać Sary, jego słowa nie przekonały też miejscowych rybaków.

Rybak z motorówki siedział skulony i zanosił się płaczem. Policjant, który także widział, co się stało, jakby skamieniał: nie mrugnął okiem, ani jeden mięsień nie drgnął mu na twarzy. A właśnie on był najweselszy, kiedy wypływali.

Sunęli wolno. Gdy rybak z motorówki nieco się uspokoił, policjant przesiadł się z nim do jego łodzi. Przywiązali do niej katamaran, zapalili silnik i nabrali prędkości.

Sara siedziała zamyślona. Była przekonana, że już nigdy się nie dowie, co stało się z Kato Helmuthem.

Tych kilka dni w Sri Lance, które im pozostały, Sara i Alfred wykorzystali na zwiedzanie. Kiedy Alfred załatwił już wszystkie sprawy związane z ich misją, kiedy obdzwonił Norwegię i Anglię, mogli wreszcie zakosztować prawdziwego wypoczynku. Kąpali się tak długo, aż pomarszczyła im się skóra na czubkach palców rąk i nóg. Odwiedzili też kilka ciekawych miejsc, kupili pamiątki. Często towarzyszył im Lasse, który z entuzjazmem robił im wykłady na temat muszli i ślimaków. Wstąpili także do swoich nowych syngaleskich przyjaciół. Sebastian zaprosił ich do domu i wspaniale ugościł. Sara nie mogła się nadziwić, jak wielu sąsiadów zaglądało przez okna, by przypatrzeć się szacownym gościom z Europy. Kiedy już jedli, dzieci z okolicznych domów obstąpiły ich stół.

Wieczory i noce mieli tylko dla siebie. W tym czasie zrodziła się między nimi taka bliskość, jaką trudno sobie nawet wyobrazić. Rozmawiali ze sobą otwarcie i z pełnym zaufaniem.

Sara dostrzegła jednak, że Alfred co jakiś czas błądzi myślami gdzieś daleko. Wiedziała, co go dręczy. W takich chwilach gładziła go delikatnie, brała jego dłoń w swoją, by odczuł, że jest przy nim, że teraz wspólnie będą walczyć o zdrowie Torii. Któregoś dnia spytała nawet, czy nie mogliby zabrać dziewczynki do siebie. On jednak był innego zdania. Torii żyje we własnym świecie i nie można nawiązać z nią kontaktu. Nie ma sensu, by Sara tak się poświęcała.

I tak dni na Cejlonie dobiegły końca. Wreszcie, obiecując przyjaciołom, że będą pisać i kiedyś jeszcze tu przyjadą, opuścili wyspę.

Norwegia przywitała ich chłodem. Wychodząc z samolotu, trzęśli się z zimna. Sara zrezygnowała z pracy w „Elitebetong” i znalazła sobie inne zajęcie. Żadne z nich nie chciało, żeby nadal pracowała w jednej instytucji z Erikiem Brandtem.

W pierwszym tygodniu po powrocie Sara wybrała się z Alfredem odwiedzić jego siostrę Torii. Bardzo denerwowała się przed spotkaniem ze swoją przyszłą szwagierką, jedyną bliską im osobą.

Gdy dotarli na miejsce, podeszła do nich pielęgniarka.

– Dobrze, że pan się zjawił, panie komisarzu.

Alfred znieruchomiał.

– Czy coś się stało z Torii?

– Nie, nic groźnego – uśmiechnęła się siostra – tylko ostatnio jest bardzo niespokojna.

– Niespokojna? Torii?

– Tak. W ostatnią niedzielę zauważyliśmy, że zachowuje się inaczej niż zwykle. Mam wrażenie, że to dlatego, iż nie pojawił się pan z wizytą.

– Ale przecież ona nigdy nie reaguje na moją obecność! Wydawało mi się, że jej jest to najzupełniej obojętne!

– Wszyscy uważamy, że tęskni za panem. Alfred ożywił się i przyspieszył kroku.

Torii była śliczną czarnowłosą dziewczyną, choć teraz na jej bladej buzi malowała się apatia. Miała zaledwie piętnaście lat, gdy Helmuth upatrzył ją sobie na zdobycz i ofiarę.

Alfred był bardzo zawiedziony, bo siostra ani jednym gestem nie dała poznać, że cieszy się z jego przybycia.

– Cześć, Torii – powiedział cicho. – Już jestem z powrotem. Musiałem na jakiś czas wyjechać. Jak się masz, moja mała?

Nie było odpowiedzi. Smutne oczy patrzyły gdzieś daleko w przestrzeń.

– To jest Sara. Niedługo mamy zamiar się pobrać. Mam nadzieję, że przyjdziesz na nasz ślub.

– Dzień dobry, Torii – zagadnęła Sara. – Bardzo chciałabym cię poznać.

Najmniejszej reakcji.

Pozostali przy niej aż do końca odwiedzin. Alfred posadził Torii na wózek i pojechali do parku. Rozmawiał z siostrą tak, jakby była zdrowym człowiekiem, nie zniechęcał się brakiem odpowiedzi.

W końcu odważyli się na eksperyment.

– Torii – zaczął Alfred ostrożnie – ten niedobry człowiek już nie istnieje. Nie żyje.

Czy to delikatne drgnięcie ust, czy tylko złudzenie? Alfred nie rezygnował:

– Kato Helmuth nie żyje, rozumiesz? Już nigdy nie zrobi ci krzywdy.

Czekali w napięciu. Wreszcie Sara spytała:

– A może podał jej inne nazwisko?

– Sam już nie wiem – rzekł Alfred zrezygnowanym głosem.

Wrócili z Torii do jej pokoju i ułożyli z powrotem na łóżku. Gdy Alfred okrywał siostrę kocem, Sara wyszeptała:

– Zobacz! Ona coś mówi!

– Torii, co ty mówisz? – zapytał Alfred.

W tym momencie do pokoju weszła oddziałowa.

– Torii często w ten sposób porusza wargami – powiedziała. – Ale nigdy nie doszliśmy, co próbuje powiedzieć.

– Wydaje mi się, że to jakby jedno słowo – dodała Sara.

– Tak. Na dodatek ciągle to samo. Alfred pobladł.

– Wiem, co ona mówi – odparł bezdźwięcznie. – Wymawia imię.

Głos mu się załamał. Pochylił się nad siostrą.

– Geir już nie przyjdzie, musimy się z tym pogodzić. To nie była twoja wina, wierz mi, nie możesz tak myśleć!

Torii opadła na łóżko. Znów ogarnęła ją apatia, której nie mogli pojąć ani pokonać.

Kilka tygodni później do drzwi mieszkania Sary, do którego przeniósł się już Alfred, zadzwonił dzwonek.