– Witaj! – zawołała, żeby ukryć zmieszanie. – To jest Lasse, który mieszka w Sztokholmie. Szukamy muszli, Lasse jest pilnym zbieraczem.

– Zauważyłem – odparł i skinął na przywitanie głową. Całkiem niespodziewanie musnął ręką włosy Sary, ale wyglądało to tak, jakby chciał tym gestem wyrazić niezadowolenie.

– Słuchaj, moja panno. Ja też nie życzyłbym sobie, żeby omijały mnie ciekawe wydarzenia.

– Przepraszam cię, ale sądziłam, że jesteś zmęczony. Nie odpowiedział, sprawiał wrażenie, że z trudem panuje nad sobą.

– Może pójdziemy na śniadanie, Saro? – spytał i zaraz potem dodał: – Nie mam nic przeciwko nawiązywaniu przez ciebie znajomości, ale chyba nie zwierzasz się nikomu ze szczegółów naszej wyprawy?

– Oczywiście, że nie. Nawet nie próbowałam uzyskać jakichkolwiek informacji. Pod numerem siódmym zasłony jeszcze zaciągnięte.

– W każdym razie rannym ptaszkiem to on nie jest. Zatrzymał się i spojrzał w kierunku morza.

– Prawda, że te katamarany są prześliczne?

– Tak… Są nieopisanie piękne.

Na twarz Alfreda znów wrócił wyraz napięcia. Po chwili poszli ku hotelowi.

Sala jadalna była prawie pusta. Młody kelner, którego mieli okazję poznać poprzedniego wieczoru, skierował się ku nim z rozpromienioną twarzą, tak jakby rozpoznał starych przyjaciół. Sara odpowiedziała mu uśmiechem. Podano kontynentalne śniadanie z tostami, kawą i owocami. Sara nie oparła się egzotycznej papai, ale okazało się, że smakowała zupełnie jak norweski melon. Elden skusił się na ananasa.

Nie mogła dłużej znieść milczenia, więc zapytała:

– Co z tobą? Wydajesz się dziś taki poirytowany, a przecież mieliśmy podawać się za parę przebywającą na urlopie?

Popatrzył zakłopotany i zaśmiał się, o ile te nie wyrażające radości dźwięki można było nazwać śmiechem.,. – Popełniam wciąż te błędy, o które sam mam do ciebie pretensje.

– Tego już zupełnie nie rozumiem.

Nachylił się nad nią. Z bliska jego szare oczy wydawały się fascynujące, zwłaszcza kiedy się ożywiał.

– Saro, uśmiechasz się tak spontanicznie, zupełnie jak małe dziecko. To ci dodaje uroku. Tylko że uśmiechem obdarowujesz wszystkich innych, a kiedy odwracasz się do mnie, twoja twarz nabiera lodowatego wyrazu. Nie wyobrażaj sobie, że to zazdrość, ale, tak jak mówisz, staramy się odgrywać rolę jako tako udanego małżeństwa. Możesz chyba zdobyć się od czasu do czasu na trochę pogodniejszą minkę.

– Ależ ja próbowałam w czasie całej podróży – starała się odeprzeć atak – ale mi nie pozwoliłeś. A przecież sam wiesz, że nie można nikogo zmusić do tego, by zachowywał się naturalnie.

Zamyślił się na chwilę, a kąciki ust zadrżały mu ledwie dostrzegalnie. Kiedy znowu na nią spojrzał, w jego oczach pojawił się wreszcie błysk rozbawienia.

– Chyba oboje zupełnie nie potrafimy zapanować nad demonstrowaniem niechęci wobec całej tej wyprawy. Nie sądziłem, że moje postępowanie cię deprymuje. Wierz mi, że nigdy przedtem nie znalazłem się w takiej sytuacji, więc nie bardzo wiem, jak mam się zachować.

Położyła swoją dłoń na jego dłoni w pojednawczym geście.

– Ani ja. Potraktujmy to więc jako dobry początek kolejnej próby.

Zgodził się z nią jakby z odrobiną wahania, może dodając w duchu: „W porządku, ale bez przesady”. W końcu pokiwał głową.

– Co teraz będziemy robić? – zapytała ochoczo.

– Trochę się rozejrzymy i zapoznamy z otoczeniem. Ale najpierw porozmawiamy z przewodnikiem.

Sara wstała.

– Muszę na chwilkę skoczyć do pokoju i zmienić buty, więc spotkamy się w recepcji. Czy masz klucze?

Zabrzmiało to zbyt familiarnie i chyba tak właśnie odebrał to Alfred, bo na jego twarzy znów pojawił się wyraz napięcia. Zaraz jednak przytaknął spokojnie i wręczył jej klucze.

W drodze powrotnej Sara wpadła na pewien pomysł. Zebrała włosy wysoko w koński ogon, nałożyła ciemne okulary i słomkowy kapelusz z szerokim rondem. Potem podbiegła schodami w górę, pokonała cały korytarz aż do następnych schodów i zatrzymała się, gdyż stąd miała dobry widok na pokój z numerem siódmym. Nie mogła budzić niczyjego zdziwienia, bo goście hotelowi często czekali na schodach na spóźniającego się partnera.

Na korytarzu panowała zupełna cisza, którą tylko czasem z lekka zakłócały ciche kroki pokojowych. Sara zdała sobie sprawę z bezcelowości oczekiwania, bo nie miała pojęcia, jak długo będzie zmuszona tak stać, aż ktoś się pojawi. W tej jednak chwili jedne z drzwi zostały otwarte z impetem, zaś z wnętrza pokoju do uszu Sary dobiegło kilka ostrych słów w języku szwedzkim. Na korytarz wyszedł mężczyzna w średnim wieku, tuż za nim małżonka, która nie przestawała mówić z gniewem: „…widziałam, jak zniknąłeś z tą młódką!”, a zaraz potem dorzuciła kilka podobnych niedyskrecji dotyczących niewątpliwie kulejącego małżeńskiego pożycia.

W tym momencie otworzyły się drzwi siódemki i wyjrzał z nich mężczyzna zwabiony rodzinną kłótnią. Sara ukryła się za filarem, podczas gdy mieszkaniec siódemki puszczał dymek z papierosa, obserwując oddalającą się parę. Sara przez ułamek sekundy zastanawiała się, co zrobić, ale po chwili przeszła spokojnie obok mężczyzny, kierując się w stronę recepcji.

Obcy nie zwracał na Sarę uwagi, odprowadzając wzrokiem kobietę, która wcale nie zamierzała kończyć gniewnej tyrady przeznaczonej dla męża. Podszywający się pod Hakona Tangena mężczyzna przygasił papierosa i zamknął za sobą drzwi.

Sara przyspieszyła i zdenerwowana dopadła autokaru, przy którym stał Alfred, gawędząc z przewodnikiem.

Próbowała dawać mu znaki, ale komisarz nie mógł tak nagle przerwać rozmowy. Patrzył na nią, unosząc w zdumieniu brwi na widok nowej fryzury, okularów i kapelusza.

Kiedy pojazd zapełnił się szwedzkimi wycieczkowiczami, przewodnik rzekł:

– Teraz możemy udać się do mojego biura. Tam nikt nam nie będzie przeszkadzał.

Sara szeptem zakomunikowała Eldenowi, kogo udało jej się zobaczyć.

– Nie rozpoznał cię? – zapytał, ale zanim odpowiedziała, dodał: – No nie, przecież ja też cię w pierwszej chwili nie poznałem. Znasz go może?

Na tym się skończyło, bo przewodnik zwrócił się właśnie do nich, informując o wielu praktycznych szczegółach ułatwiających pobyt.

– Możecie się przyłączyć do mojej grupy – oznajmił na koniec przyjaźnie – i uczestniczyć w wycieczkach. Wczoraj odbyliśmy przejażdżkę wokół Negombo, byliśmy na targu rybnym, obejrzeliśmy miasto i zakład farbowania tkanin.

– Nadrobimy zaległości na własną rękę – odparł Elden.

– Świetnie. Zawiadomienia o pozostałych wycieczkach są wywieszone w recepcji. Jeśli będziecie mieli ochotę, wpiszcie tylko swoje nazwiska na listę uczestników.

Oczy Alfreda rozjaśniły się i Sara w jednej chwili wiedziała, o czym pomyślał komisarz: w ten sposób łatwo mogliby sprawdzić, na jakie wyprawy zapisał się „Hakon Tangen”. Świetna okazja, aby przyjrzeć mu się bliżej.

Dopiero kiedy znaleźli się w recepcji, Alfred poprosił:

– Skocz do sali jadalnej i zobacz, czy naszego gościa nie ma przypadkiem na śniadaniu. Ja tymczasem tu będę miał na niego oko. Jeszcze mi go szybko opisz!

– Blondyn około trzydziestu pięciu lat, przystojny, o aryjskiej, chłodnej urodzie. Do złudzenia przypomina oficera SS z drugiej wojny światowej, tak, tak właśnie wygląda.

Pokiwał głową.

– Spotkałaś go wcześniej?

– Nie, z całą pewnością.

– Czy w mieszkaniu twojego wuja znajdowały się jakieś twoje zdjęcia i czy on mógł je widzieć? Zastanawiała się przez moment.

– Nie sądzę, wuj nie był szczególnie rodzinny. Ale ten tu jest zupełnie do wuja niepodobny, ani na jotę.

– A więc musiał wkleić swoje zdjęcie do skradzionego wcześniej paszportu.

– To jest możliwe?

– Trudność leży w podrobieniu tłoczonego stempla. Dla zawodowców to żadna sztuka.

Sara pośpieszyła do sali jadalnej i zajrzała do środka, udając zdumienie, że mąż nie dotarł tu przed nią. Następnie wróciła do Alfreda.

– Niestety, nie ma go na śniadaniu.

' – W takim razie poczekamy tutaj. I tak będzie musiał przejść koło nas, schodząc na posiłek. Najpierw zajęli się oglądaniem pamiątek w hotelowym kiosku, potem zasiedli na kanapie i chwilę rozmawiali, wreszcie podeszli do drzwi wyjściowych i obserwowali plażę. Czas mijał, ale „Tangen” się nie pojawiał.

Stojący przy schodach chłopiec hotelowy uśmiechnął się do nich. •••. – Czy państwo na kogoś czekają?

– Taak… Na naszego rodaka, blondyn, średnio uprzejmy – odrzekła Sara, której zaświtał pewien pomysł.

Elden spojrzał na nią z wściekłością, dziewczyna jednak się tym nie przejęła. Wiedziała, że postępuje właściwie.

– Czy chodzi o pana Tangena?

– Tak, właśnie.

Teraz i Elden nadstawił ucha. Chłopiec bezradnie rozłożył ramiona.

– Wyszedł, kiedy państwo rozmawialiście z przewodnikiem.

– Jaka szkoda! Nie wie pan przypadkiem, dokąd się uda?

– Nie mam pojęcia, ale mogę zapytać taksówkarza, jak się pojawi.

– Nie, dziękujemy. Dalej już poradzimy sobie sami. I proszę nie wspominać panu Tangenowi, że o niego pytaliśmy. W zasadzie się nie znamy, chcieliśmy tylko zobaczyć, jak wygląda. Tyle słyszeliśmy o nim od znajomych, ale nie chcemy go niepokoić bez powodu.

– Rozumiem. Tu, w tym miejscu, zwykle stoi taksówka, którą najmuje – wskazał uprzejmie.

– Bardzo dziękujemy za pomoc. Alfredzie, przejdziemy się?

Kiedy szli już nagrzaną drogą w kierunku postoju, Alfred zauważył:

– Mówisz świetnie po angielsku.

– Angielski należał do moich ulubionych przedmiotów w szkole – odpowiedziała, zdejmując okulary i kapelusz i rozpuszczając włosy. Zauważyła też, że komisarz ukradkiem się jej przygląda, ale kiedy przyłapała go na tym, szybko odwrócił wzrok.

– Czy jesteś na mnie zły? – zapytała. – Odniosłam wrażenie, że Tangen się nam wymknął.

– Tym razem miałaś rację. Zapamiętaj jednak, że w pracy policji nie może być mowy o kobiecej intuicji ani o dobrym nosie lub czymś podobnym.

– Dobrze, zapamiętam – odparła z uśmiechem.

ROZDZIAŁ IV

Po drodze natknęli się na miejscowe dzieci, które żebrały, posługując się pojedynczymi szwedzkimi słowami. Sara i Elden bez większych trudności przemknęli się przez tłumek maluchów, gdyż, mocno już opaleni, nie wyglądali na łatwowiernych turystów.

Sara spostrzegła sklepik z pamiątkami i zapragnęła do niego zajrzeć. W środku sprzedawca nie odstępował ich ani na chwilę. Oglądali małe słoniki – maskotki, przeróżne maski, wzorzyste tkaniny i miniatury katamaranów. Sara kupiła kilka kolorowych widokówek, a także śliczną, białą muszlę dla Lassego. Wydała pięć rupii, co nie przekraczało ceny gazety i nie nadwerężyło jej skromnego budżetu. Potem wyszli na spieczoną słońcem ulicę.

W drodze powrotnej wybrali spacer plażą. Zdjęli buty i z rozkoszą chłodzili stopy w wodzie. Sara podskakiwała co chwila, uciekając przed większymi falami, i pokrzykiwała przy tym radośnie jak dziecko, Elden natomiast, zachowując charakterystyczną dla siebie powagę, dostojnie kroczył obok.

Mógłby się wreszcie odprężyć, pomyślała zatroskana Sara. Co się z nim dzieje?

– Spójrz tylko na te psy! Boże, ależ one wychudzone! – i wykrzyknęła, wskazując na bezdomne stworzenia, plączące się w pobliżu.

? – Niech ci czasem nie przyjdzie do głowy ich głaskać. Mogą mieć pchły, a może są nawet wściekle…

– Brrr! – wzdrygnęła się z lękiem.

Kiedy dotarli już do hotelu, Elden przystanął zamyślony. Jakby w obawie, że zostanie posądzony o coś zdrożnego, zapytał nieśmiało: ' – Czy nie sądzisz, że moglibyśmy popływać?

– O, to świetny pomysł! – zawołała entuzjastycznie.

– Muszę przyznać, że oczy ci się zaświeciły z zadowolenia – rzekł nie bez podziwu. – Sprawdzę tylko, czy taksówka czasem nie przyjechała, i zaraz się spotkamy na plaży. Ty możesz się przez ten czas przebrać.

– Wcale nie muszę, kostium mam na sobie.

– Coś takiego! Czyżbyś była przygotowana nawet na podróż dookoła Sri Lanki?

Sara zachichotała tylko i już jej nie było. Chciała zabrać z pokoju ręcznik. Po drodze rzuciła okiem na werandę „Tangena”.

Na poręczy krzesła wisiał błękitny ręcznik, ale pamiętała, że „Tangen” wybrał się na przejażdżkę, więc nie powinna się spodziewać niczego szczególnego.

Sara już wcześniej zdążyła się przekonać, że do wody trzeba wchodzić ostrożnie. Podczas gdy powoli zanurzała się w oceanie, Alfred stał na brzegu, obserwując ją. Jak przypuszczała, świetnie się prezentował w kąpielówkach. Odwróciła się i pomachała do niego, wołając:

– Chodź, woda jest przewspaniała!

już widział tylko jej głowę, bo reszta zanurzyła się w wodzie. Jedna z większych fal, napływając w kierunku brzegu, natarła na Sarę od tyłu, podcięła ją i poniosła ku plaży. Zanim dziewczyna zdołała się podnieść, ta sama fala, ale już powracająca, znowu zabrała ją, tym razem w przeciwnym kierunku. Kostium w jednej chwili wypełnił się piaskiem i dziewczyna ledwie zdołała go w porę przytrzymać, zapobiegając krępującemu incydentowi.