Potok chaotycznych słów wreszcie się skończył i Lisa zerknęła z niepokojem, oczekując wybuchu śmiechu. Ale Rye nie śmiał się, tylko patrzył na nią, nie mogąc uwierzyć w to, co właśnie usłyszał.

– Ile masz lat? – spytał w końcu.

– A który jest dzisiaj?

– Dwudziesty piąty lipca.

– Już? W takim razie wczoraj skończyłam dwadzieścia lat.

Przez długą chwilę Rye nic nie mówił. Lisa stała bez ruchu, obawiając się nawet oddychać. On przyglądał się jej od czubka głowy otoczonego koroną z platynowych warkoczy do palców u nóg, wystających z dziurawych adidasów.

– Wszystkiego najlepszego – powiedział cicho, rzucił jeszcze krótkie spojrzenie na jej usta i utkwił wzrok w oczach. – Jest taki stary, przyjemny amerykański zwyczaj, związany z urodzinami – dodał, uśmiechając się. – Pocałunek za każdy rok. I pamiętaj, maleńka, że kiedy będę cię całował, to nie będzie miało nic wspólnego z żartami.

Lisa rozchyliła usta, ale nie padło żadne słowo.

Wpatrywała się w jego wargi z ciekawością i zmysłowym głodem, równie niewinnym jak zachęcającym. Przedtem widział tylko zachętę, dopiero teraz dojrzał również niewinność.

– Nie całowałaś nikogo oprócz rodziców? – spytał ochrypłym głosem.

Potrząsnęła głową, nie odrywając wzroku od jego ust. Rye ujął jej rękę, delikatnie rozchylił palce i pocałował wnętrze dłoni.

– Raz.

Pocałował nasadę kciuka. – Dwa.

Teraz dotknął ustami czubka palca wskazującego. – Trzy.

Nie mogła powstrzymać gardłowego jęku, kiedy jego zęby delikatnie chwyciły skórę wewnątrz dłoni. Nie poczuła bólu, to było podniecające uczucie, jakby coś ściskało ją w żołądku.

– Cz… cztery?- spytała.

. Potrząsnął głową, pocierając jej dłonią o swój policzek.

– To się nie liczy. Ani też to.

Dotknął czubkiem języka wrażliwego miejsca między pierwszym i drugim palcem, a następnie przygryzł lekko zębami, jakby sprawdzając jego sprężystość.

Powtarzał to ze wszystkimi palcami – czuły ucisk zębów na zmianę z gorącym, wilgotnym dotknięciem języka. W końcu chwycił wargami jej mały palec i pieścił go zębami i językiem, aż Lisa zadrżała gwałtownie. Uwolnił ją powoli, delikatnie.

– Lubisz to? – zapytał.

– Tak – westchnęła. – Och, tak.

– A lubisz, jak całuję cię w usta?

Jeszcze zanim skończył mówić, pochylił się i zobaczył odpowiedź w jej pociemniałych nagle oczach. Bursztynowe rzęsy osłoniły ich głębię, a ona uniosła ku niemu twarz z niewinnością i ufnością, jak kwiat otwierający się do słońca. Wiedział, że powinien powiedzieć jej, żeby tak bardzo mu nie ufała. Był mężczyzną i pragnął jej ciała, chciał pieścić i poznawać każdy jego zakątek, chciał poczuć, jak jej miękkość ustępuje jego twardości, przywiera do niego i okrywa go sobą.

– Bliżej – szepnął. – Podejdź bliżej. Chcę, żebyś znowu wspięła się na palce. Bliżej… o tak.

Wyrwał mu się jęk rozkoszy, kiedy poczuł, jak Lisa oplata rękami jego nagi tors, jak drży w jego ramionach. Gwałtownie, mocno przywarł do jej ust i poczuł, że zesztywniała zaskoczona, kiedy jego język wędrował po jej zaciśniętych wargach. Zmusił się z wysiłkiem do rozluźnienia uścisku i oparł czoło o jej upięte warkocze, walcząc o odzyskanie panowania. nad oddechem i swoją nieposłuszną żądzą.

– Rye? – odezwała się niepewnie.

– Wszystko w porządku?

Podniósł głowę i zaraz znów ją pochylił, szukając jej ust.

– Tylko pozwól mi… jeszcze raz… och, skarbie, pozwól. Tym razem będę delikatny… Tak…

Zanim zdążyła coś powiedzieć, jego usta znów dotknęły jej warg. Smakował je raz po raz, muskając delikatnie, wzmacniając pocałunek tak powoli, że zacisnęła ramiona na jego szyi i przyciągnęła do siebie. Poczuła zęby zaciskające się delikatnie na jej dolnej wardze i z ust wydobyło się ciche westchnienie.

– Tak – wyszeptał, liżąc językiem maleńkie znaki, jakie zostawiły na wargach Lisy jego zęby. – Otwórz się dla mnie, maleńka, pragnij mnie.

Jej wargi rozchyliły się i zadrżała, kiedy dotknął językiem delikatnego wnętrza ust. Przesuwająca się, nieuchwytna podnieta drażniła i rozpalała jej ciało. – Tak – powiedział. – Tak jak teraz.

Zmysłowa pieszczota języka Rye'a wyrwała okrzyk z jej ust. Gorąca fala przepłynęła przez jej ciało i Lisa miała uczucie, jakby zaczęła się roztapiać. Bezwiednie przywarła do Rye'a, próbując czerpać moc z jego siły, a jedyną realną rzeczą była rytmiczna pieszczota jego języka. Zatraciła się w niej, ciesząc się dotykaniem go i odkrywaniem jego smaku.

Po długiej, długiej chwili Rye powoli się wyprostował. Przytulał delikatnie Lisę do piersi i próbował bez powodzenia opanować dreszcze pożądania. Kiedy spostrzegł, że jej ciałem wstrząsa gwałtowne drżenie, nie mógł powstrzymać westchnienia tryumfu. Przecież Lisa była tak niewinna i to wszystko sprawił jeden jego pocałunek.

– Pięć – odezwała się w końcu rozmarzonym głosem, ocierając się policzkiem o jego pierś. – Nie mogę już doczekać się szóstego.

– Ja też nie. I zaraz znów cię pocałuję, nawet gdyby miało mnie to zabić, a wydaje mi się, że tak może się stać.

Zobaczył zdziwienie w jej wzroku i uśmiechnął się, pomimo obezwładniającego pożądania.

– Wyglądasz, jak mały, ciekawski kotek. Czy tatuś nie mówił ci, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła?

– Raczej do wiedzy.

Uśmiechnął się, słysząc jej odpowiedź, ale wcale nie czuł się uspokojony. Nie miał zamiaru wykorzystać jej niewinności i uwodzić jej, zanim Lisa zorientuje się, co się dzieje i będzie w stanie zaprotestować. Sumienie nie pozwalało mu wziąć dziewczyny, która nawet nie wie, kim on jest. Jednak· nie chciał jej tego powiedzieć, bo wtedy zamiast zmysłowości w jej oczach pojawiłoby się wyrachowanie.

Poza tym przespać się mógł z setkami kobiet, ale uśmiechać się tak niewinnie potrafiła tylko ona.

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Lisa nuciła cicho, zabierając się do szycia koszuli dla Rye'a. Materiał, który zaczęła kroić, miał kolor lśniącej szarości, z delikatnymi niebieskimi i zielonymi plamkami, dzięki czemu przypominał jego oczy, kiedy na nią spoglądały. A spoglądały przez cały czas – od chwili, kiedy wjeżdżał na koniu na łąkę, aż do ostatniego spojrzenia przez ramię, zanim zniknął na ścieżce prowadzącej na rancho.

Na tym jednak się kończyło. Nie całował jej więcej. Nie brał jej w objęcia. Nie ściskał jej ręki ani nie proponował, że nauczy posługiwania się siekierą. Było tak, jakby tamte chwile przy pniu do rąbania nigdy się nie zdarzyły. Wciąż śmiał się z niej i pokpiwał, aż się rumieniła, patrzył na nią z tym samym głodem w oczach, ale już więcej jej nie dotykał. Pewnego razu Lisa przypomniała mu o urodzinowym zwyczaju – i o tym, że pocałował ją tylko kilka razy – ale odpowiedział chłodno, że jej urodziny dawno minęły..

Wówczas zdała sobie sprawę, że od jakiegoś czasu Rye stara się nawet jej nie dotknąć. A jednak przyjeżdżał codziennie, choćby na parę minut. Instynktownie czuła, że nie tylko łąka jest powodem, dla którego przebywa taką długą drogę. Po prostu jest biedny i dumny, powiedziała sobie, kończąc wykrawanie ostatniej ·części. Zbyt dumny, żeby zalecać się do kobiety, dopóki nie zdobędzie pieniędzy. Ale przecież na zabawę na rancho Bossa Maca nie trzeba kupować biletów.

W takim razie dlaczego mnie nie zaprosi, spytała samą siebie pod wpływem jakiegoś wewnętrznego głosu. Dlatego, że na zabawę wszyscy starają się ubrać jak najładniej, a na to potrzeba pieniędzy. Ale dostanie ode mnie tę koszulę i nie będzie mógł odmówić, ponieważ ona ma zastąpić tamtą, kt6rą zniszczył, rąbiąc dla mnie drzewo.

Zadowolona ze swego planu, nuciła dalej, przygotowując przybory, którymi miała posługiwać się przy szyciu. Posiadała tylko igły, nici, nożyczki i zręczne palce, ale nie potrzebowała niczego więcej. Szyła już przeróżne ubrania od momentu, kiedy była na tyle duża, że potrafiła utrzymać igłę. Wykr6j nowej koszuli pochodził ze starej, którą pieczołowicie popruła na poszczególne części i według nich wykroiła nowe. Jedyną zmianą było dodanie kilku centymetr6w w ramionach, bowiem stara koszula była już nieco za wąska i podczas pracy naciągała się na potężnych barkach Rye'a.

Miała tylko kłopot z guzikami. Spróbowała wyciąć je z drewna, ale okazało się, że wyglądałyby zbyt topornie przy tak delikatnym materiale. W końcu odkryła rozwiązanie, leżące dosłownie pod nogami. Każdego roku jelenie zrzucają stare rogi i wyrastają im nowe. Zaś rzeźbienie w rogu i kości było jedną ze sztuk, którą posiadła równolegle z przerabianiem kawałka szkła na prowizoryczny n6ż.

Jak przy większości prymitywnych technik, potrzeba było do tego czasu, cierpliwości i samozaparcia. Dla niej akurat nie stanowiło to problemu. Mieszkając na łące, kontynuowała ów powolny, plemienny rytm życia, gdzie nie było trudne zachować cierpliwość, gdyż nie było po co się spieszyć. Cieszyła się, widząc, że guziki powoli osiągają pożądany kształt. Z przyjcl1llu,· ścią polerowała każdy z nich i myślała o tym, jakie mile uczucie będzie towarzyszyło Rye'owi, gdy jego wrażliwe palce dotkną ich jedwabistej gładkości. Tak samo było zresztą przy szyciu niewiarygodnie delikatnej, lnianej tkaniny – czuła zadowolenie, wiedząc, że kiedy Rye włoży tę koszulę, jej miękki dotyk będzie sprawiał mu przyjemność.

Nucąc piosenkę równie starą jak technika, której używała, Lisa sfastrygowała części koszuli. Chciała teraz zrobić przerwę na obiad, ale przypomniała sobie, że miała zamiar się umyć. Sprawdziła temperaturę wody w beczce, którą Rye przesunął na nasłonecznione miejsce, i nabrała jej do garnka. Zaniosła do chaty i umyła się z wprawą kogoś, dla kogo kąpiel w wiadrze jest codziennością. Potem włożyła bladoniebieską bluzkę, pochodzącą z targu na drugim końcu świata. Jedna w dwóch par znoszonych dżinsów, jakie posiadała, przetarła się zupełnie na kolanach, więc miejscowym zwyczajem ucięła nogawki, robiąc z nich szorty. Sierpień nawet w górach był wystarczająco ciepły, by mogła chodzić z gołymi nogami.

Wyszła na zewnątrz i starała się nie patrzeć w kierunku ścieżki. Jeżeli Rye w ogóle dzisiaj przyjedzie, to zjawi się tu późnym popołudniem. Często wpadał tylko na parę minut, pytał, czy Lisa czegoś nie potrzebuje, czy czuje się dobrze i czy nie skaleczyła się przypadkiem. Odpowiadała tylko "nie" i "tak" i znowu "nie", a potem rozmawiali chwilę o łące i o pogodzie.

I patrzyli na siebie wzrokiem pełnym tego wszystkiego, co nie zostało powiedziane.

Podeszła do beczki i popatrzyła na swe odbicie w wodzie. Pobyt na łące sprawił, że jej skóra nabrała złotawego odcienia, a także jakiejś jedwabistej gładkości, której przedtem nie miała. To samo działo się z ustami – były teraz pełniejsze, bardziej wilgotne, bardziej różowe, jakby mimo woli zachęcały do pocałunków. Dawniej marzenia nie sprawiały, że piersi stawały się nabrzmiałe, obolałe, a ciało drżało w gorączce, której źródło tkwiło gdzieś głęboko, w samym centrum kobiecości.

Nalała wody do wiadra, rozplotła warkocze i zanurzyła je w wodzie. Rozpuszczone włosy sięgały jej do bioder, były gęste i lekko wijące się. Dokładnie wytarła je ręcznikiem i starannie rozczesała. Czując, że ma ochotę na drzemkę, przeniosła śpiwór przez ogrodzenie i ułożyła się na łące, zwijając w kłębek na brzuchu,

. by włosy mogły szybko wyschnąć. Łagodny wietrzyk, ciepłe słońce i usypiające brzęczenie owadów sprawiły, że niemal natychmiast zapadła w sen.

Rye przeskoczył przez płot i stanął jak wryty.

W pierwszej chwili pomyślał, że Lisa jest zupełnie naga, przykryta jedynie gładzonymi wiatrem włosami, których piękna dotychczas nie dostrzegł, bo Lisa splatała je i upinała. Stał jak sparaliżowany, ledwo oddychając, czując się tak, jakby ujrzał nimfę, ukrywającą się przed ludzkim okiem.

Mocniejszy podmuch wiatru odrzucił na bok pasmo platynowych włosów i odsłonił znoszone szorty. Rye cicho westchnął. Wiedział, że powinien odwrócić się, pobiec do konia, odwiązać go i popędzić na łeb na szyję z powrotem na rancho, gdyż jeśli podejdzie i uklęknie obok Lisy, nie będzie w stanie powstrzymać się, by jej nie dotknąć. I wiedział też, że jeśli dotknie jej chociaż raz, to już nie zdoła się powstrzymać. Pożądał jej zbyt mocno, żeby ufać samemu sobie.

Więc powiedz jej, kim jesteś.

Nie! Nie chcę, żeby to tak szybko się skończyło.

Nigdy z nikim nie było mi tak dobrze. Jeśli zostaniemy kochankami, będę musiał powiedzieć jej prawdę i wszystko popsuję.

W takim razie nie dotykaj jej.

Ale już klęczał przy niej. Delikatnie wyjął szczotkę z rozluźnionych palców i zaczął czesać. srebrzyste pukle, które gięły się pod jego dotknięciem, owijały wokół rąk, przywierały do palców, jakby prosząc o następne pieszczoty. Uśmiechnął się i czesał Lisę powolnymi, delikatnymi ruchami, a potem zagłębił palce we włosy, uniósł je w górę i ukrył w nich twarz, wdychając głęboko zapach.