J ej śmiech przeszedł w westchnienie pod wpływem zmysłowej pieszczoty, jaką było delikatne ssanie i pociąganie za pierś. Nagle jego ręka powędrowała między nogi i Lisa zamarła zaskoczona.

– To też należy do tego – powiedział, nie przerywając pieszczoty i uważnie obserwując jej twarz.

– T e g o? – wyjąkała.

I nagle wszystkie myśli rozsypały się na tysiąc migocących odłamków rozkoszy, jaką dawały ruchy jego ręki. Poruszała się bezradnie, obsypując go kaskadą lśniących włosów.

– Czujesz to? – wyszeptał cicho. – Tu rodzi się ta gorączka. Jesteś taka słodka i piękna… tak piękna.

Lisa dygotała w jego objęciach, a jej ciało odpowiadało na każdą pieszczotę. Rye rozpiął jej dżinsy, a następnie odsunął zamek błyskawiczny. Leżała na nim, cała drżąca, nie mówiąc nic, kiedy zsuwał z niej wszystko, obnażając ciało, i patrzyła w płonące gorączkowym blaskiem oczy mężczyzny. Przytrzymywał ją nagą na sobie i uspokajał delikatnym głaskaniem, jednocześnie usiłując uspokoić samego siebie.

– Rye?

– Cii, dziecinko. Wszystko w porządku. Nie zrobię nic, czego nie będziesz chciała.

Westchnęła i powoli się odprężała.

– Tak – wyszeptał. – Po prostu ciesz się słońcem i pozwól mi trochę nacieszyć się sobą.

Już po chwili przestała czuć się nieswojo z powodu swojej nagości. Westchnęła i przeciągnęła się zmysłowo, a potem spróbowała pieścić go tak, jak on to robił. Kiedy jednak przesunęła ręce niżej, natrafiła na dżinsy, które uzmysłowiły jej, że w przeciwieństwie do niej, on nie jest całkem nagi.

– To nie w porządku – szepnęła.

– Wytrzymam to jakoś – odpowiedział, źle zrozumiawszy jej słowa.

– Ja mówię o twoich dżinsach.

– A co z nimi?

– Przeszkadzają mi.

Nastała pełna napięcia cisza.

– Łatwo cię zaszokować? – przerwał milczenie Rye.

– Raczej nie.

– Jesteś tego pewna?

– Tak – odpowiedziała, patrząc mu prosto'w oczy.

– Zupełnie pewna.

– Ja nie żądam tego od ciebie – powiedział.

– Wiem. Ja chcę…

– Ale? – spytał w napięciu.

– Nie wiem, jak to zrobić. Chcę, żeby ci było dobrze. Tak bardzo tego chcę.

Przyciskając ją jeszcze mocniej, odwrócił się na bok i pocałował czule dziewczynę.

– Jest mi bardzo dobrze – powiedział zdławionym głosem.

Najpierw całował ją delikatnie, lekko, ale po chwili znów zatracili się w gwałtownych pieszczotach. Rye niechętnie oderwał się od niej i wstał. Zdjął buty i skarpetki, rozpiął pasek i spojrzał na Lisę. Leżała na boku, włosy miała w nieładzie, przez ich paqsma prześwitywały różowe sutki, perłowa skóra bioder i kępka o wiele krótszych, kędzierzawych włosów.

– Jeszcze możesz zmienić zdanie – powiedział, zastanawiając się równocześnie, czy mówi to szczerze.

Lisa uśmiechnęła się tylko..

Rozpiął suwak i wciąż ją obserwując, zsunął spodnie razem z bielizną. Kopnięciem odrzucił je na bok i stał wstrzymując oddech, modląc się, żeby okazała się rzeczywiście tak dzielna, jak obiecywała" ponieważ jeszcze nigdy w życiu nie był tak podniecony. Pragnął, żeby jej to wszystko sprawiało równie wielką rozkosz jak jemu, ale przecież była taka niedoświadczona i sądził, Ze się wystraszy.

Oczy jej rozszerzyły się i wyglądały jak dwa ametystowe jeziorka w pobladłej twarzy. Odwrócił się, sięgając po swoje dopiero co odrzucone rzeczy.

– Nie! – zawołała, zrywając się na kolana, otoczona chmurą platynowych włosów. Objęła ramionami jego nogi i przycisnęła do nich twarz. – Wcale się nie boję. Naprawdę. Widywałam mężczyzn którzy prawie nic na sobie nie mieli, ale nie… Nie… To mnie po prostu zaskoczyło.

Zadrżał, czując jej włosy jak dotyk jedwabiu na rozpalonym ciele.

– To? – spytał. – Lubisz używać tego słowa, prawda?

Spojrzała w górę i zobaczyła, że w jego oczach błyszczących ledwie powstrzymywaną namiętnością skrzą się tam iskierki humoru. Wiedziała, Ze nie powinna się niczego obawiać – nieważne jak bardzo Rye jest silny i jak wielkie czuje pożądanie, ale na pewno jej nie skrzywdzi.

– Dziecinko – wyszeptał osuwając się na kolana, gdyż nie mógł ustać ani chwili dłużej – chyba zaraz umrę, ale nie mogę się tego doczekać.

Palce przeniknęły przez miękką zasłonę jej włosów, objęły, przyciągnęły dziewczynę bliżej. Wstrzymała oddech, czując, jak dłonie Rye'a gładzą powierzchnię jej ud w dół i w górę, za każdym razem wślizgując się głębiej między nogi, rozsuwając je odrobinę szerzej. Powstrzymała jęk, kiedy jego ręka powędrowała w dół jej brzucha i znalazła miejsce, gdzie skóra była wilgotna i nie wyobrażalnie miękka. Zamknęłaoczy i kołysała się pod wpływem tej pieszczoty.

– Załóż mi ręce na szyję – wyszeptał.

Zrobiła to, wciąż z zamkniętymi oczami, ponieważ stał się jedyną prawdziwą, namacalną rzeczą w świecie, który wirował coraz szybciej i szybciej przy każdym dotknięciu wślizgujących się w nią palców. Nie czuła onieśmielenia ani wstydu z powodu tak intymnej pieszczoty, ponieważ powstający w niej żar spalał wszystko, zostawiając tylko nieodparte pożądanie.

– Właśnie tak, maleńka. Trzymaj się mocno i chodź ze mną. Zaufaj mi, ja wiem, dokąd dojdziemy.

Znalazł najbardziej' wrażliwe miejsce i pieścił je kolistymi ruchami. Jęczała, czując, jak gorące, migotliwe fale zagarniają jej ciało, az nie mogła juZ dłużej wytrzymać i przepełniła ją rozkosz.

– Tak – powiedział, delikatnie kąsając jej szyję, na tyle jednak mocno, że zostały drobne znaki. – Jeszcze raz, kochanie, jeszcze. Tak będzie łatwiej dla ciebie, dla mnie, dla nas obojga. O, tak.

Lisa ledwo słyszała te słowa. Poczuła, że unoszą ją jego ramiona i znów układają delikatnie na kocu. Położył się razem z nią, ale teraz już jej nie dotykał. Otworzyła oczy i zaczęła niespokojnie, gorączkowo poruszać głową.

– Rye?

– Jestem tutaj. Czy chcesz tego?

– Tak – wyszeptała i sięgnęła ręką w dół, żeby dotknąć go tak, jak on jej dotykał przed chwilą.

Rye zamknął oczy pod wpływem nagłego dreszczu, który przeszył całe jego ciało. Dotyk jej małej ręki był bardziej podniecający niż wydawało mu się to możliwe.

– Maleńka – szepnął – pozwól…

Zaczął całować ją, przekazując jej całą namiętność, która zdawała się palić go żywcem. Kiedy jej usta odpowiedziały na jego pocałunek, wszedł w nią powoli, aż napotkał delikatny opór.

– Rye – odezwała się. – Rye!

Powoli unosząc biodra wsunął rękę między ich ciała i zaczął ją pieścić kołyszącym ruchem. Lisa jęknęła, czując, jakby z jego dłoni żar rozprzestrzeniał się po jej całym ciele. On tymczasem wchodził w nią powoli, poruszał się delikatnie, pieścił ją ręką i ciałem, aż rozkosz spłynęła na nią rytmicznymi falami, rozkosz tak wielka, niemal niszcząca, że w zapamiętaniu raz po raz wołała jego imię. Chciała powiedzieć, że nie zniesie już tego dłużej, a on wciąż pieścił ją, kołysał się w niej głęboko. W końcu też zamarł w bezruchu, w niewyobrażalnej rozkoszy bycia w niej, całkowicie nią otulony.

– Lisa – wyszeptał. – Maleńka!

Powoli otworzyła nic nie widzące, jakby oślepione oczy.

– Myślałam… myślałam, że to będzie bolało – wyznała.

– Bo tak było. Ale tego nie czułaś, rozkosz przytłumiła cały ból. Czy boli teraz?

Poruszył się wolno, a z jej list wyrwał. się jakiś urywany dźwięk, coś, co miało być jego imieniem.

– Jeszcze – powiedziała łamiącym się głosem.

– Och, Rye, jeszcze.-Popatrzyła w jego oczy. -A może tobie nie było tak dobrze?

– Dobrze? -Jego Ciałem wstrząsnął dreszcz, kiedy znów zatopił się w niej głęboko. – Na to nie ma… nie ma słów. Chodź ze mną, maleńka, pójdziemy tam, gdzie już raz byłaś.

Nigdy nie odczuwał czegokolwiek, co można było porównać z aksamitną gładkością jej ciała, nigdy nie współuczestniczył w niczym nawet w połowie tak fascynującym, nie przypuszczał, że jest zdolny dotrzeć do tak silnych przeżyć. Poruszał się w niej powoli, przeżywając jednocześnie coś strasznego i wspaniałego, chciał, żeby to się nigdy nie skończyło i wiedział, że jeżeli nie skończy się zaraz, to on zginie od tej słodkiej męki. Okrzyki Lisy przebijały się przez gęstniejącą ciemność, oznajmiały, że ona jest już po drugiej stronie, że wzywa go do siebie. Chciał podążyć za nią i chciał jeszcze zostać tu, chciał, żeby ta gorączka jeszcze bardziej się wzmogła. Otaczała go ciemność, a w niej wirowały kolorowe płatki, tętniły tysiące maleńkich pulsów, naciskały, domagały się… Z urywanym krzykiem wbijał się w nią, aż nie mógł już pójść głębiej i nagle musiał się poddać sile, która zerwała wszelkie tamy, której nie sposób było zatrzymać.

Jego ostatnią myślą było, że skłamał mówiąc, iż wie, dokąd się udają. Lisa zaprowadziła go tam, gdzie jeszcze nigdy nie był, owijając go aksamitną gładkością swego ciała, spalając go, zabijając, wypalając aż do samej duszy złączonej z jej duszą w ekstazie, która była jednocześnie śmiercią i zmartwychwstaniem.

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Lisa westchnęła i ostrożnie spruła cienki szew, nad którym spędziła minioną godzinę. Myślami była przy Rye'u, zamiast uważać na to, co robi, i w rezultacie ostatni kawałek zszyła za ciasno, marszcząc delikatny materiał. Wygładziła go palcami, sfastrygowała starannie i zszyła jeszcze raz. Chciała, żeby ta koszula była wykończona równie dokładnie jak poprzednia – żadnej niedoróbki, czy na zewnątrz, czy w środku.

Będzie musiała teraz spędzać jeszcze więcej czasu przy szyciu, ale nie miało to dla niej znaczenia. N a Łące McCalla czas przecież nie istniał, liczył się tylko upojny zapach lata, spływający ze szczytów gór jak wieczorna mgła. Gdyby nie musiała co siedem dni fotografować przyrostu traw, nie miałaby w ogólepojęeia o upływie czasu. Lato było długim, słodkim interludium, ajedy. ne ważne wydarzenia to przyjazdy Rye'a.

Trawy przypomniały jej.o tym, że powinna sprawdzić swój prowizoryczny kalendarz. Spojrzała na parapet jedynego w chacie okna. Leżał na nim rządek sześciu kamieni, co oznaczało, że dzisiaj jest siódmy dzień i pora na ponowne zrobienie zdjęć. Słońce zaglądało przez szybę i Lisa uzmysłowiła sobie, że minęło już południe i jeżeli się nie pośpieszy, to Rye może zjawić się i zastać ją nad tą koszulą. Zależało jej, żeby tak się nie stało, pragnęła bowiem zrobić mu niespodziankę.

Uśmiechnęła się na myśl o tym, jak Rye się ucieszy.

Na pewno ulgę sprawi mu to, że będzie mógł w końcu zaprosić ją na na tę zabawę na rancho. W ciągu minionych tygodni wiele razy już zaczynał coś mówić i rezygnował, jakby nie był pewien, czy powinien to zrobić. Przy ostatniej okazji, kiedy najwyraźniej zabrakło mu słów, już miała sama oznajmić, że dla niej nie liczy się ubiór, chodzi jej tylko o to, żeby być z nim, ale przeszkodziły jej w tym jego głodne usta i po chwili nie pamiętała już o całym· świecie.

Przypomnienie chwil, kiedy się kochali, sprawiło, że zaczęły trząść się jej ręce i upuściła igłę. Zdecydowała, że lepiej będzie, jeżeli natychmiast przerwie szycie, gdyż mogłaby się jeszcze ukłuć w palec i poplamić krwią jasny materiał.

Z zamyślenia wyrwało ją parsknięcie konia. Zerwała się i wyjrzała przez okno, ale okazało się, że to dwaj jeźdźcy nadjeżdżają od strony starej drogi. Wiedziała, że żadnym z nich nie może być Rye. On zawsze zjawiał się sam i choćby długo był na łące, nikt inny wtedy się nie pokazywał. Mimo woli zaczęła się zastanawiać, dlaczego tak było. Lassiter zazwyczaj przyjeżdżał z Jimem. Czasami Blaine i Shorty czy inny z kowbojów wpadali, przywożąc filmy do aparatu lub żywność, i z nadzieją spoglądali w stronę ogniska. Zatrzymywali się tylko tak długo, żeby zjeść, sprawdzić, czy Lisa czegoś nie potrzebuje, a potem uchylali kapeluszy i odjeżdżali, jakby wiedząc, że gdzieś w pobliżu Rye czeka niecierpliwie, żeby wreszcie zniknęli.

A ona niecierpliwie czekała, żeby wreszcie się pojawił.

– Halo, Liso! Jest pani w środku? – rozległ się głos Lassitera.

– Już wychodzę – zawołała, wrzucając w pośpiechu szycie na górną półkę w szafce.

– Czy mamy podrzucić trochę drewna do ognia?

– Będę wdzięczna, bo jeszcze nie jadłam obiadu. A wy?

– Jeśli chodzi o pani chleb, to zawsze jesteśmy głodni – odezwał się Jim.

Lisa wyszła z chatki i zatrzymała się niepewnie, widząc spojrzenia obu mężczyzn.

– Czy coś jest nie tak? – spytała. Lassiter uniósł kapelusz jak w ukłonie.

– Nie chcieliśmy się tak nachalnie gapić, ale zawsze nosi pani warkocze, a dzisiaj pani włosy są rozpuszczone i takie lśniące. Niech mnie, to jest naprawdę coś. Ewa musiała tak wyglądać tego dnia, kiedy ją Pan Bóg stworzył.

Lisa zarumieniła się, zaskoczona takimi komplementami i automatycznie podniosła ręce, splotła włosy w gruby warkocz, który upięła następnie za pomocą drewnianych szpilek.

– Dlaczego pani to chowa przed nami? – spytał Lassiter.

– Muszę, jeżeli chcę coś robić przy ognisku.

– Punkt dla pani – odparł mężczyzna, wyraźnie zawiedziony.