Siekiera wbiła się tak głęboko, że musiał ją podważyć, żeby uwolnić ostrze. Klnąc, przyjrzał mu się dokładnie. Wystarczyło kilka pociągnięć osełką, by zrobiło się ostre jak br~ytwa. Potem zdjął koszulę, rzucił ją na ułożony stos drzewa i zabrał się na serio do roboty. Pilnował się, żeby nie myśleć o Lisie, bo wtedy tracił panowanie nad sobą.

Tymczasem Lisa zatrzymała się przy strumieniu, pod kępą drżącej ·osiki i ·patrzyła na żółte kawałki drewna odskakujące spod błyszczącej, olbrzymiej siekiery. Rye trzymał ją z taką łatwością, jakby była przedłużeniem jego ramienia. Pot spływał maleńkimi strumyczkami po jego plecach i sprawiał, że skóra lśniła w słońcu. Na piersiach, pokrytych gęstymi, czarnymi włosami również połyskiwały kropelki potu. Obserwowała, jak podnosi siekierę i napina mięśnie, by użyć całej siły do wbicia jej w drewno. Za każdym razem był to widok równie fascynujący i mogła tak stać i przyglądać mu się bez końca. Nie miała pojęcia, jak długo to trwało, aż w końcu Rye odłożył siekierę, podszedł do strumienia i nabrał pełne dłonie wody. Pił chciwie, a następnie oblał sobie wodą głowę i ramiona, zmywając z nich pot. Następnie ukląkł na chwilę i przesunął palcami po zmarszczonym lustrze wody z delikatnością zadziwiającą u kogoś o tak potężnym ciele.

Ich oczy spotkały się i przez moment Lisa miała uczucie, jakby to jej ciała dotykał przed chwilą, a nie powierzchni wody. Gdzieś głęboko w środku narastało ciepło i ogarniało ją powoli.

Podniósł się zwinnym ruchem i podszedł do niej.

Zatrzymał się w odległości zaledwie paru centymetrów i Lisa poczuła zimną woń wody zmieszaną z zapachem jego ciała. Był tak blisko, że mogłaby zlizać krople wody z jego skóry. Zrobiło jej się jeszcze bardziej gorąco.

– O czym myślisz? – zapytał niskim, głębokim głosem.

Z trudem oderwała wzrok od tych kropli perlących się na włosach na jego piersi i popatrzyła mu w oczy. Chciała się odezwać, ale nie mogła wydobyć głosu. Bezwiednie przesunęła językiem po wargach. Usłyszała, jak Rye gwałtownie wciąga powietrze.

– Myślę? – Słowa z trudem wydobywały się ze ściśniętego gardła. – Tego, co robię, kiedy jestem blisko ciebie, na pewno nie można tak określić. – W zdenerwowaniu wyjawiła drugą rzecz, jaka przyszła jej do głowy, gdyż pierwszą było pytanie, czy mogłaby zlizać tę wodę z jego skóry. – Czy sądzisz, że lepiej pójdzie mi rąbanie, jeśli też się rozbiorę do pasa?

To miał być żart, ale spojrzenie Rye'a wędrujące powoli wzdłuż zapięcia bluzki zaniepokoiło Lisę.

– Świetny pomysł – powiedział, sięgając jednocześnie do górnego guzika. – Dlaczego sam na to nie wpadłem?

– Przecież to był żart – zaprotestowała rozpaczliwie i chwyciła go za ręce. Były twarde, ciepłe i emanowała z nich taka siła, że ją to przeraziło.

– Zdejmij bluzkę i zobaczymy, kto się uśmieje. Znów usiłowała bez powodzenia coś powiedzieć i zobaczyła, że w oczach Ry e'a pojawiają się iskierki rozbawienia. Westchnęła, czując jednocześnie i ulgę, i coś zbliżonego do rozczarowania.

– Muszę z tym skończyć – powiedział.

– Z takimi propozycjami?

– Nie! Z tym łapaniem się na twoje dowcipy. Bierzesz mnie na to za każdym razem.

– Maleńka, przecież jeszcze ani razu cię nie wziąłem.

Zdała sobie sprawę, że ściska z całej siły jego ręce, jakby bez tego mogła utonąć. Ale przecież tak się czuła, gdy patrzyła w jego oczy -spadała i tonęła, pogrążając się w mrocznej otchłani.

– I jak z tym będzie?

– Z wzięciem mnie? -spytała nieswoim, wysokim głosem.

– A chciałabyś?

– Pomóż mi – wyszeptała, gdyż jego uśmieszek sprawiał, że serce w niej omdlewało.

– Przecież to ci proponuję.

– Jak to?

– Nie chcesz się nauczyć?

– Nauczyć? Czego?

– Jak się rąbie drzewo. Miałaś coś innego na myśli?

– Tracę głowę w twojej obecności – wyznała. – Więc jak mogę o czymkolwiek myśleć?

Zaczął śmiać się na cały głos, a Lisa po chwili zdała sobie sprawę, że śmieje się razem z nim, nie przejmując się tym, że to ona tak go rozbawiła. Nie było w jego zachowaniu żadnej złośliwości, a jedynie żartobliwe, niewinne dokuczanie – coś, z czym jeszcze się nie spotkała. Nie mogła się temu oprzeć ani czuć się obrażona.

– To mi bardziej odpowiada – powiedziała.

– Co?

– Takie pokpiwanie.

Przez chwilę miał zdziwioną minę, ale zaraz uśmiechnął się w taki sposób, że poczuła mrowienie w palcach u nóg.

– Lubisz sobie żartować ze mnie, prawda?

– No jasne.

– To się nazywa flirtowanie-wyjaśnił. – Większość ludzi to lubi.

Teraz z kolei ona się zdziwiła.

– To tak flirtują kowboje?

– Tak flirtują mężczyźni z kobietami, skarbie. A jak to robili tam, skąd przyjechałaś?

Pomyślała o ukośnych spojrzeniach śliwkowych oczu, kołyszących się obfitych biodrach, wypiętych dumnie piersiach.

– Oni to wyrażają gestami.

Rye wydał jakiś dziwny odgłos i znów parsknął śmiechem.

– Coś ci powiem. Ty nauczysz mnie, jak robią to mieszkańcy buszu, a ja w zamian nauczę cię rąbać drzewo.

Lisa miała niejasne uczucie, że "to", o czym mówił Rye, nie było tym samym, co ona miała na myśli. Już otwierała usta, żeby to wyjaśnić, ale zobaczyła, że na jego twarzy pojawia się śmiech. Czekał, aż Lisa wpadnie w misternie zastawioną pułapkę.

– O, nie – odparła szybko. – Na to nie da się nabrać nawet żółtodziób czy jak tam nazywacie takie idiotki jak ja. Ja się zapytam, co to jest "to", czego mam cię nauczyć, a wtedy ty zapytasz mnie, co miałam na myśli mówiąc "to', więc ja zacznę ci wyjaśniać, ty będziesz się ze mnie śmiał, aż· w końcu język mi stanie kołkiem, a twarz nabierze koloru słońca o świcie.

– Właśnie to chciałem zobaczyć. – Uskoczył na bok i roześmiał się. – Jeżeli wepchniesz mnie do strumienia, to uprzedzam, że też będziesz cała mokra.

– Nieładnie wykorzystywać to, że jestem słabsza od ciebie. Nie uważasz, że zawsze powinno się grać fair?

– Zdjąłem to przekonanie razem z koszulą. – Czekał przez chwilę, obserwując jej reakcję, i spostrzegł, że Lisa powstrzymuje się, aby nie odpowiadać mu zbyt pochopnie. – Pozwól mi to zrobić za ciebie.

– Co takiego?

– Ugryźć się w język. Będę bardzo delikatny, nawet nie zostawię śladów.

Lisa na chwilę wstrzymała oddech. Po chwili przypomniała sobie, że to taka forma żartowania z dziewczyny, która nie jest przyzwyczajona do amerykańskiego poczucia humoru, do mówienia dowcipów z kamienną twarzą.

– Wolałabym, żebyś zamiast tego nauczył mnie, jak zostawiać znaki na pniach. Duże znaki.

Przez chwilę mogła przysiąc, że Rye jest zawiedziony, ale to wrażenie minęło tak szybko, że nie była pewna, czy się nie myli.

– Duże znaki? – powtórzył. – żeby rąbać tak jak ja, trzeba mieć mięśnie atlety. – Przesunął wzrokiem po jej piersiach i biodrach. – A ty nie nadajesz się na drwala. – To bardzo dobrze-odrzekła z powagą. -Z czarną brodą wyglądałabym okropnie.

W jasnych oczach błyszczało rozbawienie, ale Rye usiłował zachować powagę.

– No to zobaczmy, czego można będzie cię nauczyć.

Wyciągnął do niej rękę, a Lisa ujęła ją bez wahania.

Dłoń Rye'a była twarda i ciepła. Wywołała w niej taki dreszcz, że wstrzymała oddech. Razem podeszli do miejsca, gdzie leżały pnie przeznaczone do porąbania. Rye podniósł siekierę jedną ręką, w drugiej wciąż trzymając dłoń Lisy, i popatrzył w jej szeroko otwarte oczy. Dostrzegł uśmiech, nad którym nie umiała zapanować. Przyszło mu na myśl, że już bardzo dawno, chyba od śmierci matki, nie czuł się tak spokojny. Lisa miała taką samą zdolność dostrzegania pozytywnych aspektów każdej sytuacji i uśmiechem, słowem czy spojrzeniem sprawiała, że wszystko wokoło stawało się lepsze i piękniejsze.

Po raz pierwszy zastanowił się, czy to nie poszukiwania takiej rzadko spotykanej radości życia rzucały jego ojca w ramiona kolejnych kobiet, którym jedyną przyjemność sprawiało realizowanie jego czeków. Tak samo mogło być z młodszym bratem Rye'a, który dwa razy ożenił się i rozwiódł, zanim skończył dwadzieścia pięć lat. Dobrze, że chociaż ich siostra Cindy szybko nauczyła się wyczuwać różnicę między mężczyznami, którzy pragnęli jej samej, a tymi, którym chodziło o uszczknięcie czegoś z fortuny McCallów.

Tego akurat był pewien, jeżeli chodziło o Lisę – nie uśmiechała się tak do niego z powodu pieniędzy i dzięki temu jej uśmiech wydawał się być jeszcze piękniejszy. To było dla niego nowe, niespotykane doświadczenie – po raz pierwszy w życiu był pewien, że podoba się dziewczynie po prostu jako mężczyzna.

Wreszcie zdał sobie sprawę, że wciąż tak stoi z siekierą w prawej ręce, lewą ściskając ciepłe palce Lisy, i uśmiecha się do niej.

– Masz zaraźliwy uśmiech – powiedział i uścisnął jeszcze raz lekko jej palce, apotem wypuścił jej dłoń i podał siekierę. – Musisz używać obu rąk. Kiedy ja rąbię, trzymam siekierę za koniec trzonka. Ty tak nie możesz robić, bo masz za krótkie ręce, więc musisz chwycić ją wyżej. Jak unosisz siekierę w górę, niech prawa ręka ześlizguje się w górę trzonka, a jak ją opuszczasz, niech się przesuwa z powrotem. Ale zawsze lewą ręką musisz trzymać mocno. Popatrz.

Rye zademonstrował, jak należy to robić. Lisa próbowała patrzeć na siekierę i jego ręce, ale było to niemożliwe. Fascynowała ją giętkość jego pleców i gra mięśni pod opaloną skórą.

– Chcesz spróbować? – zapytał.

Ledwo powstrzymała się przed zadaniem pytania, czego ma spróbować. Biorąc siekierę, dotknęła jego rąk. Promieniowała od nich siła i ciepło, które było czymś więcej niż tylko ciepłem ludzkiego ciała. Trzymała niepewnymi rękami gładkie drewno trzonka i próbowała sobie przypomnieć, co przed chwilą jej powiedział. Wzięła głęboki oddech, podniosła siekierę i opuściła ją na pień. Siekiera odskoczyła, ledwo zadrasnąwszy pokiereszowany kloc. Powtórzyła uderzenie i siekiera znów odskoczyła. Spróbowała jeszcze raz. To samo.

– Czyżbym zapomniał ci powiedzieć, że twoje plecy powinny uczestniczyć w tej czynności? – odezwał się po trzeciej próbie.

– To jest wystarczająco skomplikowane i bez zatrudniania pleców – mruknęła.

Przez chwilę był zakłopotany, ale zaraz przypomniał sobie, jak wiele znaczeń nadawali dzisiaj słowu "to". – To bardzo skomplikowane – zgodził się.

– Oczywiście. Dlatego proszę już bez żadnych niedomówień. Albo mów precyzyjnie, albo się nie odzywaj.

Bardzo się starał, żeby się nie roześmiać.

– Jasne. Spróbujmy więc tego ee… rąbania w taki sposób. Pomogę ci złapać rytm.

Stanął za jej plecami i położył swoje ręce obok jej dłoni obejmujących długi trzonek. Przy każdym oddechu czuła zapach żywicy i męskiego ciała. Jego skóra była gładka i gorąca, a oddech łaskotał jej szyję, rozwiewał delikatne kosmyki, które wymknęły się z warkoczy. Kiedy się poruszał, jego pierś muskała jej plecy i ta bliskość sprawiała, że kręciło jej się w głowie, a ziemia wymykała spod nóg. &iskała trzonek siekiery tak mocno, że aż pobielały jej kostki palców, ponieważ wydawał jej się jedyną stałą rzeczą w tym wirującym jej przed oczami świecie.

– Liso?

Bezradnie podniosła na niego wzrok. Był tak blisko, że mogłaby policzyć jego gęste, ciemne rzęsy i każdą kolorową plamkę w szarych oczach. Jego usta oddalone były tylko o parę centymetrów. Gdyby wspięła się na palce, a on pochylił głowę, znów mogłaby posmakować słodyczy i sprężystości tych warg.

Rye wyjął siekierę z nie stawiających oporu rąk i niedbałym machnięciem wbił ostrze w pień.

– Chodź tu bliżej – wyszeptał, pochylając się ku niej. – Bliżej. O, tak jak teraz. -Ostatnie słowa były już tylko westchnieniem wypowiedzianym tuż przy jej ustach. Objął ją mocniej i przyciągnął do siebie. Poczuła ciepło szerokiej piersi, twardość mięśni, a potem jego wargi. Na oślep chwyciła go za ramiona, szukając oparcia w wirującym świecie, doznając ukojenia, upajając się jego ustami i czując kontrast mi~ miękkością warg Rye'a a szorstkim zarostem. Pragnęła, żeby ta chwila trwała wiecznie. Nagle uścisk rozluźnił się i poczuła, że Rye się odsunął.

– Co się z tobą dzieje? – spytał szorstko. – Zbliżasz się do mnie tak, jakby dzisiaj miał być koniec świata, ale kiedy cię całuję, nic się nie dzieje. Czy to mają być żarty?

Pożądanie i zawstydzenie na zmianę oblewały ją falami gorąca. Poczuła, że się czerwieni.

– Ja myślałam, że to ty żartujesz.

– Kiedy?

– Gdy mnie pocałowałeś – powiedziała. – Dla ciebie to żart, prawda? Ze mnie, oczywiście. – Westchnęła głęboko, niepewnie i brnęła dalej. – Rozumiem, że pokazujesz mi, jaki ze mnie żółtodziób. Staram się to traktować jak zabawę, ponieważ rzeczywiście masz rację. Jeśli chodzi o całowanie, to jestem zupełnie zielona. Nigdy nikogo, oprócz moich rodziców, nie całowałam, a za każdym razem, kiedy ty mnie całujesz, robi mi się na przemian zimno i gorąco, trzęsę się cała, nie mogę złapać tchu, nie mogę myśleć i… i rozumiem, że wydaję się przez to zabawna. Kiedy już skończysz nabijać się ze mnie, naucz mnie, jak się trzyma siekierę, ale proszę cię, nie stój tak blisko, bo wtedy mogę myśleć tylko o tobie, kolana robią Jńi się miękkie i ręce też, i mogę upuścić siekierę. Dobrze?