Przez moment wyglądał tak niewinnie, że prawie mu uwierzyła. Ale za chwilę zaczął się śmiać, a ona zrobiła wymowną minę.

– Głupek… muszę powiedzieć o tobie mojej matce.

– Proszę bardzo.

I zrobiła to, kiedy zadzwonił do niej następnego dnia, żeby umówić się z nią na lunch po Świętach Bożego Narodzenia, które trzeba było spędzić z rodziną.

– Czy to nie ten chłopiec, którego poznałaś wczoraj? Był sobotni poranek i Jean odpoczywała, czytając książkę. Artur nie odezwał się do niej od przedwczoraj. Nie mogła się doczekać, żeby mu opowiedzieć o balu, ale nie chciała mu przeszkadzać. Zwykle czekała, aż on zadzwoni. To był zwyczaj, którego Przestrzegali od czasów kiedy jeszcze żyła Marie. No i w końcu było° Przecież Boże Narodzenie. Spędzał je z Billym i Ann.

– Tak, ten sam. – Tana wspomniała matce o telefonie Harry'ego.

– Wygląda sympatycznie.

– Taki też jest.

Ale prawdziwy Harry nie podobałby się Jean. Nie lubiła takiego stylu bycia. Był złośliwy i nieobliczalny, za dużo pił i był z pewnością zepsuty. Ale kiedy odprowadzał ją do domu, zachowywał się «należycie. Powiedział grzecznie dobranoc i nie przypominał w niczym chłopaka, którego poznała tego wieczora. Trochę się denerwowała, czy nie wyrwie się przy matce z jakimś dowcipem niepotrzebnie. Kiedy pojawił się dwa dni później, żeby zabrać ją na lunch miał na sobie blezer i krawat, do tego szare spodnie. Ale jak tylko zeszli na dół założył wrotki i zwariowany kapelusz i zaczął zachowywać się jak kompletny wariat. I tak było przez całą drogę do śródmieścia. Tana zaśmiewała się.

– Harry Winslow, jesteś zupełnym czubkiem, czy wiesz o tym?

– Tak jest, proszę pani.

Harry uśmiechnął się i nalegał, by wejść we wrotkach do Oi Room, gdzie mieli zjeść lunch. Kierownik sali nie był zachwycony tym pomysłem, ale wiedział, kim jest jego gość, i nie odważył się go wyprosić. Harry zamówił szampana Roederer i wydudnił pierwszy kieliszek od razu po otwarciu butelki. Odstawił pusty kieliszek i powiedział do Tany z uśmiechem: – Chyba jestem uzależniony od tego szlachetnego trunku.

– Chodzi ci o to, że jesteś pijakiem.

– Dokładnie.

Powiedział to z dumą, po czym zamówił lunch dla obojga. Po jedzeniu poszli na spacer do Central Parku. Zatrzymali się w Wollman Rink, żeby popatrzeć na łyżwiarzy. Stali tam przez ponad godzinę rozmawiając o życiu. Wyczuł, że Tana stawia wokół siebie niewidzialny mur. Nie miała zamiaru angażować się w jakiś uczuciowy związek, ważyła każde słowo, była zamknięta w sobie Jednocześnie emanowała z niej inteligencja i wewnętrzne ciepło. Obchodzili ją inni ludzie, ich losy i sprawy. Zachowywała jednak dystans. Wiedział, że ma w niej nową koleżankę, ale nic nie wie o niej. Zadbała o to, żeby to dokładnie zrozumiał, korzystając z różnych okazji, co jeszcze większe wzbudziło w nim zainteresowanie jej osobą.

– Masz chłopaka w Green Hill? Zaprzeczyła. Ich spojrzenia spotkały się. nic z tych rzeczy. Nie chcę się z nikim na razie wiązać. Zaskoczyła go szczerością odpowiedzi. No i oczywiście było to dla niego wyzwanie. Wyzwanie, któremu nie mógł się oprzeć. Dlaczego nie? Obawiasz się, że ktoś może cię skrzywdzić, tak jak twoją matkę?

Nigdy nie pomyślała o tym w ten sposób. Powiedział, że nie zamierza mieć dzieci. Pewnie nie chce skrzywdzić nikogo, tak jak sam został skrzywdzony. Opowiedziała mu, jak Artur znowu potraktował matkę w Święta Bożego Narodzenia.

Nie wiem. Może. To też, ale są jeszcze inne powody.

– Jakie?

– Nie chciałabym o tym rozmawiać.

Odwróciła się, a on starał się wyobrazić sobie dlaczego zachowuje się, jakby była w jakiś sposób napiętnowana. Cały czas utrzymywała bezpieczny dystans. Nawet kiedy śmiali się i żartowali, ciągle nadawała ukrytą wiadomość „nie zbliżaj się do mnie za bardzo”. Miał nadzieję, że przyczyną nie były jakieś dewiacje seksualne. Nie sądził, żeby taka była przyczyna jej chłodu. Ona po prostu chowała się w swojej bezpiecznej skorupce, a on nie wiedział, dlaczego. Ktoś ją do tego zmusił… zastanawiał się, kto to mógł być.

– Czy był w twoim życiu ktoś, na kim ci zależało?

– Nie. – Popatrzyła mu prosto w oczy. – Nie chcę o tym mówić.

Jej spojrzenie kazało mu się wycofać. Była w nim złość i ból, i coś jeszcze, czego nie potrafił określić. Siła jej wzroku powaliła go, a zwykle niełatwo było go przestraszyć. Tym razem dotarło to do niego. Nic dziwnego, ślepy by zrozumiał.

– Przepraszam.

Zmienili szybko temat i zaczęli rozmawiać na bardziej neutralne tematy. Tana bardzo mu się podobała, spotkali się jeszcze kilka razy w czasie ferii świątecznych. Byli na kolacji i lunchu, poszli na łyżwy, do kina. Raz nawet zaprosiła go do domu na kolację. Ale to był zły wybór zorientowała się od razu. Jean nadskakiwała mu, jakby był kandydatem na męża. Pytała go o plany na przyszłość, o rodziców, o Jego karierę, stopnie w szkole. Tana nie mogła doczekać się końca tych męczarni, a kiedy wreszcie wyszedł, zaczęła krzyczeć na Jean.

] Dlaczego tak się zachowywałaś? Przyszedł zjeść z nami a nie prosić o moją rękę. tan Masz osiemnaście lat, musisz zacząć myśleć o sprawach.

– Dlaczego? – Tana kipiała złością. – Jest tylko moim znajomym, do diabła. Nie zachowuj się tak, jakbym musiała wyjść za mąż przed końcem tygodnia.

– No więc kiedy właściwie masz zamiar wyjść za mąż, Tano?

– Nigdy, do cholery! Dlaczego do diabła w ogóle musze wychodzić za mąż?

– A co zamierzasz robić przez resztę życia? Oczy matki ścigały ją, przygważdżały i przenikały na wylot Denerwowało ją to.

– Nie wiem, co będę robić. Czy muszę zdecydować się już? W tej chwili? Dziś wieczór? A może w tym tygodniu? Cholera?

– Nie rozmawiaj ze mną w ten sposób! – Teraz matka zdenerwowała się także.

– Dlaczego nie? Co ty chcesz ze mnie zrobić?

– Chcę zadbać o to, żebyś miała spokojne, bezpieczne życie, Tano. Nie chcę, żebyś urządziła się tak jak ja, kiedy stuknie ci czterdziestka. Zasługujesz na coś więcej!

– Ty także. Czy kiedykolwiek pomyślałaś o tym? Mierzi mnie to, gdy widzę, jak ciągle czekasz na Artura, jak jego niewolnica. Właśnie tak to wyglądało, przez te wszystkie lata, mamo. Konkubina Artura Durninga.

Miała ochotę powiedzieć jej, że spotkała go w „21” z inną kobietą, ale nie mogła tego zrobić własnej matce. Nie chciała jej sprawić bólu, a to na pewno zraniłoby jej uczucia. Tana powstrzymała dalszy potok słów, jaki cisnął się jej na usta, ale Jean i tak była poirytowana.

– To niesprawiedliwe, a poza tym to nieprawda.

– Więc dlaczego nie chcesz, żeby spotkało mnie to, co ciebie?

Jean odwróciła się od niej, żeby nie zobaczyła łez, które wypełniły jej oczy. Nagle zwróciła się do Tany i dziewczyna ujrzała wyraźnie dwanaście lat cierpień i urazów doświadczanych przez matkę w całym jej życiu. Miała to nagle wypisane na twarzy.

– Chcę, żebyś miała wszystko to, czego ja nie miałam. Czy wymagam tak bardzo dużo?

Serce Tany w jednej chwili stopniało i wycofała się z ofensywy. Jej głos był już łagodniejszy, gdy odezwała się znowu.

A może ja nie chcę tego samego, co ty?

– A czego możesz nie chcieć? Męża, bezpieczeństwa, domu, jest co w tym złego? – Wyglądała na zaskoczoną.

– Nic. Ale jestem jeszcze za młoda, żeby o tym myśleć. A może mam ochotę zrobić karierę? Jean Roberts była zaszokowana. – Jakiego rodzaju karierę? nie wiem. Mówię tylko teoretycznie.

– Wybierasz samotność w życiu, Tano. – Martwiła się o nią. – Byłoby lepiej, gdybyś się ustabilizowała.

Ale dla Tany to brzmiało jak porażka. Myślała o tym jadąc pociągiem z powrotem na Południe. Dyskutowały o tym z Sharon już pierwszej nocy po powrocie do Jaśminowego Domu, jak tylko zgasły światła.

– Jezu, Tan, twoja matka jest dokładnie taka jak moja… oczywiście na swój własny sposób. One wszystkie dają nam to, czego same chciałyby dla siebie. Bez względu na to kim my jesteśmy, jak bardzo różnimy się od nich, co czujemy i czego pragniemy. Mój ojciec to rozumie, ale mama… ciągle słyszę o szkole prawniczej, manifestacjach, odpowiedzialności i o tym, że jestem czarna. Jestem już tak zmęczona tą odpowiedzialnością, że chce mi się wyć. Przecież tylko dlatego znalazłam się w Green Hill. Ja chciałam pójść do szkoły, w której będzie więcej czarnych studentów. Do diabła, tutaj nie mogę się nawet z nikim umówić, a ona mi tłumaczy, że mam na to jeszcze mnóstwo czasu. Kiedy? Chcę chodzić na randki właśnie teraz, dobrze się bawić, chodzić do restauracji, do kina i na mecze futbolowe.

To przypomniało Tanie o czymś, co sprawiło, że uśmiechnęła się w ciemnościach.

– Chcesz pojechać ze mną do Harvardu w czasie ferii wiosennych?

– Jak to?

Sharon uniosła się na łokciu i popatrzyła na nią z zainteresowaniem. Tana opowiedziała jej o Harrym Winslowie.

– To musi być niezły facet. Zadurzyłaś się w nim?

– Nie.

– Dlaczego nie? po drugiej stronie zapadła cisza. Obie znały jej przyczynę.

– Wiesz, dlaczego.

– Nie możesz się tym katować do końca życia, Tan.

– Teraz mówisz jak moja matka. Ona chce, żebym się zaręczyła jak najszybciej, jeśli tylko on chce się ze mną ożenić, kupić mi dom i zrobić dzieci.

– To brzmi trochę lepiej niż chodzenie na antyrasistowskie spotkania i liczenie siwych włosów na głowie. Czy to ci się podoba?

– Nie za bardzo. – Tana uśmiechnęła się.

– Twój kolega z Harvardu może być naprawdę fajny.

– Jest. – Przez jej twarz przemknął znowu uśmiech. – Bardzo go lubię, jak przyjaciela. Jest najbardziej szczerym i bezpośrednim chłopakiem, jakiego do tej pory spotkałam.

W zeszłym tygodniu dzwonił do niej i bardzo ją ubawił swoim dowcipem. Dzwoniąc udawał, że jest właścicielem laboratorium w Yolan i szuka młodych dziewcząt do pewnego eksperymentu.

– Staramy się znaleźć młode dziewczęta, które są tak inteligentne jak mężczyźni – mówił, zmieniając głos. – Oczywiście zdajemy sobie sprawę, że to niemożliwe, ale… – i gdy prawie już doprowadził ją do wściekłości, rozpoznała go.

– Ty bezczelny oszuście!

– Cześć, mała. Co słychać na Dalekim Południu?

– Nieźle.

Oddała słuchawkę Sharon, żeby mogli się poznać i w rezultacie obie dziewczyny stały przy telefonie, przekazując sobie co chwilę słuchawkę. W końcu Sharon poszła na górę, a Tana rozmawiała z nim jeszcze przez godzinę. To nie był romans, traktowała go bardziej jak brata. Po dwóch miesiącach rozmów przez telefon zyskała drugiego przyjaciela, zaraz po Sharon. Miał nadzieję, że Tana odwiedzi go podczas przerwy wiosennej. Próbowała namówić Sharon, żeby z nią pojechała, ale na razie bezskutecznie. Zdecydowała się wystawić na próbę swoją matkę i zaprosić Sharon do domu, ale Miriam Blake nie dawała spokoju swojej córce niemal co wieczór. Powiedziała, że w wielkanocny weekend szykuje się w Waszyngtonie olbrzymia czarna demonstracja. Miał to być protest w sprawie przestrzegania praw obywatelskich. Miriam uważała, że to bardzo ważne wydarzenie w ich życiu i nie ma czasu na świąteczne eskapady. Sharon była tym bardzo przygnębiona, kiedy wyjeżdżały z Green Hill.

– Wystarczyło tylko powiedzieć „nie”, Shar.

Tana patrzyła na nią, kręcąc głową z dezaprobatą. Dostrzegła złowrogi błysk w pięknych, czarnych oczach.

– To właśnie powiedziałaś w sprawie tego słynnego balu, prawda Tan?

Zapadła cisza i Tana powoli pokiwała głową. Przyjaciółka była bliska prawdy. Trudno było z nimi ciągle walczyć. Wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się nieśmiało.

– No dobra, wygrałaś. Przepraszam. Będzie nam ciebie brakowało w Nowym Jorku.

– Ja też będę za tobą tęsknić.

Posłała jej ciepły uśmiech; przez resztę wspólnej podróży pociągiem grały w karty i paplały jak najęte o wszystkim. Sharon wysiadła w Waszyngtonie, a Tana pojechała dalej do Nowego Jorku. Kiedy wyszła z pociągu, było ciepło i przyjemnie. Złapała taksówkę, która zawiozła ją do domu, wyglądającego tak samo jak zawsze. Powrót do mieszkania matki przygnębił ją. Nic się tu nie zmieniło, z kątów wiało smutkiem. Nic nie przybyło, wszystko stało na swoim miejscu. Żadnych nowych zasłon ani roślin, pięknych kwiatów, nic przyciągającego uwagę. To samo miejsce, to samo życie, wytarta kanapa, wyblakłe kwiaty, stojące od lat w jednym miejscu. Nie przeszkadzało jej to, kiedy mieszkała tu na co dzień, ale teraz kiedy wyjechała i wróciła, spojrzała na to innym wzrokiem. Wszystko wydawało się jakieś podniszczone i całe mieszkanie jakby skurczyło się. Matka była jeszcze w pracy, Tana zdążyła rzucić swoje torby, gdy usłyszała telefon. Wróciła do salonu, by go odebrać. Jednocześnie rozejrzała się wokół. – Halo?

– Tu Winslow. Jak leci, maleńka?

Uśmiechnęła się z zadowoleniem. Ten głos był jak powiew świeżego powietrza w tym dusznym, zatęchłym mieszkaniu.

– Cześć.

– Kiedy przyjechałaś?

– Jakieś cztery sekundy temu. A ty?

– Przyjechałem wczoraj wieczorem razem z kumplami. I, – przeciągnął leniwym spojrzeniem po apartamencie ojca w hotelu Pierre – i oto jestem. Znowu w tym samym starym domu noclegowym, w tym samym, starym mieście.