– Nie cieszysz się za bardzo, że wkrótce będziesz w domu.

Tana przyglądała mu się. Harrison zadzwonił do niej kilka dni temu z Genewy i rozmawiali o tej sprawie. Telefonował do niej co najmniej raz w tygodniu, żeby dowiedzieć się, jak się czuje Harry. Zdawała sobie sprawę, że wciąż nie jest mu obojętna. Ona także nie potrafiła o nim zapomnieć. Ale oboje podjęli już decyzję i nie było od niej odwrotu. Harrison Winslow nie zdradzi własnego syna. Tana pogodziła się z tą myślą.

– Ja nie mam domu, Tan.

Myślała o tym przedtem, ale niezbyt poważnie. Miała jednak pewien pomysł, którym może powinna się z nim podzielić.

– A może zamieszkałbyś ze mną?

– W tym twoim ponurym pokoju? – Roześmiał się, ale miał jednocześnie przerażoną minę. – Wystarczy, że jestem uwięziony w ciasnym wózku. Gdybym musiał zamieszkać w tej twojej noclegowni, chyba wolałbym się zabić. A poza tym, gdzie miałbym spać? Na podłodze?

– Nie, ty wariacie. – Śmiała się z niego i zrobiła tajemniczą minę. – Moglibyśmy sobie coś wspólnie wynająć, pod warunkiem, że będzie miało rozsądną cenę, żeby było mnie stać na zapłacenie połowy czynszu.

– Gdzie to miałoby być? – Jeszcze nie zdążył się zastanowić nad tą propozycją, ale z pewnością była ona do rozważenia.

– Nie wiem., może Haight-Ashbury?

W tej okolicy mieszkali głównie hipisi. Ostatnio przejeżdżała tamtędy. Ale teraz tylko przekomarzała się z nim. Nie wytrzymaliby tam, chyba że zaczęliby nosić długie koszule i bez przerwy ćpać LSD.

– Ale tak serio, to moglibyśmy na pewno znaleźć coś odpowiedniego.

– Musiałoby to być na parterze. – Popatrzył zadumany na stojący przy łóżku wózek inwalidzki.

– Wiem. Mam jeszcze jeden pomysł. – Zdecydowała, że trzeba kuć żelazo, póki gorące.

– Co znowu? – Leżał na poduszkach i patrzył na nią z radością. Mimo, że ostatnie miesiące były bardzo trudne, zrodziły jednak między nimi specjalną więź. Byli ze sobą tak blisko, jak tylko to możliwe między dwiema istotami ludzkimi.

– Wiesz, ty nie dajesz mi ani chwili spokoju. Zawsze masz jakiś cholerny plan albo pomysł. Wykańczasz mnie, Tan. -Ale nie miał do niej o to pretensji i oboje o tym wiedzieli.

– To wszystko dla twojego dobra. Wiesz o tym. Oczywiście, że wiedział, ale nie miał najmniejszego zamiaru przyznać jej racji.

– No więc, co znowu wymyśliłaś?

– A może byś złożył papiery do Boalt? – wstrzymała oddech a on spojrzał na nią zaszokowany.

– Ja? Chyba zwariowałaś? A co ja, do diabła, miałbym tam robić?

– Pewnie próbowałbyś się migać, ale to nie takie proste; mógłbyś też uczyć się po nocach, tak jak ja teraz. Przynajmniej miałbyś jakieś zajęcie, zamiast zadzierać tylko nos do góry.

– Proponujesz mi doprawdy czarującą wizję przyszłości, moja droga. – Przesłał jej ukłon z łóżka. Roześmiała się.

– Dlaczego na miłość boską miałbym się torturować studiami prawniczymi? Nie muszę zajmować się takim nudziarstwem.

– Byłbyś w tym dobry – spojrzała na niego wzrokiem pełnym nadziei.

Miał ochotę się z nią wykłócać, ale najgorsze było to, że tak naprawdę podobał mu się ten pomysł.

– Chcesz zrujnować moje życie.

– Tak. – Zachichotała. – Złożysz papiery?

– Pewnie się nie dostanę. Moje stopnie nigdy nie były tak dobre jak twoje.

– Już pytałam, możesz się starać jako weteran. Mogą nawet zrobić dla ciebie wyjątek… – Próbowała powiedzieć mu to jakoś delikatnie, ale i tak się zdenerwował.

– Nieważne. Jeśli ty się dostałaś, to ja też mogę.

I najdziwniejsze w tym wszystkim było to, że nagle bardzo tego zapragnął. Zaczął się nawet zastanawiać, czy przypadkiem nie myślał już o tym od dawna. Patrząc na to, ile czasu Tana poświęca nauce, czuł się jakby odstawiono go na boczny tor. On nie robił nic, z wyjątkiem leżenia w łóżku i przypatrywania się kolejnym pielęgniarkom.

Następnego dnia po południu przyniosła mu formularze. Wypełniali je razem, sprawdzając wielokrotnie, i wreszcie wysłali na uczelnię

Tana zaczęła rozglądać się za mieszkaniem. Należało szukać przede wszystkim takiego, które byłoby odpowiednie dla niego.

Któregoś majowego popołudnia, kiedy właśnie obejrzała dwa ładne mieszkania, zadzwoniła matka. Tana zazwyczaj nie bywała w domu o tej porze, ale miała kilka spraw do załatwienia, a poza tym wiedziała, że o Harry'ego może być spokojna. Jedna z dziewcząt z końca korytarza zapukała do jej drzwi. Myślała, że to dzwoni Harry, żeby dowiedzieć się o mieszkania, które oglądała. Jedno było w Piedmont i wiedząc jakim był snobem, stwierdziła, że na pewno podobałoby mu się najbardziej, ale musiała znaleźć coś, na co i ją byłoby stać. Nie miała takich dochodów jak on, mimo że znalazła sobie wakacyjną pracę. Może kiedyś…

Halo? – Usłyszała szum rozmowy międzymiastowej i serce zamarło w niej na chwilę. Myślała, że to znowu dzwoni do niej Harrison. Harry nigdy się nie domyślił, co zaszło między nimi, i co ważniejsze, jakie mogło mieć skutki. Nie wiedział też, jaką ofiarę musieli dla niego złożyć.

– Halo?

– Tana? – To była Jean.

– Och. Cześć, mamo.

– Czy coś nie w porządku? – Na początku zabrzmiała dziwnie.

– Nie. Tylko najpierw myślałam, że to ktoś inny. Czy coś się stało?

Matka nigdy przedtem nie dzwoniła do niej o tej porze. Może Artur miał znowu atak serca. Poprzednim razem przeniósł się z Jean na trzy miesiące do Palm Beach. Ann z Johnem i Billym wrócili do Nowego Jorku, a Jean została, żeby opiekować się nim po wyjściu ze szpitala. Przyjechali z powrotem do Nowego Jorku dopiero dwa miesiące temu, ale widocznie miała pełne ręce roboty, bo do Tany dzwoniła ostatnio bardzo rzadko.

– Nie byłam pewna, czy będziesz w domu o tej porze. – Jej głos był niespokojny, tak jakby nie była pewna tego, co chce powiedzieć.

– Zwykle jestem o tej porze w szpitalu, ale dzisiaj mam coś do zrobienia w domu.

– Jak się czuje twój przyjaciel?

– Lepiej. Za niecały miesiąc wychodzi ze szpitala. Właśnie próbowałam znaleźć dla niego jakieś mieszkanie.

Nie powiedziała jej jeszcze, że myślą o tym, by zamieszkać razem. Uważała, że to był dobry pomysł, ale nie wiadomo, co na to powie Jean.

– Czy on może zamieszkać sam? – Była zaskoczona.

– Pewnie tak, jeśli nie będzie miał innego wyjścia, ale nie sądzę żeby do tego doszło.

– To rozsądne. – Jean nie zrozumiała, co się za tym kryje, ale w tej chwili co innego zaprzątało jej myśli. – Chciałam ci coś powiedzieć, kochanie.

– Co takiego?

Nie była pewna, jak na to zareaguje Tana, ale dalsze ukrywanie tego nie miało sensu.

– Artur i ja pobieramy się. – Powiedziawszy to, wstrzymała oddech.

Tana, zupełnie zaskoczona patrzyła przed siebie tępym wzrokiem.

– Co robicie?

– Pobieramy się… Ja… on uważa, że starzejemy się… tak głupio, że tak długo z tym zwlekaliśmy… – Pominęła milczeniem, co usłyszała od niego zaledwie kilka dni temu. Zdenerwowała się na samo wspomnienie tych słów. Jednocześnie w napięciu czekała na reakcję Tany. Wiedziała, że już od dziecka nie lubiła Artura, ale może teraz…

– To nie tobie powinno być głupio, mamo. To jego wina. Powinien był się z tobą ożenić co najmniej piętnaście lat temu. – Zdenerwowała się jeszcze bardziej, rozważając to, co usłyszała przed chwilą od matki. – Czy jesteś pewna, że tego chcesz mamo? On nie jest już młody, choruje…, teraz jesteś mu naprawdę potrzebna, dopiero na te najgorsze lata.

To było bolesne, ale jakże prawdziwe. Gdyby nie atak serca, pewnie wcale nie miałby zamiaru się z nią ożenić. W ogóle o tym nie myślał przez te wszystkie lata. Dokładnie od czasu, kiedy jego żona wróciła ze szpitala, szesnaście lat temu. Nagle, kiedy wszystko zmieniło się, zrozumiał, że jest tylko zwykłym śmiertelnikiem.

– Jesteś pewna?

– Tak, Tano, jestem pewna. – Głos matki brzmiał jakoś dziwnie spokojnie. Czekała na to prawie dwadzieścia lat i nie zrezygnuje za nic w świecie, nawet dla jedynego dziecka. Tana miała swoje własne życie, a jej nie pozostało nic poza Arturem. Była mu wdzięczna, że wreszcie się z nią ożeni. Będą wiedli teraz wygodne, łatwe życie, będzie mogła się rozluźnić. Te wszystkie lata samotności i zamartwiania się, czy on się pokaże czy do niej wpadnie, czy powinna umyć włosy, a może tak na wszelki wypadek… a on potrafił nie pokazywać się przez dwa tygodnie, aż nagle, właśnie tego wieczoru, kiedy Tana miała grypę, a Jean była przeziębiona… zresztą teraz to już nie miało znaczenia, prawdziwe życie dopiero przed nią. Nareszcie. Zasłużyła na każdą jego minutę i miała zamiar cieszyć się najmniejszą chwilką.

– Jestem zupełnie pewna.

– Jak uważasz. – Ale Tana nie była zachwycona tą wiadomością. – Chyba powinnam ci pogratulować albo coś w tym rodzaju.

Jakoś nie mogła tego zrobić. To był tak typowy przykład burżuazyjnego stereotypu życia. Wolałaby zobaczyć po tych wszystkich latach czekania na niego, jak Jean mu mówi, żeby poszedł do diabła. Ale to było takie niedojrzałe z jej strony. Jean miała zupełnie inne zdanie na ten temat. – Kiedy ślub?

– W lipcu. Przyjedziesz, prawda kochanie?

W jej głosie wyczuwało się zdenerwowanie. Tana pokiwała głową. I tak miała zamiar pojechać na miesiąc do domu. Zaplanowała to razem z pracą wakacyjną. Pracowała teraz w firmie prawniczej w mieście. Miała nadzieję, że nie będą robili jej trudności.

– Postaram się przyjechać. – Nagle przyszedł jej do głowy pomysł. – Czy mogę zabrać Harry'ego?

– Na wózku?

Matka wystraszyła się. W oczach Tany pojawiły się złowrogie ogniki.

– Oczywiście. On raczej nie ma wyboru.

– No, nie wiem… Myślę, że to byłoby dla niego krępujące… No, wiesz, ci wszyscy ludzie, i… Muszę zapytać Artura, co o tym myśli…

– Daj sobie spokój. – Nozdrza Tany rozdymały się niebezpiecznie i czuła, że ma ochotę kogoś udusić, a najbardziej chyba Jean. – I tak nie będę mogła przyjechać.

W oczach Jean momentalnie pojawiły się łzy. Wiedziała, że zraniła Tanę, ale dlaczego ona robiła aż takie trudności? Zawsze była taka uparta.

– Tano, nie rób tego, proszę… chodzi o to, że… dlaczego musisz go ze sobą ciągnąć?

– Dlatego, że przez sześć miesięcy leżał w szpitalu i nie widywał nikogo oprócz mnie, i może to sprawiłoby mu przyjemność. Nie pomyślałaś o tym? Nie wspominając już o tym, że nie potrącił go samochód, tylko walczył za ten śmierdzący kraj, do którego i tak nie mamy prawa, ale przynajmniej ludzie mogliby okazać mu trochę wdzięczności i szacunku…

Była zaślepiona wściekłością, a Jean przeraziło to wystąpienie.

– Oczywiście… rozumiem… właściwie nie ma powodu, żeby nie przyjeżdżał… – i nagle ni stąd ni zowąd dodała – wiesz, John i Ann mają znowu dzidziusia.

– A co to ma do rzeczy?

Tana była zdruzgotana. Dalsza rozmowa nie miała sensu. Nigdy się nie dogadają. Tana poddała się już zupełnie.

– Mogłabyś kiedyś zastanowić się nad tym. Nie stajesz się z dnia na dzień młodsza, moja droga. Masz już prawie dwadzieścia trzy lata.

– Studiuję prawo, mamo. Czy ty wiesz w ogóle, co to znaczy? Jak ciężko pracuję przez całe dnie i noce? Czy ty rozumiesz, że myślenie o małżeństwie i dzieciach w tej chwili byłoby kompletną głupotą?

– Zawsze tak będzie, jeśli cały swój czas będziesz nadal poświęcać jemu. – Znowu czepiała się Harry'ego, a na Tanę działało to jak płachta na byka.

– Nieprawda. – Jej oczy pałały złością, ale matka tego nie widziała. – Prawdę mówiąc nie jest z nim tak źle. Nadal mu staje, no wiesz.

– Tana! – Jean była wstrząśnięta wulgarnością Tany. – To co mówisz jest obrzydliwe.

– Ale chciałaś to wiedzieć, prawda? No więc możesz odetchnąć mamo, wszystko jest na swoim miejscu. Kilka dni temu słyszałam, że przeleciał pielęgniarkę. Mówiła, że był świetny. – Atakowała jak wielki pies, który nie chciał wypuścić swojej ofiary, a jej matka przyparta do muru, nie miała możliwości ucieczki. – Czujesz się teraz lepiej?

– Tano Roberts, z tobą dzieje się coś dziwnego.

Przez krótką chwilę Tana myślała o tych wszystkich godzinach poświęconych nauce, bezowocnej miłości do Harrisona, załamaniu po powrocie z Wietnamu sparaliżowanego Harry'ego… Matka miała rację. „Coś” się z nią działo. Właściwie nawet całkiem sporo.

– Myślę, że jestem już dorosła. A to nie zawsze jest przyjemne, prawda, mamo?

– To wcale cię nie upoważnia do tego, żebyś była niegrzeczna i wulgarna, chyba że takie obyczaje panują w Kalifornii. W tej twojej szkole musi być pełno brutali i łobuzów.

Tana roześmiała się. Dzieliło je tak wiele.

– Pewnie rzeczywiście tacy jesteśmy. W każdym razie, gratulacje, mamo.

Nagle dotarło do niej, że ona i Billy staną się przyrodnim rodzeństwem. Zrobiło się jej niedobrze na samą myśl o tym. On pewnie przyjedzie na ten ślub i nie była pewna, czy będzie w stanie to znieść.

– Postaram się przyjechać na czas.

– Dobrze. – Jean westchnęła, rozmowa z córką była męcząca. – I zabierz ze sobą Harry'ego, jeśli musisz.