Harry był taki podniecony, że zabrakło mu tchu. Wydawało się jakby śmiał się i płakał jednocześnie.

– Ave właśnie zasnęła, więc pomyślałem, że do ciebie zadzwonię. Nie spałaś jeszcze?

– No, pewno, że nie. Och, Harry tak się cieszę waszym szczęściem!

W jej oczach lśniły łzy. Zaprosiła go, żeby wpadł do niej na drinka. Pojawił się pięć minut później i wyglądał na zmęczonego, ale jednocześnie najszczęśliwszego na świecie. Patrzenie na niego, słuchanie tego, co mówił, wywołało w niej bardzo dziwne uczucia. Zachowywał się tak, jakby jego nowo narodzone maleństwo było pierwszym niemowlakiem, jaki pojawił się na świecie, a Averil była zupełnie wyjątkową matką. Prawie im zazdrościła, a jednocześnie czuła w głębi duszy straszliwą pustkę, tak jakby jakaś cząstka po prostu w niej nie istniała. To tak, jakby słuchała kogoś, kto mówi w obcym języku i podziwiała kunszt jego mowy, nic nie rozumiejąc. Miała uczucie, że porusza się w kompletnej ciemności. Zdawała sobie jednak sprawę, że oni przeżywają teraz cudowne chwile.

Wyszedł od niej dopiero koło piątej nad ranem. Spała niecałe dwie godziny, po czym wstała, by pójść do sądu i stawić czoło swojej wielkiej sprawie. Proces ciągnął się jeszcze przez trzy tygodnie, po czym sąd przysięgłych, po pełnym ognia wystąpieniu Tany, przez dziewięć dni dyskutował nad wyrokiem. Kiedy wreszcie sędziowie zebrali się po raz ostatni, wyrok okazał się dla oskarżenia pomyślny, Tana wygrała. Oskarżonemu udowodniono wszystkie zarzucane przestępstwa i, mimo że sędzia nie zgodził się na karę najwyższą, morderca dostał dożywocie. Tana w głębi duszy była bardzo zadowolona. Chciała, żeby zapłacił za wszystko co zrobił, chociaż wsadzenie go do więzienia nie mogło przywrócić życia dziewczynie.

Gazety rozpisywały się o tym, jak przebojowo wygrała sprawę. Kiedy pojechała do Piedmont, żeby zobaczyć nowo narodzone dziecko, Harry przedrzeźniał ją nieustannie. Nazywał ją Żelazną Damą i ciągle jej dokuczał.

– Dobra już, dobra, wystarczy. Zamiast się na mnie wyżywać, pokażcie mi ten cud świata, który wyprodukowaliście.

Była przygotowana na to, że będzie się nudzić i zaskoczyło ją bardzo, że dziecko okazało się tak cudownie słodkie. Wszystko miało takie malutkie, aż trochę się bała, kiedy Averil chciała dać jej go na ręce.

– O Boże… Obawiam się, że mogę je połamać…

– Nie wygłupiaj się. – Harry z łatwością wziął maleństwo z rąk żony i prawie rzucił je w ramiona Tany.

Usiadła patrząc na niemowlę, zupełnie oszołomiona swoimi uczuciami na widok czegoś tak cudownego. Gdy oddawała je rodzicom, poczuła jakby coś straciła. Popatrzyła na nich z taką zazdrością, że kiedy już wyszła, Harry powiedział ze zwycięską miną do Averil. – Myślę, że to do niej dotarło, Ave.

Rzeczywiście tej nocy dużo o tym myślała, ale już w następnym tygodniu pracowała nad kolejną dużą sprawą o gwałt, a zaraz potem miała na wokandzie dwa morderstwa. Wkrótce po tym zadzwonił do niej Harry pełen dumy i radości. Nie tylko udało mu się skończyć studia, ale dostał propozycję pracy i nie mógł się już doczekać jej podjęcia.

– Kto cię zatrudnił? – Tak bardzo się cieszyła razem z nim. Ciężko na to zapracował. A teraz śmiał się tak radośnie.

– Nie uwierzysz. Będę pracował w biurze publicznego adwokata.

– Naprawdę, w biurze publicznego adwokata? – Roześmiała się także. – Chcesz powiedzieć, że będę musiała występować w sądzie przeciwko tobie?

Umówili się na lunch, żeby to uczcić i rozmawiali wyłącznie o pracy. Założenie rodziny było ostatnią rzeczą, o której mogłaby pomyśleć. A z drugiej strony minął kolejny rok, następny postępował szybkimi krokami, a ona ciągle zmagała się w sądzie z morderstwami, gwałtami, napadami i wszelkimi innymi przestępstwami. Tylko raz czy dwa pracowała nad tą samą sprawą co Harry, ale spotykali się często na lunchu, jak tylko czas im na to pozwalał. Mijał już drugi rok jego pracy w biurze publicznego adwokata, kiedy któregoś dnia powiedział jej, że Averil jest znowu w ciąży.

– Tak szybko?

Tana wyglądała na zaskoczoną. Wydawało się, że Harrison Winslow V urodził się przed chwilą. Harry uśmiechnął się.

– On skończy w przyszłym miesiącu dwa lata, Tan.

– O, mój Boże, czy to możliwe?

Nie widywała go zbyt często, ale mimo wszystko to chyba niemożliwe. Więc on kończył już dwa lata. To naprawdę niesamowite. Ona sama miała już dwadzieścia osiem lat, co nie było wcale takie nadzwyczajne, z wyjątkiem tego, że wszystko działo się zbyt szybko. Wydawało się, że wczoraj chodziła do Green Hill z Sharon Blake i wybierały się na długie spacery do Yolan. Jeszcze tak niedawno Sharon żyła, a Harry mógł tańczyć…

Averil tym razem urodziła dziewczynkę z maleńką różową buźką, o idealnych różowych usteczkach i olbrzymich oczach w kształcie migdałów. Była niesamowicie podobna do swojego dziadka. Tana poczuła dziwne kłucie w sercu patrząc na dziecko, ale niestety wyglądało na to, że jeśli chodzi o nią samą, nic się nie zmieni. Powiedziała o tym Harry'emu, kiedy w następnym tygodniu spotkali się na lunchu.

– A dlaczego nie, do diabła? Masz dopiero dwadzieścia dziewięć lat albo będziesz je miała za trzy miesiące. – Patrzył na nią poważnie. – Nie rezygnuj Tan. Dla mnie wszystko, na czym mi naprawdę zależy… to moje dzieci i moja żona.

Zaszokował ją tym stwierdzeniem. Myślała, że kariera była dla niego ważniejsza, ale zaskoczył ją jeszcze bardziej, kiedy powiedział, że rozważa rezygnację z posady obrońcy z urzędu i planuje otwarcie własnej kancelarii.

– Mówisz poważnie? Dlaczego?

– Dlatego, że nie lubię pracować dla kogoś i nie mam już ochoty bronić tych włóczęgów. Oczywiście, popełnili wszystko to, czego się teraz wypierają, a przynajmniej większość z nich. Mam już tego serdecznie dosyć. Nadeszła pora na zmianę. Zastanawiałem się nad spółką z jednym znajomym prawnikiem.

– Czy to nie będzie dla ciebie nudne? Zwyczajne prawo cywilne? – Powiedziała to z lekkim niesmakiem, ale on zaprzeczył ze śmiechem.

– Nie. Ja nie potrzebuję tylu wrażeń co ty, Tan. Nie mógłbym toczyć tylu krucjat dziennie. Nie wytrzymałbym ciągłej walki w sądzie, bez chwili wytchnienia. Podziwiam cię za to, ale ja będę bardzo szczęśliwy z niewielką, wygodną praktyką, z Averil i dziećmi u boku.

Nigdy nie sięgał zbyt wysoko, zadowalał się tym, co ma. Niemal była o to zazdrosna. W niej było coś głębszego, jakaś ambiga, która ciągle wypalała ją od środka. To właśnie wykryła w niej dziesięć lat temu Miriam Blake. Nadal w niej to tkwiło. Wciąż chciała stykać się z trudniejszymi przypadkami, wyrokami bez kompromisów. Potrzebowała tego jak powietrza, bez przerwy szukała nowego wyzwania. Pochlebiło jej bardzo, kiedy w następnym roku wybrano ją do grupy adwokatów, którzy spotkali się z gubernatorem, aby przedyskutować serię spraw, które stały się przyczyną procesów kryminalnych w całym stanie. Zaproszono sześciu prawników, samych mężczyzn z wyjątkiem Tany. Dwóch przyjechało z Los Angeles, dwóch z San Francisco, jeden z Sacramento i jeden z San Jose. To był najbardziej interesujący tydzień, jaki udało jej się ostatnio spędzić. Z dnia na dzień angażowała się coraz bardziej w omawiane tematy. Adwokaci, sędziowie oraz politycy konferowali do późna w nocy, a ona była tak podniecona wszystkim, o czym rozmawiano, że kiedy docierała do łóżka, nie mogła zasnąć jeszcze przez parę godzin. W głowie huczało jej od wszystkich wrażeń minionego dnia.

– Interesujące, prawda? – Adwokat, przy którym usiadła następnego dnia, pochylił się ku niej i mówił cicho. W tym samym czasie gubernator prowadził dyskusję w sprawie, o którą spierała się z kimś poprzedniego wieczoru. Ku jej zdziwieniu podzielał jej zdanie na ten temat. Miała wielką ochotę wstać i przyklasnąć mu.

– Tak, to bardzo ciekawe – szepnęła.

Był to jeden z prawników z Los Angeles. Wysoki, atrakcyjny mężczyzna o szpakowatych włosach. Następnego dnia posadzono ich koło siebie podczas lunchu i z dużym zdziwieniem odkryła, jakim był liberałem. Okazało się, że ten interesujący człowiek pochodził z Nowego Jorku, studiował prawo na Harvardzie, a potem przeniósł się do Los Angeles.

– Tak naprawdę przez ostatnich parę lat mieszkałem w Waszyngtonie, pracując dla rządu, ale znowu wróciłem na Zachodnie Wybrzeże i cieszę się z tego – uśmiechnął się.

Był taki bezpośredni, miał ciepły uśmiech i podobało jej się to, co mówił tego wieczoru. Jeszcze przed końcem konferencji wszyscy uczestnicy zaprzyjaźnili się ze sobą. Ostatnie dni wypełnione były owocną i fascynującą wymianą poglądów.

Zatrzymał się w Huntington. Zanim wyjechali, zaproponował jej drinka w L'Etoile. Spośród wszystkich, którzy tam byli, oni dwoje mieli najwięcej ze sobą wspólnego. Tana odkryła, że jest świetnym kompanem na różnych imprezach, w których brali udział. Pracował ciężko, był bez wątpienia profesjonalistą. A przy tym taki miły.

– Jak ci się podoba w biurze prokuratora okręgowego? – Bardzo go to interesowało. Najczęściej kobiety nie lubiły takiego rodzaju pracy, chętniej zajmowały się sprawami o charakterze rodzinnym lub parały się innymi dziedzinami prawa: kobieta prokurator należała do rzadkości, z oczywistych powodów. Był to naprawdę ciężki kawałek chleba i nie można tu było liczyć na żadne ulgi.

– Uwielbiam tę pracę. – Uśmiechnęła się. – Nie pozostawia mi w ogóle czasu dla siebie, ale nie dbam o to. – Z uśmiechem odgarnęła włosy. Nadal nosiła je długie i rozpuszczone, ale gdy szła do pracy związywała je w ciasny węzeł. Do sądu zakładała konwencjonalne kostiumy i bluzki, ale w domu chodziła w dżinsach.

Teraz miała na sobie szary flanelowy kostium i bladoszarą jedwabną koszulową bluzę.

– Jesteś mężatką? – Uniósł brew i spojrzał na jej dłonie. Uśmiechnęła się.

– Obawiam się, że na to też nie miałam czasu.

W ciągu kilku ostatnich lat spotykała się z paroma facetami, ale znajomość z żadnym nie trwała długo. Zapominała o nich, tygodniami przygotowując się do rozpraw i nigdy nie mając dosyć czasu. Nie zależało jej specjalnie na tych mężczyznach, choć Harry ciągle jej powtarzał, że któregoś dnia jeszcze tego pożałuje.

– Wtedy się będę o to martwić.

– Kiedy? Jak będziesz miała dziewięćdziesiąt pięć lat?

– Czym zajmowałeś się w rządzie, Drew?

Nazywał się Drew Lands i był posiadaczem najbardziej niebieskich oczu, jakie do tej pory widziała. Lubiła, kiedy się do niej uśmiechał, i złapała się na tym, że zastanawia się, ile on może mieć lat. Słusznie zgadła, że ma około czterdziestu pięciu.

– Miałem przez jakiś czas kontrakt w Departamencie Handlu. Ktoś umarł, a ja go zastępowałem, dopóki nie przyjęto nowego pracownika na stałe.

Kiedy uśmiechnął się do niej znowu, stwierdziła, że podobał się jej bardziej niż ktokolwiek inny od długiego czasu.

To była interesująca praca w tamtym czasie. W Waszyngtonie żyje się tak intensywnie. Wszystko koncentruje się wokół rządu i ludzi z nim związanych. Jeśli nie pracujesz dla rządu, jesteś nikim. Panuje tam wszechogarniająca atmosfera władzy. Tylko ona się liczy dla każdego. – Uśmiechnął się do niej i z łatwością można było zauważyć, że on sam był częścią systemu, o którym mówił.

– Chyba trudno się było z tym rozstać.

Zaintrygował ją. Sama parę razy zastanawiała się nad zaangażowaniem się w politykę, ale stwierdziła, że to nie pasowałoby do niej tak bardzo jak prawo.

– Był już najwyższy czas. Z radością wróciłem do Los Angeles. – Spojrzał na nią z uśmiechem i odstawił szklaneczkę szkockiej. – A ty, Tano? Gdzie jest twój dom? Czy jesteś dziewczyną z San Francisco?

Pokręciła głową. – Pochodzę z Nowego Jorku. Ale odkąd zaczęłam studiować w Boalt, mieszkam tutaj. – Upłynęło już osiem lat od czasu, gdy przyjechała tu w 1964 roku i było to zupełnie niesamowite. – Teraz nie wyobrażam sobie życia gdzie indziej… Czy robienia czegoś innego…

Praca w biurze prokuratora okręgowego dawała jej dużo satysfakcji. Zawsze działo się tam coś fascynującego. Bardzo dojrzała podczas tych pięciu lat pracy. Pięć lat jako asystent prokuratora okręgowego… Trudno było uwierzyć co stało się z czasem, który tak szybko upłynął, podczas gdy ona bez przerwy pracowała. Nagle budzisz się i okazuje się, że dziesięć lat z twego życia odpłynęło w przeszłość… dziesięć lat… albo pięć… albo rok, potem to już nie miało znaczenia. Dziesięć lat to dla jednych oznaczało prawie tyle co rok, a dla innych – wieczność.

– Wyglądałaś przez chwilę bardzo poważnie. – Przyglądał się jej przez moment, po czym uśmiechnęli się do siebie.

Westchnęła filozoficznie. – Właśnie myślałam o tym jak szybko upływa czas. Trudno uwierzyć, że jestem tu od tak dawna… i już od pięciu lat w biurze prokuratora okręgowego.

– To samo czułem w Waszyngtonie. Trzy lata minęły jak trzy tygodnie i nagle okazało się, że czas wracać do domu.

– Myślisz, że kiedyś tam znowu wrócisz? Uśmiechnął się. Było w nim coś, czego nie potrafiła dokładnie rozszyfrować.