– Na pewno będę tam jeździł. Nadal są tam moje dzieci. Nie chciałem zabierać ich ze szkoły w środku roku, a poza tym nie zdecydowaliśmy jeszcze z żoną, z kim będą mieszkały. Pewnie w rezultacie trochę czasu ze mną, trochę z nią. To jedyne sprawiedliwe rozwiązanie w naszym przypadku. Na początku będzie im trudno, ale dzieci łatwo się przyzwyczajają.
Uśmiechnął się do niej. Najwyraźniej niedawno się rozwiódł.
– W jakim są wieku?
– Trzynaście i dziewięć lat. Dziewczynki są wspaniałe i tak bardzo przywiązane do Eileen, zresztą do mnie także. Tak naprawdę to lepiej się czują w L.A. niż w Waszyngtonie. Tam nie ma miejsca dla dzieci, a Eileen jest bardzo zajęta – opowiedział jej szybko.
– Czym się zajmuje?
– Jest asystentką ambasadora OPA i sama ma w perspektywie stanowisko ambasadora. Wtedy nie będzie szans na to, żeby zabrała dzieci ze sobą, więc pewnie zamieszkają ze mną. Ale to wszystko jest jeszcze palcem na wodzie pisane. – Uśmiechnął się teraz trochę nieśmiało.
– Jak dawno temu rozwiodłeś się?
– Właściwie dopiero teraz nad tym pracujemy. Zastanawialiśmy się nad tą decyzją, kiedy byliśmy w Waszyngtonie, ale teraz to zostało już definitywnie postanowione. Złożę papiery jak tylko trochę się tutaj zadomowię. Jeszcze nie zdążyłem się nawet rozpakować.
Popatrzyła na niego z uśmiechem, myśląc o tym jak trudne musiało być to wszystko: rozłąka z dziećmi, separacja z żoną, długa podróż, trzy tysiące mil dzielące Waszyngton od Los Angeles. Na szczęście nie miało to żadnego wpływu na jego wystąpienia. Naprawdę świetnie zaprezentował się na konferencji. Spośród sześciu obecnych adwokatów on zrobił na niej najlepsze wrażenie. Zaskoczyło ją, jak sensowne były jego liberalne poglądy, które przedstawił w swoim wystąpieniu. Od czasów Yaela McBee ona sama stała się nieco bardziej powściągliwa. Pięć lat pracy w biurze prokuratora okręgowego też nie wpłynęło na złagodzenie jej radykalnych poglądów. Nagle stała się zwolenniczką surowszego prawa, ostrzejszych kontroli i wszystkie ideały, w które kiedyś wierzyła, straciły na znaczeniu. Jednak Drew Lands znowu je ożywił, jego wystąpienia były rozsądne i zawierały dużo racji. Mimo że nie miała zamiaru włączać się do aktywnej działalności, zaimponowało jej to, że Drew nikogo nie obrażał i nie napadał, przedstawiając swoje stanowisko w dyskutowanych sprawach.
– Wspaniale wypadłeś.
Był poruszony i zadowolony z siebie, wypili drinka, po czym odwiózł ją taksówką do domu, by potem pojechać na lotnisko i wsiąść w samolot do Los Angeles.
– Czy mógłbym do ciebie czasem zadzwonić? – zapytał nieśmiało, jakby przypuszczał, że może być w jej życiu ktoś ważny.
Ale w tej chwili z nikim się nie spotykała. W zeszłym roku przez parę miesięcy spędzała trochę czasu z pełnym inicjatywy dyrektorem agencji reklamowej, ale od tej pory nie było nikogo. Oboje byli tacy zajęci i zabiegani, że ich związek umarł śmiercią naturalną. Często żartowała, że jej mężem jest praca i nazywała siebie „drugą żoną” prokuratora okręgowego. Koledzy zaśmiewali się z tego. Drew patrzył na nią z nadzieją, a ona kiwnęła twierdząco z uśmiechem.
– Oczywiście, będzie mi bardzo miło.
Bóg wie, kiedy znowu tu zajrzy. Poza tym i tak była kompletnie zaabsorbowana sprawą morderstwa pierwszego stopnia, która zajmie jej co najmniej dwa miesiące.
Zaskoczył ją dzwoniąc zaraz następnego dnia. Siedziała właśnie w biurze popijając kawę, robiąc jednocześnie notatki i przygotowując strategię działania w sądzie. Miało pojawić się sporo dziennikarzy, więc nie chciała się wygłupić. Była całkowicie pochłonięta myślami o tym trudnym przypadku. Nagle zadzwonił telefon, podniosła słuchawkę i odezwała się oschłym głosem.
– Tak?
– Z panną Roberts proszę. – Nigdy go nie dziwił brak grzeczności u ludzi pracujących w biurze prokuratora okręgowego.
– To ja.
Jej ton zmienił się na nieco bardziej przyjemny. Była tak cholernie zmęczona, ale jednocześnie zadowolona. Wybiła już piąta, a ona do tej pory nie ruszyła się zza biurka. Nawet na lunch. Nie jadła nic od kolacji poprzedniego wieczora, za to wypiła parę litrów kawy.
– Nie byłem pewien, czy to ty – jego głos był niemal czuły, przez moment przestraszyła się, że to jakiś głupi żart.
– Kto mówi?
– Drew Lands.
– O, rany… przepraszam… Byłam kompletnie pochłonięta pracą i nie poznałam cię po głosie. Co słychać?
– W porządku. Pomyślałem, że zadzwonię i, co ważniejsze, dowiem się, jak się miewasz.
– Przygotowuję dużą sprawę o morderstwo. Zaczyna się w przyszłym tygodniu.
– Brzmi nieźle. – Powiedział to z takim sarkazmem, że oboje roześmieli się. – A co robisz w wolnym czasie?
– Pracuję.
– To już odkryłem. Nie wiesz, że to szkodliwe dla zdrowia?
– Zacznę się tym martwić, jak przejdę na emeryturę. Na razie nie mam na to czasu.
– A co z weekendem? Mogłabyś zrobić sobie przerwę?
– Nie wiem… ja… – Zwykle pracowała w weekendy, a zwłaszcza teraz. A ta ostatnia konferencja i tak ukradła jej tydzień pracy. – Naprawdę powinnam…
– Daj spokój, możesz pozwolić sobie na parę godzin wolnego. Mam zamiar pożyczyć jacht od przyjaciela w Belvedere. Mogłabyś nawet zabrać ze sobą te swoje papierzyska, mimo że to świętokradztwo.
Był już późny październik, idealna pora na spędzenie popołudnia na zatoce, ciepło i słonecznie. Niebo było cudownie błękitne. Miała wielką ochotę przyjąć to zaproszenie, ale bała się, że spowoduje opóźnienie w pracy.
– Naprawdę powinnam przygotować…
– A może zamiast tego kolacja…?… lunch…? Nagle oboje roześmieli się. Nikt od dawna nie był tak natarczywy i pochlebiało jej to.
– Naprawdę chciałabym, Drew.
– Więc zgódź się. Obiecuję, że nie zabiorę ci za dużo czasu. Która wersja jest dla ciebie najmniej kłopotliwa?
– Ta wycieczka po zatoce brzmi bardzo zachęcająco. Może rzeczywiście zrobię sobie jeden dzień wagarów.
Wizja zbierania papierów porywanych przez wiatr na łodzi nie bardzo jej się podobała, ale randka z Drew Landsem – owszem.
– Świetnie, przyjadę po ciebie. Czy niedziela ci odpowiada?
– Wspaniale.
– Wpadnę po ciebie o dziewiątej. Ubierz się ciepło, na wszelki wypadek gdyby było wietrznie.
– Tak jest. – Uśmiechnęła się, odłożyła słuchawkę i wróciła do pracy.
W niedzielę rano, punktualnie o dziewiątej pojawił się Drew Lands ubrany w białe dżinsy, adidasy i jaskrawo czerwoną koszulkę. Pod pachą niósł żółtą parkę. Jego twarz była już opalona, włosy błyszczały srebrem w promieniach słońca, a błękitne oczy promieniały radością. Poszła z nim do samochodu. Jeździł srebrnym porsche. Przyjechał nim z L.A. w piątek wieczorem, ale zgodnie z danym słowem nie zanudzał jej takimi szczegółami. Pojechali do Saint Francis Yacht Club, gdzie zacumowana była łódź, a pół godziny później pływali już po zatoce. Był świetnym żeglarzem, a poza nimi na łodzi był jeszcze skipper. Tana wylegiwała się beztrosko na pokładzie, rozkoszując się słońcem, starając się nie myśleć o morderstwach. Była mu wdzięczna za to, że namówił ją na ten wolny dzień.
– Jak przyjemnie jest poleżeć na słońcu, prawda? – Jego głos był głęboki i ciepły, a kiedy otworzyła oczy okazało się, że siedzi tuż obok niej.
– Cudownie. Wszystko nagle staje się zupełnie nieważne. Wszystkie te sprawy wokół nas, o które tak zabiegamy, szczegóły, które mają monumentalne znaczenie, nagle bęc… i już ich nie ma. – Uśmiechnęła się do niego zastanawiając się, czy bardzo tęskni za dziećmi i w tym momencie okazało się, że czytała w jego myślach.
– Chciałbym, żebyś któregoś dnia poznała moje dziewczynki. Na pewno oszalałyby na twoim punkcie.
– Nie jestem tego pewna. – Ten pomysł nie wydał jej się najlepszy, uśmiechnęła się nieśmiało. – Obawiam się, że niewiele wiem o małych dziewczynkach.
Spojrzał na nią z zastanowieniem, ale nie podejrzliwie.
– Czy chciałaś kiedyś mieć swoje własne dzieci?
Był typem człowieka, z którym można było rozmawiać szczerze, więc potrząsnęła przecząco głową. – Nie, nigdy. Nigdy mnie to nie pociągało, a poza tym nie miałam czasu o tym myśleć – uśmiechnęła się szczerze – no i nie spotkałam w swoim życiu właściwego mężczyzny.
Roześmiał się. – To rzeczywiście wiele tłumaczy.
– Dokładnie. A co z tobą? – Czuła się przy nim beztrosko i była pełna energii. – Chcesz mieć więcej dzieci?
Potrząsnął przecząco głową, a ona pomyślała, że któregoś dnia chciałaby spotkać właśnie tego rodzaju mężczyznę. Miała trzydzieści lat i było już za późno na dzieci. Poza tym nie odczuwała takiej potrzeby.
– I tak już nie mogę ich mieć, a przynajmniej to nie byłoby takie proste. Kiedy urodziła się Julie, Eileen i ja postanowiliśmy, że nie będziemy mieli więcej dzieci. Zdecydowałem się poddać wasektomii.
Mówił o tym tak otwarcie, że była trochę zażenowana. Ale co złego mogło być w tym, że nie chciał mieć więcej dzieci? Ona nie chciała ich w ogóle mieć i nie miała.
– To w każdym razie rozwiązuje problem.
– Tak – uśmiechnął się porozumiewawczo – nawet więcej niż jeden. – Opowiedziała mu wtedy o Harrym, dwójce jego dzieci, Averil… o tym jak Harry wrócił z Wietnamu, o niesamowitym roku poświęconym walce o życie, o operacjach, przez które przeszedł, i jego odwadze.
– To w dużym stopniu wpłynęło na moje życie. Po tym wszystkim już nigdy nie byłam taka sama… – Spojrzała z zadumą na taflę wody, a on podziwiał jej złote włosy, w których odbijały się promienie słońca… – rzeczy nabrały innej wartości. Wszystko stało się takie ważne. Nic nie przychodziło mi łatwo. – Westchnęła i spojrzała na niego. – Już kiedyś się tak czułam.
– Kiedy to było? – Jego spojrzenie było łagodne i zastanawiała się, co poczułaby, gdyby ją pocałował.
– Jak umarła moja przyjaciółka, z którą mieszkałam w jednym pokoju. Razem uczyłyśmy się w Green Hill, na Południu – wyjaśniła poważnie, a on uśmiechnął się.
– Wiem, gdzie to jest.
– Aha. – Odwzajemniła uśmiech. – Nazywała się Sharon Blake… córka Freemana Blake'a. Zginęła podczas demonstracji Martina Luthera Kinga, dziewięć lat temu… Ona i Harry zmienili moje życie bardziej niż ktokolwiek inny.
– Jesteś poważną osobą, prawda?
– Myślę, że tak. Raczej wrażliwą i za bardzo we wszystko zaangażowaną. Za ciężko pracuję, za dużo myślę i na ogół nie potrafię tego zmienić.
Zauważył to, ale nie miało to dla niego znaczenia. Jego żona była też taka, ale wcale mu to nie przeszkadzało. To nie on chciał się z nią rozstać. To ona. Miała romans ze swoim szefem w Waszyngtonie i potrzebowała „trochę czasu” -jak powiedziała. Dał go jej i wrócił do domu sam, ale nie chciał rozwodzić się teraz nad szczegółami.
– Czy byłaś z kimś naprawdę blisko? Mam na myśli związek romantyczny, a nie taki, jak z twoim przyjacielem, tym weteranem z Wietnamu. – Określenie Harry'ego w ten sposób zabrzmiało jakoś dziwnie bezosobowo.
– Nie. Nigdy nie spotkałam kogoś takiego.
– Na pewno by ci to odpowiadało. Bliskość bez zobowiązań.
– To brzmi nieźle.
– Mnie także się podoba. – Znowu patrzył przed siebie w zamyśleniu, a potem uśmiechnął się do niej jak mały chłopczyk. – Szkoda, że nie mieszkamy w tym samym mieście. – To było trochę dziwne, że mówi o tym już teraz, ale u niego wszystko działo się błyskawicznie. W końcu okazało się, że był tak samo wrażliwy jak ona.
Jeszcze w tym samym tygodniu przyjechał dwa razy, żeby pójść z nią na kolację. Latał z Los Angeles tam i z powrotem, a w następny weekend znowu zabrał ją na żagle, mimo że była niemal całkowicie pochłonięta sprawą morderstwa i bardzo jej zależało na tym, żeby dobrze wypaść. Działał na nią kojąco, poza tym dostosowywał się do niej i to wiele ułatwiało. Była tym zachwycona. Po drugiej wycieczce po zatoce, odwiózł ją do domu i kochali się w dużym pokoju przed kominkiem. Był czuły, romantyczny i porywający. Potem zrobił dla nich obojga kolację. Spędził z nią noc i o dziwo jego obecność wcale jej nie przeszkadzała. Wstał o szóstej rano, wziął prysznic, ubrał się i podał jej śniadanie do łóżka. O siódmej piętnaście był już w taksówce jadącej na lotnisko. Złapał samolot odlatujący o ósmej do Los Angeles i o dziewiątej dwadzieścia pięć dotarł do biura. Wyglądał świeżo i był jak zwykle pełen energii. W ciągu najbliższych tygodni ustalił już rutynowy sposób poruszania się na tej trasie, niemal jej o to nie pytając. Wszystko to wydawało się takie proste. Była teraz znacznie szczęśliwsza. Nagle poczuła, że całe jej życie wzbogaciło się o nowe wartości. Dwa razy zjawił się nawet na sali sądowej, a jej udało się wygrać sprawę. Był przy niej, kiedy zapadł wyrok, i razem poszli to uczcić. Tego dnia podarował jej piękną, złotą bransoletkę kupioną u Tiffany'ego. W najbliższy weekend pojechała do niego z wizytą do Los Angeles. W piątek zjedli kolację w Bistro, w sobotę w Ma Maison, a dzień spędzili na zakupach na Rodeo Drive i leniuchowaniu przy jego basenie. W niedzielę wieczorem po spokojnej kolacji we dwoje, którą sam przyrządził na barbecue, wróciła do San Francisco.
"Gra Z Fortuną" отзывы
Отзывы читателей о книге "Gra Z Fortuną". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Gra Z Fortuną" друзьям в соцсетях.