– To już ich sprawa. Jack Hawthorne jest ojcem chrzestnym Andrew. W końcu go wreszcie poznasz. On myśli, że go unikasz.

Przez te wszystkie lata, od kiedy byli wspólnikami, nigdy nie miała okazji, żeby go poznać. Teraz jednak była nawet ciekawa, jak on wygląda i jaki jest. Kiedy spotkali się w kościele St. Mary the Yirgin przy ulicy Union w dniu Bożego Narodzenia, stwierdziła że wygląda tak, jak się tego spodziewała. Wysoki blondyn, przystojny, jak amerykański futbolista w college'u, a przy tym miał wygląd człowieka inteligentnego i subtelnego. Był wysoki i barczysty, miał ogromne dłonie, w których trzymał dziecko tak delikatnie, że była tym niesłychanie przejęta. Gdy po ceremonii rozmawiał przed kościołem z Harrym, uśmiechnęła się do niego.

– Robisz to zadziwiająco dobrze, Jack.

– Dzięki. Trochę zardzewiałem, ale nadal mogę sobie z tym jeszcze poradzić.

– Masz dzieci? – Była to taka zwykła rozmowa przed kościołem. Mogli ze sobą jeszcze porozmawiać na temat prawa albo wspólnego przyjaciela, ale łatwiej i przyjemniej było pogadać o nowym, świeżo ochrzczonym maleństwie, które oboje nieśli.

– Mam jedno. Ma dziesięć lat.

– To niesamowite. – Dziesięć lat to było tak dużo… oczywiście Elizabeth miała trzynaście, ale Drew był znacznie starszy od tego faceta. Albo przynajmniej tak wyglądał. Tana wiedziała, że Jack dawno skończył trzydzieści lat, ale stwarzał wrażenie jakby ciągle był młodym chłopakiem. Później, na przyjęciu w domu Averil i Harry'ego opowiadał historyjki, dowcipy, z których wszyscy się zaśmiewali, łącznie z Taną. Uśmiechnęła się do Harry'ego, kiedy znalazła go w kuchni nalewającego komuś kolejnego drinka:

– Nic dziwnego, że tak bardzo go lubisz. To sympatyczny facet.

– Jack?

Harry nie wyglądał na zaskoczonego. Oprócz Tany i Averil, Jack Hawthorae był jego najlepszym przyjacielem i dobrze im się razem pracowało przez ostatnie lata. Stworzyli wygodną i dobrze funkcjonującą kancelarię. Pracowali w podobny sposób, nie tak intensywnie jak Tana, ale za to trochę rozsądniej. Obaj naprawdę świetnie się dobrali.

– Jest bardzo inteligentny, ale nie daje tego po sobie poznać.

– Zauważyłam.

Na początku wyglądał bardzo zwyczajnie, niczym się nie wyróżniał, ale Tana dostrzegła w nim coś więcej niż dowcip i błyskotliwość.

Wreszcie pod koniec dnia zaproponował, że ją odwiezie. Z wdzięcznością przystała na tę propozycję. Zostawiła swój samochód przy kościele w mieście.

– No, w końcu poznałem wreszcie słynną asystentkę okręgowego prokuratora. Lubią o tobie pisać, prawda?

Zawstydziło ją to trochę, ale on powiedział to zupełnie obojętnie.

– No cóż, jeśli nie mają nic innego do roboty.

Uśmiechnął się do niej. Podobała mu się jej skromność. A poza tym długie, zgrabne nogi widoczne spod czarnej, aksamitnej spódnicy, którą miała na sobie. Kupiła tę garsonkę w I. Magnin specjalnie z okazji chrzcin.

– Harry jest z ciebie bardzo dumny, wiesz? Czuję się tak, jakbym cię znał bardzo dobrze. Mówi o tobie niemal bez przerwy.

– Ja nie jestem wcale lepsza. Nie mam dzieci, więc każdy musi wysłuchiwać historyjek o Harrym i o tym, jak razem chodziliśmy do szkoły. – Wy dwaj też musieliście być nieźle zwariowani.

– Chyba tak. Dobrze się jednak razem bawimy. Od czasu do czasu jakaś potworna wpadka i tyle.

Uśmiechnęła się wspominając, a potem spojrzała z uśmiechem na Jacka. – Chyba się starzeję, ogarniają mnie wspomnienia i nostalgia…

– To ta pora roku.

– Prawda? Święta zawsze tak na mnie wpływają.

– Na mnie też.

Zastanawiała się, gdzie jest teraz jego córka i czy ona była powodem jego nostalgii.

– Ty jesteś z Nowego Jorku, prawda? Potwierdziła kiwnięciem' głowy. To także należało już do wspomnień.

– A ty?

– Ja jestem ze Środkowego Zachodu. Dokładnie z Detroit. Wspaniałe miejsce.

Uśmiechnął się, po czym oboje się roześmieli. Łatwo się z nim rozmawiało i jego propozycja wypicia wspólnego drinka wydała jej się niegroźna. Kiedy zaczęli rozglądać się za jakimś barem, okazało się, że wszędzie było pusto. W końcu była przecież noc Bożego Narodzenia. Skończyło się na tym, że zaprosiła go do siebie, a on zgodził się z ochotą. Tak bardzo się nie wyróżniał z otoczenia, że wcale go nie poznała, kiedy wpadła na niego w następnym tygodniu w ratuszu. Był jednym z tych wysokich blondynów, przystojnych facetów, którzy mogli uchodzić za kumpli z college'u, czyichś mężów, braci, narzeczonych, ale nagle, kiedy zorientowała się, kim on jest, zaczerwieniła się ze wstydu.

– Przepraszam, Jack… Jestem taka roztargniona…

– Masz prawo być.

Uśmiechnął się, a ją rozbawiło to, że jej praca robiła na nim takie wrażenie. Harry chyba znowu mu coś nakłamał. Wiedziała, że często przesadzał, mówiąc o gwałcicielach, których wsadzała do więzienia, chwytach judo, które znała, sprawach, przez które przebrnęła zwycięsko bez pomocy śledczych. Oczywiście, nic z tego nie było prawdą. Ale Harry uwielbiał opowiadać historyjki, a zwłaszcza te bajeczki o jej perypetiach.

– … i po co tak kłamiesz? – Pytała Harry'ego nieraz, ale nie okazywał skruchy.

– Część z tego jest prawdą.

– Akurat, jest. Wpadłam w zeszłym tygodniu na jednego z twoich znajomych, który myślał, że handlarz koki zadźgał mnie nożem w więziennej celi. Na litość boską, Harry, przestań już.

Pomyślała o tym teraz i wyglądało na to, że Harry nadal snuje swoje niestworzone historie. Uśmiechnęła się do Jacka. – Właściwie ostatnio jest dosyć spokojnie. A jak u ciebie?

– Nieźle. Mamy parę ciekawych spraw. Harry i Ave pojechali na parę tygodni do Tahoe, więc sam muszę pilnować naszej fortecy.

– On jest rzeczywiście typowym pracoholikiem.

Oboje roześmieli się, a on popatrzył na nią nieśmiało. Przez cały tydzień marzył o tym, żeby do niej zadzwonić, ale nie miał odwagi.

– Pewnie nie miałabyś czasu na wspólny lunch, prawda?

Ku jego zaskoczeniu przyjęła zaproszenie. Był zachwycony. Poszli do Bijou, małej francuskiej restauracji w Polk, która była bardziej pretensjonalna niż dobra, ale miło spędzili tam czas gawędząc przez ponad godzinę. Tana tyle się nasłuchała o przyjacielu Harry'ego w ciągu ostatnich lat, jednak nigdy przedtem nie udało im się spotkać. Przyczyn było wiele: jej praca, trudne procesy, całe to zamieszanie z Drew.

– To idiotyczne, wiesz. Harry powinien był nas poznać już dawno temu.

Jack uśmiechnął się. – Zdaje się, że próbował. – Nie powiedział nic, co wskazywałoby na to, że wie o Drew, ale Tana mogła już o tym rozmawiać.

– Przez jakiś czas byłam trochę trudna do zniesienia. – Powiedziała z uśmiechem.

– A teraz? – Spojrzał na nią tym samym łagodnym wzrokiem, jakim patrzył na ich chrzestne dziecko.

– Pozbierałam się już do kupy.

– To dobrze.

– Właściwie, to tym razem Harry uratował mi życie.

– Wiem, że martwił się o ciebie swego czasu. Westchnęła. – Zrobiłam z siebie idiotkę… Chyba każdy ma coś takiego za sobą.

– Ja na pewno. – Uśmiechnął się do niej. – Dziesięć lat temu, kiedy pojechałem do domu na wakacje, zrobiłem dziecko najlepszej przyjaciółce mojej młodszej siostry. Nie wiem, co mi odbiło, chyba zgłupiałem. Ona była takim ślicznym, małym rudzielcem… dwadzieścia jeden lat… i bęc. Zaraz potem okazało się, że nagle się żenię. Nie podobało jej się tutaj. Cały czas płakała. Biedna, maleńka Barb przez pierwsze sześć miesięcy życia cierpiała na kolkę. Rok później Kate wróciła do domu i było po wszystkim. Teraz mam eks-żonę i córkę w Detroit i nie wiem o nich nic, poza tym co wiedziałem wtedy. To było największe głupstwo, jakie zrobiłem w życiu, i już nigdy tego nie powtórzę! – Wyglądał na bardzo zdeterminowanego i łatwo było zauważyć, że naprawdę w to wierzy. – Od tej pory nie piję czystego rumu. – Roześmiał się smutno, a Tana zaśmiała się razem z nim.

– Przynajmniej masz coś na pamiątkę tej historii. – Tyle tylko mogła powiedzieć, nie chciałaby mieć dziecka z Drew, nawet gdyby nie miał wasektomii. – Czy widujesz się czasem z córką?

Przyjeżdża tu raz do roku na miesiąc – westchnął ze słabym uśmiechem. – Trochę trudno stworzyć jakąś więź w taki sposób.

Zawsze uważał, że to było nieuczciwe w stosunku do niej, ale co jeszcze mógł zrobić? Nie mógł przecież udawać, że nie wie o jej istnieniu.

– Tak naprawdę jesteśmy sobie zupełnie obcy. Jestem tym facetem, który przysyła jej co roku urodzinowe kartki i zabiera na mecze baseballowe, kiedy tu do mnie przyjeżdża. Nie wiem, co mam z nią jeszcze robić. W zeszłym roku Ave świetnie sobie z nią radziła w ciągu dnia. Pożyczyli mi swój domek w Tahoe na tydzień. Bardzo jej się tam podobało – powiedział z uśmiechem do Tany – mnie także. To takie dziwne zaprzyjaźniać się z dziesięcioletnim dzieckiem.

– Z pewnością. Związek… mężczyzna, z którym się związałam, miał dwie córki. Tak dziwnie się przy nich czułam. Nie mam własnych dzieci, a one były zupełnie inne niż gromadka Harry'ego. Nagle te dwie młode osoby zaczęły mi się badawczo przyglądać. Czułam się bardzo nieswojo.

– Przywiązałaś się do nich? – Był tym zaintrygowany, a ją zaskoczyło, z jaką łatwością może z nim o tym rozmawiać.

– Nie, zupełnie nie. Nie było na to czasu. Mieszkały na Wschodnim Wybrzeżu – przypomniała sobie całą resztę – przez jakiś czas.

Pokiwał głową uśmiechając się do niej. – Udało ci się ułożyć życie znacznie prościej niż większości z nas. – Uśmiechnął się do niej ciepło. – Widocznie nie pijesz rumu.

Roześmiała się także. – Raczej nie, ale i tak udało mi się zmarnować parę lat. Nie mam tylko namacalnych dowodów, takich, jakimi są dzieci.

– Żałujesz tego?

– Nie. – Musiało upłynąć trzydzieści trzy i pół roku, żeby mogła powiedzieć to zupełnie szczerze. – Pewne rzeczy w życiu są po prostu nie dla mnie. Tak jest właśnie z dziećmi. Lepiej się czuję w roli matki chrzestnej.

– Ja też powinienem na tym poprzestać, choćby dla dobra Barb. Na szczęście jej matka ponownie wyszła za mąż, więc ma prawdziwego ojca, do którego może zwracać się przez jedenaście miesięcy w roku, kiedy ja jestem daleko.

– Czy to ci przeszkadza? – Zastanawiała się, czy odczuwa coś takiego, jak prawo własności do dziecka. Przecież Drew odczuwał to bardzo silnie, zwłaszcza w stosunku do Elizabeth.

Ale Jack pokręcił przecząco głową. – Prawie jej nie znam. To, co mówię, jest straszne, ale taka jest prawda. Co roku poznaję ją od nowa, potem wyjeżdża, a gdy znowu wraca, jest już o rok starsza i zupełnie inna. To bezowocne starania, ale może dla Barb to ma jakieś znaczenie. Nie wiem. Jestem jej to winien. Przypuszczam, że za parę lat powie mi, żebym poszedł sobie do diabła, że ma chłopaka w Detroit i nie ma zamiaru do mnie przyjechać.

– Może zabierze go ze sobą. – Roześmieli się oboje.

– Broń Boże. Tylko tego mi trzeba. Pod tym względem czuję to samo co ty. Są pewne sprawy w życiu, których trzeba się wystrzegać… malaria… tyfus… małżeństwo… dzieci…

Roześmiała się słuchając jego szczerych wynurzeń. Z pewnością nie było to typowe nastawienie do życia, takie do którego można się przyznać w każdych okolicznościach. Czuł jednak, że z nią może o tym rozmawiać, ona czuła to samo w stosunku do niego.

– Zgadzam się z tobą. Jeśli chce się robić dobrze to, co się naprawdę lubi, to nie da się jednocześnie intensywnie angażować w tego rodzaju związki.

– To brzmi bardzo pięknie, moja droga, ale oboje wiemy, że nie o to chodzi. Szczerze mówiąc, jestem przerażony na samą myśl o tym, że mógłbym jeszcze kiedyś trafić na taką Kate z Detroit, narzekającą całe noce, że nie ma tu żadnych przyjaciół… albo jakąś inną kompletnie uzależnioną ode mnie kobietę, nudzącą się przez cały dzień i zamęczającą mnie w nocy, po to, żeby po dwóch latach małżeństwa stwierdzić, że połowa biznesu, który stworzyłem razem z Harrym, należy do niej. – Uśmiechnął się. – A ty czego się boisz, moja droga? Odmrożeń, porodu? Rezygnacji z kariery? Współzawodnictwa z mężczyznami?

Był zadziwiający. Uśmiechnęła się do niego z uznaniem dla jego przenikliwości.

– Brawo. Wszystkiego naraz. Może obawiam się zaprzepaścić to, co do tej pory osiągnęłam, albo boję się, że ktoś mnie zrani… nie wiem. Parę lat temu miałam wątpliwości co do małżeństwa. Moje zamążpójście było zawsze jedynym marzeniem mojej matki, a ja ciągle odpowiadałam „zaczekaj… jeszcze nie teraz… mam tyle innych rzeczy do zrobienia”. To tak, jakby dobrowolnie pójść na szafot – żadna chwila nie jest odpowiednia.

Śmiał się, a ona przypomniała sobie, jak Drew oświadczał jej się przy kominku, po czym szybko odrzuciła od siebie tę myśl. Nadal sprawiało jej to ból. Większość innych wspomnień o nim nie raniła jej już tak bardzo. Ale to należało do najbardziej bolesnych. Czuła się jakby wtedy z niej zakpił. Chciała właśnie dla niego uczynić wyjątek i przyjęła jego oświadczyny, a potem on wrócił do Eileen… Jack przyglądał się jej, a ona wzdrygnęła się.