– Nikt nie jest wart takiej smutnej miny, Tana. Uśmiechnęła się do niego. – To stare wspomnienia.
– Więc o nich zapomnij. Już więcej nie będą cię raniły.
Było w nim coś cudownie łatwego i mądrego. Zaczęła się z nim spotykać, specjalnie się nad tym nie zastanawiając. Kino, wczesna kolacja, spacer po ulicy Union, mecz futbolowy. Przychodził i odchodził, został jej przyjacielem i nie było w tym nic dziwnego, kiedy późną wiosną w końcu przespali się ze sobą. Znali się już wtedy od pięciu miesięcy i po tak długim czasie nie było to tak emocjonujące jak trzęsienie ziemi, ale odpowiadało jej. Był miły, inteligentny, doskonale ją rozumiał i respektował jej pracę. Mieli wspólnego najlepszego przyjaciela. Kiedy latem przyjechała do niego córka, z przyjemnością spędzali czas wszyscy razem. Była słodkim jedenastoletnim dzieckiem, przypominającym szczenię setera irlandzkiego. Zabrali ją parę razy do Stinson Beach, jeździli razem z nią na pikniki. Tana była bardzo zajęta – właśnie wtedy miała poważny proces na wokandzie – ale kiedy pojechali do Harry'ego, spędziła z nimi bardzo miłe chwile. Harry obserwował ich bardzo uważnie, żeby stwierdzić, czy to coś poważnego. Averil uznała, że raczej nie, a ona zwykle miała rację. Nie było w tym ognia, pasji, namiętności, ale nie było także cierpienia. Czuli się ze sobą swobodnie, mieli wspólne zainteresowania, świetnie się bawili i bardzo dobrze było im razem w łóżku. Tana z przyjemnością mogłaby spotykać się z Jackiem, nic nie zmieniając w ich życiu przez resztę życia. Małżeństwo nie miało dla nich żadnego znaczenia. Doprowadzali do irytacji wszystkich przyjaciół, którzy bez przerwy szarpali się po sądach ze swoimi kolejnymi rozwodami. Pary, podobne do nich, widywano w sobotnie wieczory na kolacjach, na wspólnych wakacjach, na przyjęciach z okazji Bożego Narodzenia i innych uroczystościach. Trzeba przyznać, że na ogół przyjemnie spędzali razem czas. Prędzej czy później lądowali w łóżku, a następnego dnia wracali do swoich domów, żeby znaleźć ręczniki dokładnie w tym samym miejscu, w którym być powinny, nie naruszone łóżko i ekspres do kawy w pełnej gotowości. Dla nich obojga był to najdoskonalszy układ, ale Harry'ego doprowadzało to do szału. Śmieli się z niego.
– O rany, popatrzcie tylko na siebie, jesteście tak cholernie z siebie zadowoleni, że zaraz się rozpłaczę. – Cała trójka wybrała się razem na lunch. Ani Tana, ani Jack nie przejęli się jego gadaniem.
Spojrzała na Jacka z uśmiechem. – Kochanie, podaj mu, proszę, chusteczkę.
– Niee, niech wytrze w rękaw. Zawsze tak robi.
– Czy wy nie wiecie, co to przyzwoitość? Co się z wami dzieje? Wymienili porozumiewawcze spojrzenia. – Po prostu jesteśmy chyba dekadentami.
– Nie chcecie mieć dzieci?
– Nie słyszałeś nigdy o kontroli urodzeń? – Jack popatrzył na niego.
Harry wyglądał jakby miał ochotę go uderzyć. Tana roześmiała się.
– Daj spokój, wariacie. Nie uda ci się z nami tym razem. Jest nam dobrze, tak jak jest.
– Spotykacie się już od roku. Czy to dla was nic, do diabła, nie znaczy?
– Owszem, znaczy, że jesteśmy bardzo wytrwali. Wiem na przykład, że Jack jest gotów zabić, jeśli ktoś obrazi sekcję sportową w niedzielnej prasie, i nienawidzi muzyki klasycznej.
– I to wszystko? Jak możecie być tacy niewrażliwi?
– To jest bardzo naturalne. – Uśmiechnęła się słodko do swojego przyjaciela, a Jack zachichotał.
– Pogódź się z tym, Harry, mamy przewagę liczebną, przewyższamy cię o klasę, jesteś przelicytowany.
Ale w sześć miesięcy później, kiedy Tana skończyła trzydzieści pięć lat, udało im się jednak zaskoczyć Harry'ego.
– Pobieracie się?
Harry wstrzymał oddech, kiedy Jack powiedział mu, że rozglądają się za domem, ale Jack roześmiał się.
– Nie, do diabła, nie znasz swojej przyjaciółki, jeśli nadal uważasz, że istnieje na to choćby cień szansy. Myślimy o tym, żeby razem zamieszkać.
Harry obrócił swój fotel dookoła, patrząc na Jacka.
– To najbardziej obrzydliwa rzecz, jaką kiedykolwiek słyszałem. Nie pozwolę, żebyś jej to zrobił.
Jack odparował. – To był jej pomysł, a poza tym – ty i Ave w swoim czasie robiliście dokładnie to samo.
Jego córka wróciła już do domu, a jeżdżenie tam i z powrotem do siebie było bardzo uciążliwe.
– Jej mieszkanie jest za małe dla nas obojga. Moje także. Tak naprawdę, to chciałbym zamieszkać w Marin. Tana mówi, że też by tego chciała.
Harry wyglądał na zmartwionego. Pragnął szczęśliwego zakończenia, ryżu, płatków róży, dzieci, a żadne z nich nie chciało go usłuchać.
– Czy ty wiesz jak skomplikowane jest inwestowanie w nieruchomości, jeśli nie jesteście małżeństwem?
– Oczywiście, że wiem, i ona także. Dlatego najprawdopodobniej wynajmiemy coś, a nie kupimy.
I tak właśnie zrobili. Znaleźli dom w Tiburon, który bardzo im się spodobał. Miał cztery sypialnie i był zaskakująco tani w porównaniu z tym, co oglądali do tej pory. Każde z nich mogło w nim mieć swoje biuro, wspólną sypialnię i sypialnię dla Bar b, kiedy będzie przyjeżdżała z Detroit, lub dla ewentualnych gości. Był tam piękny balkon, weranda i łazienka z cudownym widokiem. Oboje nie byli nigdy dotąd tak szczęśliwi. Harry i Averil przyjechali z dzieciakami, żeby wszystko obejrzeć i musieli przyznać, że dom był niezły, ale Harry'emu nie na tym zależało. Tana śmiała się tylko. A co najgorsze, Jack trzymał jej stronę. Nie miał zamiaru znowu uwikłać się w małżeństwo. Miał trzydzieści osiem lat, a jego beztroska eskapada do Detroit dwanaście lat temu kosztowała go zbyt wiele.
Jack i Tana przygotowali w tym roku Święta Bożego Narodzenia u siebie. Było tak pięknie, pod nimi szumiały fale zatoki, a z oddali dochodził szmer miasta. – Zupełnie jak w bajce, prawda, kochanie? – wyszeptał do niej Jack, kiedy wszyscy weszli już do domu. Wiedli życie, które ich w pełni satysfakcjonowało. Ona w końcu zrezygnowała nawet ze swojego mieszkania w mieście. Przez jakiś czas chciała na wszelki wypadek je zatrzymać, ale potem jednak się rozmyśliła. Czuła się przy nim bezpiecznie. Dbał o nią. Kiedy miała w tym roku zapalenie wyrostka robaczkowego, wziął dwa tygodnie urlopu, żeby się nią zajmować. Kiedy skończyła trzydzieści sześć lat, wydał na jej cześć przyjęcie w Trafalgar Room w Trader Vic's dla osiemdziesięciu siedmiu jej najbliższych znajomych, a następnego roku zaskoczył ją wycieczką do Grecji. Wróciła do domu wypoczęta i opalona, szczęśliwsza niż kiedykolwiek przedtem w swoim życiu. Między nimi nigdy nie było żadnych rozmów o małżeństwie, chociaż od czasu do czasu mówili o wykupieniu domu, w którym mieszkali. Tana nie była do końca przekonana do tego pomysłu i w głębi duszy Jack też nie miał na to ochoty. Żadne z nich nie chciało rozbić o skałę tej doskonałej łodzi, w której tak cudownie dryfowali już od dłuższego czasu. Mieszkali razem prawie dwa lata i oboje byli z tego bardzo zadowoleni. Wszystko układało się dobrze aż do października, kiedy wrócili z Grecji. Tana miała przed sobą poważną sprawę i siedziała do późna w nocy przygotowując notatki i materiały, chwilami zasypiała na biurku, patrząc na wody zatoki w Tiburon. Zanim Jack zdążył, jak zwykle, obudzić ją filiżanką herbaty, odezwał się dzwonek telefonu. Podniosła słuchawkę.
– Tana? – Spoglądała nieprzytomnie, a Jack uśmiechnął się do niej. Po takich nocach rano była do niczego. Jakby odgadując jego myśli, przeniosła na niego spojrzenie. Nagle zobaczył, jak jej oczy robią się coraz większe ze zdziwienia i szeroko otwarte gapią się na niego z przerażeniem.
– Co? Zwariowałeś? Ja nie… o, Boże. Będę tam za godzinę.
Odłożyła słuchawkę i przyglądała się Jackowi jak stawiał filiżankę herbaty z wyrazem troski na twarzy.
– Czy coś nie tak? – To nie mógł być telefon z domu, jeśli obiecała, że będzie za godzinę. To coś w pracy… nie miało żadnego związku z nim.
– Co się stało, Tan? Nadal patrzyła na niego.
– Nie wiem… Muszę porozmawiać z Frye'em.
– Prokuratorem okręgowym?
– Nie. Z panem Bogiem. A myślisz, że z kim do diabła?
– O, rany, czym się tak przejmujesz?
Nadal nie mógł zrozumieć. Ona także. Przecież odwalała kawał świetnej roboty. To nie miało żadnego sensu. Była z nimi od lat… spojrzała na Jacka oczami pełnymi łez i wstała zza biurka, rozlewając herbatę na materiały zgromadzone na stole, ale teraz nie dbała o to.
– Powiedział, że jestem zwolniona. – Zaczęła płakać i usiadła znowu, a on patrzył na nią.
– To niemożliwe, Tan.
– Tak właśnie powiedział… Praca w prokuraturze okręgowej jest całym moim życiem… – I najsmutniejsze w tym wszystkim było to, że oboje wiedzieli, że to prawda.
ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY
Tana wzięła prysznic, ubrała się i w ciągu godziny dotarła do miasta, przygnębiona i niespokojna. To oczywiste, że sprawa była pilna. Wyglądała, jakby umarł jej ktoś bliski. Jack chciał z nią pojechać, ale wiedziała, że on ma dziś dużo własnych spraw do załatwienia. Harry był ostatnio często poza biurem, więc wszystko spadło na jego głowę.
– Jesteś pewna, że nie chcesz żebym cię odwiózł, Tan? Nie chciałbym, żeby coś ci się stało.
Pocałowała go szybko w usta i zaprzeczyła ruchem głowy. To było takie dziwne. Żyli ze sobą już tak długo, a ich związek bardziej przypominał przyjaźń niż cokolwiek innego. To z nim mogła pogadać w nocy, podzielić się problemami, przedyskutować swoje sądowe rozprawy, poradzić się podczas przygotowań. On rozumiał jej styl życia, jej gry słów, był zadowolony z tego, co razem tworzyli i nie wymagał od niej za wiele. Harry twierdził, że to nie jest normalne i z pewnością różniło się zasadniczo od jego związku z Averil. Kiedy wyprowadzała samochód, czuła wyraźnie, jak bardzo zaniepokojony jest Jack. Stał i patrzył, jak wyjeżdża. Nadal nie mógł zrozumieć, co się właściwie stało, ale ona także tego nie rozumiała. Pół godziny później, zupełnie skołowana, weszła do biura i bez pukania wtargnęła do pokoju prokuratora okręgowego.
Nie mogła już powstrzymać łez spływających jej po policzkach. Podniosła na niego wzrok.
– Czym, do cholery, sobie na to zasłużyłam? – Wyglądała na kompletnie zdruzgotaną. W tym samym momencie jej szef pożałował tego, co zrobił. Pomyślał, że to byłby dobry dowcip, jeśli przekaże jej te wiadomość w taki zabawny sposób, ale zupełnie nie zdawał sobie sprawy, że tak ją to załamie. Zrobiło mu się jeszcze bardziej przykro, że ją utraci. A i tak było mu żal się z nią rozstawać.
– Jesteś za dobra na swoim stanowisku, Tan. Przestań płakać i usiądź. – Uśmiechnął się do niej, a ona była coraz bardziej zdezorientowana.
– I dlatego mnie wyrzucasz? – Nadal stała, patrząc na niego i nic nie rozumiejąc.
– Nie powiedziałem tego. Powiedziałem, że straciłaś to stanowisko.
Usiadła ciężko.
– No i co to ma niby, do cholery, znaczyć? – Sięgnęła do torebki po chusteczkę i wyczyściła nos. Nie wstydziła się swoich uczuć. Kochała swoją pracę, polubiła ją od pierwszego dnia. Pracowała w biurze prokuratora okręgowego już od dwunastu lat. Gdyby teraz miała to stracić, to tak jakby utraciła całe dotychczasowe życie. Wolałaby oddać za to cokolwiek innego. Wszystko, co posiadała. Prokurator okręgowy czuł się zakłopotany tą sytuacją i zbliżył się do niej, by objąć ją ramieniem.
– Daj spokój, Tan, nie przejmuj się tym tak bardzo. My też będziemy za tobą tęsknić, wiesz przecież.
Z jej oczu popłynęła kolejna fontanna łez, a on uśmiechnął się. W jego oczach także zalśniła łza. Jeśli usłyszy tę ofertę, to odejdzie bardzo szybko. Ale wystarczająco długo ją dręczył. Zmusił ją, żeby usiadła i spojrzał jej prosto w oczy.
– Zaproponowano ci miejsce na najwyższej ławie, kochanie. Sędzia Roberts, Sąd Miejski. No i jak to brzmi?
– Mnie? – Patrzyła na niego, nie mogąc w to uwierzyć. – Mnie? To znaczy, że nie jestem zwolniona? – Zaczęła znowu płakać, wytarła nos, i nagle roześmiała się. – To ja nie… żartowałeś…
– Chciałbym, żeby to był żart.
Ale wyglądał na zadowolonego z jej sukcesu, a ona dała mu wycisk, kiedy zrozumiała, jak okrutnie sobie z niej zażartował.
– Och, ty sukinsynu… Myślałam, że mnie wyrzucasz. – Śmiała się.
– Przepraszam. Pomyślałem, że trochę cię rozerwę taką informacją.
– Cholera. – Patrzyła na niego z niedowierzaniem i znowu wyczyściła nos. Była zbyt wstrząśnięta tym wszystkim, żeby się na niego gniewać. – O, Boże… jak to się stało?
– To szykowało się już od dłuższego czasu, Tan. Wiedziałem, że kiedyś wreszcie nastąpi. Nie wiedziałem tylko, kiedy. I mogę się założyć, że od dziś za rok będziesz już w Sądzie Najwyższym. Będziesz świetna w tej roli po tym wszystkim, co tu pokazałaś.
– Och, Larry… mój Boże… nominacja na sędziego… sędzia Roberts… – słowa wydobywały się z niej bez żadnej kontroli. – Nie mogę w to uwierzyć. – Spojrzała na niego znowu. – Mam trzydzieści siedem lat i nigdy o tym nie pomyślałam.
"Gra Z Fortuną" отзывы
Отзывы читателей о книге "Gra Z Fortuną". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Gra Z Fortuną" друзьям в соцсетях.