Tym razem była to krótka, skromna ceremonia, której przewodniczył sędzia główny Sądu Najwyższego. Uczestniczyło w niej sześciu innych sędziów, a między innymi jej stary przyjaciel, prokurator okręgowy, który z zadowoleniem powiedział „A nie mówiłem?”, kiedy rozmawiali o jej błyskawicznym awansie. Poza tym pojawiło się jeszcze parę innych, bliskich jej osób. Averil była w Europie z Harrisonem i dziećmi. Zdecydowała się spędzić zimę tego roku w Londynie, żeby na jakiś czas oderwać się od wspomnień. Dzieci chodziły tam do szkoły. Harrison namówił ją do tego i wyglądał na szczęśliwego, kiedy wyjeżdżał z gromadką wnuków na karku. Tana spędziła z nim rozdzierającą chwilę sam na sam. Ukrył twarz w dłoniach i płakał, zadręczając się wątpliwościami, czy Harry wiedział, jak bardzo go kochał. Ona zapewniała go, że tak właśnie było. Smutek i poczucie winy za dzieciństwo Harry'ego próbował złagodzić opieką nad synową i wnukami. Tanie brakowało ich wszystkich na ceremonii zaprzysiężenia, czuła się też dziwnie bez Jacka.

Zaprzysiężenia dokonał sędzia Sądu Apelacyjnego, mężczyzna którego Tana spotkała raz czy dwa, w ciągu tych lat pracy. Miał grube, czarne włosy i groźne spojrzenie ciemnych oczu, które mogłoby przestraszyć każdego, zwłaszcza kiedy tak patrzył na nich z góry odziany w czarną togę. Jednocześnie skory do śmiechu, był z natury entuzjastą i miał w sobie zaskakująco dużo łagodności. Znany był zwłaszcza z kilku kontrowersyjnych decyzji, które podjął, opisanych przez krajową prasę, a szczególnie New York Times i Washington Post, oraz Chronicie. Tana wiele o nim czytała i zastanawiała się, czy naprawdę był taki groźny. Zaintrygowało ją to, że teraz bardziej przypominał owcę niż lwa, a przynajmniej tak się zachowywał podczas ceremonii. Pogadali chwilę o latach, jakie spędził w Sądzie Najwyższym. Wiedziała, że, zanim został sędzią, prowadził największą kancelarię adwokacką w mieście. Miał za sobą interesującą karierę, mimo że, jak podejrzewała, nie mógł mieć więcej niż czterdzieści osiem albo dziewięć lat. Przez długi czas był czymś w rodzaju „cudownego dziecka”. Z przyjemnością uścisnęła jego dłoń, kiedy gratulował jej przed wyjściem z imprezy.

– To naprawdę imponujące. – Jej stary przyjaciel, prokurator okręgowy uśmiechnął się do niej. – Pierwszy raz widzę Russella Carvera na zaprzysiężeniu. Stajesz się bardzo ważną osobistością, moja droga.

– Pewnie musi zapłacić na dole mandat za parkowanie i ktoś go tu zatrudnił.

Oboje roześmieli się. Tak naprawdę był bliskim przyjacielem sędziego, przewodniczącego zaprzysiężeniu i zgłosił się do tej roli na ochotnika. Bardzo do niej pasował z chmurą ciemnych włosów i poważnym wyrazem twarzy.

– Szkoda, że nie widziałaś go, jak przewodniczył tu kiedyś zaprzysiężeniu, Tan. Cholera, wsadził jednego z naszych prokuratorów do pudła na trzy tygodnie za obrazę sądu i nie mogłem biednego dupka stamtąd wyciągnąć.

Tana roześmiała się wyobrażając sobie tę sytuację. – Mam szczęście, że mnie się to nie przydarzyło.

– Nigdy nie był sędzią w twojej sprawie?

– Tylko dwa razy. Pracuje w Sądzie Apelacyjnym już od bardzo dawna.

– Chyba tak. Nie jest taki stary, jeśli dobrze pamiętam. Czterdzieści dziewięć, pięćdziesiąt, czy pięćdziesiąt jeden… coś koło tego…

– O kim mówisz?

Sędzia przewodniczący podszedł do nich i znowu uścisnął dłoń Tany. To był dla niej miły dzień i nagle ucieszyła się, że Jack nie przyszedł. Było jej znacznie łatwiej, nie musiała się krygować i przepraszać go za wszystko.

– Rozmawialiśmy o sędzim Carverze.

– Russ? Skończył czterdzieści dziewięć. Chodził ze mną do Standford. – Sędzia przewodniczący uśmiechnął się, – Chociaż muszę przyznać, że był kilka lat niżej. – Tak naprawdę dopiero zaczynał, kiedy sędzia przewodniczący kończył już szkołę, ale ich rodziny przyjaźniły się. – To bardzo miły facet i nadzwyczajnie bystry.

– To niewątpliwie prawda. – Tana powiedziała z podziwem w głosie.

Następna poprzeczka do przeskoczenia. Sąd Apelacyjny. Co za myśl. Może za następną dekadę lub dwie. A tymczasem będzie się cieszyła tym, co ma. Sprawowanie funkcji sędziego Sądu Najwyższego miało być dla niej relaksem. Dawali jej do osądzenia sprawy kryminalne, w których była już rzeczywiście ekspertem.

– To miło z jego strony, że poprowadził dzisiaj moje zaprzysiężenie. – Uśmiechnęła się do wszystkich.

– To sympatyczny facet. – Wszyscy tak o nim mówili, a ona wysłała mu karteczkę z podziękowaniem za to, że poświęcił swój cenny czas by dokonać ceremonii zaprzysiężenia, w tak dla niej ważnej chwili.

Następnego dnia zadzwonił do niej ze śmiechem na ustach.

– Jesteś przesadnie grzeczna. Nie dostałem takiego listu dziękczynnego już chyba od co najmniej dwudziestu lat.

Śmiała się z zakłopotaniem i dziękowała mu za telefon. – To po prostu było bardzo miłe z pana strony. To tak, jakby papież poprowadził ceremonię składania moich ślubów zakonnych.

– O, mój Boże… co za myśl. To właśnie robiłaś cały zeszły tydzień? Odwołuję cię ze stanowiska…

Oboje roześmieli się i gadali jeszcze trochę. Zaprosiła go, żeby wpadł do jej kancelarii przy najbliższej okazji. Ogarnęło ją przyjemne uczucie, kiedy pomyślała, w jakim szacownym gronie przyszło jej pracować. Była teraz jego częścią. Sędziowie, wymierzanie sprawiedliwości i wszystko to razem wzięte. Czuła się tak, jakby wreszcie dotarła na szczyt Olimpu. W pewnym sensie było tu znacznie łatwiej w porównaniu z wnoszeniem do sądu spraw przeciwko gwałcicielom i mordercom, przygotowywaniem taktyki i wreszcie walki, jak na ringu, chociaż to także lubiła. Tutaj musiała mieć zawsze jasny umysł, obiektywne spojrzenie i przeczytać tyle na temat prawa, ile jeszcze nigdy w życiu się jej nie udało. Właśnie siedziała zakopana w stosach książek w swojej kancelarii, kiedy dwa tygodnie później sędzia Carver dotrzymał słowa i wpadł do niej.

– I to ja cię na to skazałem?

Stał na progu drzwi do jej kancelarii i uśmiechał się. Jej asystentka już dawno poszła do domu, a ona marszcząc brwi ślęczała koncentrując się nad sześcioma książkami jednocześnie, porównując paragrafy i analogiczne przypadki w historii sądownictwa. W takiej pozie zastał ją, kiedy cicho wszedł do jej biura. Podniosła głowę z uśmiechem.

– Co za miła niespodzianka. – Szybko wstała i gestem zaprosiła go, żeby usiadł na dużym, wygodnym skórzanym fotelu. – Proszę usiądź. – Spojrzała na niego. Był przystojnym, spokojnym, męskim typem intelektualisty. Nie przypominał wcale przystojnego gracza futbolowego, jakim wydawał się jej Jack. Był znacznie spokojniejszy i silniejszy, w jakiś niezrozumiały sposób. – Wypijesz drinka? – Miała pod ręką ukryty barek na takie okazje jak dzisiejsza.

– Nie, dzięki. Mam za dużo pracy do zrobienia dziś wieczór w domu.

– Ty też? Jak ci się udaje przez to wszystko przebrnąć?

– Nie udaje mi się. Czasami mam ochotę usiąść i płakać, ale w końcu jakoś sobie daję radę. Nad czym pracujesz?

Opisała mu w skrócie sprawę, a on pokiwał zamyślony głową.

– To powinno być interesujące. Być może wyląduje nawet na moim biurku.

Roześmiała się. – Nie masz do mnie zbyt wielkiego zaufania, jeśli uważasz, że złożą apelację od mojego wyroku.

– Nie, nie – wyjaśnił szybko – jesteś po prostu nowa i bez względu na to, co zasądzisz, jeśli im się to nie spodoba, złożą apelację. Może nawet spróbują obalić twój wyrok. Bądź ostrożna i nie dawaj im powodów.

To była dobra rada. Pogadali jeszcze przez chwilę. Miał ciemne, zamyślone oczy, które dodawały mu zmysłowości, nie pasującej jednak do jego powagi. Było w nim wiele kontrastów i to ją właśnie intrygowało. W końcu odprowadził ją, pomagając zanieść sterty książek do samochodu, a potem zawahał się. – Czy mógłbym namówić cię na hamburgera albo coś takiego?

Uśmiechnęła się do niego. Lubiła tego mężczyznę. Nie znała nigdy dotąd kogoś takiego jak on.

– Mógłbyś, jeśli obiecasz mi, że będę w domu wystarczająco wcześnie, żeby jeszcze trochę popracować.

Wybrali BilTs Place w Clement. Było tam skromnie i czysto. W otoczeniu hamburgerów, frytek, mlecznych koktajli i dzieciaków nikt nie mógł podejrzewać kim byli, jak ważne były ich funkcje. Rozmawiali o sprawach, które w ciągu minionych lat przysporzyły im najwięcej kłopotu, porównywali Standford do Boalt i w końcu Tana roześmiała się.

– No dobrze, już dobrze, poddaję się. Twoja szkoła jest lepsza od mojej.

– Tego nie powiedziałem. – Roześmiał się. – Powiedziałem, że mieliśmy lepszą drużynę futbolową.

– To przynajmniej nie jest moją winą. Nie miałam z tym nic wspólnego.

– Właśnie tak mi się jakoś wydawało.

Przebywanie z nim było bardzo odprężające. Mieli wspólne zainteresowania, wspólnych przyjaciół i czas przeleciał im błyskawicznie. Odwiózł ją do domu i miał zamiar się pożegnać, kiedy zaprosiła go na drinka. Był bardzo zaskoczony podziwiając jej piękny dom i zachwycał się, jak wspaniale go urządziła. To prawdziwy raj, który zachęcał każdego gościa do wygodnego usadowienia się na kanapie przed kominkiem i błogiego odpoczynku.

– Jestem tu szczęśliwa. – I naprawdę była szczęśliwa, zwłaszcza kiedy nikt jej nie przeszkadzał. Czuła się natomiast nieswojo, gdy odwiedzał ją tu Jack. Ale teraz, z Russem było jej cudownie. Rozpalił ogień w kominku, Tana nalała mu kieliszek czerwonego wina i rozmawiali o rodzinie i życiu. Dowiedziała się, że dziesięć lat temu stracił żonę i miał dwie córki, które wyszły już za mąż.

– Przynajmniej nie jestem jeszcze dziadkiem. – Russel Carver uśmiechnął się do niej. – Beth studiuje architekturę w Yale, a jej mąż prawo, natomiast Lee jest projektantką mody w Nowym Jorku. Jest w tym naprawdę dobra. Jestem z nich dumny… ale wnuki… – niemal zajęczał, a ona uśmiechnęła się – nie jestem jeszcze gotowy.

– Masz zamiar powtórnie się ożenić? – Ciekawił ją ten mężczyzna. Był naprawdę interesujący.

– Nie. Chyba nie spotkałem nikogo, kto stałby się dla mnie tak ważny. – Rozejrzał się po domu, a potem znowu spojrzał na nią. – Wiesz jak to jest, przyzwyczajasz się do swojego stylu życia. Trudno to wszystko dla kogoś zmienić.

Uśmiechnęła się. – Chyba masz rację. Tak naprawdę chyba nigdy nie spróbowałam. To nie świadczy dobrze o mojej odwadze.

Czasami tego żałowała i gdyby Jack podjął decyzję, zanim wszystko zaczęło się między nimi psuć… Popatrzyła na Russa z uśmiechem.

– Małżeństwo zawsze mnie przerażało.

– I powinno. To nadzwyczaj skomplikowana i delikatna operacja. Ale kiedy jest udana, to może być cudownie. – Jego oczy rozbłysły ciepłym blaskiem i łatwo było się domyśleć, że musiał być szczęśliwy ze swoją żoną. – Ja mam wyłącznie dobre wspomnienia na ten temat.

Oboje rozumieli, że właśnie dlatego trudno mu ożenić się powtórnie.

– Moje dziewczyny są wspaniałe. Musisz je kiedyś poznać.

– Bardzo bym chciała. – Gawędzili jeszcze przez parę minut, po czym dokończył wino i wyszedł. Poszła na górę, do swojej kryjówki z książkami, które pomógł jej przynieść do domu, i pracowała do późna w nocy, a następnego dnia śmiała się, kiedy goniec sądowy pojawił się u niej z kopertą w ręku. Russ napisał do niej list z podziękowaniem, bardzo podobny do tego, który dostał od niej po uroczystości zaprzysiężenia. Zadzwoniła do niego i pośmieli się trochę razem. Z nim znacznie łatwiej jej się rozmawiało niż tego samego dnia później z Jackiem. Znowu wstąpił na ścieżkę wojenną, spierając się co do sposobu spędzenia weekendu tak ostro, że w końcu postanowiła w ogóle się z nim nie spotkać. W sobotę siedziała w domu sama, przeglądając stare fotografie, kiedy ktoś zadzwonił do drzwi. W drzwiach stał Russel Carver z przepraszającym uśmiechem i bukietem róż w ręku.

– To w okropnie złym stylu i przepraszam cię z góry. Wyglądał bardzo dobrze w tweedowej marynarce i swetrze w serek. Uśmiechnęła się do niego z zadowoleniem.

– Nie słyszałam dotąd, żeby przychodzenie z bukietem róż było w złym stylu.

– To ma być rekompensata za najście bez zapowiedzenia, które jest w złym stylu, ale myślałem o tobie i nie miałem twojego numeru telefonu. Pomyślałem, że pewnie jest zastrzeżony, więc postanowiłem spróbować… – Uśmiechnął się nieśmiało, a ona zaprosiła go gestem ręki do środka.

– Nie mam zupełnie nic do roboty i to cudownie, że wpadłeś.

– Jestem zaskoczony, że zastałem cię w domu. Byłem pewien, że cię nie będzie.

Nalała mu kieliszek wina i usiedli na kanapie.

– Właściwie to miałam pewne plany, ale zrezygnowałam z nich.

Sprzeczki z Jackiem były nie do wytrzymania i nie wiedziała już, jak ma to rozegrać. Wcześniej czy później będą musieli albo dojść do porozumienia, albo to skończyć, ale nie chciała robić tego teraz, a poza tym on wyjechał.

– W takim razie cieszę się. – Russ Carver uśmiechnął się do niej. – Czy pojechałabyś ze mną do Butterfield?

– Do tego domu aukcyjnego? – Spojrzała z zainteresowaniem. Pół godziny później, przechadzali się wśród dzieł sztuki orientalnej rozmawiając na przeróżne tematy. Tak łatwo się z nim gadało, dawało jej to jakieś odprężenie. Okazało się, że mają takie same opinie na niemal wszystkie tematy. Próbowała opowiedzieć mu historię swojej matki.