Uśmiechnęła się. Czasem trudno było ocenić, czy ci chłopcy byli opiekunami, czy raczej zagrożeniem, a często jednym i drugim. Czytając w jej myślach Tana zaśmiała się i pokiwała głową.

– Będą. Czy teraz będziesz się jeszcze bardziej martwiła?

– Oczywiście.

– Jesteś niemądra, ale i tak cię kocham.

Objęła ją za szyję i pocałowała, po czym zniknęła za drzwiami swojego pokoju i po chwili Jean usłyszała jeszcze głośniejsze dźwięki muzyki. Tana śpiewała razem z Paulem Anką. Jean przyzwyczaiła się do głośnej muzyki, wiecznie rozbrzmiewającej z pokoju córki. Po jakimś czasie Tana wyłączyła wreszcie adapter i stanęła przed Jean w białej sukience w czarne kropki, przewiązanej czarnym, skórzanym paskiem. Na nogach miała czarno-białe, eleganckie pantofle. Jean z przyjemnością rozkoszowała się ciszą. I nagle zdała sobie sprawę, jak cicho i pusto będzie w mieszkaniu, gdy Tana wyjedzie, prawie jak w grobowcu.

– Baw się dobrze.

Dzięki. Postaram się wrócić wcześnie.

– Nie liczyłabym na to.

Matka uśmiechnęła się. Tana nie musiała już wracać do domu o wyznaczonej godzinie, miała przecież osiemnaście lat. Poza tym Jean przekonała się, że najczęściej jednak była z powrotem o przyzwoitej porze. Tego wieczoru usłyszała ją około jedenastej trzydzieści. Dziewczyna zapukała cichutko do drzwi Jean i szepnęła:

– Już jestem.

Tana poszła do swojego pokoju, a Jean przewróciła się na bok i spokojnie zasnęła.

Następny dzień należał do tych, które Jean Roberts będzie długo pamiętać. Młode, niewinnie wyglądające dziewczęta w długim rzędzie, połączone girlandami stokrotek, a za nimi chłopcy. Wszyscy razem śpiewali chórem hymn pożegnalny. Wysokie, młodzieńcze głosy rozbrzmiewały wesoło. Były silne, pełne życia. Wydawało się jakby właśnie w tej chwili ta młodzież wkraczała raźnym krokiem, z pieśnią na ustach w wielki świat. W świat pełen polityki i niebezpieczeństw, oszustw i rozczarowań. Wszystko to czekało tam, by ich skrzywdzić. Jean wiedziała, że życie nie będzie już dla nich tak proste jak dotąd. Łzy potoczyły się powoli po jej policzkach, ze wzruszeniem patrzyła, jak śpiewając ostatnią zwrotkę opuszczali audytorium. Zawstydziła się, kiedy wyrwało jej się głośniejsze westchnienie, ale nie była odosobniona. Płakali ojcowie i matki. Nagle cała impreza przeistoczyła się w istne piekło: absolwenci pokrzykiwali do siebie, zaśmiewali się stojąc na korytarzu, całowali się i poklepywali na pożegnanie, składając obietnice, których prawdopodobnie nie spełnią, że kiedyś wrócą, wybiorą się gdzieś razem, nigdy nie zapomną… że zawsze… na zawsze… w przyszłym roku… kiedyś…

Jean poruszona do głębi, przyglądała się im, a zwłaszcza Tanie. Jej twarz była taka jasna, oczy zielone jak szmaragdy, a wszyscy wokół niej tacy radośni, szczęśliwi, niewinni.

Podczas wspólnego wieczoru w „21” Tana przez cały czas była podekscytowana, czuła w głowie miły szum wywołany wrażeniami mijającego dnia. Zjadły pyszną kolacje, a Jean ku zaskoczeniu córki zamówiła szampana. Na ogół nie pozwalała Tanie pić alkoholu. Po jej dramatycznych doświadczeniach z rodzicami i Marie Durning była przewrażliwiona na tym punkcie, zwłaszcza jeśli chodzi o młodzież. Ale dzień ukończenia szkoły był wyjątkową okazją. Po toaście Jean wręczyła Tanie małe pudełeczko od Artura. Oczywiście to ona wybrała ten prezent, tak jak wszystkie prezenty nawet dla jego własnych dzieci. W środku Tana znalazła piękną, złotą bransoletkę, którą z nie ukrywaną przyjemnością wsunęła na rękę.

– To bardzo miłe z jego strony, mamo.

Ale nie była za bardzo przejęta gestem Artura. Obie wiedziały, dlaczego nie porusza tego tematu. Nie chciała martwić matki. Poza tym, pod koniec tygodnia Tana przegrała z nią poważną potyczkę. Miała już dość wysłuchiwania argumentów Jean i w końcu zgodziła się pójść na przyjęcie do Billy'ego Durninga.

– Ale obiecaj mi, że to już ostatni raz idę na te ich zabawy, dobrze mamo?

– Dlaczego jesteś taka uparta? To ładnie z ich strony, że cię zaprosili.

– Dlaczego?

Oczy Tany rozbłysły groźnie, a ostry język był zbyt szybki, by mogła kontrolować to, co mówi.

– Dlatego, że jestem córką pracownicy? Czy to dlatego wielmożni Durningowie czynią mi tę przysługę? Tak jakby zapraszali służącą?

Oczy Jean wypełniły się łzami, a Tana uciekła do swojego pokoju, wściekła, że straciła panowanie nad sobą. Nie mogła już znieść sposobu, w jaki matka odnosiła się do Durningów, nie tylko do Artura, ale także do Ann i Billy'ego. Mdliło ją, gdy każde uprzejme słowo czy gest odbierała jak wielki zaszczyt, za który powinny być wdzięczne do końca życia. Tana dobrze wiedziała, jak wyglądają przyjęcia u Billy'ego. Już kilka razy musiała znosić te imprezy, kiedy alkohol lał się strugami, było dużo obmacywania i panowała ogólnie atmosfera nieprzyzwoitości. Nienawidziła ich. I dziś wieczorem miało być znowu tak samo.

Przyjaciel Billy'ego, który mieszkał w pobliżu Tany, przyjechał po nią czerwoną corvettą. Dostał ją od ojca. Jechał do Greenwich osiemdziesiąt mil na godzinę, chcąc jej zaimponować, ale nie udało mu się i na przyjęcie wkroczyła tak samo wściekła jak wtedy, gdy wychodziła z domu. Miała na sobie białą, jedwabną sukienkę i białe pantofle na płaskim obcasie. Jej długie, zgrabne nogi wyglądały bardzo ponętnie, gdy z gracją wysiadła z samochodu, odrzucając do tyłu włosy. Rozejrzała się, z góry wiedząc, że nikogo tu nie zna. Nienawidziła tych imprez już od dziecka, ale wtedy było jeszcze gorzej, bo zwykle dzieci pokazywały ją sobie palcami. Teraz było trochę lepiej. Trzej chłopcy w marynarkach z madrasu torowali jej drogę, proponując gin z tonikiem, lub coś innego na co miałaby ochotę. Uznała, że najlepiej będzie nie rzucać się w oczy i niepostrzeżenie zginąć w tłumie. Miała ochotę zabić chłopaka, który ją tu przywiózł. Prawie pół godziny wałęsała się po ogrodzie, przeklinając, że musiała tu przyjść. Patrzyła na grupki chichoczących dziewcząt, popijających piwo i gin z tonikiem, a z drugiej strony na pożerających je wzrokiem chłopców. Chwilę później zaczęła grać muzyka i goście łączyli się w pary. Pół godziny później światła przygasły, a ciała pląsały splecione w uścisku. Niektóre pary wymykały się dyskretnie. Wtedy zobaczyła Billy'ego Durninga. Nie zauważyła go przedtem. Zbliżał się do niej oceniając ją chłodnym spojrzeniem. Często się spotykali, ale zawsze taksował ją wzrokiem, jakby zastanawiał się, czy ma ją kupić. Doprowadzało ją to do szału i dzisiaj było tak samo.

– Cześć, Billy.

– Cześć. O rany, ale jesteś wysoka.

Nie było to zbyt przyjemne powitanie, zwłaszcza, że był od niej dużo wyższy, więc po co to wszystko. Zauważyła, że teraz przeniósł wzrok na jej pełny biust i miała szczerą ochotę skopać go i na koniec wybić mu zęby. Ale postanowiła, że zmrozi go spokojem i mając na względzie dobro matki popisze się dobrymi manierami.

– Dziękuję za zaproszenie na dzisiejszy wieczór. Jej oczy zdawały się mówić zupełnie co innego.

– Przyda nam się więcej panienek.

Mówił jakby to dotyczyło bydła. Tyle i tyle głów., tyle cycków… nóg… tyłków…

– Dzięki.

Zaśmiał się i skinął w jej kierunku.

– Chcesz się przejść?

Odruchowo chciała odmówić, ale pomyślała, dlaczego nie? Był dwa lata starszy od Tany, jednak zwykle zachowywał się jakby miał dziesięć lat. Z tą różnicą, że był to pijący dziesięciolatek. Wziął ją za rękę i przeprowadził przez tłum obcych ludzi, aż dotarli do ogrodu Durningów, potem do basenu, gdzie znajdował się domek kąpielowy, który zajmował wraz z przyjaciółmi. Poprzedniej nocy zniszczyli stół i dwa krzesła i Billy powiedział im, żeby się uspokoili, bo ojciec ich zabije. Artur przezornie przeprowadził się na cały ten tydzień do klubu na wsi.

– Powinnaś zobaczyć, jaki mamy bajzel.

Wyszczerzył zęby w uśmiechu, machając w stronę domku przy basenie. Tana była zdenerwowana, myśląc wyłącznie o tym, że to jej matka będzie musiała zorganizować sprzątanie po ich wyczynach. Każe odkupić to, co oni zniszczą, i będzie uspokajać Artura, który się wścieknie, kiedy to wszystko zobaczy.

– Dlaczego musicie zachowywać się jak bydło?

Spojrzała na niego niewinnie, ze słodkim uśmieszkiem na twarzy. Przez moment Billy był zaszokowany, w jego oczach pojawiły się złowieszcze iskry.

– Co to za głupie gadki? Ale ty zawsze byłaś głupia. Gdyby mój stary nie płacił za twoją szkołę w Nowym Jorku, wylądowałabyś w jakiejś publicznej budzie na West Side i pewnie rżnęłabyś się teraz ze swoim nauczycielem?

Zatkało ją na moment, przestała oddychać i popatrzyła na niego. Po czym bez słowa odwróciła się na pięcie i odeszła, słysząc za plecami jego szyderczy śmiech. Co za cholerny sukinsyn, pomyślała. Weszła z powrotem do domu. Tłum gości powiększył się w ciągu ostatnich trzydziestu minut i zauważyła, że prawie wszyscy byli od niej znacznie starsi, zwłaszcza dziewczęta.

Po chwili zobaczyła chłopaka, który ją tu przywiózł. Miał rozwiązany krawat, rozchełstaną koszulę, zaczerwienione oczy i przyklejoną do siebie dziewczynę, z którą sączył whisky prosto z opróżnionej do połowy butelki. Tana patrząc na nich zdała sobie sprawę, że właśnie straciła szansę na transport do domu. Nigdy nie wsiadłaby do samochodu z pijanym kierowcą. Pozostawał jej tylko pociąg albo znalezienie w tym tłumie kogoś trzeźwego, co wydawało się raczej niemożliwe.

– Chcesz zatańczyć?

Odwróciła się i zobaczyła Billy'ego. Jego oczy były jeszcze bardziej przekrwione… Stał przed nią i wysuniętym językiem poruszał po ustach, wbijając pożądliwy wzrok w jej biust, jakby tylko to go interesowało. Gdy wreszcie przeniósł spojrzenie na jej twarz, zaprzeczyła ruchem głowy.

– Nie, dzięki.

– Domek kąpielowy jest pełen golasów. Pieprzą się, aż iskry lecą. Chcesz zobaczyć?

Zemdliło ją na myśl o tym. Gdyby nie był tak obleśny, roześmiałaby się. To wprost nie do uwierzenia, jak ślepa była jej matka ze swoim uwielbieniem i szacunkiem dla Świętych Durningów.

– Nie, dzięki.

– Co jest z tobą? Ciągle jeszcze jesteś dziewicą?

Spojrzał na nią z pogardą, ale ona nagle postanowiła, że nie da mu za wygraną. Niech raczej pomyśli, że go nie cierpi. To zresztą prawda.

– Nie bawi mnie podglądanie.

– A dlaczego nie, do cholery? To świetna zabawa.

Odeszła usiłując zginąć w tłumie, ale on ciągle kręcił się w pobliżu. Miała już tego serdecznie dosyć. Rozejrzała się jeszcze raz i z zadowoleniem stwierdziła, że wreszcie go zgubiła. Pewnie przyłączył się do swoich przyjaciół w domku przy basenie. Pomyślała, że już wystarczająco dużo czasu tu straciła. Teraz musiała tylko zadzwonić po taksówkę, dojechać nią do stacji kolejowej i stamtąd wrócić pociągiem do domu. Niezbyt to przyjemna perspektywa, ale jedyna możliwość, żeby się stąd wydostać. Obejrzała się znowu i gdy upewniła się, że nikt za nią nie idzie, znalazła boczne schody, którymi dyskretnie weszła na górę i odszukała telefon. Teraz już tylko zadzwoniła do informacji, dostała numer i zamówiła taksówkę. Obiecali przyjechać w ciągu piętnastu minut. Do ostatniego pociągu miała jeszcze dużo czasu. Po raz pierwszy tego wieczora poczuła ulgę, wiedząc, że jest daleko od tej pijanej hołoty. Szła wolno korytarzem, wyłożonym miękkim dywanem. Po drodze oglądała wiszące na ścianach zdjęcia Artura i Marie oraz Ann i Billy'ego z okresu dzieciństwa. Brakowało na tych zdjęciach tylko Jean. Przecież należała prawie do ich rodziny. Tyle jej zawdzięczali. To niesprawiedliwe, że pominięto ją na fotografiach. Nagle zupełnie nieświadomie Tana otworzyła jakieś drzwi. Wiedziała, że to pokój rodzinny, który Jean czasem traktowała jako swoje biuro. Tutaj także wisiały zdjęcia, ale dziś wieczór Tana nie zwracała na nie uwagi. Kiedy drzwi uchylały się powoli, usłyszała zdenerwowany głos.

– Hej, co jest do cholery!

Ujrzała dwie nagie postacie, które na dźwięk otwieranych drzwi odskoczyły od siebie. Z pokoju dobiegło nerwowe szuranie przyłapanych na gorącym uczynku. Tana szybko zamknęła drzwi i przerażona chciała jak najszybciej uciec z tego miejsca. Nagle za plecami usłyszała śmiech.

– Ach! – wyrwało jej się. To Billy wyśmiewał się z niej.

– Ale mnie przestraszyłeś… Myślała, że był na dole, z gośćmi.

– Mówiłaś, że nie interesuje cię podglądanie, Panno Cnotko.

– Właśnie kręciłam się tutaj trochę i przypadkiem natrafiłam… Zaczerwieniła się po same uszy, a on śmiał się z niej szyderczo.

– Akurat… a po co przyszłaś na górę, Tan?

Wiedział, że matka tak ją nazywa, ale nie chciała słyszeć tego od niego. Tak mogli mówić do niej tylko przyjaciele, a on z pewnością do nich nie należał. Nigdy.

– Moja mama zwykle pracuje w tym pokoju.

– Nie, wcale nie w tym.

Pokręcił głową, jakby zaskoczony jej pomyłką.

– Oczywiście, że w tym.

Tana była tego pewna. Spojrzała na zegarek. Nie chciałaby, żeby taksówka na nią czekała. Nie słyszała żadnego klaksonu, więc chyba jeszcze nie przyjechała po nią.