– Wielka szkoda. Miałam nadzieję, że odwiedzi nas pan nad jeziorem Tahoe.

– Zrobiłbym to z największą przyjemnością ale mam masę roboty. Za dwa tygodnie podejmuję pracę w firmie, nie będę więc miał zbyt wiele czasu, by się jakoś urządzić, zanim utonę w morzu papierów na Wall Street.

– Cieszy się pan na tę pracę? – Znów obrzuciła go uważnym spojrzeniem.

Postanowił być z nią szczery.

– Prawdę mówiąc, nie jestem pewien. Wciąż próbuję znaleźć odpowiedź na pytanie, czemu właściwie zdecydowałem się studiować prawo.

– A co jeszcze wchodziło w grę?

– Medycyna. Ale wybuchła wojna i wszystko wzięło w łeb. Wojna wielu ludziom pokrzyżowała plany… niektórym znacznie bardziej niż mnie. – Zamyślił się na moment, wspominając swego brata. – Ja i tak wyszedłem z tego obronną ręką.

– Dobrze, iż został pan prawnikiem.

– Naprawdę? – Znów go zaskoczyła. Bez trudu się zorientował, że w Elizabeth Barclay nie było ani cienia słabości czy niezdecydowania. – Czemu pani tak sądzi?

– Po Vassar też chciałabym iść na wydział prawa.

Zrobiło to na nim wrażenie, choć niezupełnie zaskoczyła go swym oświadczeniem.

– Chcieć to móc. Nie wolałaby jednak pani wyjść za mąż i mieć dzieci? – Uważał to za bardziej naturalne w przypadku kobiety, a z drugiej strony było mało prawdopodobne, by jakikolwiek mężczyzna zgodził się, żeby jego żona łączyła karierę zawodową z macierzyństwem i prowadzeniem domu. W 1947 roku kobieta musiała wybierać jedno albo drugie. Wydawało mu się, że rezygnacja z domu i męża to zbyt wysoka cena za możliwość zrobienia kariery zawodowej. Na miejscu Elizabeth bez wahania zdecydowałby się na to pierwsze, ale jego rozmówczyni sprawiała wrażenie nie przekonanej.

– Bo ja wiem. – Przez moment zawahała się, ale po chwili wzruszyła ramionami. Przy deserze znów go zaskoczyła, pytając: – Panie Hill, jaka jest pańska żona?

– Słucham? Przepraszam, ale… ale dlaczego pomyślała pani, że jestem żonaty? – W pierwszej chwili przeraził się, ale później roześmiał. Czyżby wydał jej się tak stary, że wykluczała, by mógł być kawalerem? Jeśli tak, to na jakiego starca musiał wyglądać dziś rano w oczach Crystal? Wciąż o niej. myślał, nawet kiedy zmuszał się do rozmowy z Elizabeth, choć szczerze mówiąc z całą pewnością panna Barclay nie należała do osób z którymi ciężko rozmawiać. Ale myślami był wciąż daleko stąd i czuł, że w Dolinie Alexander zostawił też część swego serca.

Po raz pierwszy Elizabeth sprawiała wrażenie zakłopotanej. Zauważył, że się zarumieniła.

– Wydawało mi się, że… na początku naszej rozmowy wspomniał pan o… po prostu założyłam, że… – Roześmiał się, słysząc jak Elizabeth się jąka, tłumacząc się nieporadnie. Potrząsnął głową, jego błękitne oczy błyszczały w blasku świec.

– Nie jestem żonaty. Moja wcześniejsza uwaga odnosiła się do wdowy po moim bracie.

– Poległ na wojnie?

– Tak.

– Bardzo mi przykro.

Podano kawę. Na dyskretny znak Priscilli Barclay kobiety odeszły od stołu. Po wyjściu z pokoju pani Barclay cicho podziękowała swej córce.

– Dziękuję ci, Elizabeth. Gdyby nie ty, znaleźlibyśmy się w bardzo niezręcznej sytuacji.

Uśmiechnęła się swobodnie do matki i na chwilę objęła ją ramieniem. Priscilla Barclay była wciąż piękną kobietą, choć miała ponad sześćdziesiąt lat.

– Zupełnie dobrze się bawiłam. Spodobał mi się ten Spencer Hill. Szczególnie kiedy się dowiedziałam, że nie jest żonaty.

– Elizabeth! – Matka udała zgorszoną, ale w gruncie rzeczy ucieszyła się i Elizabeth o tym wiedziała. – Jest dla ciebie za stary. Musi mieć ze trzydzieści lat.

– Uważam, że to w sam raz. Chciałabym się z nim spotkać w Nowym Jorku. Podejmuje pracę w firmie Anderson, Vincent & Sawbrook. – Matka skinęła tylko głową i oddaliła się, by zamienić kilka słów z pozostałymi paniami. Wkrótce dołączyli do nich panowie. Niebawem goście zaczęli się rozchodzić. Spencer podziękował Barclayom za zaproszenie i specjalnie odszukał ich córkę, by się z nią pożegnać.

– Życzę powodzenia w nauce.

– Dziękuję. – Spojrzała na niego ciepło i po raz pierwszy pomyślał, że jednak mu się podoba. Była ładniejsza od żony Roberta i znacznie od niej bystrzejsza. – I powodzenia w nowej pracy. Jestem pewna, że zostanie pan znanym adwokatem.

– Postaram się o tym pamiętać, kiedy za miesiąc czy dwa będę wzdychał za beztroskim życiem w Stanford. Może się kiedyś spotkamy w Nowym Jorku. – Uśmiechnęła się do niego zachęcająco. W tym momencie podeszła do nich pani Barclay i podziękowała Spencerowi, że przyszedł.

– Będzie pan musiał w naszym imieniu czuwać nad Elizabeth podczas jej pobytu w Newym Jorku.

Uśmiechnął się, myśląc, że to mało prawdopodobne, by się jeszcze kiedyś spotkali, ale był jak zawsze szarmancki. Uważał, że studentki pierwszego roku są dla niego za młode… no i poza tym jeszcze ciągle myślał o Crystal…

– Proszę mi dać znać, jeśli będzie pani w mieście.

– Dobrze. – Uśmiechnęła się do niego ciepło i od razu odmłodniała.

Spencer wrócił do hotelu, myśląc o Elizabeth i jej niezwykłej umiejętności prowadzenia interesującej rozmowy. Może ma rację,powiedział do siebie. Może rzeczywiście powinna iść na wydział prawa. Szkoda jej na czyjąś żonę. Marnowałaby tylko czas grając w brydża i plotkując z przyjaciółkami. Ale kiedy w końcu nad ranem udało mu się zasnąć, nie przyśniła mu się Elizabeth… tylko dziewczyna o platynowoblond włosach i oczach barwy letniego nieba… dziewczyna, która śpiewała tak, jakby za chwilę miało jej pęknąć serce… w tym śnie siedziała na huśtawce, przyglądając mu się, a on nie mógł jej dosięgnąć. Tej nocy spał krótko i źle. O świcie był już na nogach. Obserwował słońce wschodzące wolno nad zatoką, zaś setki kilometrów od San Francisco Crystal szła boso przez pole w stronę rzeki, myśląc o Spencerze i nucąc cicho.

Rozdział piąty

Cały następny dzień Spencer biegał po mieście, załatwiając ostatnie sprawy. Wpadł też do kilku przyjaciół, by się z nimi pożegnać i życzyć im wszystkiego dobrego. W pewnej chwili zrobiło mu się strasznie przykro, że ich opuszcza. Żałował swej decyzji powrotu do Nowego Jorku i obiecał sobie, że kiedyś tu ponownie przyjedzie. Ogarnęła go melancholia. Wcześnie się położył spać, a następnego ranka odleciał samolotem do Nowego Jorku. Był to dzień szesnastych urodzin Crystal.

Rodzice czekali na niego na lotnisku. Poczuł się głupio, że go witają niczym jakiegoś bohatera. Przyszła nawet Barbara, wdowa po Robercie, oraz ich dwie córeczki. Po kolacji, którą zjedli wszyscy wspólnie u rodziców, Barbara musiała ich opuścić, żeby zabrać dziewczynki do domu, zanim usną przy stole.

– No i co powiesz, synu? – zagadnął wyczekująco ojciec, kiedy matka udała się do sypialni i zostali sami. – Jakie to uczucie znaleźć się znów w domu? – Pragnął usłyszeć, że Spencer cieszy się z powrotu do Nowego Jorku. Nie było go całe sześć lat – cztery lata spędził na froncie, potem jeszcze dwa w Stanford. Ojciec nie ukrywał swego zadowolenia z tego, że Spencer w końcu znów jest w Nowym Jorku. Uważał, że już najwyższy czas, by jego młodszy syn się ustatkował i stał się kimś, tak jak Robert, gdyby żył.

– Trudno mi jeszcze powiedzieć, co czuję – szczerze oświadczył Spencer. – Wszystko wygląda mniej więcej tak samo jak przed moim wyjazdem. Nowy Jork się nie zmienił. – Nie dodał, co myślał naprawdę… ale będzie to musiał kiedyś powiedzieć.

– Mam nadzieję, że zaznasz tu szczęścia. – W głębi duszy William Hill nie miał co do tego żadnych wątpliwości.

– Jestem o tym przekonany, ojcze. – Ale jeszcze nigdy w życiu nie czuł się mniej pewien niż w tamtej chwili. Jakaś część jego osoby pragnęła wrócić do Kalifornii. – A propos, przed wyjazdem widziałem się z sędzią Barclayem. Przesyła ci pozdrowienia.

William Hill skinął głową zadowolony.

– Mówię ci, że pewnego dnia zostanie członkiem Sądu Najwyższego. Wcale by mnie to nie zdziwiło. Jego synowie też są ludźmi wielkiego formatu. Niedawno spotkałem w sądzie starszego z nich. To bardzo zdolny adwokat.

– Mam nadzieję, że kiedyś ktoś tak się wyrazi o mnie. – Spencer usiadł na kanapie, w gabinecie ojca i, wzdychając głęboko, przejechał dłonią po włosach. Miał za sobą długi dzień… długi tydzień… długą wojnę… na samą myśl, co go teraz czeka, poczuł przygnębienie.

– Postąpiłeś słusznie, Spencerze. Nigdy nie miej co do tego żadnych wątpliwości.

– Skąd możesz być tego tak pewny? – zapytał. Nie jestem Robertem, tato… Jestem sobą… – pomyślał. Ale wiedział, że nie może tego powiedzieć.

– A jeśli nie spodoba mi się praca w firmie Anderson, Vincent & Sawbrook?

– Wtedy zatrudnisz się w biurze prawnym jakiejś korporacji. Jako absolwent prawa możesz robić niemal wszystko. Rozpocząć praktykę prawniczą, prowadzić interesy… zająć się polityką… – Ostatnie słowa wymówił z nadzieją w głosie. Marzył, by jego syn został politykiem, a Spencer idealnie nadawał się do tej roli. Tak jak kiedyś jego brat Robert, z którym wiązali takie nadzieje. Zniweczyła je przedwczesna śmierć ich starszego syna. – Barbara świetnie wygląda, prawda?

– Tak. – Spencer skinął głową, zastanawiając się, czy ojciec w ogóle go zna. – Jak sobie radzi?

– Początkowo było jej bardzo ciężko. Ale zdaje się, że powoli odzyskuje równowagę – powiedział i odwrócił się na moment, by syn nie zobaczył w jego oczach łez. – Wszyscy powoli ją odzyskujemy. – Odwrócił się do Spencera i uśmiechnął się. – Wynajęliśmy dom na Long Island. Pomyśleliśmy z matką, że może chciałbyś nieco odpocząć. Barbara z dziećmi będzie tam do końca sierpnia.

Dziwnie się czuł z powrotem na łonie rodziny. Nie był pewien, czy to dla niego odpowiednie miejsce… Kiedy poszedł na wojnę, miał dwadzieścia dwa lata. Przez ten czas wiele się zmieniło. Przede wszystkim on się zmienił. Nagle poczuł się tak, jakby wrócił, by wieść nie swoje życie, tylko swego starszego brata.

– To miło z waszej strony. Ale nie wiem, czy będę miał czas, kiedy już zacznę pracować.

– Przecież zostaną ci weekendy.

Spencer skinął głową. Spodziewali się, że znów będzie małym chłopcem, ich najmłodszym synem. Odniósł wrażenie, jakby w drodze z Kalifornii do domu zgubił gdzieś swoje własne życie.

– Zobaczymy. W tym tygodniu muszę sobie znaleźć jakieś mieszkanie.

– Możesz zamieszkać z nami, zanim staniesz na nogach.

– Dziękuję, tato. – Uniósł wzrok i po raz pierwszy uderzyło go to, że ojciec bardzo się postarzał; dotąd żył nadziejami, które umarły wraz ze śmiercią Roberta. Spytał, wiedziony ciekawością: – Czy Barbara spotyka się z kimś? – Ostatecznie minęły już trzy lata, a ona była całkiem ładną dziewczyną. Idealnie pasowała do Roberta. Ambitna, opanowana, inteligentna, starannie wychowana; jednym słowem – wymarzona żona dla przyszłego polityka.

– Nie wiem – szczerze odparł ojciec. – Nie rozmawiamy o tym. Od czasu do czasu powinieneś ją zabrać gdzieś na kolację. Prawdopodobnie wciąż czuje się samotna.

Spencer pokiwał głową. Chciał się również zobaczyć ze swymi bratanicami, ale teraz miał co innego na głowie.

Wieczorem padł na łóżko kompletnie wyczerpany. To, co go tu czekało, zdawało się walić na niego z miażdżącą siłą.Kiedy położył się spać, chciało mu się płakać. Czuł się jak małe dziecko, które zgubiło się w drodze do domu. Jedno wiedział na pewno: musi znaleźć sobie mieszkanie, musi znaleźć swoją własną drogę w życiu, i to szybko.

Rozdział szósty

Pozostałą część lata Crystal pomagała na ranczo i zabawiała dziecko Becky. Toma nigdy nie było w domu. Oglądał z Tadem winnice albo wyjeżdżał z kolegami do miasta. Jared każdą wolną chwilę spędzał ze swą dziewczyną w Calistoga. Nagle okazało się, że Crystal jest zupełnie sama, nie miała z kim zamienić choćby paru słów. Zaczęła coraz częściej odwiedzać Hiroko. Zastawała ją przy lekturze, szyciu albo rysowaniu piórkiem. Hiroko była łagodną istotą o czułym sercu. Kultura, z której się wywodziła, fascynowała Crystal. Przyjaciółka nauczyła ją więc origami (origami – japońska sztuka wykonywania kunsztownych składanek (wyginanek) z papieru wyobrażających ptaki, motyle, kwiaty itd. – przyp. tłum.) i jak pisać haiku (haiku (hokku) – forma wiersza japońskiego o trzech nierymowanych wersach (po 5, 7 i 5 sylab) i treści epigramatycznej albo, zwłaszcza od końca XIX v., nastrojowej, związanej zazwyczaj z którąś z pór roku – przyp. tłum.). Hiroko nie lubiła się chwalić przed innymi jak typowa Amerykanka. Była cicha, spokojna, delikatna. I, podobnie jak Crystal, bardzo samotna. Wciąż nie miała przyjaciół wśród krewnych Boyda. Zrozumiała, jak głęboka jest ich niechęć, i przypuszczała, że nigdy się to już nie zmieni. Tym bardziej była wdzięczna Crystal za towarzystwo i obie kobiety serdecznie się zaprzyjaźniły.

Kiedy rozpoczął się nowy rok szkolny, Crystal często odwiedzała Hiroko. Spędzała u niej długie godziny, siedząc przed kominkiem lub odrabiając lekcje. Nie lubiła wracać do swego domu. Zresztą matka i tak zawsze była u Becky, a babka wiecznie ją karciła. Jedyną osobą, która kiedykolwiek miała dla niej miłe słowo, był ojciec. Ostatnio znów zapadł na zdrowiu. Po Dniu Dziękczynienia (Dzień Dziękczynienia – święto narodowe obchodzone w ostatni czwartek listopada ku czci pierwszych kolonizatorów – przyp. tłum.) Crystal zwierzyła się Hiroko, że bardzo martwi się jego stanem. Był blady, przemęczony i ciągle kaszlał. Nie kryła swego przerażenia. Człowiek, który wydawał jej się niepokonany, niknął w oczach. Znów dostał zapalenia płuc i od tygodni nie wychodził z domu. Crystal najchętniej nie odstępowałaby go ani na krok. Wiedziała, że jeśli go kiedyś zabraknie, całe jej życie straci wszelki sens. Był jej stróżem, sprzymierzeńcem, zagorzałym obrońcą; wszyscy wiecznie na nią napadali, łajali za byle drobiazg, wymyślali za to, że jest inna. Nie odpowiadało jej takie życie, jakie wiodła Becky. Nie chciała całe dnie przesiadywać w kuchni, pijąc kawę i piekąc ciasteczka, nie chciała plotkować z innymi kobietami ani poślubić kogoś takiego jak Tom i rodzić mu dzieci. W ciągu tych dwóch lat Tom Parker roztył się i wiecznie cuchnęło od niego piwem, z wyjątkiem weekendów, kiedy śmierdział whisky.