– Mieszka tam dwóch byłych żołnierzy z mojego oddziału. – Opowiedział jej też o Hiroko. Po wysłuchaniu go, oświadczyła bez ogródek:
– Boyd postąpił głupio, poślubiając ją. Ludzie nigdy nie zapomną, co ich spotkało w Japonii. – Powiedziała to tonem rozpieszczonej pannicy, czym go rozzłościła. Właściwie z taką reakcją spotykała się Hiroko od chwili przyjazdu do Kalifornii.
– Nie przypuszczam, by Japończycy kiedykolwiek zapomnieli o Hiroszimie – powiedział cicho, z trudem hamując gniew.
– Czy nie mówiłeś, że twój brat poległ na Pacyfiku? – Zmierzyła go zimnym wzrokiem, a on spojrzał jej prosto w oczy.
– To prawda. Ale nie sądzę, bym miał ich za to nienawidzić. My też nie mamy czystych rąk. – Nie zetknęła się jeszcze z takimi pacyfistycznymi poglądami, całkowicie sprzecznymi z zapatrywaniami jej ojca. Pan Barclay był zagorzałym konserwatystą i w pełni aprobował zrzucenie bomby atomowej na Hiroszimę. – Elizabeth, ogarnia mnie obrzydzenie, gdy sobie przypomnę, ile złego tam wyrządziliśmy. Na wojnie nie ma zwycięzców, może z wyjątkiem polityków. Ludzie zawsze są przegrani, i to po obu stronach frontu.
– Nie podzielam twego zdania. – Przybrała afektowany wyraz twarzy.
Spencer postanowił nie ciągnąć dalej tego tematu.
– Coś mi się wydaje, że poza tym, iż pragniesz być adwokatem lub politykiem, z chęcią wstąpiłabyś również do wojska.
– Moja matka działała w Czerwonym Krzyżu, mnie niestety nie pozwolono ze względu na zbyt młody wiek.
Westchnął. Była jeszcze taka dziecinna i taka naiwna, i pod przemożnym wpływem poglądów swych rodziców. Spencer miał swoje zdanie na temat wojny, które znacznie się różniło od opinii jego ojca. Spencer cieszył się, że wojna się skończyła, ale wciąż nie mógł zapomnieć poległych przyjaciół, żołnierzy, którzy z nim służyli… i swego brata. Spojrzał na Elizabeth i poczuł się tak staro, że mógłby być jej ojcem.
– Życie lubi płatać figle, nie sądzisz, Elizabeth? Nigdy nie wiadomo, jak potoczą się nasze losy. Gdyby mój brat nie poległ, może nie studiowałbym prawa. – Uśmiechnął się lekko. – Może nigdy byśmy się nie spotkali.
– To dziwny sposób patrzenia na życie. – Intrygował ją. Był uczciwy, delikatny i inteligentny, ale według niej za mało przebojowy. Sprawiał wrażenie, że cieszy się tym, co mu przypada w udziale, biernie wyczekując, co przyniesie przyszłość. – Nie uważasz, że sami jesteśmy kowalami własnego losu?
– Nie zawsze. – Zbyt wiele doświadczył, by w to wierzyć. Gdyby sam mógł decydować o sobie, nie oglądając się na nic, jego życie wyglądałoby zupełnie inaczej. – Myślisz, że uda ci się pokierować swoim losem tak, jak sobie to zaplanowałaś? – Był nie mniej zafascynowany nią, niż ona nim. Może dlatego, że tak bardzo się od siebie różnili.
– Prawdopodobnie tak. – Wydawała się o tym przekonana, podziwiał ją za pewność siebie i determinację.
– Wierzę, że ci się to uda.
– Uważasz to za coś niezwykłego? – Sprawiała wrażenie całkowicie pewnej siebie i niewzruszonej. Panowała nad wszystkim mimo wyczerpującego dnia, który miała za sobą.
– Właściwie nie. Wyglądasz na kogoś, kto zawsze dostawał to czego chciał.
– A jaki ty jesteś? – spytała łagodniejszym tonem. – Czy doznałeś kiedyś zawodu, Spencerze? – Ciekawa była, czy utracił kogoś, na kim mu naprawdę zależało, albo zerwał zaręczyny.
Zastanowił się przez chwilę zanim odpowiedział.
– Nie można powiedzieć, bym doznał w życiu zawodu. Raczej skierowano mnie na inną drogę. – Roześmiał się na głos, rozlewając do kieliszków resztkę szampana. Bar wkrótce zamkną i niebawem odprowadzi ją do apartamentu rodziców. Oboje wiedzieli, że ten wieczór nie może się skończyć inaczej. – Kiedy wróciłem do Nowego Jorku, moi rodzice chcieli, żebym poślubił żonę mego brata, powinienem raczej powiedzieć – wdowę po nim.
– Czemu tego nie zrobiłeś? – Chciała się dowiedzieć o nim wszystkiego.
Spojrzał na nią szczerze.
– Nie kochałem jej. To dla mnie bardzo ważne. Była żoną Roberta, a nie moją. Ja to nie on. Jestem kimś zupełnie innym.
– To znaczy kim, Spencerze? – Jej głos zabrzmiał jak pieszczota. Próbowała odnaleźć w mrocznej sali jego wzrok. – Kogo chciałbyś poślubić?
– Kogoś, kogo pokocham… i będę szanował… na kim mi będzie zależało. Kogoś, z kim będzie się można pośmiać, kiedy coś pójdzie nie tak… kogoś, kto nie będzie się bał odwzajemnić moją miłość… kogoś, komu będę potrzebny. – Nie wiedział, czemu się przed nią tak otworzył. Zastanawiał się, czy Crystal spełniała te wymagania. To raczej mało prawdopodobne. Dziwne, że wciąż nie mógł o niej zapomnieć. Wiedział jedynie, że jest piękna i łagodna, oraz co czuł, kiedy stał blisko niej. Nie znał poglądów ani charakteru Crystal nie miał pojęcia, kim zamierzała zostać, kiedy dorośnie. Podobnie zresztą, jak nie wiedział, co tkwiło w Elizabeth, ale nie sądził, aby to była łagodność. Elizabeth należała do ludzi zdecydowanych i nie potrafił sobie wyobrazić, by kiedykolwiek potrzebowała kogokolwiek, może z wyjątkiem ojca. – A z kim ty chciałabyś związać swój los, Elizabeth?
Uśmiechnęła się i powiedziała równie szczerze, jak on:
– Z kimś ważnym.
– Nic dodać, nic ująć. – Roześmiał się. Te słowa trafnie oddawały jej charakter. Była dokładnie taka, jak myślał: uparta, bystra, interesująca, pełna życia, ambitna i niezależna. Spencer odprowadził Elizabeth do jej pokoju i przed drzwiami powiedział dobranoc.
Odwróciła się w progu i spojrzała na niego, uśmiechając się serdecznie.
– Kiedy wracasz do Nowego Jorku?
– Jutro rano.
– Ja zostaję tu jeszcze kilka dni, żeby pomóc mamie przy szukaniu domu.
Do Vassar zamierzam wrócić w przyszłym tygodniu. Spencerze… – Urwała, a potem dodała tak cichutko, że ledwo ją usłyszał: -…zadzwoń do mnie.
– Gdzie mam cię szukać? – Po raz pierwszy pomyślał o zatelefonowaniu do niej, choć sam nie wiedział, dlaczego mu to przyszło do głowy. Należała do osób dominujących nad otoczeniem, ale mimo to przyjemnie będzie z nią pójść na kolację czy do teatru. Z pewnością nie zrobi mu wstydu, można z nią prowadzić interesujące rozmowy i poza tym było coś intrygującego w umawianiu się z córką sędziego Sądu Najwyższego. Powiedziała mu, w którym akademiku mieszka, a on obiecał, że się z nią skontaktuje. Podziękował jej za wspólnie spędzony wieczór.
– Bardzo mi było miło znów cię zobaczyć. – Jakby się zawahał, niepewny, co powinien teraz zrobić, ale ona spojrzała na niego i powiedziała opanowanym głosem:
– Mnie też. Dziękuję. Dobranoc, Spencerze. – Zniknęła za drzwiami, a on idąc w kierunku wind, zastanawiał się, czy do niej zadzwoni w przyszłym tygodniu.
Rozdział dziesiąty
Wspólnik, którego asystentem był Spencer, nie ukrywał zadowolenia, słuchając relacji z uroczystości wyniesienia Barclaya na nowe stanowisko i z wieczornego bankietu. Firmie bardzo zależało na tym, by młodzi pracownicy pokazywali się wśród osobistości. Fakt, że ojciec Spencera pełnił funkcję sędziego, też miał swoje znaczenie. Państwo Hill również z zainteresowaniem wysłuchali relacji syna o uroczystościach w Waszyngtonie. Spencer nie wspomniał im ani słowem o Elizabeth. Wydawało mu się to nieistotne, poza tym nie chciał, by wiązali z tą znajomością jakieś nadzieje.
Ostatecznie, po przemyśleniu wszystkiego jeszcze raz, postanowił do niej nie telefonować.
Ale kiedy miesiąc później Elizabeth przyjechała do Nowego Jorku w odwiedziny do brata, wzięła sprawy w swoje ręce. Odszukała w książce telefonicznej numer Spencera i zadzwoniła. Była sobota. Zdziwił się, słysząc w słuchawce jej głos. Właśnie miał wyjść, by pograć w squasha (squash – gra w piłkę, odbijaną o mur rakietami – przyp. tłum.) z kolegami z biura.
– Czy zadzwoniłam w nieodpowiedniej chwili? – spytała.
Uśmiechnął się, wyglądając przez okno i żonglując rakietą.
– Nie, skądże znowu. Co u ciebie nowego?
– Wszystko w porządku. W tym semestrze na Vassar jest jakby trochę lepiej. – Nie powiedziała mu, że chodzi z jednym z wykładowców. Chłopcy w jej wieku zawsze ją nudzili. – Pomyślałam sobie, czy nie miałbyś przypadkiem ochoty iść dziś do teatru. Mamy jeden zbywający bilet.
– Przyjechałaś z rodzicami?
– Nie. Postanowiłam odwiedzić brata i jego żonę. Wybieramy się do Music Box Theater na Summer and Smoke. Widziałeś to?
– Nie – uśmiechnął się – ale z przyjemnością zobaczę. – Do diabła, przecież ostatecznie będzie z nimi jej brat. Nie ufał sobie, kiedy zostawał z nią sam na sam. Nie chciał się zbytnio angażować w znajomość z kimś, kto był tak pewny, czego oczekuje od życia. Wciąż pamiętał odpowiedź Elizabath, gdy ją spytał, z kim chciałaby się związać w przyszłości, a ona odparła, że "z kimś ważnym".
– Przed spektaklem wybieramy się na kolację do "Chambord". Może tam się spotkamy? Powiedzmy, o szóstej?
– Świetnie. Przyjdę tam. I dziękuję za zaproszenie, Elizabeth. – Nie był pewien, czy powinien ją przeprosić za to, że do niej nie zadzwonił, ale ostatecznie doszedł do wniosku, że najlepiej nie poruszać tego tematu. Zapowiadał się przyjemny wieczór. Najlepsza restauracja, najlepszy spektakl i możliwość poznania sławnego brata Elizabeth, Iana Barclaya.
Spencer pojawił się w restauracji punktualnie i natychmiast dostrzegł wśród gości Elizabeth. Miała na sobie dobrze skrojony, czarny wieczorowy kostium i mały kapelusik z czarnego aksamitu. Spencer dostrzegł też jej nową, modną fryzurę. Była ładna i elegancka, wiedziała, jak wywrzeć głębokie wrażenie. Choć nie ukończyła jeszcze dwudziestu lat, miała swój własny styl, podobnie jak jej brat Ian. Spencer stwierdził, że Ian jest bardzo inteligentny, choć nieco gwałtowny, gdy chodziło o poglądy polityczne. Ale mimo tego spodobał się Spencerowi. Żoną Iana była bardzo atrakcyjna Angielka. Poznał ją podczas wojny, kiedy służył w RAF-ie. Elizabeth nie omieszkała poinformować Spencera, że Sarah jest córką lorda Winghama. Elizabeth obracała się wśród ludzi o znanych nazwiskach, zajmujących wpływowe stanowiska. Spencer nie potrafił sobie wytłumaczyć, czemu samo przebywanie w jej towarzystwie sprawiało, że też czuł się kimś ważnym. Ci ludzie byli tak cholernie pewni siebie i wcale nie ukrywali, do czego dążą. Spencer nagle zrozumiał, dlaczego Elizabeth przywiązywała do tego taką wagę. Ian i Sarah wybierali się na Boże Narodzenie do St Moritz. Latem byli w Wenecji, a stamtąd pojechali do Rzymu, gdzie spotkali się na prywatnej audiencji z papieżem Piusem, który znał ojca Sarah. Żona Iana zachowywała się z ogromną swobodą, charakterystyczną dla przedstawicieli arystokracji, i zdawała się oczekiwać, że wszyscy znają tych, których ona zna.
Przedstawienie podobało im się, po spektaklu Spencer zaprosił ich do "Stork Club". Tańczyli, śmiali się i rozmawiali. Potem pojechali do apartamentu Barclayów przy Sutton Place. Barclayowie byli bezdzietni, a Sarah bardziej niż dziećmi interesowała się końmi. Opowiadała o folblutach i hunterach, zaproponowali Spencerowi by się kiedyś z nimi wybrał na konną przejażdżkę. Było bardzo sympatycznie i kiedy tym razem Spencer powiedział Elizabeth, że do niej zadzwoni, rzeczywiście zamierzał to zrobić. Czuł się do tego zobowiązany po tym tak mile spędzonym wieczorze. I właśnie dokładnie o to chodziło Elizabeth.
Zadzwonił do niej dwa tygodnie później. Wyjaśnił, że zatelefonowałby wcześniej, ale miał masę roboty w biurze. Nie miała do niego pretensji, że nie zadzwonił wcześniej. Umówili się na następny weekend. Znów zatrzymała się u swego brata. Spencer zabrał ją na kolację, a potem na tańce do "Stork Club". Wcale nie zamierzał jej imponować, ale Elizabeth należała do tego typu dziewcząt, które zaprasza się do najlepszych lokali. Opowiadał jej o sprawach, nad którymi właśnie pracował, były to głównie spory pomiędzy firmami i procesy dotyczące spraw podatkowych. Miał ciekawą pracę. Elizabeth rzuciła w trakcie rozmowy kilka celnych uwag. Wieczorem, kiedy odprowadził ją do domu, przed drzwiami do apartamentu jej brata pocałował ją.
– To był cudowny wieczór – powiedziała cicho, a w jej oczach dostrzegł cień serdeczności.
– Dla mnie też. – Nie kłamał. Był z niej dobry kompan, świetnie się prezentowała w srebrnej sukni, którą bratowa kupiła dla niej w Paryżu.
– Co robisz w następny weekend?
– Mam egzaminy. – Roześmiała się. – Straszne, prawda? To mi zupełnie dezorganizuje życie towarzyskie. – Oboje wybuchnęli śmiechem. Zaproponował, by za dwa tygodnie ponownie przyjechała do Nowego Jorku.
Przyjechała, znów wyszli razem. Ich pocałunki stały się bardziej namiętne.
Ian Barclay i jego żona polowali w New Jersey. Elizabeth zaprosiła Spencera do ich mieszkania na drinka. Siedzieli na kanapie, całując się i rozmawiając. Potem Spencera gnębiły wyrzuty sumienia. Była dla niego za młoda, nie wyobrażał sobie, by te spotkania do czegokolwiek mogły doprowadzić. Żyła w świecie całkowicie dla niego niedostępnym. Nie kochał jej, ale podobała mu się i go pociągała. Imponowali mu ludzie posiadający władzę, choć jednocześnie zdawał sobie sprawę z braku w ich świecie serdeczności. Wszystko kalkulowali na zimno. Znalazł się wśród nich przypadkiem, ale musiał przyznać, że wiodą bardzo przyjemne życie. Elizabeth oświadczyła, że na Dzień Dziękczynienia jedzie razem z rodzicami do San Francisco. Obiecał, że zadzwoni do niej na początku grudnia. Kiedy zatelefonował, zaprosiła go na Boże Narodzenie do Palm Beach.
"Gwiazda" отзывы
Отзывы читателей о книге "Gwiazda". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Gwiazda" друзьям в соцсетях.