– Może masz rację. – Przesunął delikatnie ręką po wewnętrznej stronie uda Elizabeth, wcale nie przekonany jej słowami. Nadal wierzył w muzykę harf i miłość rażącą człowieka niby piorun. Pocieszające było to, że tak dobrze go znała. Ale od czasu do czasu wciąż stawała mu przed oczami postać dziewczyny, widzianej dwa lata temu, siedzącej na huśtawce, ubranej w błękitną sukienkę, patrzącej na niego tak, jakby chciała na zawsze zachować jego obraz w swym sercu. Nadal pamiętał kolor jej oczu, miękkość skóry, którą poczuł, gdy ujął jej rękę. Choć zarazem zdawał sobie sprawę z tego, że to szaleństwo.

Elizabeth przyglądała mu się uważnie. Zaczął się nerwowo zastanawiać, czy przypadkiem dziewczyna nie umie czytać w myślach.

– Mój najdroższy Spencerze, jesteś niesamowity w łóżku, ale jednocześnie okropny z ciebie marzyciel.

– Czy mam ci podziękować za komplement, zawarty w pierwszej części zdania, i przeprosić za swoje marzycielstwo? – Czasami wciąż niepokoiła go jej otwartość. Elizabeth nie wiedziała, co to poezja, co czary, dla niej liczyły się tylko fakty. Może rzeczywiście powinna zostać prawnikiem.

– Nie przepraszaj, tylko przyjedź nad jezioro Tahoe.

– Jeśli to zrobię, twoi rodzice pomyślą sobie, że zamierzamy się zaręczyć. – To go też niepokoiło. Elizabeth Barclay nie należała do dziewczyn, które można lekko traktować.

– Zostaw to już mnie.

– Co im powiesz?

– Że miałeś coś do załatwienia w San Francisco, a ja zaprosiłam cię nad jezioro. Jak ci się to podoba?

– Ujdzie w tłoku, tylko chyba twój ojciec nie jest aż tak naiwny, by uwierzyć w taką bajeczkę?

– Masz rację, ale ma we mnie godnego przeciwnika. Nie zdradzę naszej tajemnicy. Obiecuję.

Nie chciał iść z nią na kompromis, a co więcej, nie chciał iść na kompromis z samym sobą. Ale kiedy ubierając się myślał o jej propozycji, w pewnej chwili uświadomił sobie, że jeśli pojedzie do Kalifornii, może przy okazji zahaczyć o Dolinę Alexander i odwiedzić Websterów. Może znów spotkałby Crystal… przemknęło mu przez głowę, ale szybko stłumił tę myśl.

– Zastanowię się – powiedział, obserwując, jak Elizabeth wyciera się po kąpieli.

– Dobrze. Powiem matce, że przyjeżdżasz. Co myślisz o sierpniu?

– Elizabeth! Powiedziałem, że się zastanowię!

Uśmiechnęła się rozbrajająco, a on wybuchnął głośnym śmiechem. Była niesamowita. Odznaczała się subtelnością niedźwiedzia, ale obserwując, jak zakładała pończochy, musiał przyznać, że miała wspaniałe nogi. Znów stracił panowanie nad swymi zmysłami. O czwartej nad ranem w końcu odwiózł Elizabeth do mieszkania jej brata. Pocałował na dobranoc i obiecał, że zadzwoni.

Rozdział osiemnasty

Spencer wyglądał przez okno samolotu lecącego do Kalifornii. W końcu, po kilku telefonach Elizabeth z San Francisco, zgodził się przyjechać. Zapewniała, że będzie bardzo wesoło, oprócz niego zapowiedzieli swój przyjazd obaj jej bracia i grupka ich znajomych. Właściwie Spencer miał ochotę na tę wyprawę. Bał się tylko, co zrobi, kiedy już znajdzie się na miejscu. Od kilku miesięcy czuł, że Elizabeth próbuje go urabiać, przekonać, że miała rację, mówiąc w Palm Beach, iż tworzą zgrany zespół i nie należy oczekiwać od życia niczego więcej. Nadal nie był do końca o tym przeświadczony, ale musiał przyznać, że dopasowali się świetnie w łóżku i że niewiele spotkał kobiet dorównujących Elizabeth inteligencją. Jakby chcąc dowieść sobie samemu, że nie ma lepszej dziewczyny niż Elizabeth, umawiał się z wieloma kobietami. Ale nigdy nie usłyszał dźwięku harf i anielskich chórów. Okazywało się natomiast, że kobiety, z którymi się spotyka, śmiertelnie go nudzą, na ogół nie rozumieją, o czym z nimi rozmawia, a Napoleon kojarzy im się wyłącznie z ciastkiem. Miał ich wszystkich dosyć, żadna nie odznaczała się temperamentem Elizabeth, poza tym nieco mu schlebiało, że komuś aż tak bardzo na nim zależy. Spotykał się z nią prawie od roku i musiał przyznać, że w jej towarzystwie nigdy się nie nudził. Ale obiecał sobie, że w Kalifornii nie zrobi nic szalonego. Udało mu się wyrwać tylko na tydzień i bardzo chciał jechać do Booneville, by zobaczyć się z Boydem i Hiroko… a może… kto wie… przypadkiem spotka też Crystal. Wiedział, że skończyła już osiemnaście lat. Zastanawiał się, czy bardzo się zmieniła przez te dwa lata, czy nadal jest taka piękna jak kiedyś, taka nadzwyczajna i wyjątkowa. Wciąż pamiętał, jak na niego patrzyła, i na myśl o tym czuł dziwne łaskotanie w żołądku. Wiedział, że Elizabeth wyśmiałaby go, gdyby jej powiedział o Crystal. W porównaniu z Elizabeth Crystal była dzieckiem i z pewnością nadal nim została. Choć może nieco wydoroślała. Pragnął znów ją ujrzeć, ale nie potrafił sobie wyobrazić, w jaki sposób jego marzenie mogłoby się ziścić.

Planował, że natychmiast po wylądowaniu samolotu w San Francisco wynajmie samochód i pojedzie nad jezioro. Elizabeth powiedziała, że jest oddalone o sześć godzin jazdy, a jemu szkoda było czasu na pobyt w mieście. Dysponując tylko sześcioma wolnymi dniami, chciał jak najszybciej dotrzeć do celu swej wyprawy. Kiedy się znalazł w sali przylotów, poszedł prosto do punktu wynajmu samochodów. Wtem usłyszał za sobą znajomy głos.

– Mam wolne miejsce w samochodzie. Może skorzystałby pan?

Odwrócił się i ujrzał uśmiechniętą Elizabeth. Miała białe spodnie, czerwony sweter i sznur pereł, który zawsze nosiła. Spod małego słomkowego kapelusika wyglądały lśniące, kasztanowe, starannie podcięte włosy. W uszach błyszczały małe brylantowe kolczyki, prezent od matki. Ogarnęło go wzruszenie, że Elizabeth przyjechała po niego na lotnisko. Była dziewczyną z klasą, co mu się w niej bardzo podobało. Nagle poczuł złość na samego siebie. Wiecznie ją oceniał, jakby porównywał aktywa i pasywa. Tkwiło w tym jakieś wyrachowanie, tak mu przecież obce. Całe życie był romantykiem. Ale przy Elizabeth nie mógł sobie pozwolić na romantyzm.

– Co ty tu robisz? – spytał ni w pięć, ni w dziewięć, całując ją.

– Przyjechałam po ciebie. Pomyślałam, że będziesz zbyt zmęczony, by od razu zasiąść za kierownicą. Jak lot? – Żadnego "Tęskniłam za tobą… kocham cię"… ale wyszła mu na spotkanie, a to przecież też coś znaczyło.

– Dziękuję, że wyjechałaś po mnie, Elizabeth. – Spojrzał na nią swymi łagodnymi oczami barwy ciemnego błękitu. – To niezły kawałek drogi, prawda?

– Przyjechałam wczoraj i zostałam na noc. – Należała do osób praktycznych i dobrze zorganizowanych, właśnie to mu się w niej najbardziej podobało.

Ruszyli szybkim krokiem przez halę przylotów, by odebrać bagaż. Natrząsała się z niego, że zabrał w podróż teczkę.

– Dzięki temu mogłem się czymś zająć podczas lotu.

– Żałuj, że nie leciałeś ze mną. Znalazłabym ci coś ciekawszego do roboty. – To też w niej lubił, była z niej – by użyć dosadnego określenia – niezła laska. – Wziąłeś kije golfowe?

– Nie, tylko rakietę tenisową. – Zapakował ją do walizki razem z ubraniami.

– Nic nie szkodzi. Moi bracia pożyczą ci swoich. – Mówiąc szczerze, nie znosił gry w golfa, ale nie chciał sprawić jej przykrości. Wszyscy mężczyźni w tej rodzinie grali w golfa. – Mamy też w planie piknik, a matka upiera się, by urządzić wieczorek tańców country i przejeżdżkę wozem drabiniastym.

– Czyli atrakcji będzie co niemiara. Kojarzy mi się to z letnim obozem skautów. Czy dostanę koszulkę z naszywką ze swoim imieniem, finkę i manierkę?

– Och, zamknij się? – Pocałowała go w kark. Z torbą w ręku podążył za nią do samochodu. Był to nowiutki chevrolet kombi z drewnianymi bokami, który miał im służyć przez całe wakacje nad jeziorem. Opowiedziała, co nowego wydarzyło się w jej rodzinie, zameldowała, że Ian i Sarah przyjechali wczoraj. Byli w doskonałych humorach, po dwutygodniowym pobycie nad jeziorem wybierali się do Europy, by odwiedzić rodziców Sarah w ich zamku w Szkocji. Służył im jako letnia rezydencja i sądząc z opisu Elizabeth – było tam bardzo przytulnie. Wiedli wielkopańskie życie. Spencer wrzucił walizkę do auta i zaproponował, że poprowadzi samochód.

– Na pewno nie jesteś zbyt zmęczony? – Sprawiała wrażenie zatroskanej. Uśmiechnął się do niej. Pomimo wcześniejszych obiekcji cieszył się, że przyjechał.

Nawet w najśmielszych snach nie wyobrażał sobie, że letni domek Barclayów jest tak okazały. Była to olbrzymia rezydencja z kamienia, otoczona starannie utrzymanym parkiem, w którym stało kilka "chat" dla gości. Te tak zwane chaty były większe od domów przeciętnych ludzi. Na miejsce przybyli po północy, ale lokaj czekał na nich z gorącą czekoladą i sandwiczami, które Spencer pochłonął w oka mgnieniu. Po jakimś czasie do pokoju weszli Ian z Sarah i starszy brat Elizabeth, Greg. Wszyscy byli w świetnych humorach. Właśnie wrócili znad jeziora, w którym pływali w blasku księżyca. Sarah oświadczyła, że woda jest lodowata. Nazajutrz wybierali się na ryby i zaproponowali Spencerowi, by się do nich przyłączył.

Wiedli beztroskie, szczęśliwe życie, wypełnione zabawą w towarzystwie interesujących ludzi. Z San Francisco zjeżdżali goście, co wieczór wydawano wystawne kolacje. Wszyscy zbierali się w olbrzymim pokoju jadalnym i zasiadali przy długim stole. Elizabeth wyglądała uroczo w blasku świec. Spencer odbył z jej ojcem kilka długich, ciekawych rozmów. Zagrał z nim nawet w golfa, przepraszając za swój brak umiejętności w tej dyscyplinie sportu. Sędzia Barclay okazał się wyrozumiały. Lubił rozmawiać ze Spencerem i uważał, że jego córka dokonała słusznego wyboru. Nie ukrywał przed nikim swej sympatii do Spencera.

Kiedy tydzień dobiegł końca, Spencer był wyraźnie niezadowolony. Początkowo planował, że wyjedzie dzień wcześniej, ale teraz nie miał ochoty nigdzie się stąd ruszać. Nie chciało mu się nawet wracać do Nowego Jorku i kancelarii.

– Czemu nie poprosisz ich o jeszcze jeden tydzień urlopu? – spytała Elizabeth. Leżeli na pokładzie łodzi, pławiąc się w ciepłych promieniach słońca. Ale Spencer tylko się roześmiał. Mimo całej swej inteligencji zdawała się myśleć, że wszyscy zajmująco najmniej taką pozycję, jak jej ojciec.

– Nie sądzę, by im się to spodobało.

– Nie chcę, żebyś wyjeżdżał – powiedziała cicho i spojrzała na niego smutno. – Bez ciebie będę bardzo samotna.

– Otoczona rodziną i chmarą znajomych? Nie pleć głupstw, Liz. – Ale musiał przyznać, że jemu też będzie jej brakowało. Zrezygnował nawet z zamiaru odwiedzenia Websterów w Dolinie Alexander. Po prostu miał za mało czasu. Poza tym tak dobrze się czuł w towarzystwie Barclayów, że zaczął się zastanawiać, czy się jednak nie zakochał w Elizabeth. Nocami zakradali się do swoich pokoi i nagle myśl, że czeka go miesiąc bez niej, wprawiła go w przygnębienie. – Kiedy wracasz do Nowego Jorku?

– Po Święcie Pracy (Święto Pracy obchodzone jest w USA w pierwszy poniedziałek września – przyp. tłum.). Ale zaraz będę musiała jechać na tę cholerną uczelnię. – Przewróciła się na brzuch i spojrzała na niego żałośnie.

– Zabrzmiało to tak, jakbyś szła do więzienia. – Roześmiał się cicho, a ona musnęła palcami jego wargi.

– Naprawdę? Bez ciebie czasem czuję się tam jak w więzieniu. – Nagle zapragnął, by zamieszkała w Nowym Jorku. Uświadomił sobie, że chce z nią być. Spojrzał na Elizabeth dziwnie, zastanawiając się, czyżby w końcu niebo przeszyła błyskawica. Siedział nasłuchując, czy za chwilę rozlegnie się również grzmot. – O czym myślisz? – Zmrużyła oczy, wpatrując się w Spencera niespokojnie. Działo się z nim coś nieuchwytnego.

– Myślałem, jak bardzo będzie mi ciebie brakowało – oświadczył porażony pięknem tego miejsca. Nigdy nie widział wspanialszej krainy: porośnięta wysokimi sosnami, pełna rozległych jezior, otaczały ją góry widoczne na horyzoncie. Wszystko tu było takie łatwe, takie zdrowe, naturalne i beztroskie. Kochał takie miejsca. Chciał, by ten tydzień trwał wiecznie. Spojrzała na niego czule. Spodobał jej się wyraz jego oczu i to, co powiedział.

– Ja też będę za tobą tęskniła, Spence. – Uśmiechnął się, słysząc to głupie zdrobnienie, choć nie głupsze od "Liz", które absolutnie do niej nie pasowało.

Nagle bez słowa wziął ją w ramiona, pocałował i powiedział to, na co czekała od ich pierwszego spotkania.

– Zdaje się, że się w tobie zakochałem.

Uśmiechnęła się uszczęśliwiona.

– Uświadomienie sobie tego zajęło ci strasznie dużo czasu.

Wybuchnął śmiechem.

– Dobre sobie. Kiedy w końcu zdałem sobie sprawę z tego, że cię kocham, ty oświadczasz z niezadowoleniem, że powinienem był wcześniej dojść do takiego wniosku.

– Zaczęłam się już bać, że zostanę starą panną.

– Gdybym miał dwadzieścia jeden lat, niezbyt przejmowałbym się taką perspektywą. – Nagle w pełni dotarło do niego znaczenie tych słów. Wiedział, że nie wolno mu zwodzić Elizabeth w nieskończoność. Znali się wystarczająco długo, poczuł się związany z nią mocniej niż kiedykolwiek. Była wspaniałą dziewczyną i chyba miała rację mówiąc, że wspólnie mogą wiele osiągnąć. – Elizabeth, czy zostaniesz moją żoną?