– Gdzie mama? – Rozejrzał się po kuchni, ale zobaczył tylko teściową i trzy przyjaciółki swej żony.

– Pomaga się ubierać Becky.

– Tak wcześnie? Opadnie z sił, zanim jeszcze wyruszymy do kościoła. – Wymienili uśmiechy. Mimo wczesnej pory było już bardzo ciepło, a kuchnia przypominała parówkę. – Gdzie jest Jared? Szukam go od godziny. – W jego głosie nie słychać było złości, niełatwo wpadał w irytację. Należał do osób wykazujących wprost anielską cierpliwość.

– Powiedział, że będzie ci pomagał przy toczeniu wina. – Crystal uśmiechnęła się, a ich spojrzenia znów się spotkały. Dała mu plasterek szynki, której przed chwilą pożałowała bratu.

– Raczej przy jego piciu. – Roześmiali się znowu.

Tad poszedł do sypialni Jareda. Jared pasjonował się samochodami, a nie gospodarstwem, i ojciec wiedział o tym. Minął pokój, w którym z pomocą matki ubierała się Becky, i zapukał do drzwi sypialni Jareda.

– Synu, chodź, pomożesz mi przy rozstawianiu stołów. Zostało jeszcze trochę roboty. – Trzeba było nakryć długie stoły białymi, płóciennymi obrusami, które pamiętały jeszcze ślub jego matki. Goście zasiądą do jedzenia w cieniu olbrzymich drzew, rosnących wokół domu.

Tad Wyatt zajrzał do pokoju Jareda i zastał swego syna leżącego na łóżku i przeglądającego czasopismo pełne zdjęć kobiet.

– Synu, czy mogę ci na chwilę przeszkodzić i prosić cię o pomoc?

Jared zerwał się z zażenowaną miną. Krawat mu się przekrzywił, włosy miał zaczesane do tyłu i skropione wodą, którą sobie kupił w Napa.

– Już idę, tato.

Tad otoczył go potężnym ramieniem, uważając, by nie zniszczyć starannie wypracowanej fryzury chłopca. Trudno mu było uwierzyć, że jedno z jego dzieci bierze dziś ślub. Wydawało mu się, że są wciąż tacy mali… pamiętał, kiedy Jared uczył się chodzić… i gonił kurczaki… i spadł z traktora, gdy miał cztery latka… jak go uczył jeździć konno, gdy chłopiec miał siedem lat… jak z nim polował – Jared był wówczas niewiele większy od strzelby… a oto dziś Becky brała ślub.

– Zapowiada się piękny dzień. – Spojrzał w niebo i uśmiechnął się do syna. Zawołał jeszcze trzech robotników i zaczął wydawać polecenia, gdzie stawiać stoły.

Upłynęła cała godzina, nim wszystko wyglądało tak, jak chciał. Kiedy poszedł razem z Jaredem do kuchni, by napić się czegoś zimnego, nie zastał już tam ani Crystal, ani żadnej z kobiet. Wszystkie zgromadziły się w pokoju dziewcząt, zachwycając się suknią ślubną, wzdychając i ocierając ukradkiem łzy na widok Becky w koronkowo-tiulowej kreacji. Wyglądała ślicznie, jak wszystkie panny młode. Kobiety stłoczyły się wokół niej, życząc dziewczynie wszystkiego najlepszego i robiąc aluzje do nocy poślubnej, aż Becky zaczerwieniła się jak piwonia i odwróciła się w stronę siostry. Crystal stała cichutko w kąciku i wkładała swoją prostą sukienkę, która zdawała się tym bardziej uwydatniać urodę dziewczyny. Wciągnęła już nylony – była z nich taka dumna – i wsunęła białe pantofelki na płaskim obcasie. W wianku z białych różyczek na złocistych włosach wyglądała jak aniołek. Przy niej Becky zdawała się przesadnie wystrojona i wcale nie tak olśniewająca. Teraz, gdy Crystal stała nieruchomo, dało się dostrzec ten nieuchwytny moment przeistaczania się dziewczyny w kobietę. Nie było w niej nic sztucznego, surowego czy ostrego, tylko delikatna słodycz i zdumiewająca uroda.

– No cóż… Crystal jest bardzo ładna – powiedziała jedna z kobiet, jakby używając takich normalnych słów, chciała umniejszyć olśniewające piękno, ale nie na wiele się to zdało. Kiedy się na nią patrzyło, zapominało się o wszystkim, widziało się jedynie jej pełne gracji ruchy i niezwykłą twarz, okoloną niewinnymi, białymi kwiatkami. Becky też trzymała białe różyczki i wszystkie kobiety, obecne w pokoju, ponownie skupiły całą uwagę na pannie młodej, nie szczędząc jej słów zachwytu. Ale nie ulegało wątpliwości, że to Crystal jest królewną z bajki.

– No, chodźmy już – powiedziała w końcu Olivia i wyprowadziła kobiety przed dom, gdzie czekali jej mąż i Jared. Do kościoła postanowili jechać dwoma samochodami. Ślub miał być skromny, gości zaproszono na lunch, w kościele zaś zjawią się tylko najbliżsi.

Tad obserwował kobiety schodzące z ganku. Rozmawiały, śmiały się i chichotały jak młode dziewczęta. Przypomniał mu się dzień własnego ślubu. Olivia wyglądała cudownie w sukni ślubnej swojej matki. Wydało mu się, że działo się to dawno temu. Teraz była zupełnie inna, wiecznie zmęczona i wyraźnie postarzała. Los nie obszedł się z nimi łagodnie, szczególnie ciężko im się egzystowało w okresie kryzysu, ale na szczęście złe czasy minęły. Ranczo prosperowało, dzieci były prawie dorosłe, żyli sobie spokojnie i szczęśliwie w swoim małym świecie, w cichej, zagubionej w górach dolinie. W pewnym momencie wstrzymał oddech. Ujrzał na ganku Becky, onieśmieloną i dumną zarazem, welon zakrywał jej twarz, w drżących dłoniach ściskała wiązankę róż. Wyglądała prześlicznie i Tad poczuł, że łzy zakręciły mu się w oczach.

– Czy nie wygląda jak z obrazka? – szepnęła z dumą Olivia, zadowolona z wrażenia, jakie wywarła na nim starsza córka. Przez całe lata robiła wszystko, by więcej pokochał Becky, ale jego sercem niepodzielnie władała Crystal… Crystal… ze swoją żywiołowością i ujmującym wdziękiem… wiecznie depcząca mu po piętach. Ale w końcu Becky się udało.

– Wyglądasz prześlicznie, córuniu. – Pocałował ją lekko w policzek, czując na ustach dotyk welonu, i ścisnął rękę. Oboje z trudem powstrzymywali łzy.

Nagle wszyscy zaczęli pośpiesznie wsiadać do samochodów, by pojechać do kościoła i być świadkami ślubu Becky z Thomasem Parkerem. Był to dla nich wszystkich wielki dzień, a szczególnie dla Becky. Tad już miał siąść za kierownicą, gdy wtem zatrzymał się i poczuł to samo ukłucie w sercu, którego doświadczał zawsze na widok Crystal. Stała w swojej skromnej sukience cicho jak trusia, niepewna, onieśmielona, promienie słońca migotały w jej włosach, a w oczach odbijał się błękit nieba. Uśmiechnęli się do siebie. Zawsze, kiedy była obok niego, czuła się silna, pełna życia i kochana. Wsiadając do samochodu, którym Jared miał zawieźć ją i babkę do kościoła, rzuciła ojcu jedną z białych róż, a on złapał kwiat i wybuchnął głośnym śmiechem. Wiedział, że dziś jest dzień Becky, Olivia nie musiała mu o tym przypominać. Ale Crystal była kimś wyjątkowym i ją kochał najbardziej.

Rozdział drugi

Ceremonia była cicha i skromna. Państwo młodzi wypowiedzieli słowa przysięgi małżeńskiej w małym białym kościółku w Jim Town. Becky wyglądała ślicznie w sukni, którą uszyła dla niej matka. Tom w nowym, niebieskim garniturze wydawał się bardzo młody. Był wyraźnie zdenerwowany. Tad, przyglądając im się z pierwszej ławki, pomyślał, jacy oni wszyscy są jeszcze młodzi, prawie dzieci.

Crystal – jedyna druhna – stała z boku, spoglądając nieśmiało na rudowłosego i piegowatego drużbę, Boyda Webstera. Starała się nie patrzeć na jego żonę, siedzącą w rzędzie z tyłu. Hiroko miała na sobie prostą sukienkę z zielonego jedwabiu, sznur pereł i czarne lakierki. Chciała się jak najbardziej upodobnić do mieszkanek doliny, Boyd wolałby, żeby ubrała się tak jak na ich ślub: w tradycyjne kimono. Z kanzashi (kanzashi – ozdobna spinka do włosów, wykonana z drewna, metalu lub szylkretu – przyp. tłum.) we włosach, ze złotym sztyletem i małą, brokatową portmonetką pełną monet, wsuniętą za złote obi (obi – szeroki, jedwabny pas, przepasujący kimono – przyp. tłum.), wyglądała jak lalka. Ale było to daleko, w jej ojczystej Japonii. Tom pocałował pannę młodą, Jared wzniósł radosny okrzyk, a Olivia otarła łzy koronkową chusteczką, pamiętającą jej własny ślub. Wszystko odbyło się bez żadnych niespodzianek. Przez kilka chwil stali przed kościołem, rozmawiając i podziwiając Becky. Drużba klepnął rozpromienionego Toma po plecach, obecni ściskali sobie dłonie, całowali się i składali gratulacje. Jared obsypał nowożeńców garścią ryżu, a potem wszyscy wsiedli do samochodów i wrócili na ranczo Wyattów na lunch, który od kilku dni przygotowywały Olivia, Minerva oraz ich sąsiadki.

Kiedy znaleźli się w domu, Olivia pobiegła prosto do kuchni i zaczęła wydawać polecenia robotnikom, by wynieśli tace i półmiski na ustawione przed domem stoły. Ich żony wynajęto do pomocy przy podawaniu potraw i do sprzątania po całej uroczystości.

Stoły wprost uginały się pod ciężarem indyków i kapłonów, pieczonej wołowiny, żeberek i szynek, grochu i patatów, warzyw i sałatek, galaret i jajek faszerowanych, ciast, legumin i placków z owocami. Na osobnym stole ustawiono olbrzymi, lukrowany tort weselny. Jedzenia było tyle, że wystarczyłoby dla pułku wojska. Tad pomagał mężczyznom otwierać wino, Tom uśmiechał się do swej świeżo poślubionej żony, obok nich stał Boyd i spoglądał na nich nieśmiało. Boyd był przystojnym młodzieńcem o szczerym sercu i łagodnych oczach. Zawsze lubił Wyattów. Jego siostra Ginny chodziła razem z Becky do szkoły, pamiętał Jareda i Crystal jako małe dzieci, choć był niewiele od nich starszy. Ale mając dwadzieścia dwa lata i cztery lata wojny za sobą, czuł się przy nich niczym starzec.

– No, Tom, stało się. Jakie to uczucie być żonatym? – Boyd Webster uśmiechnął się szeroko do swego przyjaciela, a Tom rozejrzał się wkoło z nieukrywanym zadowoleniem. Wżenienie się w rodzinę Wyattów oznaczało dla Toma Parkera wejście w zupełnie inny świat. Cieszył się na myśl o życiu na ranczo i korzystaniu z zysków, jakie ono przynosiło, jeśli nie bezpośrednio, to przynajmniej pośrednio. Tad od miesięcy uczył go, wprowadzał w zawiłości uprawy kukurydzy, hodowli bydła i prowadzenia winnicy. Orzechy włoskie były najmniej zyskowne, ale nie traktowano ich z lekceważeniem. W sezonie zbioru orzechów wszyscy na ranczo pomagali przy ich zrywaniu i obieraniu ze skórki, nie zważając na to, że sok brudził palce. Ale przez pierwszych kilka miesięcy Tom miał pomagać swemu teściowi przy winnej latorośli.

– Na pewno ci się spodoba – przekomarzał się z Tomem jeden z jego przyjaciół, trzymając w ręku talerz z szynką i indykiem. – Degustacja wina, tak to nazywają, prawda, Tom? – Pan młody roześmiał się, oczy błyszczały mu mocniej. Becky chichotała, otoczona grupką przyjaciółek. Większość z nich była już mężatkami. W zeszłym roku, kiedy wojna wreszcie się skończyła i chłopcy zaczęli wracać do domów, akurat gdy dziewczęta kończyły naukę w szkole, w dolinie odbyło się kilka ślubów i niektóre pary doczekały się już dzieci. Właśnie świeżo upieczone matki przekomarzały się z Becky na temat macierzyństwa.

– Nie będziesz czekała długo, Becky Wyatt… sama się przekonasz… jeszcze miesiąc, dwa, i okaże się, że jesteś przy nadziei! – Dziewczęta zachichotały.

Nadjeżdżały kolejne samochody i furgonetki, wysiadali z nich odświętnie wystrojeni sąsiedzi, strofując swoje pociechy, napominając je, by grzecznie się zachowywały i nie podarły ubranek, biegając jak szalone wokół stołów. Nim minęła godzina, wokół długich stołów z jedzeniem tłoczyło się dwustu gości i prawie setka dzieci. Maluchy stały uczepione spódnic matek, bojąc się oddalić, niemowlęta trzymano na rękach, kilku ojców posadziło sobie synów na barana. W pewnej odległości od starannie nakrytych stołów biegała i bawiła się w berka czereda dzieciaków, niepomnych na rodzicielskie pouczenia. Chłopcy ganiali się wokół drzew, kilku odważniejszych siedziało na gałęziach, dziewczęta stały w dużych grupach, chichocząc i paplając jedna przez drugą. Kilka bujało się na huśtawkach, które dawno temu zrobił dla swych dzieci Tad. Od czasu do czasu dzieci przyłączały się do swych rodziców, ale na ogół obie grupy udawały, że się nie widzą, starsi zakładali, że ich pociechom nic nie grozi, a one były rade, że rodzice są zbyt zajęci sobą, by zwracać uwagę na wyczyny swoich potomków.

Crystal stała w pobliżu grupki młodzieży, wydawało się, że wszyscy o niej zapomnieli. Tylko od czasu do czasu obrzucano ją spojrzeniami pełnymi zawiści lub zachwytu. Dziewczęta przyglądały się jej badawczo, a chłopcy, szczególnie ostatnio, zdawali się nią zafascynowani, choć czasami okazywali to w dość oryginalny sposób, poszturchując ją i popychając, a nawet ciągnąc za długie jasne włosy lub udając, że się z nią biją, jednym słowem robili wszystko, by zwrócić na siebie uwagę Crystal, nie zagadując do niej. Dziewczęta natomiast w ogóle się nie odzywały. Zazdrościły Crystal urody, a ona rozumiała, czemu od niej stronią. Była to cena, jaką płaciła za swoją inność. Zaakceptowała sposób, w jaki ją traktowali rówieśnicy, przyjmując to za coś oczywistego i nie zastanawiając się, czemu tak jest. Czasami, kiedy miała zły nastrój i jakiś chłopak popchnął ją, oddawała mu albo podstawiała napastnikowi nogę, gdy ją zezłościł. Znali się od małego, ale ostatnio wszyscy zaczęli się zachowywać tak, jakby była obca. Dzieci, podobnie jak ich rodzice, widziały, jaka jest piękna. Byli prostymi ludźmi i nagle wydało im się, że w ciągu ostatniego roku czy dwóch Crystal przestała do nich pasować. Szczególnie ostro dostrzegali to chłopcy, wracający z wojny po czterech latach nieobecności. Oszołomiła ich zmiana, jaka zaszła w Crystal. Zawsze była ładnym dzieckiem, ale kiedy miała dziesięć lat nic nie wskazywało na to, że wyrośnie z niej tak olśniewająca kobieta. Jej urok potęgowało to, iż nie zdawała sobie sprawy, jak wielkie wywiera na mężczyznach wrażenie, była wciąż spokojną, pogodną osóbką, tak jak dawniej. Może stała się teraz bardziej nieśmiała, bo zauważyła, że ludzie zaczęli się dziwnie zachowywać w jej obecności, choć nie wiedziała, czemu tak się dzieje. Tylko jej brat traktował ją jak dawniej, szorstkością maskując swoje przywiązanie. Fakt, iż nie zdawała sobie sprawy ze swej urody, sprawiał, że jej niewinność była tym bardziej pociągająca. Ojciec zauważył to i już dwa lata temu zabronił jej kręcić się w pobliżu robotników, których zatrudniali na ranczo. Dokładnie wiedział, co sobie myślą, i bał się, żeby Crystal mimowolnie ich nie sprowokowała. Jej łagodność i bezpretensjonalność podniecała mężczyzn bardziej, niż gdyby przechadzała się wśród nich nago. W tej chwili jednak Tad nie myślał o córce. Dyskutował ze znajomymi o polityce, sporcie i cenach winogron, wymieniał z nimi ostatnie ploteczki. Był to dla nich wszystkich radosny dzień. Dorośli jedli, rozmawiali i śmiali się, dzieci bawiły się w pobliżu, a Crystal przyglądała się im z boku.