– Jestem pewna, że ojciec z radością przedstawi cię każdemu, z kim tylko zechcesz się spotkać. Sama też mam kilka pomysłów. Myślałam na przykład o jakiejś instytucji rządowej. To dla ciebie wprost wymarzone zajęcie.

– Jestem demokratą. Obecnie to niezbyt dobrze widziane.

– Tak samo, jak mój ojciec i ja. W Waszyngtonie znajdzie się miejsce dla każdego. Na litość boską, żyjemy przecież w państwie demokratycznym, a nie totalitarnym.

Śmieszne, był w domu zaledwie od czterech godzin, a już sprzeczali się na tematy polityki, podczas gdy Spencer pragnął jedynie spokoju u boku kochanej i kochającej kobiety. Tymczasem przebywanie tutaj nie dawało mu żadnego poczucia bezpieczeństwa. Nie miał domu, nie miał pracy… Nagle poczuł się zupełnie zagubiony. A przecież tak pragnął wrócić do kraju. Gdy jego życzenie się spełniło, okazało się, że nadal jest nieszczęśliwy.

Ubrał się i zszedł na dół. Dwie godziny później patrzył oniemiały, jak do stołu zasiada dwieście zupełnie nie znanych mu osób. Miała to być dla niego niespodzianka. Ojciec Spencera przeczuwał, że jego syn nie jest przygotowany na coś takiego. Okazało się, że pokonanie odległości z Seulu do San Francisco jednym susem wymagało zbyt dużego przestawienia się i w nocy Spencer miał kłopoty z zaśnięciem. W końcu wyślizgnął się z domu i poszedł na długi spacer. Krążył ulicami North Beach, słuchając syren okrętowych. Za każdym razem, gdy dobiegł go z ciemności jakiś szmer, drętwiał ze strachu, przekonany, że za rogiem czai się snajper, Stał przed domem pani Castagna, spoglądając w okna pokoju Crystal. Serce waliło mu jak młotem. Marzył o tej chwili. We wszystkich oknach było ciemno. Spencer zapragnął wbiec na górę i zrobić Crystal niespodziankę. Ale stojąc na chodniku, znów zaczął się zastanawiać, czemu przestała odpisywać na jego listy. Drżącą ręką nacisnął klamkę, lecz drzwi były zamknięte na klucz. Zadzwonił. Przez dłuższą chwilę nikt mu nie otwierał. W końcu na progu pojawiła się zaspana kobieta, owinięta w płaszcz kąpielowy.

– O co chodzi? Czego pan chce? – spytała przez zamknięte drzwi. Była w średnim wieku i niezbyt atrakcyjna.

– Chciałem się zobaczyć z panną Wyatt. – Miał na sobie mundur, więc nie ulegało wątpliwości, że jest żołnierzem.

Kobieta zastanowiła się chwilkę, po czym potrząsnęła głową. Wydawało jej się, że zna już wszystkich lokatorów. Nagle przypomniała sobie.

– Nikt taki tu nie mieszka.

– Ależ mieszka – nie ustępował Spencer. Wtem przemknęło mu przez głowę, że mogła się przecież wyprowadzić. Przeraził się na myśl, że nie wie, gdzie jej szukać.

– Zajmowała narożny pokój na piętrze. – Wskazał ręką Ale od tamtego czasu minęły przecież już trzy lata. Może dlatego nie odpowiadała na jego listy.

– Wyprowadziła się jeszcze przed śmiercią mojej matki.

Serce mu zamarło. A więc pani Castagna nie żyje. Tyle się zmieniło. Tak długo czekał na chwilę ponownego spotkania z Crystal, a teraz okazało się, że Crystal zniknęła, a razem z nią wszystko, co tak dobrze znał.

– Czy wie pani, dokąd się przeprowadziła? – Nadal rozmawiali przez zamknięte drzwi. Było bardzo późno, kobieta nie znała go i za nic nie otworzyłaby drzwi. Może jest pijany albo umysłowo chory. Teraz pokoje lokatorom wynajmowała jedna z niezamężnych córek pani Castagna. Podniosła czynsze, ale myślała o sprzedaży domu. Dzieci pani Castagna wolały gotówkę.

– Nie wiem, proszę pana, gdzie się wyprowadziła. Nigdy jej nawet nie widziałam.

– Nie zostawiła nowego adresu?

Kobieta potrząsnęła głową, a potem machnięciem ręki dała mu znak, by sobie już poszedł. Zszedł po stopniach, a potem jeszcze raz spojrzał na ciemne okna. Wyprowadziła się stąd i nie miał pojęcia gdzie jej szukać. Od pani Castagna udał się do klubu Harry'ego. Był pewien, że zastanie tam Crystal. Kiedy dotarł na miejsce,… właśnie zamykali lokal. Kierownik sali stał bez marynarki, dwaj mężczyźni szorowali podłogę, wszystkie krzesła ustawiono już na stolikach.

– Przepraszam pana, ale już nieczynne. – Spojrzał gniewnie na Spencera. Drzwi powinny być zamknięte, widocznie ktoś zapomniał przekręcić klucz w zamku.

– Wiem… przepraszam… czy zastałem Crystal? – Nagle ogarnął go dziwny lęk. A jeśli jej tu nie ma? Może coś jej się stało? Przez cały czas myślał wyłącznie o sobie i swoich zmartwieniach. Zostawił Crystal własnemu losowi. A teraz Bóg jeden wie, co Crystal porabia.

Kelner potrząsnął głową, pragnąc, by Spencer jak najszybciej opuścił lokal.

– Przeniosła się do Los Angeles. Ale na jej miejsce zatrudniliśmy świetną dziewczynę. Proszę nas odwiedzić jutro wieczorem.

Lecz jedyną "dziewczyną", którą pragnął ujrzeć, była jego ukochana, pamięć o której pomagała mu wytrwać w Korei.

– Jestem jej starym znajomym. Właśnie wróciłem z Seulu… czy wie pan, gdzie mogę Crystal odnaleźć w Los Angeles? – Może w końcu wyjechała do Hollywood? Winien jej był wyjaśnienie, czemu tak długo milczał. Ale mężczyzna potrząsnął jedynie głową, nie okazując zainteresowania ani współczucia. Żołnierze, powracający z Korei, to nie jego problem.

– Nie. Na pewno Harry coś wie, ale wyjechał na dwa tygodnie na urlop. Proszę zadzwonić po jego powrocie.

– A co z… – Próbował gorączkowo odszukać w pamięci imię przyjaciółki Crystal. W pewnej chwili przypomniał sobie i odetchnął z ulgą. Ten wieczór jak na razie niósł same przykre niespodzianki. -…z Pearl? Czy nadal tu pracuje?

– Będzie jutro o czwartej, może pan wtedy spróbować się z nią zobaczyć. Przepraszam, ale muszę już zamykać. Proszę nas odwiedzić jutro. – Nagle dodał ni stąd, ni zowąd: – Słyszałem, że gra teraz w filmach. Znaczy się Crystal. Wielka szkoda, że już nie śpiewa. Była niezrównana. – Gdy odprowadzał Spencera w stronę drzwi, uśmiechał się, siląc się na uprzejmość.

W chwilę później Spencer znów się znalazł na ulicy, wiedząc niewiele więcej o miejscu pobytu Crystal niż przed rozmową z kelnerem. Wyjechała. Do Hollywood. Tak, jak zawsze marzyła. A on musi stawić czoło Elizabeth i w końcu coś postanowić w sprawie ich małżeństwa. Może lepiej, jeśli podejmie ostateczną i nieodwołalną decyzję, zanim zobaczy się z Crystal. Stanie przed nią z czystym kontem. Wolnym krokiem wrócił do domu przy Broadway. Kiedy poszedł do ich pokoju, Elizabeth już twardo spała. Leżała pogrążona w głębokim śnie, nie mając pojęcia o nieobecności Spencera. Przyglądał się żonie w świetle padającym przez otwarte drzwi do łazienki. Ciekaw był, co jej się śni… jeśli w ogóle kiedykolwiek ma jakieś sny. Była taką praktyczną i realnie myślącą osobą. Nawet jego powrót potraktowała jak wydarzenie towarzyskie, coś, czemu należy nadać odpowiednią oprawę i właściwie zorganizować. Nie było czułości, trzymania się za ręce ani spojrzeń pełnych wzruszeń. Nie kochał się z nią dziś i mówiąc prawdę, wcale nie miał na to ochoty. Zgasił światło i wślizgnął się pod koc. Leżał i nasłuchiwał jej równego oddechu. W pewnej chwili wsparł się na łokciu, spojrzał na nią i delikatnie pogłaskał po włosach. Pomyślał, że Elizabeth zasługuje na więcej, niż on może jej dać. Czując obecność Spencera poruszyła się i otworzyła oczy.

– Nie śpisz? – Uniosła głowę, próbując spojrzeć na zegarek, ale była zbyt zaspana, by cokolwiek zobaczyć. – Która godzina? – mruknęła sennym głosem.

– Jest późno… śpij dalej… – szepnął. Skinęła głową i odwróciła się do niego plecami. – Dobranoc, Elizabeth. – Chciał powiedzieć, że ją kocha, ale nie potrafił się zdobyć na wypowiedzenie tych słów. Leżał i zastanawiał się, jak odnaleźć Crystal w Hollywood. Zamierzał następnego dnia skontaktować się z Pearl i modlił się, by znała adres przyjaciółki. Ale jednocześnie postanowił nie spotykać się z Crystal, póki nie ułoży sobie jakoś swoich spraw. Nie potrwa to długo, a tak będzie uczciwie. Ogromnie za nią tęsknił.

Świtało, kiedy w końcu zmorzył go sen. Śniła mu się jakaś dobiegająca z oddali kanonada… ktoś mówił do niego, próbując przekrzyczeć hałas… ktoś szeptał mu coś, czego nie mógł dosłyszeć, bo strzały zagłuszały słowa… wytężał słuch tak zawzięcie, że aż się popłakał… był pewien, że to Crystal próbuje mu coś powiedzieć.

Rozdział dwudziesty dziewiąty

Nazajutrz Spencer przekonał się, że wszystko zostało już zadecydowane za niego. Wyjeżdżali na trzy tygodnie nad jezioro Tahoe, przez pierwsze dwa tygodnie mieli również tam być jego rodzice. Barclayowie zaplanowali zorganizowanie podczas pobytu Hillów kilku uroczystych kolacji.

– Przed wyjazdem nad jezioro kup sobie coś z ubrania – poradziła mu Elizabeth.

Miał jedynie wojskowe rzeczy, swoje zmęczenie, żołnierskie buty i metalową tabliczkę z nazwiskiem – niezbyt odpowiedni ekwipunek na beztroski pobyt nad jeziorem Tahoe. Pojechali razem na zakupy i kiedy pomagała mu dobierać poszczególne części garderoby, poczuł się znów jak dziecko. Nalegała, by wszystko kupował na koszt jej ojca. Spencer zapisał sobie, ile wydał, i zapewnił sędziego Barclaya, że jak tylko wróci do domu i założy sobie nowe konto, prześle mu czek na tę sumę. Upoważnił Elizabeth do zlikwidowania jego nowojorskiego konta bankowego, kiedy postanowiła przeprowadzić się do Georgetown.

– Nie przejmuj się tym, synu – odparł ze śmiechem Harrison Barclay. – W razie czego wiem, gdzie cię szukać.

Wszystko było takie proste i już z góry ustalone. Pojechali nad jezioro Tahoe dwoma autami – Elizabeth ze Spencerem kombi, a starsi państwo limuzyną. W Sacramento zatrzymali się na lunch, a stamtąd ruszyli prosto nad jezioro. Tam pomyślano już o wszystkim. Prawie codziennie wydawano na cześć Spencera przyjęcia i obiady na pięćdziesiąt osób. Po południu chodzili pływać. Upłynęło dziesięć dni, nim udało mu się razem z ojcem wybrać na ryby. Siedział w motorówce, zapatrzony w wodę. William Hill spojrzał na niego z zatroskaną miną.

– Trudno ci się z powrotem przestawić na normalny tryb życia, prawda, synu?

Spencer westchnął. Czuł ulgę, że jest tylko z ojcem. Stosunki między Spencerem a Elizabeth były napięte, miał także serdecznie dosyć Barclayów, mimo że okazywali mu wyjątkową życzliwość.

– Tak. – Spojrzał na ojca i skinął głową. – Nie myślałem, że tak będzie wyglądał mój powrót.

– A czego się spodziewałeś? – Był mądrym człowiekiem o dobrym sercu i pragnął pomóc synowi. Nie mógł patrzeć, jak Spencer się zadręcza.

– Sam nie wiem, tato… Wydaje mi się, jakbym nie miał własnego miejsca na świecie. Trzy lata spędziłem w obcym kraju, a teraz znalazłem się w cudzym domu, wśród nie swoich przyjaciół i robię to, czego chcą inni… Jestem już na to za stary. Chcę wrócić do domu, ale nawet go nie mam.

– Oczywiście, że masz. Masz piękny dom, widzieliśmy go z matką podczas ostatnich świąt Bożego Narodzenia.

– Cieszę się. Mieszkam w domu, którego nigdy nie widziałem, umeblowanym w sprzęty, których nie wybierałem, w mieście, które ledwo znam. – Przedstawił to w tak czarnych barwach i tak mu było żal samego siebie, że aż rozśmieszył tym swego ojca.

– Nie jest tak źle. Daj sobie trochę więcej czasu. Przecież od twojego powrotu nie upłynęły jeszcze dwa tygodnie.

Spencer przesunął dłonią po włosach i ojciec uśmiechnął się na widok tego znanego gestu. Jak dobrze było widzieć go znowu, zdrowego i całego. Nie przejmował się zbytnio reakcjami Spencera, uważał je za naturalne. Ostatniego wieczoru dyskutował o tym z Alicją, która zaproponowała, by porozmawiał ze Spencerem.

– Nie wiem, tato. – Pomyślał, by przed odjazdem powiedzieć mu o Crystal, ale właściwie nie miał na to ochoty. Należała wyłącznie do niego i to, co do niej czuł, było absolutnie jego sprawą. Teraz przynajmniej wiedział, gdzie Crystal mieszka. Pearl dała mu jej numer telefonu. Uchwycił się tego skrawka papieru, jak tonący brzytwy. Podczas ostatnich dwóch tygodni kilkanaście razy podnosił słuchawkę, po czym rezygnował. Jeszcze za wcześnie, by do niej dzwonić. Niczego na razie nie ustalił, a wiedział, że musi to zrobić. Tymczasem Elizabeth zachowywała się, jakby wszystko było w największym porządku, co jeszcze bardziej utrudniało mu rozmowę z nią.

Jakby przeczuwając, że Spencer coś przed nim ukrywa, William Hill postanowił zadać synowi delikatne pytanie:

– Nadal kochasz Elizabeth, prawda? – Stanowili taką świetną parę, przykro byłoby mu patrzeć, jak małżeństwo syna rozpada się tylko dlatego, że Spencer jest rozdrażniony i zniecierpliwiony. Spencer milczał przez dłuższą chwilę.

– Niczego już nie jestem pewien. Nie wiem nawet, czy ją w ogóle znam.

– Nie było cię bardzo długo w kraju, synu. W twoim wieku, a nawet w moim, trzy lata zdają się wiecznością.

– Chcę mieć dzieci, a ona nie. To dosyć zasadnicza różnica między małżonkami, tato.

– Jest jeszcze bardzo młoda. Proszę, daj jej szansę. Jedźcie do domu, od nowa przyzwyczajcie się do siebie i dopiero wtedy powróćcie do tego tematu. Przez ostatnie trzy lata musiała sama dawać sobie ze wszystkim radę. Dla niej twój powrót też oznacza wielką zmianę w dotychczasowym życiu.