– Jesteś marzycielem… Ale sądzę, że nadeszła pora, byś zaczął żyć w realnym świecie, który cię otacza, Spencerze. Świecie pełnym ważnych ludzi, robiących kariery. Wszyscy oni czynią coś użytecznego, zamiast siedzieć w domach ze swymi żonami i trzymać je za ręce oraz rozpływać się nad swymi dziećmi.

– Żal mi ich i ciebie również, jeśli widzisz to w taki sposób.

– Musisz się wziąć w garść, znaleźć sobie pracę w Waszyngtonie, zacząć zawierać nowe znajomości, spotykać się z ludźmi, którzy się liczą…

– W rodzaju tych, których zna twój ojciec? – przerwał jej. Oczy płonęły mu gniewem. Miał ich wszystkich po dziurki w nosie, a także ciągłego zabiegania o zdobycie jeszcze większych "wpływów". To, co oni uważali za ważne, dla niego nie było warte funta kłaków. Szczególnie teraz, po trzech latach pobytu w Korei.

– Owszem, właśnie takich ludzi. Co ci się w nich nie podoba?

– Nic. Po prostu ich nie lubię.

– Powinieneś się cieszyć, że w ogóle chcą z tobą rozmawiać. – Rozzłościł ją. Miała dosyć jego cierpiętniczej miny na każdym przyjęciu, na którym byli. – Masz szczęście, że wyszłam za ciebie. I że jestem zbyt mądra, by się z tobą rozwieść. Pewnego dnia staniesz się kimś, już moja w tym głowa. Wtedy, Spencerze Hillu, jeszcze mi podziękujesz.

Spojrzał na nią i wybuchnął śmiechem. Śmiał się, aż po policzkach zaczęły mu płynąć łzy. Była największą egoistką, jaką kiedykolwiek spotkał. Nie brakowało jej też pewności siebie. Tkwiła w niej siła, której się musiał wiecznie przeciwstawiać.

– Kogo konkretnie chcesz ze mnie zrobić, Elizabeth? Może prezydenta? Albo króla? To nawet mogłoby być zabawne… chyba by mi to odpowiadało.

– Nie kpij sobie. Możesz zostać tym, kim tylko zechcesz. Wszystkie drzwi w Waszyngtonie stoją przed tobą otworem, nawet do Białego Domu, jeśli właściwie pograsz swymi kartami.

– A jeśli nie chcę grać?

– Decyzja należy do ciebie. Ale zapamiętaj sobie jedno: nigdy nie dam ci rozwodu. – Jeszcze nie zdążył jej o to zapytać, a już otrzymał odpowiedź.

– Dlaczego tak ci zależy na naszym małżeństwie? – Nie mógł tego zrozumieć, ale jasno przedstawiła mu swoje stanowisko. Wstała i spojrzała na niego twardo.

– Nie pozwolę ci wystawić mnie na pośmiewisko, kiedy tyle lat czekałam na ciebie. Musisz mi to teraz wynagrodzić. Po głębszym zastanowieniu sam przyznasz, że cena nie jest zbyt wygórowana. Mogłeś gorzej trafić – powiedziała, a po chwili dodała: – Poza tym tak się składa, że cię kocham. – Może wzruszyłyby go te słowa, gdyby powiedziała je innym tonem i trochę wcześniej.

– Obawiam się, że nie wiesz, co znaczy miłość.

– Całkiem możliwe – stwierdziła ze stoickim spokojem. – Nie widzę przeszkód, byś mnie tego nauczył, Spencerze – powiedziała i poszła do łazienki, zamykając za sobą drzwi na klucz. Słyszał, jak napełnia wannę. Pół godziny później weszła do sypialni, świeża i pachnąca, w białych spodniach i pieczołowicie wyprasowanej bluzce z białego jedwabiu. Na nogach miała białe pantofelki, na szyi sznur pereł, w uszach kolczyki z perełkami i brylantami. Była śliczna, ale Spencer pozostał obojętny na jej wdzięki. – Zejdziesz na śniadanie, czy chcesz się jeszcze trochę przespać? – Oboje wiedzieli, że nie uda mu się usnąć. Wyglądał okropnie. Nie przespana noc odcisnęła na jego twarzy piętno, swoje dołożyła również ich poranna rozmowa. Oświadczenie Elizabeth, że nie da mu rozwodu, było dla Spencera niczym pchnięcie nożem prosto w serce wypełnione miłością do Crystal.

– Zaraz zejdę.

– Dobrze. Dziś oczekują nas na lunchu Houstonowie. Jestem pewna, że ucieszyła cię ta wiadomość.

– Wprost nie posiadam się z radości. – Na swój sposób odczuwał ulgę po rozmowie z Elizabeth. Nie musiał przynajmniej dłużej udawać, że zależy mu na ich małżeństwie. Znała jego stanowisko, a co gorsza – on także poznał jej zdanie na ten temat. Zanim wyszła z pokoju zapytał jeszcze raz: – Mówiłaś poważnie, Liz? – Chciał, by zrozumiała, że ich dalszy związek jest pozbawiony sensu.

– O czym? O naszym małżeństwie?

– Tak. Dlaczego nie chcesz się przyznać do tego, że popełniliśmy błąd? Czy jest sens, by ciągnąć to wszystko?

– Powiedziałam ci, że nie pozwolę ci się ośmieszyć przed całym światem. Poza tym, postawiłbyś w kłopotliwej sytuacji ojca.

– Nigdy jeszcze nie słyszałem marniejszego argumentu.

– Możesz sobie myśleć, co chcesz. Wiedz jednak, że nie żartuję. I sądzę, że w końcu oboje będziemy zadowoleni z tego, iż postanowiliśmy zostać razem. – Nie wierzył własnym uszom. Elizabeth opuściła pokój i zeszła na dół na śniadanie, a Spencer leżał w łóżku, rozmyślając o Crystal.

Crystal ta noc też nie upłynęła spokojnie. Pracę skończyła dopiero o dziesiątej. Najpierw przestał działać reflektor, a później coś się popsuło w dekoracjach do jednej ze scen. Stracili kilka godzin. Kiedy dotarła do domu, była już północ. Ernie czekał na nią.

– Co dziś robiłaś? – spytał obojętnie, obserwując, jak Crystal się rozbiera. Była wykończona. Cały wieczór myślała o Spencerze i o tym, co powinna teraz zrobić, a także jak wytłumaczyć wszystko Erniemu.

– Nic specjalnego. Mieliśmy awarię oświetlenia i kilka godzin zmarnowaliśmy czekając bezczynnie.

– I to wszystko? – Podszedł do niej wolnym krokiem. Stała w szlafroku, zarzuconym na gołe ciało.

– Tak. Czemu pytasz?

Chwycił ją za włosy i pociągnął z całej siły, aż straciła oddech. Bezskutecznie próbowała mu się wyrwać.

– Nie waż się mnie oszukiwać!

– Ernie!… Nie oszu… – Słowa zamarły jej na ustach. Z jego oczu wyczytała, że widział w studio Spencera. – Odwiedził mnie stary znajomy… to wszystko… – Znów szarpnął ją za włosy, aż do oczu napłynęły jej łzy, wywołane bólem i strachem.

– Nie kłam! To ten facet z Korei, prawda?

Kiedy pokojówka powiedziała mu, że do Crystal dzwonił jakiś mężczyzna, coś go tknęło. Pojechał do studia. Przybył w samą porę, by zobaczyć, jak Crystal znika w garderobie z jakimś nieznajomym. Długo czekał, nim ponownie wyszli. Patrzyli na siebie jak kochankowie po długim okresie rozstania.

– Tak… tak… – Nie mogła złapać tchu, bo tak mocno ją ciągnął za włosy. – To był on… Przepraszam… nie wiedziałam, że tak cię to zdenerwuje…

– Głupia dziwka. – Wymierzył jej siarczysty policzek i odepchnął z całej siły, aż potoczyła się na środek pokoju. – Jeśli jeszcze raz się z nim zobaczysz albo do niego zadzwonisz, spotka go coś nieprzyjemnego. Zrozumiałaś, moje słodkie niewiniątko?

– Tak… Ernie, proszę… – Była przerażona. Nie znała go jeszcze od tej strony.

– A teraz się rozbieraj. – Wyraz jego twarzy odjął jej mowę. A przecież nie był nawet pijany. W oczach Erniego dostrzegła jednak coś takiego, że ogarnęła ją trwoga. Zdecydowanym krokiem zbliżył się do Crystal i zdarł z niej szlafrok. Stała przed nim naga i drżąca. – Zapamiętaj sobie jedno. Należysz do mnie! Do nikogo więcej! Do mnie… jestem panem twojego życia i śmierci! Jasne?

Skinęła głową. Po policzkach płynęły jej łzy. Znów uderzył Crystal i bezceremonialnie pchnął na stojący obok fotel. Zrzucił z siebie szlafrok i roześmiał się, widząc strach, malujący się w jej oczach.

– To dobrze. Będziesz robiła dokładnie to, co zechcę, bo należysz do mnie. – Posiadł ją z taką siłą, z taką brutalnością, że tym razem krzyczała nie z rozkoszy, lecz z bólu. Kiedy skończył, zepchnął ją na podłogę. Leżała, łkając. Zrobił z nią to samo, co kiedyś Tom Parker. Choć pod pewnymi względami było to jeszcze gorsze, bo Erniemu przecież ufała. Szkoda, że dziś po południu nie wyjechała ze Spencerem. Za późno to odkryła. Ale jeszcze później dotarło do niej, do czego zdolny jest Ernie, jeśli jego groźby nie były gołosłowne. Crystal wiedziała, że nie zrobi nic, co mogłoby narazić Spencera na niebezpieczeństwo. Nawet, gdyby miała przypłacić to życiem. Spojrzał na Crystal, leżącą na podłodze i wstrząsaną spazmami. Roześmiał się.

– Wstawaj! – Znów złapał ją za włosy. Patrzyła na niego przerażona. – Jeśli jeszcze raz się z nim spotkasz… zabiję cię.

Położył się na łóżku, a ona powlokła się do łazienki i wymiotowała. Spojrzała w lustro. Zobaczyła w nim kobietę o szklanych oczach. Dał jej wszystko, a teraz uważał, że stała się jego własnością. Jedno wiedziała na pewno. Nie miała wątpliwości, co ją czeka, jeśli spróbuje go zostawić dla Spencera.

Rozdział trzydziesty pierwszy

Szóstego września Spencer i Elizabeth razem z Barclayami odlecieli do Waszyngtonu. Ostatni tydzień był dla Spencera bardzo trudny. Napięcie między młodymi małżonkami stało się nie do wytrzymania. Elizabeth udawała, że wszystko jest w porządku, zdecydowana ciągnąć ich iluzoryczny związek. Spencer nie wiedział, jak przeprowadzi z nią decydującą rozmowę, ale za miesiąc chciał być już znów w Kalifornii, razem z Crystal. Zamierzał ponownie poruszyć z Elizabeth temat rozwodu, kiedy tylko dotrą do Georgetown. Jej opór w tej kwestii całkowicie go zaskoczył. Oboje z Crystal okazali dużą naiwność, sądząc, że ich partnerzy chętnie przystaną na zerwanie dotychczasowych związków. Spencera zaprzątała teraz jedna myśl: jak skłonić Elizabeth do zgody na rozwód.

Kiedy wrócili do Waszyngtonu, Elizabeth była tak zajęta spotkaniami ze swymi przyjaciółmi i tak pochłonięta swoją pracą zawodową, że prawie wcale jej nie widywał. Wynajęła pomoc domową do gotowania i sprzątania. Spencer odnosił wrażenie, że są zapraszani na wszystkie przyjęcia wydawane w mieście. Czuł się tak, jakby dzień i noc tonął w morzu ludzi. Za każdym razem, kiedy próbował porozmawiać z Elizabeth, zgrabnie unikała tematu rozwodu. W końcu pewnego dnia nie wytrzymał i wybuchnął podczas śniadania. Elizabeth właśnie go powiadomiła, że przyjęła zaproszenie rodziców na lunch. Pomyślała, że Spencer chętnie zagra z jej ojcem w golfa.

– Na litość boską, Elizabeth, nie sposób tak dłużej żyć. Nie możesz udawać, że wszystko jest w porządku.

– Spencerze, przedstawiłam ci już moje stanowisko w tej sprawie. Uważam, że ślub bierze się raz na całe życie. W tej sytuacji radzę, byś przestał narzekać i zaczął dostrzegać plusy naszego związku. – Spojrzała na niego zimno. Była jak zawsze opanowana, co doprowadzało go do szaleństwa.

Usiadł i przesunął dłonią po włosach typowym dla siebie gestem, do którego nie mogła się przyzwyczaić. Mówiąc prawdę, drażnił ją. Ale nie widziała przeszkód, by zaakceptować wszystko. Był jej mężem i mieli przed sobą wspólne życie.

– Musimy porozmawiać – stwierdził stanowczo. Doceniał to, co dla niego uczyniła. Ale pragnął czegoś innego. Teraz już wiedział na pewno. Nie chciał utrzymywać związku, który był tylko udawaniem na użytek innych.

– O czym chcesz rozmawiać? – spytała lodowatym tonem. Miała serdecznie dosyć jego trudności z przystosowaniem się do nowej sytuacji. Według niej osiągnął wszystko, o czym tylko mógł marzyć. Miał ładny dom, gosposię, czekającą z obiadem, interesującą żonę, wpływowych teściów. Ale Spencer widział to inaczej. Zupełnie inaczej.

– Musimy porozmawiać o naszym małżeństwie.

Spojrzała na niego lodowato. Nie była zainteresowana kontynuowaniem dyskusji sprzed kilku tygodni. Nie zamierzała dać mu rozwodu i Spencer musi się z tym pogodzić.

– Nie mamy sobie nic do powiedzenia na ten temat.

– Wiem – odparł ponuro. – I właśnie na tym polega nasz problem.

– Problemem jest twoja bezsensowna walka. Kiedy jej zaprzestaniesz, od razu wszystko się ułoży. Spójrz na moich rodziców. Myślisz, że nigdy nie przeżywali kryzysów? Jestem pewna, że też przechodzili ciężkie chwile. Ale jakoś przezwyciężyli trudności. I nam też się uda, jeśli pogodzisz się z istniejącym stanem rzeczy i spróbujesz się do niego dostosować. – W tonie jej głosu nie było ani odrobiny współczucia.

– W istocie nie jesteśmy małżeństwem – powiedział Spencer, siląc się na spokój.

– Nie zgadzam się z tobą – odparła, wyraźnie zła. Była już zmęczona wałkowaniem tego tematu.

– Nie kochamy się. Nigdy się nie kochaliśmy. Czy nie ma to dla ciebie żadnego znaczenia?

– Oczywiście, że ma. Ale z czasem pojawi się i miłość – oświadczyła niefrasobliwie, czym jeszcze bardziej go rozwścieczyła.

– Kiedy? Kiedy według ciebie pojawi się miłość, Elizabeth? Kiedy będziemy mieli po sześćdziesiąt pięć lat, niczym emerytura lub premia? Albo istnieje od samego początku, albo jej nie ma. Próbowałem sobie wmówić, że się kochamy, ale tylko się oszukiwałem. Chciałem, byśmy rozstali się zaraz po zaręczynach, i powiedziałem ci o tym. Pozwoliłem ci się przekonać, że jakoś to będzie, i wiem, że popełniłem ogromne głupstwo. Nie było to fair ani wobec mnie, ani wobec ciebie. Teraz płacimy cenę za twój cholerny upór.

– Jaką niby cenę ty płacisz? – W końcu wyprowadził ją z równowagi. – Cenę wygody, posiadania żony, z której możesz być dumny, i teścia, który należy do czołowych osobistości w kraju?

– Dobrze wiesz, że dla mnie to wszystko jest guzik warte.