– Gdybym już nie stał, to czy w tym momencie nie powinienem wstać i zacząć klaskać, Belle? – zapytał. -I krzyczeć „brawo, bis!" A może jeszcze nie skończyłaś swojej kwestii?

Próbowała oddychać powoli, by się uspokoić.

– Trzymaj się od nich z daleka – powtórzyła. – To moje dzieci. Oddałabym za nie życie.

– Brawo! – mruknął.

Zrobiła w jego stronę kilka kroków.

– Jack – rzekła błagalnie. – Proszę cię. Proszę, nie używaj tego słowa w ich obecności. Nie nazywaj mnie tak przy nich. Niech nadal myślą o mnie jak…

– Mój Boże, Belle. – Podszedł do niej i ujął ją za ramiona. Boleśnie mocno. – Masz o mnie doprawdy dziwne mniemanie.

Wywarło to na niej o wiele większe wrażenie, niż mogłaby się spodziewać, więc po prostu zamarła i patrzyła mu w oczy. Na udach czuła jego twarde, umięśnione uda, na piersiach – jego pierś. Czuła na twarzy oddech Jacka i zapach wody kolońskiej, jakiej zawsze używał. Nagle wydało jej się, że nie są sobie obcy – jakby te wszystkie lata, które minęły od ich ostatniego uścisku, zniknęły bez śladu.

– Jack, proszę cię… – powiedziała.

Już nie wiedziała, o co go chciała prosić. Spojrzała w znajome ciemne oczy w znajomej pociągłej, pięknej twarzy, otoczonej znajomymi mocnymi, ciemnymi włosami.

Jack. Och, Jack!

Nic nie powiedziawszy odchyliła głowę, by mógł ją pocałować. Oczekiwała tego pocałunku. On jednak po chwili cofnął się o krok i uwolnił jej ramiona z uścisku. Obszedł fortepian i palcem uderzył w klawisz.

– Belle – powiedział – dlaczego dziewczynka nie uczy się gry na skrzypcach? Jest niezwykle utalentowana.

– Wcale nie – odparła szybko. – Marcel zbyt wcześnie rozbudził w niej zainteresowanie muzyką. Bawiło go, że mała potrafiła wydobyć ton z jego instrumentu, zanim jeszcze umiała chodzić. Kazał dla niej zrobić specjalne skrzypce – takie mniejsze, by mogła je utrzymać. Grała na nich, zamiast bawić się jak inne dzieci. To wprost niedorzeczność. Po śmierci Maurice'a zabroniłam jej tego.

Kiedy tak słuchała swych wyjaśnień, poczuła, że brzmią nieprzekonująco. Nie powiedziała o swych obawach. Nie musiała mu przecież niczego tłumaczyć. W końcu to ona jest matką.

Zamknął wieko fortepianu i przez chwilę patrzył na nią w milczeniu.

– Nigdy nie słyszałem, by dziecko grało z taką pasją -powiedział. – Niemal jakby nie mogła powstrzymać się od gry. Jesteś z pewnością na tyle zamożna, by zaangażować dla niej najlepszego nauczyciela. Bo jej jest potrzebny ktoś naprawdę dobry.

– Co ty wiesz? – Poczuła nowy przypływ gniewu. -Co ty w ogóle wiesz o dzieciach i ich potrzebach? Jacqueline potrzeba tylko trochę szczęścia i beztroski. Powinna się bawić i korzystać z dzieciństwa. Powinna w nocy spać. Nie można jej pozwolić na takie fanaberie.

– Fanaberie? – Zmarszczył brwi. – Sądziłem, że kto jak kto, ale ty, Belle, potrafisz docenić prawdziwy talent i rozumiesz konieczność jego rozwijania. Ośmielę się twierdzić, że jej talent jest równy twojemu, choć w innej dziedzinie, i że mógłby w przyszłości przynieść jej sławę równą twojej.

Wolałaby, aby nie zostało to wypowiedziane. Czy nie zdawał sobie sprawy, że ona jest ostatnią osobą, która chciałaby mieć utalentowane dziecko?

– Jesteś o nią zazdrosna, Belle? – zapytał cicho.

– Nic nie rozumiesz – rzekła z mocą. – Ty i twoje łatwe, wygodne życie! Nie musisz nawet kiwnąć palcem, by wszystko mieć. Zawsze dostawałeś, co tylko chciałeś i kiedy chciałeś.

Mogła zostać nauczycielką czy guwernantką. Albo mogła poślubić jednego z tych młodzieńców z jej warstwy, którzy okazywali jej zainteresowanie, zanim jeszcze wyjechała do Londynu. Ale nie – zawsze chciała grać, chciała udowodnić sobie i światu, że może być najlepszą z najlepszych. Wiedziała dobrze, co znaczy pasja i talent. I wiedziała, dokąd to prowadzi. Prowadzi do świata, gdzie nie ma miejsca dla kobiet… dam… Do świata, gdzie kobiety traktuje się jak ladacznice. I do takich związków, w jakim ona żyła z Jackiem. Prowadzi też do pewnego rodzaju ostracyzmu, jakiego zaznała ze strony rodziny Maurice'a, kiedy ten złamał konwenanse i wprowadził ją w wyższe sfery. I wiedzie do samotności. Wiecznej samotności. Nie pamiętała czasów, kiedy nie była samotna, może tylko z wyjątkiem pierwszych miesięcy z Jackiem, gdy sądziła, że znalazła swoją przystań.

Jacqueline ma szansę zostać damą mimo pochodzenia matki. Może mieć normalne, szczęśliwe życie. Jeśli tylko będzie sieją trzymać z dala od tych przeklętych skrzypiec.

– Jacqueline uczy się grać na fortepianie – rzekła. – Ta umiejętność bardziej przystoi damie.

– Dobrze gra? – zapytał.

– Owszem – odrzekła. – Ale ma dopiero siedem lat.

Prawda jednak była taka, że dziewczynka nie przejawiała zainteresowania grą na fortepianie i nie lubiła ćwiczyć. Grała poprawnie, lecz bez polotu.

– Belle. – Szukał wzrokiem jej spojrzenia. – Robisz błąd.

– A kim ty jesteś, by mnie pouczać? – Usłyszała, że jej głos drży. – No, kim?

Wolno pokiwał głową.

– Tylko człowiekiem, który niegdyś żył z bardzo utalentowaną kobietą. Który miał jej za złe ten talent i chciał ją sobie podporządkować, aż wreszcie zrozumiał, że nie da rady – rzekł. -I człowiekiem, który dziś musi przyznać, iż nie miał racji. Nie widziałem cię ostatnio na scenie, Belle, ale wszyscy zgodnie twierdzą, że jesteś wyjątkową aktorką.

Przypomniała sobie, jak bardzo Jack chciał, by zrezygnowała z aktorstwa, i jak się wściekał, kiedy chodził na przedstawienia, podczas których rozzuchwalona męska widownia w niewybredny sposób dawała wyraz swemu uznaniu dla niej. Po takich spektaklach kochał się z nią o wiele gwałtowniej niż zwykle. Wtedy chyba nie rozumiał, że aktorstwo to dla niej nie tylko praca.

Ktoś kiedyś jednak powinien był ją powstrzymać. Może rodzice. Próbowali, ale im się nie udało.

– Muszę iść do pokoju dziecinnego. Sprawdzić, czy Jacqueline leży już w łóżku.

– Tak – odrzekł. – Idź. – Odwróciła się, lecz coś w jego głosie sprawiło, że się zatrzymała. – Belle, nie karz jej tak surowo. Insomnia to okropna przypadłość. A jeśli czegoś się bardzo pragnie i cierpi z tego powodu, niełatwo sobie z tym poradzić. Zwłaszcza dziecku.

Spojrzała na niego przez ramię. Jak on śmie – pomyślała kolejny raz ze znużeniem. Co wie o uczuciach matki czy ojca? Co wie o marzeniach i lękach dotyczących dziecka, szczególnie dziecka tak niepodobnego do innych? Czy zna ten nieustanny niepokój? Albo ten największy ze wszystkich strach, by nie zrobić czegoś źle i nie unieszczęśliwić dziecka na całe życie?

Jednak nic nie powiedziała. Bo po co.

Lecz jego słowa ciążyły jej, gdy szła po schodach do dziecinnego pokoju.

Jacqueline leżała w łóżeczku -jej oczy i policzki były zaczerwienione. Miała przymknięte powieki, choć Isabella wiedziała, że córeczka nie śpi. Pochyliła się więc i dotknęła dłonią jej czoła, odgarniając włosy. I wtedy pod wpływem impulsu wzięła dziewczynkę w objęcia. Drobna dziwna Jacqueline, tak inna od Marcela – zarówno pod względem urody, jak i usposobienia. Taka ukochana.

– Cherie – przemówiła do niej. – Tak się bałam, kiedy nie mogłam cię znaleźć. Co bym zrobiła bez mojej małej dziewczynki? A potem byłam tak szczęśliwa, gdy zobaczyłam cię całą i zdrową, że aż się zdenerwowałam. Nie chciałam, żebyś płakała. Wybacz mi.

– Mamusiu – wyszeptała dziewczynka. – Ten pan powiedział, że to było piękne. Poprosił, abym coś jeszcze zagrała. Powiedział, że powinnam brać lekcje.

Ten pan. Och, Jack, Jack!

– Mnie też to powiedział – odrzekła Isabella. Nastąpiła minuta ciszy.

– Mamusiu…?

– Zobaczymy po świętach, kiedy wrócimy do domu -powiedziała Isabella. – Może coś wymyślimy. – Ułożyła córeczkę w łóżku, otuliła ją kołdrą i uśmiechnęła się. -Zaśniesz teraz?

– Tak, mamo – odrzekła Jacqueline. Lecz gdy Isabella odwróciła się, by wziąć świecę i wyjść po cichu z pokoju, dziewczynka zawołała: – Mamo! Myślałam, że umrę, kiedy nie pozwoliłaś mi zabrać ze sobą skrzypiec do Anglii.

– Możemy zamówić nowe – odparła Isabella czując, jak mięknie jej serce. – Trochę większe, bo jesteś już dużą dziewczynką.

Ale tylko na specjalne okazje. Trzeba będzie to kontrolować.

Schodząc po schodach Isabella czuła się, jakby Jack wyprowadził ją na manowce. Tak jej zależało, by Jacqueline zapomniała o skrzypcach, by uratować ją przed nią samą. A jednak chyba jej się to nie uda.

Ten pan. Och, jak dziwnie boleśnie zabrzmiały te słowa w ustach jej córki!

Rozdział ósmy

Jack usiadł na taborecie przy fortepianie, uchylił wieko instrumentu i zaczął grać – lekko, od niechcenia. To dziwne, ale często w ten sposób próbował leczyć insomnię. Muzyką. Muzyką albo miłością fizyczną. Odkąd stał się dorosły – raczej miłością. Z Belle poznał moc tego narkotyku, jakim jest akt miłosny i później zasypianie w miękkich ramionach. Te same potrzeby zaspokajał potem z innymi kobietami. Ale nigdy nie było to takie słodkie uczucie jak z Belle.

Teraz jej ciało stało się pełniejsze, bardziej dojrzałe, niż się spodziewał. I ciągle sprawiało, że puls zaczynał mu szybciej bić. Zastanawiał się, czy poczuła, jak na niego działa, gdy się dotknęli. Miał nadzieję, że nie, ponieważ szybko odsunął się i stanął za fortepianem.

Pomyślał o drobnej dziewczynce, która była jej córką, i o tym, jak nieporadnie wyglądała z za dużymi dla niej skrzypcami opartymi o podbródek. I o muzyce, nie uładzonej, lecz tętniącej emocjami, która tak dodawała małej urody. Córeczka Belle. Tak bardzo go ujęła, bo poczęła się z ciała Belle. I de Vacherona.

Dziesięć lat temu był zbyt młody, zbyt nieśmiały, zbyt niedoświadczony, by zrozumieć talent Belle. Próbował go ignorować, ograniczać, stłumić tę pasję Belle i wypełnić jej życie czymś innym. To, że była taka utalentowana, drażniło go, denerwowało i niepokoiło. Nienawidził tego, iż była aktorką.

A może wszystko potoczyłoby się inaczej? Gdyby był tak samo dumny z jej aktorstwa jak z niej samej? Gdyby pomagał jej w karierze, gdyby występowali oficjalnie jako para, a nawet pobrali się? Matka i dziadkowie nie przeżyliby, gdyby ożenił się z aktorką i swoją utrzymanką. Gdyby jednak zrobił to wszystko, na co odważył się de Vacheron, i machnął ręką na konwenanse? Gdyby miał być ojcem jej dzieci?

Czy to by coś zmieniło? Gdyby przezwyciężył zazdrość, jaką zawsze odczuwał w stosunku do tych, którzy byli przed nim – jej kolejnych opiekunów i przypadkowych klientów? Czy mógł nie myśleć o tych mężczyznach, wielbicielach i pochlebcach, którzy mieli ją w zielonym pokoju w teatrze, kiedy już była z nim? Wiedział o nich i ona sama na końcu otwarcie się do tego przyznała. Podczas ostatniej kłótni, po której już się nie widzieli – aż do teraz.

Gdyby zaakceptował jej marzenia i znosił to, że Belle nie wystarczały tylko westchnienia wielbicieli, czy wtedy związałaby się z nim na stałe? Bo przecież w końcu poświęciła się jednemu mężczyźnie, gdy zniknęła i po roku albo dwóch latach pojawiła się we Francji. Do Anglii nie dotarła żadna plotka o niej – lecz tylko wieść, że jej sława rośnie, a karierą aktorki interesuje się osobiście cesarz Napoleon. Także od chwili powrotu Belle nie słyszał, by jej imię łączono z imieniem jakiegoś mężczyzny, nawet spośród tych najbogatszych i najbardziej utytułowanych dandysów, którzy właśnie w teatrach wynajdowali sobie kurtyzany i utrzymanki, chwaląc się wszem i wobec swymi podbojami miłosnymi.

Babka nie zaprosiłaby jej do Portland House, gdyby choć w najmniejszym stopniu otaczała ją aura skandalu.

Gdyby był starszy, bardziej doświadczony i wyrozumiały, czy sprawy potoczyłyby się inaczej? Pewnie nie -stwierdził, kończąc utwór, który grał tak mechanicznie, że niemal nie wiedział, co gra. Nawet teraz, gdy miał trzydzieści jeden lat i gdy Belle nic już dla niego nie znaczyła, zapłonął gniewem na myśl, że mieli ją jacyś mężczyźni, kiedy on ją kochał i otaczał opieką. Nie, nigdy nie potrafiłby dzielić się nią z innymi. Nie był nawet pewien, czy nie czułby się zazdrosny o tę jej cząstkę, którą oddała sztuce. Jeśli się ożeni – kiedy się ożeni – chciałby mieć pewność, że tylko on poznał ciało swej żony i tylko on jeden będzie je znał. Chciałby wiedzieć, że jest jej pierwszym i ostatnim mężczyzną. I że ona nie dopuszcza myśli, że mogłoby być inaczej.

Z determinacją zaczął myśleć o Julianie, której od dłuższego czasu nie poświęcił ani chwili uwagi. Flirtował z Rosę przy herbacie i podczas obiadu, a potem odprowadził ją i Fitza do domu. A po powrocie… Wydawało mu się, że od tej chwili minęło mnóstwo czasu. Nie miał pojęcia, która jest godzina. Północ? A może później?

Drzwi się uchyliły i pojawiła się w nich głowa Peregrine'a.

– Więc tu się ukrywasz – rzekł otwierając szerzej drzwi. – Wyglądasz jak umierający z miłości łabędź, Jack. Ona jest w salonie, stary, i bez wątpienia z bijącym sercem czeka, aż wrócisz. I zaraz zaczną się zgadywanki. Twoja drużyna bardzo potrzebuje ciebie i twoich umiejętności. W moim zespole będzie hrabina – kiedy wróci z pokoju dziecinnego. Może wolisz od razu się poddać i zaoszczędzić sobie i swojej drużynie kompromitacji?