– Ależ, Freddie – rzekła Annę ze słodyczą, która zwykle bawiła, a jednocześnie wzruszała Jacka. – To nieprawda. Po prostu jesteś rozważniejszy niż większość ludzi i zastanawiasz się nad tym, co masz powiedzieć.

– W żadnym razie nie chcielibyśmy zepsuć ci przedstawienia, Isabello, nie przygotowawszy się do niego -dodał Alex. – A odrobina pracy nikomu nie zaszkodzi, jak sądzę.

I powiedział to Alex, ten, który gotów był dopuścić się brutalnego morderstwa – pomyślał Jack z niesmakiem.

– Bez wątpienia uzna nas pani, hrabino, za zwykłych amatorów – rzekł Claude. – Ale przed Bożym Narodzeniem każdy będzie już znał swą rolę i zagra ją tak, jak powinna być zagrana. W przeciwnym razie będzie się tłumaczyć przede mną.

– Cudownie. – Isabella splotła dłonie i uśmiechnęła się uroczo do wszystkich. – Doskonale.

Jej wzrok napotkał spojrzenie Jacka stojącego po drugiej stronie sali balowej.

Claude postanowił, że aktorzy przeczytają role wszystkich postaci występujących w wybranych fragmentach sztuk, tak by jako reżyser mógł się zorientować, co może osiągnąć z takimi amatorami. Potem wyznaczy się plan prób dla każdej sceny.

Zaczęto od sceny z „Kupca weneckiego", potem był fragment „Poskromienia złośnicy". Jack obserwował to z daleka. Nadal stał z założonymi rękami, opierając się o ścianę.

Ona właściwie nie gra – zauważył – tylko po prostu czyta rolę. A jednak przy niej wszyscy, nawet Perry, zachowywali się i mówili, jakby nigdy jeszcze niczego nie grali, a nawet nie czytali wcześniej swoich kwestii na głos.

I chociaż Belle mówiła cicho, za każdym razem stawała się inną osobą, zupełnie różną od siebie samej. W jednej scenie była pewną siebie, inteligentną, sprytną Porcją, w następnej – nieznośną, ponurą, uszczypliwą Kasią. Ale ona i Alex mieli odegrać dwie sceny z „Poskromienia złośnicy". W tej drugiej Kasia staje się spokojną, uległą żoną. I Belle nią była.

Ciekawe – pomyślał Jack z niechętnym podziwem -jak wypadną te sceny w Boże Narodzenie, kiedy Belle zagra naprawdę.

Potem spojrzenia wszystkich skierowały się na niego -towarzyszyły temu żarty i uśmieszki. Chyba przyszła jego kolej. Boże! Perry miał rację. Chociaż krewniacy szemrali, że zabiera im się wolny czas, tak naprawdę lubili te rodzinne przedstawienia. Lecz jak miał wziąć udział w obecnym? Jak mógł zagrać z Belle?

Odepchnął się od ściany, opuścił ręce i przeszedł przez środek sali nonszalanckim krokiem – w każdym razie miał nadzieję, że tak to wyglądało. Claude podał mu książkę.

– Jesteś moją ostatnią nadzieją, Jack – rzekł ponuro. -Zobaczmy, czy potrafisz to przeczytać nie dukając. Pomyślałby kto, wczoraj dopiero nauczyliście się alfabetu. Zapowiada się rozkoszny tydzień, jak widzę.

Claude zawsze narzekał i denerwował się na próbach, by na koniec oznajmić wszem i wobec, że nabawił się przez nich choroby żołądka.

– Wszystko będzie dobrze, Claude, tak jak ostatnio -rzekła Annę uspokajającym tonem. Ona też grała w tej scenie. Była Emilią, służką Desdemony i żoną Jagona. -Wtedy grałam główną rolę, mimo że nigdy nie widziałam tamtej sztuki na scenie.

Zerknąwszy do tekstu, Jack zorientował się, że ma rozkazać Desdemonie, by położyła się do łóżka, odprawiła służkę i czekała na niego. Potem miał chwilę przerwy, podczas gdy Desdemona przygotowuje się do snu i smutno rozprawia z Emilią o wierności i śmierci. Następnie znowu on wchodzi na scenę i morduje Desdemonę z miłości i nienawiści, gdyż uwierzył w kłamstwa, które opowiedział mu o niej Jagon. Scena kończy się śmiercią Desdemony.

Jack zawsze pogardzał Otellem. Jak mężczyzna, który twierdził, że tak bardzo kocha żonę, mógł uwierzyć w te wszystkie kłamstwa, nawet ich nie sprawdziwszy? A jednak to niezwykle smutna opowieść. Historia człowieka, który jest tak zakochany, że zabija z miłości, a potem -zaraz potem – odkrywa, że żona nie zasłużyła na śmierć. Jakby w ogóle ktoś zasługiwał na śmierć.

– Jack? – Claude się niecierpliwił.

Jack kaszlnął i zaczął czytać pierwsze linijki. Surowy mąż wydaje dyspozycje i oczekuje, że zostaną wypełnione.

A wtedy ona wcieliła się w postać Desdemony -słodkiej, niewinnej, uległej, lecz wcale nie słabej. I przeczuwającej śmierć. Mówi o tym głosem zdławionym od łez. Czuje, że mąż się na nią gniewa, ale nie wie dlaczego. A jednak mężnie i z godnością wypełnia jego rozkaz, odsyłając Emilię i oczekując na to, co ma nastąpić.

On musi ją zabić. Nie ma innego wyjścia. Została zbrukana. Desdemona nie jest już tą słodką, niewinną istotą, którą pojął za żonę. Honor nie pozwala mu pozostawić jej przy życiu, kiedy już się dowiedział, że została zhańbiona. A jednak wzdraga się przed zabiciem jej. Wie, że jeśli pozbawi ją światła życia -jak mówi – to nie zdoła go potem zapalić na nowo. Zwleka więc, pozwalając jej odmówić modlitwę i wyspowiadać się, zanim zabierze ją Stwórca. Nie chce z nią rozmawiać. Nie chce słuchać jej kłamstw. Ale zwleka zbyt długo. Desdemonie udaje się wydobyć z niego niektóre oskarżenia. Zaprzecza im, lecz on ją już morduje w szale zazdrości.

Wtedy do komnaty wraca Emilia – już po tym, jak Desdemona przed śmiercią wybaczyła mężowi jego czyn i aby go uratować przed karą, oznajmiła, że to było samobójstwo.

– „Nie, ona kłamała! Z kłamstwem na ustach runie w ogień piekieł: zabójcą jestem ja"* – wyrecytował cicho Jack.

Rozległy się brawa. Zeb włożył dwa palce do ust i gwizdnął.

– Cóż. – Claude wyglądał na zaskoczonego. – Może jednak nie będzie to kompletna klapa. – Zwrócił się do całej grupy i poinformował, kiedy będzie następna próba.

– Od tej pory w sali będą mogli przebywać tylko aktorzy – powiedział. – Żadnych widzów, którzy by nas rozpraszali. Będziemy odgrywać po jednym fragmencie z każdej sztuki. I nie mówcie mi, że jesteście przepracowani. To może powiedzieć o sobie tylko hrabina. Nie chcę też słyszeć żadnych marudzeń.

– Bo inaczej będziemy mieli z dziadkiem do czynienia- rzekła Hortense i zaśmiała się ze swojego żartu.

– I to wcale nie jest czcza pogróżka – dodał Alex obejmując żonę ramieniem. – Pamiętasz, Annę, jaką dostaliśmy burę, kiedy nie mogliśmy grać, tak jak trzeba, bo nie byliśmy ze sobą w najlepszych stosunkach?

– To ty dostałeś burę, Alex – przypomniał Claude. -O ile dobrze sobie przypominam, Annę grała doskonale.

Alex zrobił grymas.

– Ma rację – rzekł. – Idziemy do dziecinnego pokoju, kochanie?

* Fragmenty „Otella" w przekładzie Stanisława Barańczaka.

Rozdział dziewiąty

Jack zamknął książkę, podczas gdy wszyscy zaczęli wychodzić z sali balowej, chcąc mieć przed lunchem trochę czasu dla siebie oraz na zbieranie choiny. Jack czuł się dziwnie przygnębiony i przytłoczony treścią sztuki, którą właśnie czytał. Dlaczego Otello tak skwapliwie uwierzył w zdradę Desdemony? Dlaczego nie dał jej szansy – rzeczywistej szansy – by mogła się bronić? Dlaczego ona nie zmusiła go, by wyjawił swe podejrzenia, gdy tylko wyczuła, że jest nieszczęśliwy, zły, przybity? Dlaczego na końcu zdecydowanie mu się nie przeciwstawiła? Dlaczego nie wołała o pomoc, tak by Emilia zdążyła jeszcze ocalić ją przed śmiercią?

I co sprawiło, że czuł się tak bardzo poruszony zwykłą sztuką? I to staruszkiem Szekspirem?

Kiedy podniósł wzrok znad książki, zobaczył, że został sam. Nie, była tu także Belle, która podeszła do jednego z francuskich okien, by wyjrzeć na zewnątrz.

Przez chwilę się zawahał.

– Dlaczego tu przyjechałaś?! – zapytał.

Wcale nie zamierzał zadać tak głupiego pytania. Niemal je wykrzyczał w jej stronę.

Odwróciła głowę i zobaczyła, że Jack zbliża się do niej.

– Dlaczego przyjechałaś? – powtórzył już normalnym tonem.

– Czy nie to samo chciałeś wiedzieć pytając: „Jak śmiałaś?" – rzekła. – Wczoraj ci już powiedziałam.

– Dlaczego przyjechałaś, Belle? – nalegał. – Czy miało to coś wspólnego ze mną? Spodziewałaś się, że tu będę? Bałaś się tego? Czy może miałaś taką nadzieję?

Patrzyła mu prosto w oczy, jak to miała w zwyczaju.

– Nic dla mnie nie znaczysz, Jack – odpowiedziała. -Zupełnie nic.

W ciągu kilku tamtych miesięcy, kiedy byli kochankami, nauczyli się walczyć ze sobą, ranić się samymi tylko słowami. Nie zapomniała, jak się to robi. On także.

– Zawsze tak było, czyż nie? – stwierdził. – Stanowiłem dla ciebie źródło utrzymania, abyś mogła spokojnie wspinać się po szczeblach kariery. W zamian dostarczałaś mi przyjemności, tak że przez rok nie musiałem zabiegać o nie u przygodnych kobiet.

– Otóż to – odrzekła nie spuszczając wzroku. – Każde z nas coś z tego miało, Jack.

Poczuł wstyd i złość, jak zawsze przy tego rodzaju wymianie ciosów. Dlaczego musiał ją tak ranić? Czy zawsze rani się tych, którzy są nam najbliżsi?

Ale przecież już jej nie kochał. I to od dawna.

– Kochałaś go? – To pytanie zawisło między nimi. Natychmiast pożałował, że je zadał. Przez moment miał wrażenie, że Belle mu nie odpowie.

– Naturalnie, że tak – odparła. – I to bardzo. Dokładnie to samo powiedział wczoraj o swych uczuciach do Juliany.

– Nie wiedziałem, że chciałaś wyjść za mąż – oświadczył. – Nie przypuszczałem, iż byłabyś skłonna związać się tylko z jednym mężczyzną.

– Przecież to i tak nie miało dla ciebie znaczenia odrzekła. – Nie ożeniłbyś się z utrzymanką, Jack. A ja nie byłam dla ciebie nikim więcej. Te słowa niemal go poraziły.

– Wyszłabyś za mnie? – zapytał. – Gdybym ci to zaproponował?

– To retoryczne pytanie, nieprawdaż? – zauważyła. -Ale nie. Odpowiedź brzmi „nie". Chyba miałeś rację, kiedy mówiłeś, że byłeś dla mnie jedynie źródłem utrzymania. Inaczej nie mogłabym znosić tego wszystkiego aż cały rok. Pogardzałeś mną, moimi aspiracjami i marzeniami.

Zawsze uważał, że była lepsza od niego w tej grze. Może dlatego, że jego łatwiej było zranić niż ją. Nawet teraz. Poczuł się, jakby dostał policzek. To nieprawda. Kochał ją. Była całym jego życiem. I wcale by za niego nie wyszła – nawet gdyby jej to zaproponował. Ale też nigdy podobna myśl nie zaświtała mu w głowie.

– Tak – rzekła. – Kochałam Maurice'a. Dla niego byłam osobą godną szacunku i podziwu. Po tym, co przeżyłam z tobą, była to niezwykła odmiana.

Stawała się coraz lepsza w tej grze. To był dlań drugi policzek. Rok po rozstaniu z Belle, po dwóch latach czy sześciu – nadal tak samo cierpiał. Próbował uleczyć się z tego, szukał pocieszenia w ramionach niezliczonych kurtyzan i kobiet lekkich obyczajów. Teraz jednak znajdę ukojenie w niewinności – pomyślał przypomniawszy sobie Julianę. Jak mógł o niej zapomnieć? Tak, jest przecież Juliana.

– Takim właśnie uczuciem darzę Julianę – rzekł. – Jest dla mnie godna najwyższego szacunku i podziwu.

Oczy Belle – piękne zielone oczy, które widywał jaśniejące miłością i czułością – nagle stały się puste. Z satysfakcją stwierdził, że zrozumiała ukrytą obelgę. Miał nadzieję, że zabolało ją to – choć trochę.

– I z pewnością godna, byś poświęcił jej trochę swojego czasu? – zauważyła. – Chyba powinieneś jej poszukać. Specjalnie tu zostałam. Pracuję, Jack, choć może ty tego nie rozumiesz. Muszę przemyśleć role i poszczególne sceny, które zagram w tej sali. Chcę sprawdzić jej akustykę i wczuć się w atmosferę. Wolałabym zostać sama – jakkolwiek niegrzecznie brzmi taka uwaga wobec ciebie w domu twoich dziadków.

Odwrócił się na pięcie i wyszedł nie spojrzawszy już za siebie.

Isabella nie chciała brać udziału w rodzinnej wyprawie po gałęzie i choinę do przyozdobienia domu. Została wprawdzie uprzejmie zaproszona do Portland House i traktowano ją raczej jak honorowego gościa niż osobę wynajętą do pracy, ale czuła się dość dziwnie w tej sytuacji. To taka duża, zżyta rodzina. Ona była kimś obcym – bez względu na to, jak serdecznie ją przyjmowano. Starała się więc nikomu nie narzucać i trzymała się na uboczu, gdy tylko było to możliwe.

Bardziej, niż mogła się spodziewać, odczuwała niestosowność faktu, że ona, dawna kochanka Jacka, znalazła się w domu jego dziadków. Ale dziewięć lat wydawało jej się wystarczająco długą przerwą – dopóki go znowu nie zobaczyła. Teraz wydało jej się, że tamte wydarzenia miały miejsce wczoraj. Rany się otworzyły.

Kiedy jednak po drugim śniadaniu poszła do dziecinnego pokoju, by zaproponować Marcelowi i Jacqueline ponowny spacer do mostka albo nawet dalej, do wioski, dzieci spojrzały na nią nie rozumiejąc. Marcel się nachmurzył.

– Mieliśmy iść po choinę, maman – powiedział. -Chciałem pójść z moim przyjacielem Davym. Przecież ci o tym mówiłem.

Dzieci oczywiście nie rozumiały, że rodzina może chce być sama i że nie zawsze jest się wśród niej mile widzianym. Ale one były mile widziane – wszak zostały tu zaproszone. Poza tym nie mogła zapominać, że Marcel jest hrabią de Vacheron. Nagle Isabella zdała sobie sprawę, że spotkanie z Jackiem, rozmowy z nim mają na nią fatalny wpływ. Odżyło poczucie niższości, jakie niegdyś jej zaszczepił.