Przeklęta Belle!

Pośliznął się w czasie schodzenia i wylądował na ziemi szybciej i z większym impetem, niż zamierzał. Ale efekt był tego wart. Juliana zakryła dłońmi usta, robiąc krok w jego stronę.

– Nic ci się nie stało?! – zapytała.

Uśmiechnął się niewyraźnie.

– Ależ skąd – skłamał krzywiąc się, gdyż bolało go kolano i otarł sobie rękę. – Zobaczmy, czy jemioła warta była zachodu. – Schylił się i podniósł jedną gałązkę. – Jak sądzisz?

Podeszła jeszcze o krok, niczego się nie domyślając. Ta dziewczyna jest rzeczywiście całkiem niewinna. Albo wychodzi naprzeciw temu, co nieuniknione.

– Myślę, że można to sprawdzić tylko w jeden sposób – rzekł patrząc jej w oczy i powoli unosząc jemiołę nad jej głowę.

Usta dziewczyny, które znalazły się pod jego ustami, były chłodne – podobnie jak jej policzki. Drugą ręką objął ją wpół i przyciągnął do siebie. Była drobna, ciepła i taka przyjemnie kobieca. Może nie będzie trzeba kryć się za drzewami. Przecież w końcu trzyma jej nad głową jemiołę, do świąt pozostał niespełna tydzień i wszyscy wiedzą, że stara się o jej rękę i że ich zaręczyny zostaną ogłoszone w Boże Narodzenie. Brat dziewczyny, nawet jeśli ich zobaczy, na pewno nie uderzy go w twarz rękawicą.

Jack uchylił usta, by ogrzać jej wargi, i musnął je językiem.

Juliana odepchnęła się rękami od jego piersi i zrobiła krok w tył. Przez chwilę, zanim zdążyła się opanować, zobaczył w jej oczach panikę.

Obiecałem sobie, że będę cierpliwy i delikatny – pomyślał opuszczając ramię. Ale jak cierpliwy i delikatny? Miał przeczucie, że przeraziłaby się bardzo i całkiem by zesztywniała, gdyby chciał się z nią kochać w noc poślubną. Chyba że potraktowałaby to jako swój obowiązek. Z pewnością by mu się oddała. Ale musi być cierpliwy. I delikatny.

– Przepraszam cię, Juliano – rzekł. – Nie wiedziałaś, że można się tak całować?

– Ja… eee… chyba coś o tym słyszałam – odparła odwracając głowę. – Nie chciałam… och, przykro mi…

Ale już zbliżał się ktoś, kto ich wybawił z niezręcznej sytuacji. Znów ta poważna córeczka Belle.

– Ach, Jacqueline – powiedział Jack. – Chcesz nam pomóc nieść jemiołę? Właśnie sprawdzaliśmy z panną Beckford, czy się nada. Wiesz, co się robi pod jemiołą?

– Wiem – odrzekła. – W domu zawsze się pod nią całujemy.

– Naprawdę? – Wykrzywił usta w uśmiechu, ciesząc się, że dziewczynka przerwała tę romantyczną scenę, która nie wypadła tak, jak zamierzał. – Wypróbowałem ją na pannie Beckford. Czy mogę ją wypróbować również na tobie?

– Tak – rzekła jak najpoważniej i nadstawiła buzię, podczas gdy on uniósł nad jej głowę gałązkę jemioły.

Chciał cmoknąć ją w policzek, ale Jacqueline nadstawiła usteczka. Ucałował je więc lekko, po czym uśmiechnął się.

– I co? Działa?

– Tak – odrzekła i schyliła się, by wziąć w ręce pęk jemioły. – Ciocia Annę mówi, że niebawem przyjedzie furgon. Ten pan -jej mąż – rozpala ognisko.

Jack podał ramię Julianie.

– Ognisko i gorące napoje – to brzmi niezwykle kusząco, nieprawdaż? – zagadnął.

Zanim jednak wziął Julianę pod rękę i zanim Jacqueline zdążyła się wyprostować, spojrzał w kierunku ogniska i zobaczył Belle stojącą cicho między drzewami i patrzącą na niego, z dłonią przyciśniętą do ust. Natychmiast się odwróciła i pospiesznie podeszła do ogniska. Jack wraz z Juliana i Jacqueline nieco wolniej udał się za nią.

Rozdział dziesiąty

Wokół ogniska panowały gwar i wesołość. Załadowano choinę na furgon i wszyscy stali teraz dokoła strzelających w górę płomieni, pijąc wciąż gorącą czekoladę i ogrzewając dłonie od kubków albo wyciągając je w stronę ogniska. Potem śpiewali kolędy, a służba pakowała puste naczynia do pudeł, ładowała je na tył furgonu, a następnie odjechała do domu. Nagle wszyscy poczuli, że Boże Narodzenie już blisko.

– Jeszcze tylko kilka dni – rzekła tęsknie Kitty.

– Ile to nocy? – dopytywał się Marcel.

Dzieci nie wytrzymały długo w bezruchu. Większość udała się nad jezioro za Davym, najstarszym z nich, by rzucać kamienie w zamarzającą przy brzegu wodę. Stanley, Celia i Freddie poszli za nimi, chcąc się upewnić, że żadne z dzieci nie próbuje stanąć na cienkim lodzie.

Constance i Prudence w towarzystwie mężów ruszyły z powrotem do domu, a Bertrand i Howard poszli zajrzeć do domku na przystani, zabierając ze sobą Rosę i Julianę.

Jack podszedł do Isabelli.

– Chodźmy – rzekł krótko. A potem, na wypadek gdyby ktoś ich słyszał, dodał: – Nie miałabyś ochoty na spacer brzegiem jeziora, zanim trzeba będzie wracać? Jest tam bardzo malowniczo.

Od półgodziny stali po dwóch stronach ogniska, rozmawiając z tymi, którzy byli najbliżej. Starali się nie patrzeć na siebie. Ale między nimi wytworzyło się napięcie. Załatwmy to przed powrotem do domu – pomyślał Jack. Isabella była najwyraźniej tego samego zdania.

– Dziękuję. – Przyjęła podane jej ramię. – To bardzo miło z twojej strony.

Ruszyli w milczeniu ścieżką wzdłuż jeziora. Nie opodal były drzewa, które choć pozbawione liści, mogły ich zasłonić przed wzrokiem zgromadzonych przy ognisku.

– Widziałem wyraz twojej twarzy – odezwał się wreszcie, zaskoczony nutą tłumionej wściekłości w swym głosie – mimo że stałaś w oddali. Zbliża, się Boże Narodzenie, Belle, a ja trzymałem jemiołę. Na miłość boską, mężczyźni pod jemiołą całują nawet swoje babki. I niemowlęta.

Jeszcze bardziej się zezłościł, kiedy nic nie odpowiedziała.

– Pocałowałem siedmioletnie dziecko pod jemiołą -rzekł – a twój wzrok i milczenie sprawiają, że czuję się, jakbym popełnił jakieś przestępstwo. Nie podoba mi się to. Dobry Boże, mam tego dość. Juliana też tam była. Ją pocałowałem dużo śmielej.

– Nie wątpię – odrzekła sztywno.

– I nie podoba mi się, że muszę tłumaczyć się z tego, co robię z kobietą, która za tydzień będzie oficjalnie moją narzeczoną.

Odwróciła się do niego.

– Nie chciałam tego – odparła. – Przyjechałam tu z dziećmi na uprzejme zaproszenie księżnej, by spędzić Boże Narodzenie z jej rodziną. Zamierzałam odpocząć. Przykro mi, że to wszystko psujesz.

– Nieprawda! – Chwycił Isabellę za rękę i pociągnął ją za drzewo. Stanął bardzo blisko niej, opierając się dłonią o pień. – Przyjechałaś z mojego powodu. Przyjechałaś, ponieważ wiedziałaś, że tu będę. Przyjechałaś, by mi pokazać, do czego doszłaś bez mojej pomocy. Pochwalić się swą pozycją towarzyską, sławą, dziećmi ze świetnego i prawowitego małżeństwa. Chciałaś mi udowodnić to, co dawałaś mi do zrozumienia każdego dnia dziesięć lat temu: że potrzebne ci były tylko moje pieniądze.

Stała z głową przyciśniętą do drzewa.

– W zamian dużo ci dałam – odparła.

– O tak! – Oparł się drugą ręką o pień, tuż obok jej głowy. – Oddawałaś mi się, Belle, kiedy tylko miałem na to ochotę. Zresztą byłaś w tym najlepsza, jeśli chcesz wiedzieć.

– Dałam ci coś więcej – rzekła. – Albo raczej ty sobie to wziąłeś. Odebrałeś mi poczucie godności i całą pewność siebie, Jack. Sprawiłeś, że czułam się nikim. Ale pozwalałam ci na to. Zapracowałam więc na każdego pensa, jakiego mi dałeś.

Poczuł się straszliwie zraniony. I wściekły. Przecież ją kochał. A ona go zdradziła.

– Więc przyjechałaś, by mi pokazać, że myliłem się co do ciebie – powiedział. – Dlatego tu jesteś. Przyznaj się, Belle.

Popatrzyła na niego badawczo.

– Skoro tak uważasz – rzekła wreszcie. – Tak, pewnie masz rację.

– Cóż, więc udało ci się – odparł. – Jesteś zadowolona?

– To było tak dawno temu – powiedziała. – Dziewięć lat. Chyba przywiodła mnie tu ciekawość. Poświęciłam ci cały rok życia. Mam z tego czasu parę miłych wspomnień. Może nawet więcej tych dobrych niż złych. Czasami nie mogłam sobie przypomnieć, jak wyglądasz. Chciałam cię znowu zobaczyć. Chciałam… może chciałam ci wybaczyć.

Myślę, że tak naprawdę nie chciałeś mnie skrzywdzić. A jeśli robiłeś to świadomie, nie udało ci się. Patrzył na nią.

– Ty chciałaś mi wybaczyć? – zapytał. – Po tym, co mi zrobiłaś, Belle? Po tych wszystkich przygodach z mężczyznami, którzy przychodzili do ciebie za kulisy, gdy już byłaś moją ko… moją kobietą? I ty chcesz mi coś wybaczać?

Zamknęła oczy.

– Nie mówmy już o tym – odparła. – To głupie z mojej strony, że tu przyjechałam. Głupsze, niż myślałam wtedy, kiedy zdecydowałam się przyjąć zaproszenie księżnej. Minęło już tyle lat, Jack, a i wtedy nie łączyło nas nic poważnego. To był układ. Właściwie nie wiem, dlaczego wszystko się tak dziwnie ułożyło w ostatnich dniach. To nie ma sensu.

– Być może – odrzekł chrapliwym głosem. – Jest tylko jeden sposób, by naprawić to, co się stało, Belle.

Uniosła powieki, by spojrzeć mu w oczy, i gdy dostrzegła, co w nich jest, wolno potrząsnęła głową.

– Nie – powiedziała. – Nie, Jack. Mam teraz dzieci, za które jestem odpowiedzialna, a ty powinieneś się starać o rękę Juliany.

– To nie ma nic wspólnego z dziećmi czy Juliana! -wykrzyknął. – Chodzi o wspomnienia i nasze dawne uczucia. – Był już tak blisko, że prawie jej dotykał. Zamknął oczy. – Chodzi o mnie i o ciebie, Belle… Może to ciekawość…? Jaka jesteś teraz? Jaki ja jestem? Masz rację. To były dobre czasy. Nadal moglibyśmy być razem. Może udałoby się nam zapomnieć tamto gorzkie rozstanie, jeżeli…

Belle uniosła ku niemu usta i nie pozwoliła mu dokończyć. Przywarł do niej całym ciałem, tak że musiała o-przeć się o pień drzewa. Poczuła jego udo napierające na jej kolana. Na nowo niecierpliwie poznawali dłońmi swe ciała, a ich gwałtowne usta złączyły się w chciwym, namiętnym pocałunku. Poczuł, że ogarnął ją podobny ogień, jaki trawił jego. Trwało to minutę, może dwie.

A potem zastygli bez ruchu i stali przytuleni do siebie, z ustami na ustach, z zamkniętymi oczami, upajając się chwilą, która jeszcze trwała. Jack z wolna odchylił głowę i spojrzał jej w oczy. Były martwe.

– Wybacz mi – rzekł miękko.

– Dobre stare czasy nie wrócą, Jack – powiedziała. -Było w nich za dużo bólu. I tyle lat już minęło. To ja cię przepraszam. Przepraszam, że tu przyjechałam. Nie przypuszczałam, iż coś takiego może się znowu zdarzyć.

Ale zdarzyło się. Wciąż rozpaczliwie ją kochał i pragnął jej. I ciągle miał to dziwne uczucie, że jest nieosiągalna. Żył z nią przez rok, miał ją tyle razy. Opiekował się nią, szalał z zazdrości i wściekłości. Obrażał ją, chcąc zadać jej ból, poniżyć, by potem wynieść na nieznane wyżyny. Jego kochanka – a jednak tak samo niedostępna jak słońce i gwiazdy.

– Przepraszam – powtórzył. – Przepraszam za tę zuchwałość. Wybacz mi, Belle. – Odsunął się od niej i odwrócił. – Ale nie musisz się bać o Jacqueline. Traktuję ją jak siostrzenicę albo… córkę. Jeśli mi kiedykolwiek wierzyłaś, uwierz mi i teraz.

– Wierzę ci – powiedziała bezbarwnym głosem. -Naprawdę, Jack. Czy chcesz, bym wróciła do Londynu? Wymyślę jakiś pretekst i jutro wyjadę, jeśli sobie tego życzysz. Nie powinnam była tu przyjeżdżać. To wszystko moja wina.

– Belle – rzekł – jesteśmy dorosłymi ludźmi i powinniśmy zachowywać się w racjonalny, cywilizowany sposób. Zostań. Moi dziadkowie bardzo się cieszą, że tu jesteś. Podobnie zresztą jak wszyscy pozostali. A twoje dzieci powinny spędzić święta w odpowiednim gronie. – Znowu odwrócił się do niej. Ciągle stała oparta o drzewo. W jej oczach zobaczył udrękę. – Lepiej wróćmy do innych. Nie przyjęła ramienia, które jej podał, i szła obok niego.

– Ach, miałem z tobą jeszcze o czymś porozmawiać -rzekł. – Chodzi o naukę gry na skrzypcach. Podobno powiedziałaś, że się nad tym zastanowisz, ale Jacqueline nie wie, czy to znaczy „tak", „nie" czy „może".

– Myślę, że to znaczy „tak" – odparła ze znużeniem. – Chciałam uchronić ją przed takim życiem, jakie ja wiodłam, Jack. Chciałam, by była normalną dziewczyną: w odpowiednim czasie wyszła za mąż i zamieszkała z mężem i dziećmi w jakimś przytulnym domu.

– Może tak będzie – odrzekł. – Na razie to jeszcze dziecko, które lubi grać na skrzypcach.

– Słyszałeś, jak gra. Zeszłego wieczora wyczułam w twoim głosie, że wiesz, o co chodzi. Ona pójdzie w moje ślady. Jej talent zaprowadzi ją tam, gdzie ja zaszłam.

– Było aż tak źle? – zapytał. – Nie musiałaś tego robić, Belle. Mogłaś zostać ze mną. Albo uwić sobie przytulne gniazdko z Vacheronem. Ale ty chciałaś czegoś więcej. Ona także dokona wyboru.

– Nie rozumiesz tego, prawda? – zauważyła. – Nigdy nie rozumiałeś. Ja nie miałam wcale wyboru. Coś zmuszało mnie, bym podążała za swymi marzeniami, coś pchało mnie naprzód. Zawsze chciałam grać, zawsze chciałam to robić jak najlepiej. Ale też pragnęłam innych rzeczy. Miłości, namiętności i… Och, jakie to ma znaczenie? Ale nie mogłam mieć wszystkiego. Jestem kobietą, a jeśli kobieta nie poświęci się wyłącznie małżeństwu i macierzyństwu, uważa się ją za dziwaczkę albo… kurtyzanę.

Dlaczego dziesięć lat temu tak z nim nie rozmawiała? Dlaczego nagle miał wrażenie, że jej w ogóle nie znał?