Alex przeczesał palcami włosy, ale cofnął rękę, kiedy dotknął tyłu głowy.

– Przez ciebie, Jack, mam guza jak jajo – powiedział. – I opuchniętą szczękę, co będę musiał w jakiś sposób wytłumaczyć. Dobry Boże, kiedy ostatnio się biliśmy? Tym razem nie miałem nawet tej satysfakcji, że mogłem ci oddać. Zawsze za powód do chwały uważałem to, że już w pierwszej minucie udawało mi się rozkwasić ci nos.

– I zawsze boleśnie obijałeś sobie knykcie – odciął się Jack. – Zagramy w bilard, skoro już się tu pofatygowaliśmy?

– Jeśli zniesiesz porażkę… – rzekł Alex potrząsając głową, jakby chciał się uwolnić od jakichś myśli, a zaraz potem wykrzywił usta z bólu. – Czy mi się wydaje, czy ostatnio byłem od ciebie lepszy w tej grze?

Jack wybrał kij i pomyślał o Julianie. I o Belle. Poczuł, że robi mu się dziwnie słabo.

Całą noc padał gęsty śnieg i nie przestał delikatnie sypać jeszcze następnego ranka. Lekki puch pokrył ziemię, sprawiając, że trawniki, rabaty kwiatowe, ścieżki i droga zamieniły się w jeden biały dywan. Duże czapy śniegu leżały także na gałęziach drzew.

– Czyż to nie najpiękniejsza świąteczna sceneria, jaką kiedykolwiek widzieliście? – zauważyła Constance splótłszy palce z palcami Sama, kiedy przyłączyli się do reszty rodziny zgromadzonej w salonie na śniadaniu. – Czy mogłoby być śliczniej?

Nikt nie podjął rozmowy.

Perry, Martin i Freddie mieli spędzić przedpołudnie w sali balowej na próbie wybranych scen z Isabellą. Parę innych osób z podnieceniem wyglądało przez okno.

– Świeży, puszysty śnieg – odezwał się Stanley – jest najlepszy do lepienia bałwana.

– I robienia śnieżek – dodał Jack.

– Zresztą i tak nie mamy żadnego wyboru – powiedział Zeb. – Oboje z Hortense, schodząc na dół, zajrzeliśmy do pokoju dziecinnego, by sprawdzić, czy któreś z maluchów już się obudziło. Powiedz im, Hortense.

– Wszystkie co do jednego aż piszczą z uciechy -rzekła. – No, może oprócz Jacqueline. I wszystkie podskakują niecierpliwie, domagając się, by natychmiast -jeśli nie szybciej – zabrać je na dwór. Zeb musiał jak zwykle zagrozić im klapsem… choć nigdy jeszcze nie spełnił swej groźby, prawda, kochanie?… by zgodziły się najpierw zjeść śniadanie.

– A przedtem jeszcze się ubrać – dodał jej mąż.

Tak więc niespełna godzinę później wszystkie dzieci bez wyjątku wybiegły z domu, a za nimi podążyła zaskakująco liczna grupka dorosłych.

– Obecność dzieci w domu – powiedział Jack do Juliany – jest oczywiście doskonałym pretekstem dla dorosłych. Sami mogą się wtedy zachowywać jak dzieci, gdy tylko zobaczą coś tak kuszącego jak świeży śnieg.

Zaczęli zabawę od radosnej bitwy na śnieżki, podczas której dorośli wystawiali się na cel, mrucząc i krzywiąc się, kiedy dosięgła ich jakaś śnieżna kula. Dzieci natomiast, uszczęśliwione celnym uderzeniem, piszczały z zachwytu i popychając się, uciekały w strachu przed odwetem dorosłych. Potem wszyscy podzielili się na cztery grupy, by lepić bałwany. Zespół, który ulepi największego – ogłosił Alex – w nagrodę będzie mógł się tym chwalić przez całe Boże Narodzenie.

Jackowi, Julianie, Stanleyowi i Celii przydzielono jako pomocników Marcela, Jacqueline, Davy'ego i Roberta. Jacqueline i Davy zabrali się do dzieła ze stanowczym zamiarem zdobycia nagrody. Roberta najbardziej bawiło zakopywanie się w śniegu. Natomiast Marcel ani na chwilę nie przestawał mówić.

To przemiły dzieciak – pomyślał Jack, dobrodusznie przysłuchując się paplaninie malca. Przypomniał sobie, że Belle nie chciała, by zbliżał się do jej dzieci. Ale wczoraj wszystko sobie wyjaśnili i od tej chwili odnosili się do siebie nader poprawnie. Tylko że ostatniej nocy znowu mu się śniła – przypomniał sobie nagle. Leżała w łóżku obok niego, wsparta na łokciu, z głową opartą na dłoni, a jej złociste włosy rozsypały się na jego ramionach i łaskotały go. Śmiała się i śmiała radośnie, dopóki nie uniósł ręki, nie przyciągnął jej głowy do siebie i nie złączył swych ust z jej ustami. Wtedy umilkła. Ale to mu się tylko śniło. Obudził się i poczuł bolesną pustkę.

Tak ją zapamiętał z ich pierwszych dni. Prawie już zapomniał, że dużo się śmiali, zazwyczaj z absurdalnych historyjek, które zawsze miał w zanadrzu. Później śmiali się już coraz rzadziej.

– Potem weszliśmy na wielki statek – ciągnął Marcel – i wszyscy się pochorowali, bo bardzo kołysało. Ale ja nie chorowałem. Opiekowałem się mamą i Jacąuie, ponieważ jestem głową rodziny. Tak mówi mama. Mój tata nie żyje. Podoba mi się, że jestem głową rodziny, ale czasami wolałbym, żeby tata był z nami. Często brał mnie na barana. Pamiętam to. I mówił po francusku.

Ich drużyna wygrała zawody dzięki temu, że Davy, siedząc na ramionach Stanleya, dolepił bałwanowi jajowatą głowę.

– No, dobrze, Davy – zwrócił się do niego ojciec -możesz chwalić się tym w pokoju dziecinnym, dopóki inne dzieciaki nie zaczną rzucać w ciebie butelkami z mlekiem, a w salonie – dopóki ktoś nie wyleje na mnie herbaty. Mam tylko nadzieję, że ta herbata zdąży ostygnąć.

Robert wyczołgał się ze swojego igloo i z radością powitał wiadomość, że został jednym ze zwycięzców.

Przyszedł czas, by wracać do domu. Wszyscy mieli już czerwone nosy i zgrabiałe palce. Rękawiczki, szaliki i palta były całe w śniegu.

Marcel dreptał obok Jacka i Juliany.

– Jeślibyś chciał, mógłbyś mnie wziąć na barana. Jack przystanął i spojrzał na niego. W głosie malca wyczuł tęsknotę. Chyba bardzo brakuje mu ojca. Musiał mieć zaledwie trzy lata, kiedy umarł Vacheron, a mimo to go pamiętał. I to dziecko prosi go teraz, by wziął je na barana – tak jak to robił ojciec? Jack poczuł dziwny uścisk serca. Schylił się, podniósł chłopca i posadził go sobie na ramionach.

Marcel mówił przez całą drogę do domu. A z kolei Jacqueline, jak zauważył Jack, szła cicho obok.

Był lekko wzruszony. I także skonsternowany. Miał nadzieję, że Belle nie wyjrzy przez okno i nie zobaczy ich. Co prawda, szła z nimi również Juliana, którą dzieci poznały jeszcze w pokoju dziecinnym, ale Jack miał wrażenie, że Marcel i Jacqueline lgnęły raczej do niego.

Ale nie to było najgorsze. Kiedy wrócili do domu, Jack postawił Marcela na ziemi, a malec pomknął za grupką innych dzieci, które pod przewodem Ruby szły na górę, skuszone obietnicą gorącego mleka. Ktoś tymczasem pociągnął Jacka za połę płaszcza. Jacqueline patrzyła na niego wielkimi oczami, w których kryła się prośba.

– Mogę pójść do pokoju muzycznego? – szepnęła. Dobry Boże!

– Spytałaś o to mamę?

– Mama powiedziała, że będę brała lekcje – odparła. -I obiecała, że kupi mi nowe skrzypce. Mogłabym tam iść i pograć? Proszę…

Nigdzie w pobliżu nie było widać ani Belle, ani Per-ry'ego, Martina czy Freddiego. Pewnie próba się jeszcze nie skończyła.

– Ominą cię gorące napoje – powiedział. – Czy nie byłoby lepiej poczekać i zapytać mamę o pozwolenie?

Lecz dziewczynka potrząsnęła głową, a jej oczy nagle napełniły się łzami.

– Proszę, niech mnie pan tam zaprowadzi. Dobrze? Jak mógł jej odmówić. To spokojne, poważne dziecko owinęło go sobie wokół palca. Podał jej rękę.

– Dobrze, ale nie na długo – odparł. – Myślę, że to nic złego.

Jacqueline uśmiechnęła się do niego, a on odniósł wrażenie, że już na zawsze stał się jej niewolnikiem.

Rozdział dwunasty

Jacqueline oczywiście zapomniała o Jacku, gdy tylko weszli do pokoju muzycznego. Jack spodziewał się tego. Dziewczynka ostrożnie wyjęła skrzypce z jednego z futerałów i musnęła dłonią ich błyszczące drewno, lekko przeciągając palcem po strunach. Jack podszedł do fortepianu i usiadł na stołeczku. Mała spoglądała na instrument ze skupieniem i czułością, tak jakby patrzyła na ulubioną lalkę.

A potem uniosła skrzypce, oparła je o podbródek, wzięła smyczek i zaczęła grać. Przez następne pół godziny Jack miał wrażenie, że patrzy na jakiegoś wygłodniałego biedaka, który ma przed sobą niezliczone ilości jedzenia i bardzo mało czasu. Dziewczynka grała trochę za szybko i prawie nie robiła przerw między jednym utworem a drugim. Wyglądało to tak, jakby się bała, że już nigdy potem nie będzie mogła wziąć skrzypiec do ręki.

Jack pozwolił jej grać i stopniowo przestał się martwić, że Belle ich tu zastanie. Stracił też poczucie czasu. Jacqueline musiała się jeszcze wiele nauczyć, a jednak Jack pomyślał, że jej nauczyciel będzie mógł nauczyć się od niej równie dużo. A może nawet więcej.

Czuł się onieśmielony w obliczu takiego młodego, nie ukształtowanego talentu. Jednocześnie ogarnęła go czułość, gdy patrzył, jak ten wielki talent emanuje z takiej małej, szczuplutkiej istoty.

Wreszcie przestała grać i westchnęła z zadowoleniem, a potem otworzyła oczy i spojrzała na niego. Opuściła skrzypce.

– Dziękuję panu – rzekła.

– Cała przyjemność po moje stronie, Jacqueline. Uśmiechnął się do niej.

– Czy pan też gra? – zapytała.

– Tak, ale na fortepianie – odrzekł. – Gdybym był dziewczynką, pewnie zachęcano by mnie, abym grał więcej i więcej ćwiczył. Mówiono, że jestem uzdolniony w tym kierunku. Ale byłem chłopcem i nie mogłem cały dzień grać na pianinie.

Jacqueline odłożyła skrzypce na fortepian, tak jak poprzednim razem, i usiadła obok Jacka na stołku.

– Gdyby pan naprawdę odczuwał potrzebę grania, nieważne byłoby, co mówią inni.

No, tak. Potrzebę, nie chęć. Jak to brzmi w ustach dziecka…

– Masz rację, oczywiście – odrzekł.

– Uczyłam się grać na fortepianie – powiedziała – ale nie sprawiało mi to przyjemności. Cały czas musiałam myśleć o palcach: który palec dotyka którego klawisza. Nie czułam wtedy muzyki. Tylko ją słyszałam.

Więc zapomina o palcach podczas gry na skrzypcach?

– Co chciałabyś robić, kiedy będziesz dorosła? – zapytał. – Chcesz grać na skrzypcach dla innych ludzi? Czy wystarczyłoby ci granie tylko dla siebie i swojej rodziny?

Zastanawiała się przez chwilę.

– Mama zabrała mnie kiedyś na koncert – rzekła. – To było jeszcze we Francji. Występował skrzypek, który grał bardzo dobrze. To ktoś sławny, chociaż nie pamiętam jego nazwiska. Kiedy skończył, wszyscy długo klaskali. Ale mnie się nie podobało. Wiedział, że gra dobrze, i grał po to, by ludzie go widzieli i słyszeli, i mówili, jaki jest dobry. Pragnął być ważniejszy niż sama muzyka. – Zamyślona zmarszczyła brwi. – Chciałabym pokazać wszystkim, jak powinno się grać muzykę. Ale oczywiście nie potrafię. Nie umiem dobrze grać.

Och, biedna Belle – pomyślał Jack. Spełnią się jej najgorsze obawy. Dziecko da się porwać potrzebie tworzenia piękna i dążenia do doskonałości. Nigdy nie zadowoli się muzyką, jaką są w stanie grać zwykli śmiertelnicy.

Czy z Belle było inaczej? – zastanowił się. Czy teraz, kiedy słuchał Jacqueline, pojął to, czego nie zrozumiał wcześniej, gdy był z Belle? Tak niewiele o niej wiedział, chociaż żył z nią przez rok?

Uniósł palcem podbródek Jacqueline.

– Dziecko, grasz bardzo dobrze – powiedział. – Już teraz grasz dla samej muzyki, nie dla aplauzu. Odprowadzić cię do dziecinnego pokoju?

Dziewczynka przeniosła spojrzenie z twarzy Jacka na skrzypce.

– Będę mogła tu wrócić? – zapytała. – Przyprowadzi mnie pan tutaj znowu?

– Dobrze, jutro – obiecał. – Chyba że twoja mama wyraźnie tego zabroni. Przyjdziemy tu o takiej porze, kiedy nikt nie korzysta z pokoju.

– Dziękuję panu – rzekła i wstała, by włożyć skrzypce do futerału.

Jack podał jej rękę, a ona ją ujęła. Opuścili pokój i w milczeniu weszli na schody. Udało nam się, nikt nas nie przyłapał – pomyślał Jack.

Ale gdy tylko dotarli do pokoju dziecinnego, drzwi się otworzyły i stanęła w nich Isabella.

Westchnęła.

– Już miałam zacząć akcję poszukiwawczą – powiedziała patrząc na Jacqueline. – Gdzie byłaś?

– Kiedy wróciliśmy do domu, zaprosiłem Jacqueline do pokoju muzycznego – odezwał się Jack. – Poprosiłem, by coś mi zagrała.

– To moja wina, mamo – rzekła Jacqueline. – To ja poprosiłam pana, by mnie tam zabrał. Błagałam go.

Ależ z nas żałosna para konspiratorów – pomyślał Jack z rozbawieniem, które starał się ukryć. Ale Belle je wyczuła. Zobaczył to w jej oczach, mimo że nie zmieniła wyrazu twarzy. Zawsze łatwo było z jej oczu wyczytać uczucia.

Nagle Jack uświadomił sobie, że oboje z Jacqueline wciąż trzymają się za ręce.

– Cóż – rzekła Isabella i Jack zorientował się, że nie jest zagniewana – tylko pamiętaj, Jacqueline, żebyś pana nie zamęczała.

– To była przyjemność i zaszczyt słuchać, jak ona gra – powiedział Jack.

Jacqueline wślizgnęła się do pokoju dziecinnego i zamknęła za sobą drzwi. Jack i Isabella patrzyli na siebie niepewnie.

– Jak wypadła próba? – zapytał.

– Peregrine jest dobry w roli Shylocka – odparła. -Freddie nauczył się swej kwestii na pamięć, ale był zdenerwowany i odzywał się w niewłaściwych momentach. Ale wszystko przyjdzie z czasem.