– Jacka trudno zapomnieć – rzekła. – Czasami nawet myślę, że jest zbyt przystojny.

Nie, nie zapomniałam Jacka – pomyślała Isabella. Nie zapomniałaby go na pewno, nawet gdyby po tej okropnej kłótni już nigdy w życiu nie miała go zobaczyć.

Jack po zakończeniu próby nie znalazł Juliany i już nie widział jej przed obiadem. Po południu przyszli Rosę i Bertrand Fitzgeraldowie, prawdopodobnie chcąc odwiedzić Ruby, Freddiego i swego siostrzeńca Roberta. Na pewno spędzili obowiązkowe dwadzieścia minut w pokoju dziecinnym.

– Chodź, Julie – powiedział Howard do siostry, którą odnalazł w bibliotece pochyloną nad książką. – Fitz i Rosę są w pokoju dziecinnym. Podsunąłem Freddiemu pomysł, by posłać kogoś na plebanię i zaprosić ich do nas. Muszą się tam u siebie straszliwie nudzić. – Uśmiechnął się niewyraźnie. – My też moglibyśmy zajrzeć do dzieci.

Juliana zmarszczyła czoło.

– Od kiedy tak bardzo lubisz dzieci? – zapytała.

– Nie bądź złośliwa – odrzekł zabierając jej książkę, nie pomyślawszy o tym, by włożyć zakładkę. – Zamierzam znowu zabrać Rosę na przechadzkę, a ty i Fitz jesteście mi potrzebni jako przyzwoitki.

– Ale ja nie mogę iść – zaprotestowała. – Jack chciał pójść ze mną na spacer, gdy tylko skończy się próba.

– Julie – powiedział Howard, ujmując jej nadgarstek i ciągnąc ją, by wstała – próba będzie trwała parę godzin, tak jak przed południem. Zdążymy wrócić dużo wcześniej i jeszcze będziecie mieli z Frazerem czas na to wasze gruchanie. A przy okazji – jesteście już ze sobą po imieniu? Widzę, że robicie postępy. No, chodź. Zrób to dla mnie. Tylko pół godzinki.

Juliana równocześnie miała ochotę i iść, i zostać. Była z siebie zadowolona tego dnia. Ich romans się rozwijał, a ona czuła się swobodniej w towarzystwie Jacka. Była pewna, że do świąt zdąży się w nim zakochać. A jednak perspektywa spędzenia pół godziny z Rosę i Fitzem była kusząca. Podobał jej się wczorajszy spacer i ta krótka wyprawa nad jezioro. Mogła wtedy naprawdę się odprężyć i zapomnieć o wszystkim. I czuła się szczęśliwa.

– Howardzie, nie chcę, by Rosę cierpiała – rzekła. -Czy nie posuwasz się za daleko w tych podchodach? Może ona nie zdaje sobie sprawy, że to tylko przelotny flirt.

Pociągnął ją w kierunku drzwi.

– Julie – rzekł – mam zamiar pospacerować z nią przez pół godziny, i to w towarzystwie jej brata i własnej siostry. Może wepchnę ją w zaspę śniegu. Może, jeśli zrobię to sprytnie, uda mi się skraść jej całusa, tak by nie wzbudzić podejrzeń Fitza. Nie sądzę, by-z tego powodu już jutro spodziewała się oświadczyn.

Cóż, to tylko pół godziny – pomyślała Juliana. Nie dłużej. Chciała być gotowa, gdy Jack przyjdzie po nią po próbie. Chciała dla niego ładnie wyglądać. Byłoby fatalnie, gdyby go powitała mając czerwony nos i policzki.

Ale Fitz chciał iść na bagna, by zobaczyć, czy któreś z jeziorek zamarzło na tyle, by za dzień lub dwa dało się urządzić na nim ślizgawkę. W stajni, jak powiedział, było kilka pudeł wypełnionych po brzegi łyżwami. A potem obaj panowie musieli sprawdzić przy brzegu lód i zawołali damy, by poślizgały się z nimi. Howardowi udało się pociągnąć za sobą Rosę, kiedy się przewracał, tak że całym ciałem upadła na niego. Fitz jednak nie zauważył szybkiego pocałunku, jaki wymienili, gdyż zajęty był jazdą do tyłu i próbował namówić Julianę, by wzięła go za ręce i podjechała do niego.

Następnie Howard zaproponował, by poszli do mostka i obejrzeli ten słynny widok, który rozciąga się stamtąd na Portland House.

Do tego czasu Juliana prawie zapomniała, że powinna wrócić do domu w ciągu pół godziny, no, najwyżej godziny. Mówiła, słuchała, śmiała się i trzymała kurczowo ramienia Fitza, ponieważ jej buty miały zbyt śliskie podeszwy, by mogła iść swobodnie po śniegu. Bawiła się tak dobrze, że nie chciała przyjąć do wiadomości, iż pół godziny już minęło. Poza tym, jak słusznie zauważył Howard, próba na pewno się przedłuży.

Do domu prowadziły dwie drogi, obie jednak zasypał śnieg. Ale Fitz i Rosę dobrze je znali. Howard zasugerował więc, by się rozdzielili: on i Rosę poszliby jedną drogą, a Fitz i Julie – drugą. W ten sposób sprawdzą, która trasa jest krótsza.

Juliana przez chwilę się zastanawiała, czy powinna się na to zgodzić. Ale Fitz nic nie powiedział, choć musiał wiedzieć, że Howard chce przez parę minut zostać sam na sam z Rosę. Jestem głupia – pomyślała. Rosę jest bez wątpienia na tyle dorosła, by nie wiązać jakichkolwiek nadziei z nieszkodliwym flirtem.

Rozdzielili się więc i Juliana zauważyła, że śmieje się i rozmawia z Fitzem tak samo jak przedtem i zamiast iść z nim pod ramię, daje się trzymać za rękę, a jej palce są splecione z jego palcami.

Szybko stracili z oczu Rosę i Howarda, którzy zniknęli za drzewami, i musieli teraz zwolnić, ponieważ brnęli przez zaspy sięgające im prawie po kolana. Zabawnie było czuć śnieg wpadający do butów.

Wtedy Fitz uścisnął dłoń Juliany i zmusił ją, by się zatrzymała. Dziewczyna spojrzała na niego ze zdziwieniem, gdy odwrócił ją i przyciągnął do siebie. Bez słowa ją pocałował, rozchyliwszy usta. Usta Juliany mimowolnie także się rozchyliły i Fitz musnął językiem jej język.

Chwilę potem patrzył już we wzburzoną twarz dziewczyny i śmiał się wesoło.

– To było za wczoraj – rzekł. – Nie miałem odwagi, by zaciągnąć cię pod jemiołę.

Poważnie spojrzała mu w oczy.

Nagle się zawstydził i oparł głowę o jej ramię.

– Nie powinienem był tego robić, prawda?

– Tak – szepnęła.

Natychmiast uwolnił ją ze swych objęć i ruszyli w dalszą drogę. Nie odzywali się już do siebie i nie śmiali. Ale nadal szli ze splecionymi dłońmi.

Rozdział trzynasty

Do wigilii Bożego Narodzenia pozostał tylko dzień. Spadło jeszcze trochę śniegu, wystarczająco dużo, by pokryć powstałe już zaspy białym puchem. Nadal było zimno, ale przyjemnie rześko, jak zgodnie stwierdzili goście Portland House, zwłaszcza gdy się okazało, że lód na najmniejszym z jeziorek zamarzł i można się po nim ślizgać. Taką opinię wydali doświadczeni zwiadowcy -Fitz, Perry i Stanley – choć dwaj ostatni zaznaczyli, że może na wszelki wypadek należałoby omijać środek jeziorka.

Jazda na łyżwach była w Portland House rzadką, lecz bardzo lubianą rozrywką. I jak powiedział Jack – łyżew było tyle, że starczyłoby dla wszystkich i jeszcze sporo by pozostało. Żaden lękliwy członek rodziny czy gość nie mógł się więc wymówić brakiem łyżew od udziału w zabawie. A na dodatek były one we wszystkich rozmiarach.

– Na szczęście mam inne, i to całkiem niepodważalne usprawiedliwienie – rzekła Lisa poklepując znacząco swój okrągły brzuszek. – Gdy raz próbowałam nauczyć się jazdy na łyżwach, więcej razy leżałam na lodzie, niż się ślizgałam.

– A Zeb oznajmił, że w tym roku pod żadnym pozorem nie wyjdę na ślizgawkę – powiedziała Hortense z westchnieniem. – Mówiłam, że nigdy w życiu nie przewróciłam się na lodzie, ale on odgrywa pana i władcę. Naprawdę chciałabym, aby zmieniono słowa przysięgi małżeńskiej i żeby to mąż obiecywał posłuszeństwo żonie. Byłoby to znacznie sensowniejsze.

– Ale mniej sprawiedliwe, moja droga – rzekła jej cioteczna babka Emily. – Kobiety mają swoje sposoby, by osiągnąć to, co chcą. Mężczyźni nie znają takich sztuczek. Więc przyrzekamy im posłuszeństwo, dając im w ten sposób poczucie władzy.

– A więc dlaczego nie będę jeździć na łyżwach? -zapytała Hortense.

– Możesz pomagać dzieciom przy wiązaniu łyżew, kochanie – rzekł jej mąż. – Albo dorzucać drew do ogniska i grzać się przy nim, podczas gdy nam będą marznąć nosy i palce u rąk i nóg.

– Nie mogę się już doczekać tych popołudniowych atrakcji – odparła Hortense przewracając oczami.

Musieli z tym wszystkim czekać aż do popołudnia. Choć księżna lubiła, gdy jej rodzina i goście dobrze się bawili, to jednak sama chciała organizować im rozrywki. Atrakcją miały być.dla nich koncert wigilijny i przedstawienie w pierwszy dzień świąt – najważniejsze zatem stały się teraz próby i ćwiczenia przed występem. Rano odbyły się próby wszystkich scen. Pokój muzyczny również był zajęty cały ranek. Poprzedniego dnia bowiem jej wysokość zauważyła, że właściwie nikt w nim nie ćwiczy, nazajutrz więc wyznaczyła swym muzykom godziny prób, nie licząc się z tym, czy komuś to odpowiada, czy nie.

Po południu jednak można było pojeździć na łyżwach. Na ślizgawkę wybierały się wszystkie dzieci, a także spora grupa dorosłych. Z plebanii przyszli Rosę i Bertrand Fitzgeraldowie. Ognisko i gorąca czekolada okazały się tak dobrym pomysłem podczas zbierania choiny, że postanowiono jedno i drugie powtórzyć.

Wyruszyli więc jak zwykle dużą i wesołą gromadą. Freddie i Bertrand dźwigali razem wielkie pudło z łyżwami. Zeb przerwał bitwę na śnieżki, krzycząc groźnie na dzieci, w tym na swoje bliźnięta, i ostrzegając je, że jeśli dotrą nad jeziorko mokre od śniegu, będą suszyć ubrania przy ognisku i tylko przyglądać się jeżdżącym na łyżwach.

Tak więc pochód posuwał się raczej dostojnie.

Jack szedł pod rękę z Juliana. Zaczął ją zabawiać opowieściami o Londynie, wybierając te, które nadawały się dla uszu młodej damy. Dziewczyna niewiele mówiła tego popołudnia, ale Jackowi nie przeszkadzało, że ciężar rozmowy spoczywa na nim. Przynajmniej mógł zająć czymś myśli.

Powinienem spędzać z nią więcej czasu – stwierdził. Choć często z nią przebywał, ciągle wydawało mu się, że ją zaniedbuje. Może było tak dlatego, że wciąż myślał o Belle i o tym, co zdarzyło się między nimi dziewięć lat temu. Zeszłej nocy znowu mu się śniła. Oparłszy dłonie na biodrach, z błyszczącymi oczami, pytała go pełnym pogardy głosem, czy uważa, że on jeden jest w stanie ją zaspokoić. I znowu poczuł na policzkach łzy upokorzenia, gdy wyciągnął do niej ręce i prosił, by przestała. Nie miał przecież doświadczenia – powiedział – oprócz tego, które zdobył przy niej. Co takiego robi źle? Co mógłby dla niej uczynić? Czy jest coś, co mógłby jej dać?

Dzięki Bogu, we śnie nie wszystko było tak jak w rzeczywistości – myślał teraz, jednocześnie rozmawiając z Juliana. Wtedy bez słowa wybiegł z domu.

– Byłaś z bratem, Fitzem i Rosę, kiedy sprawdzali lód i orzekli, że można na nim jeździć? – zapytał.

– Tak – odparła Juliana. – Oczywiście nie mieliśmy łyżew, ale pod nogami lód wydawał się dość gruby. Pokryty był jednak sporą warstwą śniegu.

– Śnieg został zmieciony ze ślizgawki na dzisiejsze popołudnie – rzekł i spojrzał na brata Juliany, który szedł przed nimi, trzymając pod rękę Rosę. – Chyba kroi się jakiś romans, a może tylko flirt – powiedział krzywiąc się. – Byłaś z nimi w charakterze przyzwoitki, Juliano? Jego siostra i twój brat? To musiało być deprymujące… dla nich.

– Wszystko było jak najbardziej niewinne – odparła szybko. – Nie zostali sami ani na chwilę. A Howard jest dżentelmenem. On… on by jej nie narażał na kompromitację.

Policzki Juliany zaróżowiły się od mrozu. Jack nie wiedział, czy nie zarumieniła się także z zakłopotania. Nakrył ręką jej dłoń.

– Nie mam co do tego żadnych wątpliwości – rzekł. -Tylko tak się z tobą droczę, Juliano. Gdyby Howard miał niecne zamiary, na pewno nie prosiłby ciebie i Fitza o towarzystwo. A prosił, jak rozumiem?

– Tak – odrzekła. – I przykro mi, że wróciliśmy tak późno. Ale Fitz… p-pan Fitzgerald chciał pójść nad jeziorko, potem Howard zaproponował, byśmy przespacerowali się do mostka, a zaspy były głębokie i nie mogliśmy iść szybko. Byłam przerażona, kiedy się zorientowałam, ile czasu nam to zajęło.

Już wczoraj bardzo go za to przepraszała. Jack nie miał jej za złe, że zniknęła. Przynajmniej mógł dojść do siebie po pierwszej próbie z Belle.

Nad jeziorko przybyli niemal ostatni. Kiedy tam doszli, kilkoro dzieci już grzebało w pudle z łyżwami. Ruby z energią, jakiej nie powstydziłaby się sama księżna, próbowała zaprowadzić porządek w tym chaosie, każąc wszystkim ustawić się w rzędzie, tak by mogła dobrać każdemu odpowiednią parę.

Te dzieci, które dostały już łyżwy, wołały mamy, by pomogły im przywiązać je do butów. Mamy natychmiast spieszyły na wezwanie. Davy, który pierwszy stanął na niedawno zamiecionym lodzie, próbował wzlecieć do nieba i od razu wylądował na pupie. Jego młodsi kuzyni, nie znający litości, wprost pokładali się ze śmiechu. Jednak zaraz potem spotkał ich podobny los i już nie było im wcale tak wesoło.

– Jutro wszystkich będą bolały ręce i nogi – zauważył Jack, gdy już dostał od Ruby parę łyżew i przymierzał je do bucików Juliany. – Idealne. Ale masz małą stopę! Pomogę ci je przywiązać.

Oczywiście kiedy to robił, mógł przy okazji obejrzeć sobie jej szczupłe, zgrabne kostki, a nawet ich dotknąć -co zrobił niespiesznie i z pełnym uznaniem. Czegoś podobnego można by się spodziewać po rozpustnym dżentelmenie i Jack miał pełną tego świadomość. A jednak zrobił to zupełnie beznamiętnie. Była to dla niego przyjemność estetyczna, pozbawiona wszakże doznań erotycznych.