– To brzmi bosko – odparł Jack.

Nagle poczuł, że ktoś trącił go w bok, spojrzał więc w dół i zobaczył Jacqueline drepczącą ze spuszczoną głową.

– Jacqueline. – Dotknął czubka jej głowy. – Twój brat jest już bezpieczny, moja mała. Tylko trochę przemarzł. Ale wkrótce się rozgrzeje.

Zaskoczył go smutek, który zauważył w jej oczach, gdy na niego spojrzała.

– Bałam się, że umrze – powiedziała. – Mama nazywa go naszym promyczkiem i tak jest naprawdę. Tak się bałam, że umrze. A potem się przestraszyłam, że panu też coś się stanie. Nie chciałam, aby pan umarł.

Zaszlochała rozpaczliwie.

– Chodź, Jacqueline. – Annę podeszła do niej z drugiej strony i przemówiła ciepło: – Weź mnie za rękę, kochanie. Pójdziemy do mamy i Marcela, gdy tylko wrócimy do domu. To bardzo dzielny chłopczyk, ten wasz promyczek.

Jack przystanął. Pochylił się i wziął Jacqueline na ręce. Dziewczynka objęła go za szyję i przytuliła się, a gdy szedł, schowała twarz w kołnierzu jego płaszcza.

– Nie dałbym mu zginąć – szepnął jej do ucha. – Nie było prawdziwego niebezpieczeństwa, tylko to okropne zimno.

Zrobiło mu się cieplej, mimo że nadal miał wilgotne spodnie, pończochy i buty. Zrobiło mu się cieplej, kiedy ją przytulił.

Rozdział czternasty

Marcel po powrocie do domu wcale nie chciał położyć się do łóżka i spać. Prosił, by przebrano go w suche ubranie i pozwolono mu się bawić. Ale bardzo przemarzł i Isabella widziała, że stawał się coraz senniejszy, kiedy tak siedział w wannie, a ona polewała go gorącą wodą.

– Nie mogłybyśmy mieć odważniejszego mężczyzny w rodzinie – rzekła uśmiechając się do niego.

Zaczęła już odczuwać efekty szoku, jaki przeżyła.

– To nic takiego, maman – odparł ziewając szeroko. -Kenneth jest jeszcze malutki i nie wiedział, że źle robi. Nie dostanie w pupę, prawda?

– O, nie – odrzekła. – Jego rodzice są szczęśliwi, że jest cały i zdrowy.

Mały Marcel. Sam był niewiele starszy od Kennetha. Miał zaledwie pięć lat. Maurice byłby z niego dumny.

Marcel protestował trochę, kiedy go wytarła i przebrała, ale usiadł na brzegu łóżeczka i ziewając oznajmił, że może położy się na chwilę i spróbuje zasnąć, by sprawić przyjemność maman. Wypił gorące mleko, które przysłała księżna, skrzywił się, gdyż miało dziwny smak – Isabella domyśliła się, że był w nim jakiś środek – i natychmiast się położył.

Lecz Annę wpadła do pokoju, zanim zdążył zasnąć. Za nią przybiegł Alex.

– Nie śpisz jeszcze, Marcel? – zapytała Annę nachylając się nad nim i ściskając go serdecznie, gdy tylko zauważyła, że chłopiec nie śpi. – Jesteś bardzo, bardzo dzielny. Uratowałeś naszego synka i zawsze cię będę za to kochać.

– To nic takiego, ciociu Annę – odrzekł Marcel rozkosznie zaspany.

– Ależ to wielka rzecz – stanowczo powiedziała Annę. – Teraz musisz się przespać, a później wszyscy będą chcieli cię uściskać, ty nasz bohaterze.

– To dopiero perspektywa. – Alex uśmiechnął się i wyciągnął do chłopca prawą dłoń. – Całusy zostawmy paniom. Chciałbym uścisnąć ci rękę, Marcel, i powiedzieć, że to był akt niezwykłej odwagi.

Marcel podał mu rączkę – wyglądał, jakby za chwilę miał pęknąć z dumy.

– Dziękuję, że ocaliłeś życie mojemu synkowi – dodał Alex. – To najlepszy prezent, jaki mógłbym dostać na Boże Narodzenie, i nigdy go nie zapomnę.

Nie zostali dłużej. Annę, wzruszona do łez, uścisnęła Isabellę i wyszli.

Marcel zasnął w ciągu kilku minut, głaskany przez matkę po główce. Isabella siedziała potem jeszcze chwilę, patrząc na niego i próbując odpędzić od siebie wspomnienie pękającego lodu i Marcela wpadającego do wody. I tej strasznej, niemal wiecznie trwającej chwili, gdy Jack podczołgał się do niego i w ostatnim momencie go wyciągnął.

Jack! Widziała, jak załamał się pod nim lód. Widziała, jak zniknął pod wodą. Cząstką siebie widziała i słyszała, że został wyciągnięty i doprowadzony do ogniska. Lecz całkowicie owładnął nią instynkt macierzyński. Cała jej uwaga skoncentrowana była na synku.

Nawet Jacqueline przestała dla niej istnieć. Poczuła wstyd, uświadomiwszy sobie, że gdy zdarzył się ten wypadek, zapomniała o córce. A Jacqueline nie była oczywiście dzieckiem, które domagałoby się uwagi.

Marcel na pewno będzie spał kilka godzin. Isabella pochyliła się, by pocałować go w czoło, a potem wstała.

Odnalazła Jacqueline w sypialni, którą dzieliła z trzema innymi dziewczynkami. Siedziała ze skrzyżowanymi nogami na łóżku, ściskając poduszkę. Isabella usiadła przy niej i objęła córeczkę ramieniem.

– Śpi teraz w cieple – rzekła. – Pewnie bardzo się przestraszyłaś, cherie, tak jak ja.

– Tak, mamusiu – odparła dziewczynka.

– A mnie przy tobie nie było. Zajęłam się Marcelem, by jak najszybciej rozgrzać go i zabrać do domu – powiedział Isabella. – Przepraszam, Jacqueline.

– Nie ma za co, mamo – odrzekła. – Wiem, że gdyby chodziło o mnie, zrobiłabyś to samo. Marcel jest bardzo dzielny. Wszyscy to mówią.

– Tak, to prawda – potwierdziła Isabella. – To szczęście, że go mamy, czyż nie?

– Tak – rzekła Jacqueline. – Jest naszym promyczkiem.

Isabella uśmiechnęła się i uścisnęła córkę. Często nazywała tak Marcela. A Jacqueline – duszą rodziny.

– Wróciłaś do domu z innymi dziećmi? – zapytała.

– Pan Frazer mnie przyniósł – odpowiedziała dziewczynka. – Wziął mnie na ręce, a ja objęłam go za szyję. Przytulił mnie, bo było mi smutno.

Isabelli zrobiło się słabo. Jack! Uratował jej synka, a potem pocieszał jeszcze jej córkę!

– Nie przespałabyś się trochę? – zaproponowała. – Na pewno dobrze by ci to zrobiło.

– Miałam zamiar poczytać Catherine – rzekła Jacqueline. – Lubię to robić, mamo, a ona lubi słuchać.

– No, dobrze. – Isabella jeszcze raz ją uścisnęła i pocałowała. – Wobec tego zobaczymy się później. Wiesz, że kocham cię tak mocno jak Marcela?

– Tak, mamusiu – poważnie odparła córka. – Wiem. A więc – pomyślała Isabella chwilę później, zamykając za sobą drzwi dziecinnego pokoju – zostało mi jeszcze tylko jedno do zrobienia. Uratował Marcelowi życie, ryzykując swoje własne. Wzięła głęboki oddech. Wielkie nieba, mógł przecież zginąć. Zajęta Marcelem odwróciła się doń plecami, jakby jego życie nic dla niej nie znaczyło. Nie poświęciła mu ani chwili uwagi.

Mógł zginąć za Marcela. Za jej synka. Zadrżała i zmusiła się, by zejść po schodach.

Jack leżał na łóżku, splótłszy dłonie pod głową. Wbił pięty w materac, a stopy ustawił prosto, tak że palce u nóg unosiły nieco kołdrę, tworząc z niej mały namiot. Rozsunął nogi, by powiększyć namiot. Potem ziewnął, mając nadzieję, że robi to ze zmęczenia, podczas gdy w rzeczywistości był to efekt nudy.

Na stoliku obok łóżka stała do połowy opróżniona szklanka mleka – na co mu przyszło! Co prawda mleko było wzmocnione odrobiną brandy i przez to trochę smaczniejsze, ale podejrzewał, że jeszcze coś tam dodano. Czuł jakiś gorzki smak i był pewien, że się nie myli, zwłaszcza że babka przyznała, iż sama je przyrządziła.

Nie chciał być traktowany jak dziecko tylko dlatego, że uważano go za bohatera. Wellington nie był bardziej entuzjastycznie witany po powrocie spod Waterloo niż ja po powrocie ze ślizgawki – pomyślał. Skrzywił się na samo wspomnienie. Matka dostała waporów i trzeba było ją ratować. Co by zrobiła bez swej jedynej pociechy i podpory? – zawodziła w kierunku złoconego sufitu, gdy tylko zaczęła odzyskiwać przytomność. Z upodobaniem powtarzała, że popadłaby w biedę i skończyła w przytułku, gdyby jej syn był tak niefrasobliwy i umarł przed nią. W rzeczywistości miała spory majątek i własny imponujących rozmiarów dom w Londynie. No, i w razie czego byli jeszcze Hortie i Zeb.

Jack ziewnął, aż zatrzeszczało mu w szczęce. A więc leżał sobie, otoczony nimbem bohatera. Zapędzono go do łóżka i nie śmiał wstawać z niego aż do obiadu. Dziadek pohukiwał, babka działała, a matka chlipała. Posłusznie więc powlókł się do swego pokoju.

Przez krótką chwilę żałował, że nie spędza świąt z Reggiem i jego ślicznotkami. Gdyby tam pojechał, też byłby teraz w łóżku, ale na pewno by się nie nudził.

Wreszcie zrobiło mu się cieplej. Kąpiel była boska -nikt by nie przypuszczał, że rajem może być dla kogoś wanna z gorącą wodą, a nie kwieciste łąki z aniołami grającymi na harfach. Musiał też przyznać, że uczucie to potęgują niezliczone warstwy koców, którymi przykryła go babka i które przygniatały go teraz. Może nawet poczuł się trochę śpiący? Czas szybciej by minął, gdyby udało mu się zdrzemnąć godzinę albo dłużej.

Obudził się jednak natychmiast, gdy usłyszał pukanie do drzwi – pewnie ktoś przyniósł węgiel, by dołożyć do kominka, albo chciał położyć dłoń na jego rozpalonym czole. Ktokolwiek to był, nie wszedł, lecz zapukał jeszcze raz.

– Proszę! – zawołał i odwrócił głowę, by spojrzeć, kto to.

Otworzyła po cichu drzwi, weszła do środka, zamknęła je za sobą i zatrzymała się niepewnie.

– Powiedziano mi, że śpisz – rzekła. – Więc odparłam, że porozmawiam z tobą później. Ale szłam do swojego pokoju i pomyślałam sobie…

– Belle – powiedział – wyglądasz, jakbyś za chwilę miała zemdleć.

Pospiesznie przemierzyła pokój i stanęła obok łóżka, patrząc na niego.

– Muszę ci podziękować – rzekła. – Mógł zginąć. Mógłby być teraz martwy i zimny. – Zaczerpnęła powietrza, próbując się opanować. – Zawsze będę twoją dłużniczką.

– To brzmi nader obiecująco – zażartował.

Lecz jej twarz była blada, a oczy – smutne. I nawet nie skarciła go za te niepoważne słowa.

– Belle. – Wyciągnął do niej dłoń, a ona ujęła ją i przytuliła do swego policzka.

– Jack. – Zamknęła oczy. – Zwykłe „dziękuję" nie wystarczy, by wyrazić moją wdzięczność. Mogłeś stracić życie. Niewiele brakowało.

– Nonsens – odparł. – To bajorko jest dość płytkie, Belle. Musiałbym się bardzo starać, by w nim utonąć. To była tylko zimna kąpiel. Nic poważniejszego.

– Jack – rzekła nie otwierając oczu – nie pomniejszaj tego, co zrobiłeś. Mogłeś zginąć za mojego syna.

Odwróciła nieco twarz, by ucałować wierzch jego dłoni.

– Belle – usłyszał własne słowa – podejdź do drzwi i przekręć klucz.

Na pewno się nie zgodzi i odejdzie. I będzie po wszystkim. Na szczęście. Nie potrzeba mu czegoś takiego. I jej też.

Puściła jego rękę i cicho przeszła przez pokój, by zamknąć drzwi na klucz – i te wiodące na korytarz, i te do garderoby. A potem podeszła do łóżka i spojrzała na niego łagodnie i bez sprzeciwu.

Wielkie nieba! Nagle zdał sobie sprawę, że gotowa była spłacić dług, o jakim mówiła, i to w sposób, jaki on określił.

– Nie to miałem na myśli – rzekł wyciągając dłonie i obejmując ją w pasie. Przeniósł ją nad sobą i położył po drugiej stronie łóżka. Następnie przykrył kocem, by nie zmarzła. Trzymał rękę pod głową Belle i obejmując jej ramiona, odwrócił ją do siebie. Między nimi piętrzyła się wielka góra koców.

Delikatnie pocałował Belle w usta, policzki i oczy.

– Nie to miałem na myśli, Belle – powtórzył szeptem. – Nigdy bym cię do tego nie zmuszał. I nigdy tego nie robiłem. Zawsze było to zgodne z twoją wolą, prawda? Nigdy nie robiłaś tego dla pieniędzy?

Żałował, że zadał to pytanie. Odpowiedź mogła go zabić.

– Nigdy nie działo się to wbrew moim chęciom. -Patrzyła mu prosto w oczy w ten swój zwykły sposób. Objęła go w pasie poprzez warstwę koców. – Przecież wiesz, że tak było. Och, wiesz, że nie dla pieniędzy.

A więc dlaczego? Ale nie wypowiedział głośno tego pytania. Wszystko jedno – wcale nie chciał wiedzieć.

Leżeli tak wygodnie, w cieple, i patrzyli na siebie. Mógłbym od razu zasnąć – pomyślał Jack z pewnym zdziwieniem. To, że Belle spoczywała w jego łóżku, tym razem go nie podniecało. Było w tym jednak coś bardziej uwodzicielskiego i niebezpiecznego. Ale nie chciał myśleć o niebezpieczeństwie. Nie teraz. Chciał korzystać z tego przedziwnego daru losu i nie zastanawiać się nad nim, by nie uronić nic z jego czaru.

– Belle? – Przesunął dłonią od jej czoła po tył głowy, gładząc jedwabiste złote włosy. Nie chciał o to pytać. Ale musiał sięgnąć do przeszłości. Chciał to zrozumieć, by móc dalej żyć i zostawić za sobą ten ból, który mu towarzyszył przez dziewięć lat.

– Co?

– Dlaczego to zrobiłaś? – zapytał. – Musiałaś wiedzieć, że będę żałował tego, co powiedziałem, i że będę potrzebował twego przebaczenia. Musiałaś wiedzieć, jaki to był dla mnie cios, gdy po powrocie nie zastałem cię w domu, a tyle rzeczy wymagało wyjaśnienia. Dlaczego ode mnie odeszłaś?

Przez chwilę myślał, że Belle nie odpowie. Ale wreszcie się odezwała.

– Był na to najwyższy czas, Jack – rzekła. – Wszystko, co dobre, skończyło się. Zacząłeś mnie niszczyć. By jeszcze uratować poczucie godności i wiarę w siebie, musiałam odejść. Nie mogłam tak po prostu z tobą zerwać. Nie miałabym dość siły na to. Musiałam wyjechać tam, gdzie byś mnie nie znalazł i skąd nie mogłabym do ciebie wrócić.