Och, Jack! Nóż wbił się głębiej. Dlaczego musiała wrócić po lunchu do sali balowej? Dlaczego tego popołudnia nie zajęła się dziećmi? Oczywiście wiedziała dlaczego. Czuła się przygnębiona po tym, jak księżna poprosiła ją, by zgodziła się na udział Jacqueline w wieczornym koncercie. Isabella podejrzewała, że to był pomysł Jacka. Widziała, co się dzieje z jej córką – najpierw pragnienie dążenia do perfekcji, potem chęć zaprezentowania swego talentu publiczności.
– A jesteś szczęśliwa? – zapytała cicho. Nie chciała znać odpowiedzi. Jaka by była – nie chciała jej znać.
– Howardowi bardzo podoba się Rosę Fitzgerald -rzekła szybko Juliana. – Chodziliśmy razem na spacery, ja z Fitzem… z panem Bertrandem Fitzgeraldem… by Howard mógł spędzić trochę czasu z Rosę. Polubiłam Fitza. Dobrze się przy nim czuję. Śmieję się bez skrępowania i nie muszę myśleć o tym, co mam powiedzieć. Jest taki… niegroźny. Ale dwa dni temu pocałował mnie przy mostku, bo jak powiedział, nie udało mu się pocałować mnie pod jemiołą. To nic nie znaczy… Zupełnie nic… A poza tym on musi pracować na życie, choć jest szlachetnie urodzony. Pracuje jako zarządca majątku. Papa nigdy by… To nic takiego, prawda, Isabello? Jestem głupia. Chciałabym mieć trochę twojego doświadczenia i pewności siebie!
Och, nie! Wielkie nieba, tylko nie to!
– Nawet osoba o wielkim doświadczeniu życiowym nie mogłaby ci odpowiedzieć na to pytanie, Juliano – odparła. – Ty sama musisz to zrobić. Przykro mi.
A jednak desperacko pragnęła dać jej radę. Chciała powiedzieć: nie wychodź za niego! Tylko jeśli kochasz go całym sercem. A nawet wtedy nie. Nie wychodź za Jacka. Nie za niego. Błagam! Tak jakby mógł ożenić się z nią, gdyby nie poślubił Juliany! Z kobietą, którą niegdyś kochał – niegdyś… Z kobietą, która była jego kochanką.
Co za straszliwa ironia losu, że Juliana wybrała właśnie ją na powierniczkę.
– Musisz rozważyć wszystko i zrobić to, co uważasz za najlepsze – rzekła. – To brzmi głupio i nie jest żadną odpowiedzią. Ale nie mogę ci powiedzieć nic innego, Juliano.
Dziewczyna uśmiechnęła się blado.
– Właściwie nie potrzebuję odpowiedzi – odparła. -Sprawa jest już postanowiona. Powiedziałam „tak" i Jack poszedł porozmawiać z papą. Chyba miałaś rację: w chwili gdy zapada decyzja dotycząca twej przyszłości, panika jest naturalnym uczuciem. Czułaś kiedyś coś takiego?
– Mhm – odrzekła Isabella.
– Ale twoje małżeństwo było szczęśliwe?
– Tak.
Było szczęśliwe. Lubiła i szanowała Maurice'a, a on ją uwielbiał. Kiedy zdobył się na coś tak niewiarygodnego i zaproponował jej małżeństwo, przysięgła sobie, iż uczyni go szczęśliwym. I udało jej się to. Choć po ślubie nie zrezygnowała z kariery – zresztą za namową Maurice'a -przekonała się w ciągu tych lat, że w życiu liczą się tylko ludzie. Maurice, Jacqueline, Marcel byli jej najdrożsi. I Jack, o którym nie mogła zapomnieć.
– Tak, byliśmy szczęśliwym małżeństwem. Bo zależało mi na tym. Bo postanowiłam sobie, że tak będzie. Wiele rzeczy zdarza się w życiu bez twojego udziału, jak na przykład miłość. Znacznie więcej jednak można wypracować. Możesz w dużym stopniu kształtować swoje życie, zamiast zdać się na łaskę losu. Lecz nie zamierzam głosić ci kazań.
Ale Juliana uśmiechała się.
– Jesteś naprawdę bardzo mądra – rzekła. – Wiedziałam o tym. To, co powiedziałaś, przemawia do mnie: twoje małżeństwo było szczęśliwe, bo zależało ci na tym i zabiegałaś o to. Dzięki tobie poczułam się lepiej. Ja też będę szczęśliwa. I uczynię Jacka szczęśliwym.
Nóż w jej sercu znowu się obrócił.
– Szkoda tylko, że nie wiem, czy już teraz jest szczęśliwy – powiedziała Juliana. – Jak myślisz? Czy jako postronny obserwator dostrzegasz to?
– To dżentelmen – odparła Isabella. – Będzie dla ciebie dobry, Juliano.
– Tak. – Uśmiechnęła się. – Wiem o tym. Dziękuję, że mnie wysłuchałaś i udzieliłaś mi rady. Chciałabym kiedyś ci się odwzajemnić, jak przystało na przyjaciółkę. Ale ty jesteś taka… taka spokojna i opanowana. Jestem pewna, że nie masz żadnych problemów.
– Tak sądzisz? – zdziwiła się Isabella.
– Przepraszam – rzekła Juliana. – Straciłaś męża. Musi ci być ciężko bez niego. Ale masz dzieci, urodę, talent aktorski i sławę. Nie mogę się już doczekać jutrzejszego wieczora, by zobaczyć cię na scenie.
– Inni też dobrze grają – odparła Isabella, czując się już pewniej i kierując w stronę drzwi. – Perry jest cudownie przewrotnym Shylockiem, a Alex denerwująco władczym Petruchiem. Otello Jacka to smutny, umęczony człowiek. A Freddie w roli Gracjana – zaśmiała się – jest niespokojnym duchem i przeważnie odzywa się w zaskakujących momentach. Annę próbuje narzucić Emilii swój sposób myślenia i świetnie jej to wychodzi. Jutrzejszy wieczór zapowiada się zabawnie.
Część jutrzejszego wieczora.
Zaśmiała się sztucznie, wychodząc z sali balowej. Juliana podążyła za nią.
Rozdział szesnasty
Fortepian i inne instrumenty zostały wysunięte na środek pokoju muzycznego, a wokół nich półkoliście ustawiono puste krzesła.
– Tak jak na koncercie w Mayfair w szczycie sezonu
– mruknął Charles Lynwood do żony.
Martin miał być mistrzem ceremonii. – Przedtem był zdania, że to całkiem zbędna rola, ale teraz stwierdziła księżna najwyraźniej szykuje wielką galę. Nagle pożałował, iż nie przygotował sobie zapowiedzi. Kaszlnął nerwowo i spojrzał na program, który trzymał w ręku.
Książę był jak zwykle mrukliwy. Księżna wyglądała i zachowywała się jak królowa. Wszyscy pozostali byli potulni jak owieczki, ponieważ niemal każdy miał wystąpić na koncercie.
– Zawsze uważałam, że to nie w porządku – szepnęła Prue do męża. – Babcia i dziadek nigdy nie biorą udziału w koncertach czy przedstawieniach teatralnych, ale reszta nie ma w tej kwestii żadnego wyboru. Powinniśmy się zbuntować, nie sądzisz?
– Byłem tego zdania, kiedy tylko ożeniłem się z tobą
– stwierdził. – A jednak na dzisiejszy wieczór przygotowałem barytonowe solo. Moi bracia przez miesiąc śmialiby się ze mnie, gdyby o tym wiedzieli. Jeśli im powiesz, to cię uduszę. Twoja babka ma w sobie coś niesamowitego. Ale jeszcze dokładnie nie wiem, na czym to polega.
Trójka dzieci, która miała wystąpić podczas koncertu, bała się i siedziała z szeroko otwartymi oczami na brzeżkach krzeseł. Davy i Meggie otrzymali przywilej uczestniczenia w rodzinnym koncercie tylko dlatego, że ukończyli dziesięć lat – mieli w duecie zagrać na fortepianie. Siedmioletnią Jacqueline księżna osobiście poprosiła o zagranie na skrzypcach.
Inne dzieci także były obecne, z wyjątkiem Kennetha, który spał w pokoju dziecinnym. Księżna zarządziła, że taka atrakcja nie może ich ominąć, a poza tym było Boże Narodzenie, a to przecież rodzinne święto.
Jack usiadł obok Juliany, a ona wzięła go za rękę. Ich ślub miał się odbyć na wiosnę w kościele Świętego Jerzego przy Hanover Square w Londynie. Wicehrabia Holyoke uznał za stosowne, by jego córka przed ślubem została wprowadzona do towarzystwa i przedstawiona królowej. Pobiorą się w maju. Za pięć miesięcy. Jack miał więc jeszcze dużo czasu, by przyzwyczaić się do zmian, które zajdą w jego życiu.
To ta piękna istota ma zmienić jego życie. Ubrana była w różową suknię, przy której ślicznie wyglądały zaróżowione policzki. Jej mała, drobna dłoń spoczywała na jego ramieniu. Ze zdziwieniem przyjął wiadomość, że Juliana ma dziewiętnaście lat. Musiał zmienić swój stosunek do niej. Nie była wcale dziewczynką ze szkolnej ławy. Była kobietą.
Wszyscy oczywiście wiedzieli, że tego dnia się oświadczył i został przyjęty i że poczyniono ustalenia dotyczące ślubu i małżeństwa. Wszyscy też wiedzieli, iż jutro zostaną ogłoszone ich zaręczyny – podczas balu, jak zdecydowano. Wprawdzie już tydzień wcześniej zaaranżowano to małżeństwo, lecz oficjalnie rodzina dowiedziała się o tym dopiero teraz. Oczywiście nikt tego nie komentował. Jutrzejsze zaręczyny miały być niespodzianką.
– Denerwujesz się?
Jack nakrył ręką jej małą dłoń.
– Serce bije mi tak mocno, że chyba zaraz wyskoczy z piersi – odparła.
– Znam to uczucie. – Uśmiechnął się. Zerknął na Jacqueline, która siedziała milcząca i blada obok Belle. Choć wyraźnie zdenerwowana, nie drżała, lecz wyglądała, jakby była w transie. Czy żałowała swej decyzji? A może zrobił jej krzywdę proponując, by w tak młodym wieku wystąpiła przed publicznością? Wyglądała nawet ładnie w niebieskiej odświętnej sukience i wielkiej kokardzie w ciemnych włosach. Kiedy dorośnie, będzie pięknością – ze zdziwieniem pomyślał Jack.
Starał się omijać wzrokiem Belle – śliczną w swej prostej białej jedwabnej sukni. Obejmowała ramieniem Marcela, który machał nogami i rozglądał się wokół z zainteresowaniem.
W pewnej chwili babka dostojnie skinęła głową i Martin podniósł się ze swego miejsca – sprawiał wrażenie, jakby miał za mocno zawiązany fular. Prue zaczęła zginać palce. Koncert miał się zacząć od jej solowej gry na harfie.
Wszystko szło gładko. Prudence nie straciła czucia w dłoniach, palce Jacka nie poplątały się podczas gry na fortepianie, głos Juliany nie drżał, kiedy śpiewała z Howardem, a sześciorgu śpiewakom madrygałów udało się nie pomylić swych partii, kukali zatem wesoło i jakimś cudem zdołali jednocześnie dobrnąć do końca.
A potem przyszła kolej na Jacqueline.
Gdzieniegdzie rozległy się zdziwione, pobłażliwe uśmieszki, kiedy dziewczynka oparła skrzypce o podbródek i wzięła w dłoń smyczek. Wyglądała z nimi na jeszcze mniejszą. Potem dały się słyszeć uprzejme „ciii", podczas gdy Jacqueline stała przez chwilę ze wzrokiem utkwionym w podłogę tuż przed sobą.
Jack zdał sobie sprawę, że siedzi pochylony do przodu i nie wiedzieć kiedy puścił dłoń Juliany. Serce biło mu mocno, aż czuł pulsowanie w uszach. No, dalej – mówił w myśli do dziecka – zapomnij, że tu jesteśmy. Pokaż nam, czym jest prawdziwa muzyka.
Dotknęła smyczkiem strun i zamknęła oczy.
Grała Beethovena tak jak tamtego wieczoru, gdy Jack słyszał japo raz pierwszy. Grała z pasją i oddaniem, a całe jej ciało poruszało się w harmonii z pięknymi dźwiękami, jakie wydobywała ze skrzypiec. Jack wiedział, że zapomniała o publiczności. Potem on też zapomniał o wszystkim. Nie było nic poza muzyką i Jacqueline. Poczuł suchość w gardle i swędzenie u nasady nosa – nie chciał przyznać przed samym sobą, że to łzy, nawet gdy zamrugał oczami, próbując je powstrzymać.
Kiedy skończyła grać, na chwilę zapanowała cisza, a potem rozległy się oklaski – znacznie gorętsze, niżby nakazywała uprzejmość – oraz okrzyki zdziwienia i uznania.
Jack nie klaskał. Siedział pochylony do przodu, uśmiechając się do Jacqueline, która wyglądała na przestraszoną. Po chwili oblała się rumieńcem i uważnie odłożyła skrzypce. Kiedy ponownie uniosła głowę, spojrzała na niego i posłała mu jeden ze swych nielicznych uśmiechów. Jack wyciągnął rękę, a gdy dziewczynka do niego podeszła, uścisnął ją mocno.
– Byłaś wspaniała, Jacqueline – powiedział.
– Dziękuję panu. – W jej głosie brzmiało niezwykłe podniecenie. – Dziękuję, że pozwolił mi pan zagrać.
– Jesteś niezwykle utalentowana jak na siedmioletnie dziecko – rzekł.
W pokoju znowu zaległa cisza.
– Ja mam osiem lat – odparła. Nagle jej oczy się rozszerzyły i dziewczynka przykryła rączką usta. – Och, zapomniałam. Miałam tego nie mówić.
Odwróciwszy się, pobiegła na swoje miejsce obok matki.
Martin wstał, jednocześnie zerkając do programu. Lecz zanim zdążył zapowiedzieć następnego wykonawcę, Isabella podniosła się i pospiesznie wyszła z pokoju. Martin uprzejmie zaczekał, aż zamknęły się za nią drzwi.
Jack nie potrafiłby powiedzieć, kto i co potem grał.
„Mam osiem lat. Miałam tego nie mówić". Patrzył nie widzącym wzrokiem na matkę i ciotkę, które śpiewały w duecie – partia sopranu była zbyt wysoka dla jego ciotki. „Mam osiem lat. Miałam tego nie mówić".
– Przepraszam – rzekł po cichu do Juliany, gdy rozległy się oklaski po występie duetu. – Za chwilę wrócę.
W hallu było dwóch lokajów.
– W którą stronę poszła hrabina de Vacheron? – zapytał ich.
– Do sali balowej, sir – odrzekł jeden z nich, wskazując palcem kierunek. – Nie wzięła świecy, sir, mimo że wołałem za nią.
Jack także nie zabrał świecy. Nie słyszał nawet, co powiedział lokaj.
„Mam osiem lat. Miałam tego nie mówić".
Alex poruszył się niespokojnie na krześle.
– Mam wrażenie, że niebawem rozpęta się piekło -mruknął żonie do ucha.
Spojrzała na niego, uniósłszy brwi ze zdziwienia.
– Czyż to nie Perry zauważył, że Jacqueline Gellee jest bardziej podobna do naszej rodziny niż niektóre z naszych własnych dzieci?
– Dlaczego miała mówić, że ma siedem lat, a nie osiem? – szepnęła Annę nic nie rozumiejąc.
– Dlatego że osiem lat i dziewięć miesięcy temu Isabella nie była jeszcze żoną de Vacherona – odparł.
"Gwiazdka" отзывы
Отзывы читателей о книге "Gwiazdka". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Gwiazdka" друзьям в соцсетях.