– Freddiemu czy Robertowi? – zapytał Jack, wykrzywiając usta w uśmiechu. – Podoba mi się twoja nowa fryzura, Ruby.
– Dziękuję ci. Frederick hołduje własnym metodom wychowawczym – rzekła stanowczo, biorąc go pod ramię i odciągając od męża i syna. – Frederick ma wiele obaw, których nie możesz rozumieć, Jack. Jest bardzo wrażliwy. Jack znowu się skrzywił. Wyobraźnia podsunęła mu zabawną i dość niestosowną wizję Ruby i Freddiego w łóżku.
– Chodź i poproś Annę, żeby nalała ci herbaty – rzekła Ruby, prowadząc go w kierunku stolika z zastawą.
– Ach, Annę.
Wzrok Jacka złagodniał, kiedy jego spojrzenie spoczęło na wicehrabinie Merrick, żonie kuzyna Alexa, siedzącej przy stoliku z herbatą – tak jak cztery lata temu, gdy spotkał ją po raz pierwszy. Nadal była śliczna i smukła jak niegdyś, mimo że od tamtego czasu urodziła dwoje dzieci. Podkochiwał się w niej wtedy i próbował ją uwodzić, gdy ona i Alex oddalili się od siebie. Ale Annę nie chciała mieć z nim nic wspólnego. Była jedną z niewielu kobiet, czy to zamężnych, czy też wolnych, które oparły się jego czarowi. Może właśnie dlatego nadal miał do niej słabość.
– Jack. – Uśmiechnęła się do niego. – Napijesz się herbaty? Pamiętam, że mówiłeś kiedyś, iż herbata to nie jest to, co lubisz najbardziej, ale nie masz innego wyboru. Wiesz, że dziadek nie pozwala na nic mocniejszego po południu.
– Annę – rzekł z czułością – a ty wciąż w to wierzysz? Prawda jest taka, że dziadkowi nic nie sprawiłoby większej przyjemności niż kieliszek bordo.
Posłała mu swój uroczy, łagodny uśmiech. Że też ona kocha tego głupiego Alexa i kochała go nawet wtedy, gdy na jakiś czas oddalili się od siebie.
– Annę – rzekł, pochylając się nad nią lekko – ciągle żałuję, że to nie ja zamiast Alexa utknąłem z tobą w tamtej śnieżycy. I ciągle żałuję, że to nie ja musiałem się z tobą ożenić.
– Co za głupoty wygadujesz, Jack! – odparła. – Czy ty nigdy się nie zmienisz? I oczywiście jesteś coraz przystojniejszy.
Podała mu filiżankę.
– To najbardziej zalotna uwaga, jakiej można by się spodziewać po Annę. – Alexander Stewart, wicehrabia Merrick i dziedzic księcia Portland, stanął obok żony, kładąc jej dłoń na ramieniu. – Z tego, co słyszę, w tym roku ty, Jack, zostaniesz wzięty w obroty.
Zaśmiał się ze zbyt wyraźnym rozbawieniem. Jack uśmiechnął się krzywo.
– Czy już wszyscy o tym wiedzą? – zapytał. – Ale gdzie ona jest? A co istotniejsze, kim jest?
– Poszła na górę ze swoją kompanią, jak sądzę -odrzekł Alex. – Zauważyłeś, że nie ma tu z nami babki? Przed chwilą przyjechali. Ale nazwisko tej wybranki to oczywiście wielka tajemnica. Chyba nie przypuszczasz, że babcia, ze swoim wyczuciem dramatyzmu, zdradziłaby komukolwiek ten sekret, zanim sama przedstawi dziewczynę? Póki co, wypij herbatę, Jack. Zrobi ci dobrze na żołądek.
– Biedny Jack – rzekła miękko Annę. – Jeśli to cię pocieszy, to właśnie babcia pomogła nam się zejść wtedy, gdy po ślubie tak głupio rozstaliśmy się na rok. – Podniosła dłoń i położyła ją na ramieniu męża. – Na pewno dokonała dobrego wyboru dla ciebie. A poza tym sam przecież zadecydujesz.
Alex odrzucił głowę w tył i śmiał się, podczas gdy Jack zmarszczył czoło. Droga Annę. Ciągle jeszcze dużo musiała się dowiedzieć o rodzinie, do której weszła.
– Jestem tu już od pięciu minut, a jeszcze nie przywitałem się z dziadkiem. Lepiej podejdę i złożę mu uszanowanie, zanim się na mnie rozsierdzi.
Dwaj mężczyźni spojrzeli na siebie i zachichotali, jakby znowu byli małymi chłopcami.
– Dziadek tylko wygląda na groźnego – rzekła cicho Annę. – Tak naprawdę jest łagodny jak baranek.
Panowie znowu parsknęli śmiechem.
Książę Portland był potężnym, wysokim mężczyzną i swoim zwyczajem siedział z rozstawionymi nogami, opierając na nich duże dłonie. Z fularu wystawała mu nabrzmiała szyja. Oczy osadzone w rumianej twarzy patrzyły srogo na świat spod krzaczastych brwi, które były o ton ciemniejsze od jego siwych włosów. Chrząkanie, sapanie i pomruki, jakie wydawał, nieznajomi mogli wziąć za oznaki niezadowolenia, a nawet gniewu. Tymczasem niezliczone prawnuki, gdy tylko miały sposobność, wspinały się na niego, czochrały mu włosy, rozpinały i zapinały guziki kamizelki, używając sobie na nim do woli, co dowodnie świadczyło, iż wszyscy w rodzinie dobrze wiedzieli, że to jagnię w skórze wilka.
– Cóż, Jack – powiedział, gdy wnuk już się z nim przywitał – więc przyjechałeś. Babcia się trochę niepokoiła. Byłaby bardzo rozczarowana, gdybyś nie przyjął jej zaproszenia. – Świszczący oddech przeszedł w sapnięcie. – A w jej wieku nie wolno się martwić.
Należy dodać – pomyślał Jack – że dziadek był tak samo zakochany w babci, jak ona w nim. Przyszedł mu na myśl portret ich dwojga, wiszący w galerii, namalowany zaraz po ślubie pięćdziesiąt cztery lata temu. Stanowili niezwykle piękną parę. Dziadek wyglądał wtedy tak jak teraz Alex. I pewnie tak jak ja – pomyślał Jack. On i Alex byli do siebie bardzo podobni.
– Czy dobrze zrozumiałem, dziadku? – zapytał. – To, co powiedziałeś, jest dwuznaczne. Czy nie powinienem jej martwić nie przyjeżdżając, czy też krzyżując plany, które ma względem mnie w te święta?
Dziadek spojrzał na niego i chrząknął. W tym momencie podszedł Peregrine Raine, cioteczny wnuk księżnej, i uścisnął serdecznie dłoń Jacka. Chociaż był już cztery lata po ślubie, dopiero niedawno wypełnił najważniejszy obowiązek żonatego mężczyzny, jak by to określiła babcia. W pokoju dziecinnym nie zamieszkał jeszcze jego potomek, ale wyglądało na to, że lada dzień przyjdzie na świat. Lisa, żona Perry'ego, była już w zaawansowanej ciąży, co stanowiło krępujący widok. Uśmiechnęła się do Jacka, który starał się nie spuszczać wzroku z jej twarzy, gdy się witali.
W pokoju zgromadziła się już cała rodzina i Jack w ciągu kolejnych piętnastu minut ukłonił się lub zamienił z każdym kilka słów. Byli tam: Zebediah, wicehrabia Clarkwell, jego szwagier; Stanley Stewart, bratanek dziadka, ze swą żoną Celią; wuj Charles i ciocia Sara Lynwoodowie, rodzice Freddiego; wujeczna babka Emily Raine, siostra babci; Martin, jej nieżonaty syn; Claude, jej drugi syn, i jego żona Fanny, rodzice Prue, Connie i Perry'ego. Przybyli też Prue ze swym mężem, sir Anthonym Woolffordem, i Connie z niedawno poślubionym Samuelem Robertsonem.
Nowych członków rodziny takie zgromadzenie mogło przyprawić o zawrót głowy, gdyż prawdopodobnie nie znali tu nikogo poza babką – pomyślał Jack. Uczenie się imion i ustalanie pokrewieństwa zajmie im dobre kilka dni.
Naraz drzwi salonu się otworzyły i weszła babka, wiodąc kilkoro nieznajomych. Była ich spora grupka, lecz wzrok Jacka wyłuskał z niej tę najważniejszą osobę. Jedyną w tym gronie młodą damę.
Bardzo młoda dama. Przyszło mu na myśl, że zaledwie skończyła szesnaście wiosen. Jednak nie wyglądała nawet na tyle. Ale przecież babcia nie próbowałaby swatać mu aż tak młodego dziewczęcia.
Była przeurocza. Nieduża, ciemnowłosa i niezwykły zgrabna. Tak śliczna, że mogła przemówić do zmysłów każdego mężczyzny i pozbawić go tchu. Ale przecież to jeszcze dziecko – pomyślał wstrząśnięty Jack. Powinna raczej zostać w pokoju dziecinnym. No, może niezupełnie – przyznał – ale prawie.
To ma być ta kobieta – dziewczyna – którą babcia przeznaczyła mu na żonę? Z nią miałby spędzić resztę życia? Z tą właśnie kobietą miałby mieć dzieci?
Jack poczuł nagłą chęć, by znaleźć się tysiąc mil stąd. Pomyślał tęsknie o Reggiem i jego doświadczonych dziewczętach. Pomyślał o dojrzałym, kobiecym ciele lady Finley-Dodd i jej sztuczkach. I znów fular stał się o trzy numery za ciasny.
Perry cicho gwizdnął mu do ucha.
– Ślicznotka, Jack – stwierdził. – Ty szczęściarzu, ależ znalazła ci piękność!
Jack nie odwrócił głowy, by sprawdzić, czy Lisa to słyszała. Słowa Perry'ego świadczyły, że dla niego babka nie wybrała piękności. I tak było naprawdę. Lisa miała dobre serce i wniosła mu duży posag, ale nie można było jej nazwać ładną. Perry jednak darzył ją uczuciem.
Jack starał się zająć czymś myśli. Babka właśnie przedstawiała księciu swą drogą przyjaciółkę, owdowiałą wicehrabinę Holyoke, jej syna i jego żonę, wicehrabiostwo Holyoke, oraz ich dzieci: pana Howarda Beckforda i pannę Julianę Beckford.
Uświadomiwszy to sobie, gwałtownie odwrócił głowę I spojrzał na Perry'ego.
– Dobry Boże – powiedział – to teraz ja wchodzę na scenę, Perry? Dlaczego aż do tej pory nie przyszło mi to do głowy? Kto by pomyślał, że babcia zamierza urządzić jedno z tych swoich amatorskich przedstawień!
Skrzywił się. Babka zawsze wystawiała jakąś sztukę z udziałem rodziny, kiedy zapraszała ich do Portland House. Ostatnio było to cztery lata temu – na pięćdziesiątą rocznicę ślubu jej i dziadka. Musieli przygotować „Ugnij się, by zwyciężyć", mając zaledwie dwa tygodnie na próby. Zagrał w tej sztuce dużą rolę, a jego partnerką była Prue – jakby nie mogli mu znaleźć kogoś innego! Jego własna kuzynka! Nie Annę, na co liczył w skrytości ducha, lecz Prue. Annę partnerowała wtedy Alexowi.
Peregrine parsknął śmiechem. Tylko on jedyny – przypomniał sobie Jack – naprawdę lubił grać. No, może jeszcze Freddie… Dlatego był najlepszym aktorem. Wtedy po przedstawieniu trzy razy oklaskami zmuszono go do wyjścia na scenę.
Ale to nie był dobry moment, by myśleć o atrakcjach bożonarodzeniowego występu. Księżna na czele pochodu sunęła teraz w jego kierunku.
Panna Juliana Beckford wyglądała z bliska jeszcze ładniej. Jej porcelanowa cera była bez skazy. Ciemne rzęsy okalały takież oczy, wielkie i piękne. Ale, Bożeż ty, przecież to jeszcze dziecko. Spodziewał się wręcz, że dziewczyna zwróci się do niego per „wujku", i był niemal zdziwiony, kiedy dygnęła przed nim i zarumieniwszy się uroczo, wyjąkała coś w rodzaju „panie Frazer".
Skłonił się, jak mógł najwytworniej, i pomyślał, czy aby nie popełnił nietaktu składając mniej uniżony ukłon przed mamą i papą dziewczęcia. Nie, będą oczarowani względami, które okazuje ich córce – podobnie jak jego babka.
Dobry Boże, czyżby służący zawiązał mu jakiś magiczny fular, który z minuty na minutę robi się coraz ciaśniejszy? Na dodatek ktoś wypompował całe powietrze z pokoju – pomyślał. Byłby zdziwiony, gdyby któryś z członków rodziny nie gapił się teraz na niego.
Twarz brata dziewczyny wydała mu się jakby znajoma. W tej samej chwili Jack, ze wszystkich sił starając się powstrzymać grymas, przypomniał sobie, że widział go na ostatnim spotkaniu u Reggiego, jeszcze w lecie. To właśnie on sprzątnął mu sprzed nosa aktoreczkę, na którą miał chętkę.
– A więc jesteśmy już w komplecie – oznajmiła księżna zgromadzonym, którzy umilkli posłusznie. Miała dziwny dar; kiedy chciała przemówić, nie musiała robić ani jednego gestu, by natychmiast wokół niej zapadła cisza. -Albo prawie w komplecie. – Spojrzała na księcia, który wstał oczekując dalszych instrukcji, ale zaraz został posadzony z powrotem na fotelu przez Alexa i Stanleya, stojących po obu jego stronach. – Jutro przyjedzie ktoś, kogo nazwiska nie ujawnię, żeby wam zrobić niespodziankę.
Podniósł się szmer niezadowolenia wśród tych, którzy nie znosili niespodzianek i niepewności. Jack nie brał w tym udziału. Nie wiedzieć jak, znalazł się w pobliżu przeznaczonej dla niego panny. Splótł więc ręce z tyłu, przywołał uśmiech na usta i zaczął się do niej zalecać.
Rozdział drugi
Isabella Gellee, hrabina de Vacheron, jechała z Londynu na południe luksusowym, resorowanym powozem, który wysłał po nią książę Portland. Miała własny powóz – wyjaśniła w liście do księżnej, ale jej wysokość odpisała, że książę nalega, by przyjęła jego. A księcia nie można było odwieść od raz powziętego postanowienia.
– Mamo, daleko jeszcze? – zapytała szczupła, ciemnowłosa dziewczynka siedząca naprzeciw niej.
– Niedługo będziemy na miejscu – odrzekła Isabella uśmiechając się ciepło do córeczki, która zwykle grzecznie i cierpliwie znosiła długą podróż. Ludzie często chwalili dziewczynkę za dobre zachowanie. Isabella jednak czasami wolałaby, aby Jacqueline była trochę psotna, bardziej ruchliwa – tak jak inne dzieci.
Usłyszawszy senne pomruki i sapanie, Isabella pochyliła się z uśmiechem. Marcel poruszył główką na jej podołku i oparł się rączkami o nogę matki, szukając wygodniejszej pozycji. Nie obudził się i przestał mruczeć, gdy Isabella położyła delikatnie dłoń na jego jasnych włoskach.
Synek narzekał, płakał, marudził, wiercił się i ziewał przez całą drogę, wypełniając powóz jękami. Niezbyt lubił podróżować. Ale zgodnie ze swoją łagodną naturą zwinął się wreszcie w kłębek i zasnął. Isabella miała nadzieję, że nie obudzi się, zanim dojadą do Portland House. To na pewno już blisko.
Wciąż nie mogła się nadziwić, że udało jej się spełnić wszystkie swe marzenia i ambicje – a nawet osiągnąć więcej. Mówiono – i była to opinia wielu ludzi, wpływowych i znających się na rzeczy – że jest największą aktorką swoich czasów. Wydawało się to przesadą, ale tak właśnie była traktowana. Po powrocie z Francji wiosną tego roku grała w wypełnionych po brzegi salach przed zachwyconą publicznością, która każdego wieczora wstawała z miejsc, klaskając ile sił i wzywając ją raz po raz do ponownego wyjścia na scenę.
"Gwiazdka" отзывы
Отзывы читателей о книге "Gwiazdka". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Gwiazdka" друзьям в соцсетях.