Choć jego scena miała być na końcu i aż go mdliło ze zdenerwowania i strachu, że zrobi z siebie głupca, to jednak tego wieczoru uważnie patrzył i słuchał. Tak go oczarowała śmiała, bystra Porcja, że z miejsca się w niej zakochał. Potem z kolei zaintrygowała go kłótliwa, złośliwa Kasia, że aż miał ochotę samemu ją poskromić. Zamknąłby jej usta pocałunkiem. A kiedy w następnej scenie pojawiła się już ujarzmiona przez Petruchia, od razu zrobiło mu się żal, że tak spokorniała. Lecz zaraz zobaczył jej oczy i zrozumiał, że dostała cenną lekcję. W spojrzeniu Kasi dostrzegł inteligencję, łagodność i rozbawienie. I wiedział, że publiczność także to zauważyła. Kasia wcale nie została poskromiona. Po prostu nauczyła się czegoś. Biedny Petruchio nie wie jeszcze, co go czeka.

Do licha, ona naprawdę jest dobra – pomyślał Jack, gdy naraz głośne oklaski wyrwały go z zamyślenia i uświadomił sobie, że przyszła kolej na niego. Mógł jej pomóc w karierze. Mógł utwierdzać ją w zamiarze zostania aktorką – chociaż nie potrzebowała do tego zachęty – i jednocześnie wspierać uczuciowo. Ale był zbyt młody. I niezbyt mądry. Zmarnował okazję, by na stałe stać się częścią jej życia. A teraz miał zagrać z nią w scenie, w której znowu przypadła mu rola głupca. Otello zabił w szale zazdrości. On, Jack, wprawdzie nie zabił Belle, lecz zniweczył wszystko, co było piękne w jego życiu, i omal nie zniszczył także jej.

Zrobiło mu się zimno na myśl, że podczas tej ostatniej kłótni, po której odeszła od niego, była w ciąży. Nosiła w łonie Jacqueline.

Ta broszka! Dawno temu podarował ją Hortie i zeszłej nocy poszedł do siostry błagając, by mu ją oddała. Obiecując dać jej w zamian coś większego i ładniejszego, gdy tylko wróci do Londynu. Jakimś cudem miała ją ze sobą. Ale Hortie zawsze wozi całą swoją biżuterię – ku niezadowoleniu Zeba i przerażeniu matki. Hortie myślała, że broszka ma być dla Juliany, i zdziwiła się, kiedy tego ranka zobaczyła ją przypiętą do sukienki Jacqueline.

Alex wiedział. Pochwycił spojrzenie Jacka, gdy Jacqueline pokazywała broszkę babce. Nie padło między nimi ani jedno słowo, lecz Alex wszystkiego się domyślił. Annę również, sądząc po pełnym sympatii spojrzeniu, jakie mu rzuciła chwilę później. Kochana Annę!

– Jack! – syknął Claude. – Nie czas teraz myśleć o niebieskich migdałach!

Jack wskoczył na scenę. Nie mógł sobie przypomnieć ani jednej kwestii ze swojej roli. Zaczerpnął w płuca powietrza przesyconego wonią perfum.

Isabella była cudowna. Juliana nie wyobrażała sobie, że patrząc na aktora można się tak zapomnieć i płakać razem z nim. Isabella jako Porcja wzbudziła jej podziw, a jako Kasia rozbawiła ją. Natomiast jako Desdemona była wprost niezwykle wzruszająca, kiedy czekała na powrót męża do domu, przeczuwając śmierć i wiedząc, że jest na nią zagniewany, choć nie znała powodu. Juliana z przerażeniem i rozpaczą patrzyła, jak Otello, który zapłakał nad śpiącą Desdemona i pocałował ją, postanawia zabić żonę, mimo że ją kocha.

Jack był dobry w roli Otella. Można by przysiąc, że naprawdę kocha Desdemonę, i Julianie serce się krajało, gdy patrzyła, jak ci dwoje, tak bardzo w sobie zakochani, nie mogą się porozumieć. Potem nastąpił tragiczny koniec i dziewczyna nie zdołała powstrzymać łez. Płakała nad niewinną, słodką Desdemona i nad jej mordercą – wprowadzonym w błąd Otellem. I płakała nad tym zepsutym światem, w którym miłość nie zawsze oznacza szczęście, w którym jest tyle nieporozumień i tragedii, ponieważ ludzie nie rozmawiają ze sobą otwarcie – nawet jeśli się kochają.

– Wspaniałe – powiedział jej ojciec, gdy wokół rozległy się oklaski. – Wprawdzie nastrój sztuki niezbyt pasuje do Bożego Narodzenia, ale doskonała gra aktorska zawsze jest warta obejrzenia.

Juliana czuła się oszołomiona. Przez chwilę nie była nawet w stanie klaskać. Poczuła na dłoni dotknięcie czyichś palców i spojrzała na Fitza, który siedział obok niej. Podczas obiadu pastor ogłosił zaręczyny Howarda i Rosę i teraz obie rodziny zajmowały sąsiednie miejsca.

Juliana przypomniała sobie, że czuła się przygnębiona jeszcze przed obejrzeniem „Otella". Chociaż „przygnębienie" to nie najlepsze słowo na określenie jej nastroju. Była to raczej egzaltacja.

– Czy ona nie jest wspaniała? – rzekła.

– To chyba najlepsza aktorka na świecie – odparł. -Nie przeszłabyś się ze mną, zanim sala zostanie przygotowana na bal?

Bal! Julianie zrobiło się słabo. Czy oświadczyny zostaną ogłoszone na początku, na końcu czy w połowie balu?

Nie powinna nigdzie iść z Fitzem i sądząc po jego wyrazie oczu, on także to wiedział.

– Dziękuję – odrzekła. – Będzie mi bardzo miło.

– Dokąd pójdziemy? – zapytał, kiedy opuścili salę balową.

Juliana czuła, że żadne z nich nie chciałoby pójść za innymi do salonu, hallu czy któregoś z saloników.

Zaprowadziła go więc do galerii. Było tam ciemno -salę oświetlał jedynie blask księżyca wpadający przez okno.

– Dziś wieczorem zostaną ogłoszone twoje zaręczyny, nieprawdaż? – zapytał Fitz splatając jej palce ze swoimi i podchodząc z nią do jednego z okien.

– Tak – odrzekła.

– Musisz być bardzo szczęśliwa.

– Mhm.

– Naprawdę?

Zaczerpnęła oddechu, by coś na to rzec, ale nic nie powiedziała.

– Więc jesteś szczęśliwa? – zapytał jeszcze raz, ściskając mocniej jej palce.

– Nie. – To był szept.

– Dlaczego? Nie lubisz go?

– Lubię – odparła.

– Więc dlaczego? – nalegał.

Ona jednak nie mogła odpowiedzieć na to pytanie, więc milczała.

– Julie – rzekł. – Kocham cię. Jestem znacznie gorszą partią niż Jack i twój ojciec nie oddałby mi cię nawet za tysiąc lat. Ale mój dziadek zaprosił mnie do siebie i zaproponował, bym zarządzał jego posiadłością, ponieważ dotychczasowy zarządca jest już stary i odchodzi. Pewnego dnia ten majątek będzie mój. Lecz to i tak niczego nie zmienia, prawda?

– Tak – odrzekła.

– Gdybym był tak bogaty jak Jack – powiedział -i gdybym był wnukiem księcia, wyszłabyś za mnie, Julie?

– Och, Fitz! – zawołała. – Te wszystkie rzeczy nie mają dla mnie znaczenia. Nie chciałam się w tobie zakochać. Nie spodziewałam się tego. Bardzo cię polubiłam, dobrze mi się z tobą rozmawiało. A potem… a potem zakochałam się w tobie.

Znalazła się w jego ramionach. Objął ją mocno, przytulił i wreszcie ustami zaczął szukać jej ust. Ona zaś westchnęła i poddała się temu.

– Co zrobimy? – zapytał wreszcie, przytulając jej głowę do swego policzka. – Czy mam porozmawiać z Jackiem, zanim będzie za późno? Albo z twoim ojcem?

– Nie – odparła.

– A więc co? – nalegał. – Jest za późno? Nie możesz się już wycofać?

Poczuła na swych ramionach wielki ciężar odpowiedzialności i przeraziła się. Nikt nie mógł jej pomóc, nie było też dobrego wyjścia z tej sytuacji. Nie mogła schować się za niczyimi plecami – ani ojca, ani babci, ani Jacka, ani Fitza. W tej sprawie sama musiała zdecydować.

Chociaż to nie do końca była prawda. Nie musiała podejmować żadnej decyzji. Ojciec i babcia dokonali za nią wyboru i ona się na to zgodziła. Jack był wobec niej uczciwy. Dał jej tydzień na zastanowienie i już udzieliła odpowiedzi. Powiedziała „tak". Nie mogła zranić Jacka, choć tak naprawdę nie wierzyła, że on ją kocha.

A Fitz ją kochał. I ona odwzajemniała to uczucie. O, tak! Kochała go całym sercem. Był jej przyjacielem. I kimś znacznie droższym.

Tak, musi coś zrobić.

– Fitz – rzekła – zejdźmy na dół. Będą na nas czekać.

– Masz rację – odparł podając jej ramię. – Wybacz mi, Julie. Zasmuciłem cię. Naprawdę chciałbym, abyś była szczęśliwa, wiesz o tym. A Jack to wspaniały człowiek.

– Tak, wiem – powiedziała i na krótką chwilę oparła głowę na ramieniu Fitza.

Rozdział osiemnasty

Ogarnęło go dziwne uczucie spokojnej rezygnacji. Podczas balu miały być ogłoszone jego zaręczyny. Wiedział o tym od chwili przyjazdu do Portland House, ale w ciągu tego tygodnia tyle się działo, że zawsze coś innego zajmowało jego uwagę. Bal – punkt kulminacyjny świątecznych imprez – wciąż był dla niego odległą przyszłością.

Lecz teraz to już nie była przyszłość. Tańce miały się rozpocząć za chwilę. Rodzina i goście ponownie zbierali się w sali balowej. Muzycy stroili instrumenty. Wkrótce zacznie się zabawa.

Za dwie godziny będzie oficjalnie zaręczony. Jego dziadek i ojciec Juliany mieli ogłosić zaręczyny przed kolacją. Oczywiście dla nikogo nie będzie to niespodzianką.

Ubrany w swój srebrno-niebieski strój wieczorowy, bezwiednie robił duże wrażenie na paniach, które wydawały się bardzo zaintrygowane faktem, że partnerował wielkiej de Vacheron. On jednak czekał na Julianę. Miał z nią zatańczyć pierwszy taniec.

Miał nadzieję, że Belle nie zjawi się na balu, choć liczni goście czuliby się tym zawiedzeni. Sądził jednak, że ona nie przyjdzie. Nie wierzył, że jest jej całkiem obojętny. Ogłoszenie jego zaręczyn mogłoby być dla niej zbyt bolesne albo przynajmniej krępujące.

To już koniec – pomyślał. Właściwie skończyło się już jakiś czas wcześniej. Ód jutra wszystkie swoje uczucia będzie musiał skierować na Julianę. Odwrócił się i uśmiechnął, gdy dziewczyna stanęła w drzwiach, zarumieniona, z błyszczącymi oczami, drobna i nie wyglądająca na więcej niż szesnaście lat. Wyciągnął do niej rękę i skłonił się, gdy ją ujęła.

– Nie miałem okazji powiedzieć ci, moja droga, jak ślicznie wyglądasz dzisiejszego wieczora – powiedział. -Wszyscy mężczyźni na tej sali będą mi zazdrościli.

Spojrzała na niego błyszczącymi oczami, a on zauważył, że dziewczyna z wysiłkiem przełyka ślinę. Jego uśmiech złagodniał.

– Jesteś zdenerwowana – rzekł. – Ja też. Ale wszystko będzie dobrze. Wyglądasz przeuroczo.

– Czy… czy mogłabym z tobą porozmawiać? – zapytała.

Coś się stało. Od razu się zorientował. To coś więcej niż zwykłe zdenerwowanie.

– Tak, oczywiście, moja droga – odparł prowadząc ją w stronę drzwi wiodących do jednego z przedsionków sali balowej. Kiedy już się tam znaleźli, stanowczym ruchem zamknął za sobą drzwi.

– Co się stało? – zapytał.

– Czy ty mnie kochasz? – Odwróciła się i spojrzała na niego dużymi przestraszonymi oczami. Na policzkach miała rumieńce.

Do czorta, dowiedziała się, że on i Belle spędzają dużo czasu ze sobą. A za nic w świecie nie chciałby zranić tej dziewczyny.

– Bardzo cię lubię, Juliano – rzekł. – Tak, kocham cię. – Nie skłamał. Istnieją różne rodzaje miłości.

– Ach! – powiedziała tylko.

– Bałaś się, że cię nie kocham? – Ujął jej dłoń i zatrzymał w swojej ręce.

– Miałam nadzieję, że nie – odparła. A potem spojrzała na niego spłoszona i próbowała uwolnić dłoń. – Och, przepraszam. Wybacz mi. Miałeś rację. Jestem bardzo zdenerwowana. Ja… och, wybacz mi.

– Dlaczego miałaś nadzieję, że cię nie kocham? -zapytał.

– Ja… ja nie wiedziałam, co mówię – odrzekła spuszczając wzrok i patrząc na jego ręce. Lecz zaraz potem ponownie spojrzała mu w twarz, a on dojrzał w jej oczach tę przemianę, którą zauważył już kilka razy wcześniej. Grzeczna, posłuszna dziewczynka zamieniła się w pełną determinacji kobietę. Z tą determinacją niedawno z nim flirtowała. Tego wieczora jednak chodziło o coś innego. -Lubię cię – powiedziała. – Na początku wprawdzie myślałam, że jesteś zimnym człowiekiem, trochę zepsutym, ale potem stwierdziłam, że jesteś dobry i szlachetny. Sądzę, że w pewnym sensie zakochałam się w tobie. Wiem, że byłbyś dobrym mężem. Nie mogłabym trafić lepiej. Ale nie chcę wyjść za ciebie.

Jack poczuł, jak nieśmiało budzi się w nim nadzieja.

– Możesz mi powiedzieć dlaczego? – zapytał łagodnie.

– Tak – odrzekła. – Chciałabym… poślubić kogoś innego.

– Kogo? – Ze zdziwienia uniósł brwi. – Mógłbym wiedzieć?

– Fitza – odparła odważnie.

– Fitza? – Nic nie mogłoby go bardziej zdziwić. Fitz nie wydawał mu się typem romantycznego kochanka, który mógłby się podobać tak pięknej kobiecie jak Juliana. Ale przypomniał sobie, że w ciągu ostatniego tygodnia spędziła dużo czasu w towarzystwie Fitza. Nigdy nie przyszło mu do głowy, że…

– Kocham go – powiedziała czyniąc rozpaczliwe, acz widoczne wysiłki, by opanować panikę.

Nadal trzymał jej dłoń.

– I chciałabyś, abym zwolnił cię z danego słowa? -zapytał. – Nie patrz na mnie z takim przerażeniem. Wszystko będzie dobrze. Nie zmuszałbym cię do małżeństwa.

– Nie chciałam cię zranić. – Znowu stała się małą dziewczynką. Jej oczy napełniły się łzami.

Uniósł jej dłoń do swoich ust.

– Juliano – powiedział – nie czuję się zraniony. Uwierz mi. Byłby to dla mnie zaszczyt, gdybyś została moją żoną, ale nie musisz się obawiać, że zaangażowałem się uczuciowo. Bardzo cię lubię. Lecz to, że cię stracę, nie złamie mi serca.

Dyplomacja nie była jego mocną stroną. Miał nadzieję, że nie powiedział niczego, co mogłoby ją obrazić czy zranić.