– Nic strasznego się nie stało – rzekł. – Zaręczyny nie zostały oficjalnie ogłoszone, mimo że wszyscy się tego spodziewają. Poszukam twojego ojca i pomówię z nim.
– Nie – powiedziała i Jack zauważył, że mała dziewczynka znowu gdzieś się podziała. – Ja porozmawiam z papą. Nie mogę pozwolić, byś wziął na siebie winę za to, co się stało. Bo nie ma w tym twojej winy. Byłeś… byłeś dla mnie bardzo dobry. Gdybym nie poznała Fitza…
Roześmiał się.
– Niezbyt pochlebia mi, że uważa się mnie za drugiego w kolejce po Fitzu. To nie znaczy, że mam coś przeciwko niemu. Czy twój ojciec zgodzi się na to małżeństwo?
– Niechętnie – rzekła unosząc głowę trochę wyżej. -Może w ogóle się nie zgodzi. Ale mam już dziewiętnaście lat. Za dwa lata sama będę mogła decydować, kogo chcę poślubić. Jestem gotowa czekać na Fitza, jeśli tylko on nie będzie miał nic przeciwko temu.
Jack uśmiechnął się i jeszcze raz ucałował jej dłoń.
Lubił tę dziewczynę – a właściwie kobietę. W jakiś sposób przypominała mu jego babkę, i to nie tylko z wyglądu. Pomyślał, że dorosła bardzo szybko.
– Fitz jest szczęściarzem – powiedział. – Życzę ci jak najlepiej, Juliano. Z całego serca. Porozmawiam z moją matką i dziadkami. Z ich strony nie spotkają cię żadne przykrości ani uraza, obiecuję ci. Po prostu zaręczyny nie zostaną ogłoszone. Nikt nie będzie miał powodu się skarżyć, gdyż cała sprawa utrzymywana była w wielkiej tajemnicy. Albo przynajmniej tak myślą nasze matki. -Skrzywił twarz w uśmiechu.
Dziewczyna zagryzła dolną wargę, a potem uśmiechnęła się.
– Dziękuję ci, że byłeś taki dobry – rzekła. – Nie zasłużyłam na to.
A więc o to chodziło – pomyślał Jack, wiodąc Julianę do sali balowej i odpowiadając śmiałym spojrzeniem na domyślne uśmieszki kilku impertynenckich kuzynów. Prowadząc dziewczynę do rodziców, czuł, że jej ręka, wsparta na jego ramieniu, drży, lecz kiedy spojrzał w twarz Juliany, dostrzegł na niej stanowczość.
Skłonił się i przeprosił towarzystwo. Jego matka stała w grupie gości i rozmawiała. Jack poprosił ją na chwilę i razem z nią skierował się w stronę drzwi, w których pojawili się dziadkowie i już zdążyli dać znak do rozpoczęcia pierwszego tańca.
Dwie minuty później wszyscy czworo znaleźli się w bibliotece, a Jack podsuwał dziadkowi podnóżek.
– Zaręczyny nie zostaną ogłoszone – oznajmił bez żadnych wstępów. Babka właśnie coś mówiła na temat nieobecności gospodyni na balu. – Ja i Juliana nie zaręczymy się i nie pobierzemy.
Choć raz księżnej odjęło mowę. Książę zagulgotał- mogło to być kaszlnięcie. Matka Jacka gwałtownie usiadła na najbliższym krześle i rozłożyła wachlarz.
– Jack – powiedziała. – Jak możesz? Jak mogłeś to zrobić swej mamie, babci i dziadkowi?
– Oboje z Juliana uzgodniliśmy, że zerwiemy nasze zaręczyny, zanim zostaną oficjalnie ogłoszone – rzekł stanowczym tonem. – Chyba nie sądzisz, mamo, że zrobiłbym coś tak niegodnego i sam zerwał zaręczyny?
– Chodzi o Bertranda Fitzgeralda, jak mniemam -zadziwiająco spokojnie odezwała się księżna. – Zauważyłam, że ci dwoje bardzo dobrze się czują w swym towarzystwie. Bałam się, że mogą się w sobie zakochać. Holyoke nigdy nie zgodzi się na to małżeństwo. To głupia dziewczyna.
– Myślę, że nie, babciu – odparł Jack. – Zaczynam widzieć w niej całkiem zdecydowaną kobietę, która zdała sobie sprawę, że to jej własne życie i powinna sama nim pokierować.
– Ach, tak – rzekła babka z niespodziewanym zrozumieniem.
Matka natomiast znalazła chusteczkę i przyłożyła ją do oczu.
– Biedny Jack – zaszlochała. – Porzucony i zrozpaczony!
Jack cmoknął.
– Ani jedno, ani drugie, mamo – rzekł. – Powiedziałem ci, że to było uzgodnione. Chyba nie muszę wyjaśniać niczego więcej. Pozwól, że odprowadzę cię do sali balowej.
Kiedy jednak wszyscy już wstali, powiedział im jeszcze coś. Coś, co i tak kiedyś musiałby wyznać. Równie dobrze mógł to zrobić teraz.
– Na górze śpi dziewczynka – rzekł – która należy do naszego rodu. Jest twoją wnuczką, mamo. Jacqueline Gellee to moja córka. Moja i Belle. Chciałem, abyście to wiedzieli, ponieważ zamierzam uznać ją oficjalnie za swoje dziecko.
Niespodziewanie dla wszystkich tym razem książę przerwał ciszę, która zapanowała po tych słowach. I nie były to jego zwykłe pomruki, tylko pełne zdanie.
– Najwyższy czas, mój chłopcze – rzekł surowo. -Dziecko ma osiem lat. Należałoby włóczyć cię koniem za to, że tak długo zwlekałeś.
– Tak, dziadku – odparł Jack.
– I wydaje mi się, że jest jeszcze ktoś, do kogo powinieneś się przyznać – dodał jego wysokość.
– Tak, dziadku – zgodził się Jack.
Marcel zasnął, gdy tylko dotknął główką poduszki. Drugą noc z rzędu kładł się tak późno spać, a dzień pełen wrażeń wyczerpał go.
Jacqueline jeszcze nie spała, lecz nie skarżyła się z tego powodu. Isabella mogłaby zostawić ją i odejść. Jednak siedziała na brzegu łóżka, gładziła córeczkę po głowie, zadowolona, że ma wymówkę, by zostać w pokoju dziecinnym, podczas gdy wszystkie inne matki pobiegły, aby przygotować się do balu.
Nie chciała zejść na dół. Powiedziała to księżnej i jej wysokość nie nalegała. Goście będą zawiedzeni – rzekła – lecz droga hrabina tak ciężko pracowała nad tym wspaniałym przedstawieniem, że musi być bardzo zmęczona. Jeśliby zmieniła zamiar, z radością powitają ją w sali balowej. Naprawdę z wielką radością.
Księżna uściskała Isabellę i pocałowała ją w policzek. Jego wysokość sapnął i oświadczył, że to dla niego zaszczyt gościć ją w swoim domu.
To pradziadkowie Jacqueline – pomyślała, nieświadomie nucąc cicho jedną z kołysanek, które śpiewała dzieciom, kiedy były malutkie.
Jutro wracają do Londynu, choć zapraszano ich, by zostali dłużej. Marcel będzie zawiedziony, że już wyjeżdżają. Dziś cały dzień bawił się z innymi dziećmi nowymi zabawkami.
Rozległo się pukanie do półprzymkniętych drzwi pokoiku Jacqueline. Obie podniosły głowy.
– Jeszcze nie śpicie? – zapytał wchodząc do środka. To nie w porządku z jego strony – pomyślała Isabella.
Czy on nie rozumie, że tego wieczora już nie ma ochoty go widzieć? Wystarczy, że musiała z nim grać bardzo intymną scenę. Niezwykle trudno było jej myśleć o sobie jako Desdemonie, a o nim jako Otellu. Rzeczywistość wydawała się zbyt podobna i ta analogia wprost się narzucała.
– Nie – odrzekła Jacqueline. – Właśnie położyłam się do łóżka.
– Cóż. – Złożył ręce za sobą. – Widzę, że twoja lalka też jeszcze nie śpi. Może powinnaś ją utulić do snu.
Ależ doskonale wygląda – pomyślała Isabella, rzuciwszy spojrzenie na jego bladoniebieski aksamitny surdut, kamizelkę wyszywaną srebrną nitką, srebrzyste spodnie i koszulę z białego płótna i koronek. Kiedyś przychodził do niej po jakichś oficjalnych przyjęciach tak wspaniale ubrany, a ona zawsze wtedy uświadamiała sobie, jaka dzieli ich przepaść.
– Zaśpiewam jej kołysankę – powiedziała Jacqueline. – Widziałam pana z mamą na scenie.
– Naprawdę? – Uśmiechnął się. – A wiesz, że twoja mama jest największą aktorką w całej Anglii? I w całej Francji? To był dla mnie zaszczyt, że mogłem z nią wystąpić.
Nigdy przedtem nie chwalił jej gry. I mimo że zrobił to tylko dla jej córki, Isabelli zrobiło się cieplej na sercu.
– Jeśli zabiorę twoją mamę – zapytał – będziesz mogła zasnąć?
Jacqueline kiwnęła głową.
– Dokąd ją pan zabiera?
– Niedaleko. Będzie tu, gdy się rano obudzisz – powiedział.
– To dobrze. – Zamknęła oczy.
Zaraz jednak otworzyła je, uniosła rączki i nadstawiła usta do pocałunku. Isabella pochyliła się i ucałowała je. A wtedy Jacqueline – jakby to była najzwyklejsza rzecz na świecie – uniosła ręce w kierunku Jacka, chcąc, by on także ją pocałował.
Isabella patrzyła w jego oczy, gdy schylił się i pocałował dziewczynkę – ciepłe, czułe oczy. Wolałaby, aby tu nie przychodził. Nie chciała znowu doświadczać tego bólu. W ciągu ostatniego tygodnia zbyt wiele już wycierpiała -co prawda na własne życzenie. Sama przecież zdecydowała się tu przyjechać.
– Dobranoc, Jacqueline – powiedział miękko Jack.
Rozdział dziewiętnasty
Nie idę na bal – rzekła Isabella, kiedy wyszli z pokoju dziecinnego. – Jestem zmęczona. Pójdę do swojego pokoju. Dobranoc.
Lecz Jack podał jej ramię i ona przyjęła je po chwili wahania. Dobrze, niech odprowadzi ją do pokoju. To wszystko jej wina. Tylko do siebie mogła mieć pretensję za te nieoczekiwane cierpienia, które przyniósł jej ostatni tydzień.
– Dokąd idziemy? – zapytała, kiedy Jack minął jej drzwi, nawet się przy nich nie zatrzymując.
– Do mojego pokoju – odrzekł.
– Nie.
– Tak – powiedział, a ona już więcej nie protestowała. Jego pokój wydał jej się znajomy, jakby bywała w nim wielokrotnie. A przecież była tu tylko raz – owego popołudnia, gdy przez godzinę leżała z Jackiem w łóżku i zasnęła na kilka minut w jego ramionach.
– Muszę iść – rzekła. – A ty powinieneś zejść na dół. Wszyscy na ciebie czekają.
Ale Jack zwrócił się twarzą do drzwi i oparł o nie obiema rękami, tak że jej głowa znalazła się pomiędzy jego dłońmi.
– Nie będzie zaręczyn, Belle – powiedział. – I nie będzie ślubu. Juliana poprosiła mnie, abym zwolnił ją z danego słowa, ponieważ chce wyjść za Fitza… Bertranda Fitzgeralda.
Oparła głowę o drzwi. Była oszołomiona. Nie od razu mogła zareagować.
Rozchylonymi ustami nakrył jej usta, a ona mimowolnie poddała się i objęła Jacka, gdy ten otoczył ją ramionami i przyciągnął do siebie.
– Jack! – Odchyliła głowę, próbując zachować zdrowy rozsądek. – Na dole będą cię oczekiwać. Bal się zaczyna.
– Mam ważniejsze sprawy – rzekł z ustami przy jej ustach. Położył jej ręce na plecach.
– Co robisz? – Przechyliła głowę do tyłu.
– Rozpinam ci guziki – odrzekł. – Nie pytaj dlaczego, Belle. Rozbieram cię. Chcę się z tobą kochać. W tym łóżku. Pragnę tego od wielu dni. Nie, od wielu lat. Nie zmagaj się ze mną. Nie mów „nie". Pocałuj mnie, abyś nie mogła protestować.
– Och, Jack! – To był niemal szloch. Pocałował ją.
Ogarnęło ją bolesne, na wpół znajome, na wpół nieznane szaleństwo zmysłów. Był tym dawnym Jackiem, cudownym i tak dobrze znanym, który potrafił dotykiem dłoni, ust, języka, całego ciała natychmiast rozpalić w niej płomień pożądania. A jednak znał teraz różne inne pieszczoty i wiedział, jak rozbudzać i przedłużać to pożądanie, by nie zgasło przedwcześnie, lecz wzmagało się aż do upragnionego spełnienia. Ciało, które tak dobrze pamiętała i które teraz oboje pozbawili wspaniałego wieczorowego stroju, nie było już chłopięco smukłe, lecz stało się muskularnym ciałem mężczyzny.
– Belle… – Spoczywał na niej, opierając się na łokciach i patrząc w jej twarz. Jego ciemne oczy zasnuwała mgła namiętności… Ach, zupełnie tak samo, jak to zapamiętała! – Ukochana moja…
Wślizgnął się pomiędzy jej nogi. Ona oplotła go nimi. Wiedziała, co teraz będzie – długa gra, dopóki oboje nie będą drżeli z pragnienia, a potem przerwa – krótki moment, w którym zastygną w oczekiwaniu na cud, szaleństwo, ból i spełnienie, mające zaraz nastąpić.
– Jack – wyszeptała jego imię. – Zawsze cię kochałam. Zawsze.
Uśmiechnął się do niej, objął ją i uniósł ku sobie. Uśmiechał się, gdy wszedł w nią głęboko i mocno. Odwzajemniła uśmiech.
A potem, dotykając czołem poduszki tuż obok jej głowy, zaczął ją kochać. Tak jak kiedyś. Najpierw powoli, prawie się wysuwając i znowu zagłębiając w nią aż do końca. Powoli, aby oboje mogli czuć czystą radość z tego, w czym uczestniczą.
I wreszcie ten ostatni moment. Gwałtowna fala pożądania tak intensywnego, że prawie nie do zniesienia. Pospieszny rytm, szaleńcze zbliżanie się do spełnienia i nagłe spadanie w nicość, w pustkę, ku pięknu i ukojeniu. Ku niebu. Ku przebłyskowi tego, czym musi być niebo.
I jego ciężkie ciało wgniatające ją w materac. Wszystko tak znajome, jakby ostatni raz wydarzyło się wczoraj. Uniosła dłoń i bawiąc się włosami Jacka, oparła policzek o jego głowę.
Westchnął i położył się obok, ciągle ją obejmując.
– Wiesz, że to działa na mnie usypiająco – rzekł. -Chcesz, żebym cię zgniótł swym ciężarem?
– Tak – odparła. Uśmiechnął się do niej.
– Dawna, znana odpowiedź – odrzekł.
Ona też się uśmiechnęła i zamknęła oczy. Poczuła się cudownie śpiąca. O, tak – zasnąć. Nie chciała wracać do rzeczywistości i myśleć o tym, co właśnie się stało.
Chciała tylko usnąć czując się kochana – dawne upajające uczucie.
Belle. – Ucałował czubek jej nosa. – Nie zasypiaj. To oczywiście wielka pokusa, ale musimy porozmawiać.
– Nie chcę rozmawiać – powiedziała. – Chcę spać.
– Ale ja chcę porozmawiać. – Pocałował ją w usta. Ciągle nie mógł się nadziwić, że jest w niej ta dawna Belle i również jakaś nowa, inna. Dziewczyna, w której się niegdyś zakochał, gdzieś zniknęła, zniknęło też jej dziewczęce ciało. Obok niego spoczywała dojrzała kobieta. Lecz była to nadal ta sama Belle.
"Gwiazdka" отзывы
Отзывы читателей о книге "Gwiazdka". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Gwiazdka" друзьям в соцсетях.