Nic już dla niej nie znaczył.

Zupełnie nic.

Tak jak ona nic nie znaczyła dla niego.

– Trzymaj się z dala ode mnie przez następny tydzień, Belle – rzekł. – I od panny Juliany Beckford. To moja narzeczona. Zaręczyny zostaną ogłoszone w pierwszy dzień świąt. Kocham ją… bardzo ją kocham. Proszę, byś trzymała się od nas z daleka. Czy jasno się wyraziłem?

– To nie ja cię dziś szukałam, jeśli dobrze pamiętasz -odparła ze spokojem. – Dlaczego miałabym to robić? Byś jeszcze raz rzucił mi w twarz to urocze określenie, którym z takim upodobaniem szafujesz? Żeby ożyły wspomnienia o tamtych czasach, które już zapomniałam i o których wolałabym nie pamiętać? Mam dzieci i mnóstwo własnych spraw. Dlatego chętnie bym cię już nie oglądała.

– A więc uzgodniliśmy reguły gry – rzekł sztywno. -Cieszę się.

– Tak – potwierdziła. – Ja też się cieszę.

Nie patrzyli na siebie, lecz wracali w milczeniu do domu. Jack kolejny raz zacisnął zęby, przypomniawszy sobie sen, po którym kilka godzin temu zerwał się z łóżka i potem nie mógł już zasnąć. Przeraziła go myśl, że ten koszmar może mu się ponownie przyśnić. Zaschło mu w gardle i poczuł łaskotanie w krtani, ale nie miało to nic wspólnego z przeziębieniem.

Nie pamiętał już, kiedy ostatnio płakał. Nie dopuści, by zdarzyło mu się to teraz. Bo z jakiego powodu miałby rozpaczać? Co się takiego stało?

Ona po prostu nie chce pamiętać tamtego roku, roku pełnego szczęścia, miłości i głupich marzeń.

Och, Belle!

Próbował powstrzymać łzy. Szedł obok obcej kobiety, która kiedyś była dla niego całym światem.

Witaj – rzekł jasnowłosy chłopczyk, uśmiechając się słodko. – Jestem Marcel Gellee. A ty?

Juliana splotła dłonie i odpowiedziała uśmiechem. Ach, to musi być synek hrabiny! Ma uroczy francuski akcent.

– Jestem Juliana Beckford, do usług, panie Gellee -odrzekła wyciągając do niego prawą rękę. – Bardzo mi miło cię poznać.

Przyszła do dziecinnego pokoju, ponieważ Annę i Hortense – zaczynała już pamiętać ich imiona – spędzały tu większość poranków. I dlatego że lubiła dzieci. W ich towarzystwie na nic nie musiała się silić.

– To moja siostra Jacąuie – powiedział Marcel, wskazując szczupłą ciemnowłosą dziewczynkę, która czytała coś małej Catherine, córeczce Annę. – A to mój kolega Kenneth. Chciałby się pobujać na koniu na biegunach, ale nie mogę go na niego wsadzić, a nianie są zajęte.

Kenneth ssał kciuk i obserwował ją. Jest bardzo podobny do ojca – pomyślała Juliana. I do pana Frazera. Zaczęła się zastanawiać, czy jej dzieci też będą do niego podobne, i od razu odsunęła od siebie tę myśl. Wzięła malucha na ręce i podeszła do konia na biegunach. Marcel dreptał przy niej, nie przestając mówić. Kiedy jednak ujrzał mamę wchodzącą do pokoju, pobiegł na jej spotkanie.

Julianie zawsze się wydawało, że sławna osoba musi różnić się od zwykłych ludzi i wyrastać ponad innych. Hrabina de Vacheron wyglądała jednak cudownie zwyczajnie, kiedy uśmiechnęła się do synka i schyliła się, by go pocałować, po czym wzięła malca za rączkę i podeszła z nim do drewnianego konia.

– Marcel pewnie zagadał cię na śmierć? – zapytała. -Często mu się to zdarza. Myślałam, że w Anglii będzie mniej gadatliwy, ale w niewiarygodnie krótkim czasie nauczył się angielskiego.

Hrabina miała rumieńce na policzkach, a jej włosy były trochę potargane od wiatru.

– Och, była pani na spacerze – zauważyła Juliana. -Szkoda, że nie wiedziałam. Poszłabym z panią. Jestem raczej rannym ptaszkiem. Całe życie mieszkałam na wsi.

– Ja też żałuję, że o tym nie wiedziałam. – Hrabina się uśmiechnęła.

Marcel bujał Kennetha na koniu, aż mały piszczał z uciechy.

– Tak chciałabym z kimś porozmawiać – wyrwało się Julianie, ale natychmiast ugryzła się w język. Hrabiny mogą nie interesować jej problemy. Przecież to taka wielka dama. Ale nadal się uśmiecha. Robi wrażenie życzliwej i miłej. – Pani wie, dlaczego tu jestem – dodała Juliana. – Wszyscy już wiedzą. Stało się to sprawą… bardziej publiczną, niż się spodziewałam. I też czuję się bardziej samotna, niż można by przypuszczać, zważywszy, że mam przy sobie bliskich, a krewni pana Frazera są tacy sympatyczni.

Isabella milczała przez chwilę.

– Ale czasami czujesz potrzebę, by porozmawiać o tym z obcą, lecz życzliwie nastawioną osobą – stwierdziła ze zrozumieniem hrabina. – Czy to małżeństwo ci nie odpowiada?

– Ależ nie – pospieszyła z wyjaśnieniem Juliana. -Odpowiada mi pod każdym względem.

Ponownie na moment zapadło milczenie.

– Ale? – spokojnym głosem zapytała Isabella.

– Och, nie ma żadnych „ale" – rzekła z westchnieniem Juliana. – Właściwie nie wiem, o co mi chodzi. Chyba czuję się zakłopotana, że wszyscy wiedzą o naszych przyszłych zaręczynach i zdają sobie sprawę, po co wczoraj wieczorem pan Frazer zabrał mnie do galerii. Nawet mama i babcia nie widziały w tym nic niestosownego, ale uważały, że tak być powinno. Jakby w grę w ogóle nie wchodziły uczucia. Wczoraj pocałował mnie po raz pierwszy. – Poczuła, że oblewa się purpurowym rumieńcem. -Pani pewnie uważa, że to głupie z mojej strony przejmować się takimi rzeczami.

– Wcale nie – zapewniła ją Isabella.

– Ale to dla mnie bardzo ważne wydarzenie – ciągnęła dalej Juliana. – Cały ten tydzień jest ogromnie ważny. Chciałabym, aby to był najwspanialszy okres w moim życiu. Abym mogła go potem wspominać z przyjemnością. Chciałabym się zakochać w panu Frazerze i czuć się najszczęśliwszą kobietą na świecie.

– A nie możesz? – zdziwiła się Isabella.

– Czy to jest w ogóle możliwe? – zapytała Juliana. -Pani jako osoba zamężna musi dobrze znać życie. Sprawia pani wrażenie spokojnej, pewnej siebie; bardzo to podziwiam. Czy istnieje coś takiego jak miłość, zakochanie, uczucie, że świat przybiera piękniejsze barwy, kiedy spotyka się tego jedynego mężczyznę, który jeszcze odwzajemnia uczucie? Czy istnieje coś takiego, czy to tylko moje marzenia? A może jestem beznadziejnie naiwna?

Zauważyła, że hrabina na chwilę zamknęła oczy. Był w nich smutek, kiedy po chwili spojrzała na Julianę.

– O, tak, takie uczucie istnieje – odparła. – Naprawdę. Ale jest jeszcze inny rodzaj miłości – spokojniejszej, pełnej ciepła, dającej poczucie bezpieczeństwa. Może zrozumiesz to później, tak jak ja. Jest wiele odmian miłości – każda na swój sposób cenna. Ta, o której mówisz, jest marzeniem każdej kobiety i chyba także każdego mężczyzny. Szczęśliwy ten, kto jej zazna., nawet jeśli miałaby krótko trwać. Bardzo niewielu może cieszyć się nią przez całe życie.

– Och, proszę mi wybaczyć – rzekła Juliana. – Zrobiło się pani smutno. Takim właśnie uczuciem darzyła pani męża? Przykro mi, że obudziłam bolesne wspomnienia.

Hrabina uśmiechnęła się do niej.

– Być może zakochasz się w… w panu Frazerze. To bardzo przystojny mężczyzna.

– To prawda – zgodziła się Juliana. – I dobry. Nie spodziewałam się tego, sądząc po jego oczach. Jest w nich takie znużenie. Ale był dla mnie miły. Powiedział, że oświadczy mi się dopiero w Wigilię, bym miała jeszcze czas do namysłu. Ja… go lubię.

Przerwało im wejście służącego, który zapytał, czy pani hrabina de Vacheron zechce zaszczycić jej wysokość wizytą w saloniku.

– Mam nadzieję, że pani nie zanudziłam – rzekła niepewnie Juliana. Nagle wydało jej się niewybaczalnym nietaktem obarczanie wielkiej aktorki swymi dziecinnymi wątpliwościami dotyczącymi pierwszego pocałunku.

– Ależ wcale nie – odparła Isabella z ciepłym uśmiechem. – Każdy potrzebuje przyjaciół.

Powiedz, proszę, jeśli czegoś ci potrzeba do występu – powiedziała księżna Portland. – Mam na myśli rekwizyty czy kostiumy. Widziałam, jak grasz, moja droga, i wiem, że nawet ubrana w wór konopny i występując na pustej scenie potrafisz rzucić publiczność na kolana i wzruszyć ją do łez. Jestem jednak pewna, że wolałabyś wystąpić w czymś bardziej okazałym niż worek i nie stać pośrodku pustej sceny.

– Dziękuję waszej wysokości za słowa uznania – odrzekła Isabella. – Mam nadzieję, że okażę się ich godna w Boże Narodzenie.

Usłyszawszy ponure sapnięcie, spojrzała na potężnego mężczyznę siedzącego przy kominku w saloniku księżnej. Był to książę Portland. Patrząc na niego, nietrudno było uwierzyć, że to despota – co zresztą potwierdzała jego małżonka.

– Niestety nie widziałem pani na scenie, hrabino -powiedział. – Podagra nie pozwala mi opuszczać domu. Lecz jeśli jej wysokość twierdzi, że pani gra potrafi wzruszyć publikę i doprowadzić ją do łez, to pewnie tak jest. Jej wysokość nie szafuje pochwałami.

Isabella poczuła się przygnębiona i dziwnie poruszona. Miała wrażenie, że – wbrew pozorom – ma przed sobą rzadko spotykany fenomen: parę starszych ludzi, którzy darzą się głębokim uczuciem. Dziadkowie Jacka. Pospiesznie porzuciła tę myśl.

Zwróciła natomiast myśli ku sprawom, które lubiła i które ją zajmowały – ku swej pracy. Po tej okropnej rozmowie z Jackiem chciała zajrzeć tylko na chwilę do dzieci, by ucałować je na dzień dobry, a potem schronić się w swym pokoju i lizać rany. Ale tak było chyba nawet lepiej. Przynajmniej nie musiała myśleć o przeszłości. A nad obecną sytuacją nie było sensu się zastanawiać. Juliana Beckford to słodka istota. Jack będzie szczęściarzem, jeśli pojmie ją za żonę. Życzyła im wszystkiego najlepszego. Jak najszczerszej. Miała przecież swoją pracę, która zawsze znaczyła dla niej więcej niż wszystko. Z wyjątkiem Jacka. Ta niepożądana myśl została jednak natychmiast wyparta. I z wyjątkiem dzieci.

– Chciałabym przygotować kilka fragmentów z Szekspira – powiedziała. – Niezbyt dużo i niedługie. Spodziewam się, że goście zechcą rozpocząć tańce wkrótce po obiedzie. Może trzy monologi? Wasza wysokość sugerowała, by występ trwał to około godziny. Jest parę wspaniałych ról kobiecych u Szekspira.

– Zawsze najbardziej przeżywam „Romeo i Julię" rzekła księżna. – Julia wygłasza tam prawdziwie wzruszające kwestie.

– Wasza wysokość raczy mi wybaczyć – powiedziała Isabella – ale tej sztuki nie wykorzystam. Julia ma czternaście lat i zachowuje się jak czternastolatka. Zawsze czuję się nieswojo, kiedy oglądam w tej roli dojrzałą aktorkę, co zdarza się nader często. A sama mam prawie trzydzieści lat.

Książę sapnął.

– Wygląda pani na dziesięć lat młodszą, hrabino – rzekł z galanterią.

Isabella posłała mu wdzięczny uśmiech. Polubiła go, mimo że sprawiał wrażenie srogiego i nieprzystępnego.

– Wolałabym raczej monolog Porcji ze sceny pałacowej w „Kupcu weneckim" – powiedziała. – A także przedśmiertny monolog Desdemony z „Otella". I może scenę z „Poskromienia złośnicy". To dość odmienne i skontrastowane role.

– Wspaniale! – Księżna klasnęła w dłonie. – Naprawdę cudownie. Już nie mogę się tego doczekać. A ty, kochanie? – Zwróciła się do męża. – Ale czy poradzisz sobie sama? Nie potrzebujesz partnera?

– Nie – odparła Isabella. – Co najwyżej będzie mi potrzebny ktoś do roli Shylocka czy Otella, albo Petruchia. Ale przecież nie zaprosimy tu całej trupy teatralnej. Dam sobie radę, wasza wysokość. Może ktoś zechce tylko czytać kwestie istotne dla rozumienia danej sceny.

Księżna, która usiadła przy boku męża, wstała ponownie, podniecona jak mała dziewczynka. A z piersi księcia dobyło się głębokie dudnienie. Isabella uzmysłowiła sobie nagle, że to chichot.

– Wywoła pani wilka z lasu, hrabino – powiedział i znowu dało się słyszeć dudnienie.

– Bo, moja droga – pospieszyła z wyjaśnieniem księżna – ty nic nie wiesz, prawda? W naszej rodzinie od dawna organizujemy przedstawienia teatralne. Mamy chętnych i doświadczonych aktorów. Na pewno przekonamy kogoś, by ci partnerował. Będzie to dla niego wielki zaszczyt i przyjemność.

Dudnienie w piersi księcia zamieniło się w atak kaszlu i obie przez chwilę z niepokojem przyglądały się starszemu panu, dopóki atak nie minął.

– Masz całkowitą rację – zwróciła się do niego księżna, jakby chciała zakonkludować jakąś wymianę zdań między nimi. – Ostatnim przedstawieniem, jakie tu przygotowaliśmy, moja droga, było „Ugnij się, by zwyciężyć". Wystawiliśmy je z okazji pięćdziesiątej rocznicy naszego ślubu

– i mieliśmy prawie bunt w rodzinie. Obiecałam im więc, że to już ostatni raz. Ale przedstawienie okazało się tak udane, iż pożałowałam tej obietnicy. Teraz będzie można jakoś nawiązać do dawnych tradycji. Pani zagra główną rolę, hrabino. Pozostali aktorzy wystąpią jakby w charakterze rekwizytów.

Isabella uśmiechnęła się.

– Nie chciałabym stać się zarzewiem kolejnego buntu- rzekła.

– Nonsens! – odparła księżna stanowczo. – Gdy tylko wspomnę im o tym pomyśle, wszyscy moi bratankowie i siostrzeńcy, a także wnukowie, będą się bić o to, by ci partnerować. Zostaw to mnie, moja droga.

Książę pogładził jej rękę, kiedy usiadła, a potem zamknął ją w swej wielkiej dłoni.

– Dobrze więc – zgodziła się Isabella. – To rzeczywiście będzie dla mnie duże ułatwienie. Wystarczy nam tylko kilka prób. Nikt nie będzie musiał grać ze mną na scenie ani uczyć się tekstu na pamięć. Byłoby to kłopotliwe i męczące nawet dla ochotnika. Zwłaszcza że mamy okres przedświąteczny.