– Całe mnóstwo. Głównie magmowych. Przyniosłem trochę, pokażę je Sophie i Clarze, na pewno chętnie posłuchają o wulkanicznym pochodzeniu Krety. Już sobie przygotowałem taki miniwykład, może przedstawię go po kolacji. Co o tym sądzisz?

Minęła chwila, nim do Thei dotarło znaczenie jego słów i gwałtownie oderwało ją od snucia fantazji, jak to najpierw pocałowałaby go w szyję przy uchu, dokładnie w tym miejscu, gdzie pulsowała mała żyłka. Potem przesunęłaby ustami wzdłuż mocno zarysowanej szczęki… Wykład?!

– Jesteś pewien, że to dobry pomysł? – spytała słabo.

– A czemu nie? – odparł z całą powagą, lecz na widok jej miny nie wytrzymał i wybuchnął śmiechem. – Nie obawiaj się, żartowałem! Nie zrobiłbym im tego. – Założył ręce za głowę. – Spędziły w wodzie cały dzień? Muszą być nią nasiąknięte jak gąbki.

– Po południu wyciągnęłam je na dwie godziny na suchy ląd i zjadłyśmy lunch, ale poza tym faktycznie cały czas taplają się w basenie. Opowiedz mi o twoim spacerze. Widziałeś coś jeszcze oprócz skał?

– Tak, poszedłem w góry i znalazłem piękny wąwóz. Bardzo dziki, bardzo malowniczy. – Zerknął na nią. – Może chciałabyś się tam wybrać któregoś dnia?

Thea, która nie planowała dłuższych spacerów niż dookoła basenu, pomyślała o całym dniu spędzonym w jakimś odludnym miejscu na Krecie, gdzie byłby tylko żar lejący się z nieba, ostre światło i zapach dziko rosnących ziół. I Rhys.

– Może faktycznie bym poszła…

Zapadła cisza.

– Cóż… Cieszę się, że udała ci się wycieczka – rzekła Thea, by przerwać milczenie.

– A jednak nie aż tak bardzo, jak się spodziewałem. Może to zabrzmi dziwnie, ale brakowało mi ciebie.

– O – zdołała tylko powiedzieć, a i to naprawdę z największym trudem.

W zamyśleniu spojrzał w stronę basenu.

– I za dziewczynkami. Ja, który przywykłem do samotności i bardzo dobrze ją znoszę… Tymczasem dzisiaj podczas spaceru zastanawiałem się, co robicie, a w końcu tak pożałowałem, że nie ma mnie tutaj… – Jego wzrok znów spoczął na twarzy Thei. – Dlatego wróciłem krótszą drogą.

Musiała sobie stanowczo przypomnieć swoją decyzję o nieangażowaniu się. Nie zamierzała konkurować z jakąś kolejną Isabelle.

– Mnie też ciebie brakowało – rzuciła tak lekkim tonem, jak tylko zdołała. – Musiałam radzić sobie z Kate zupełnie sama!

– Oj! – Skrzywił się, wyrażając w ten sposób zrozumienie i współczucie. – I jak ci poszło?

– Na szczęście nie musiałam dużo mówić, ona gadała za nas obie. Bardzo się cieszy z naszego związku, bo podobno Lyndę ogromnie martwiło, że jesteś sam.

Rhys żachnął się.

– Kate jest ekspertem w moich sprawach, zauważyłaś? Przez cały ubiegły tydzień słyszałem, jak to Lyndę ogromnie martwi sposób, w jaki zajmuję się Sophie. Pozwalam jej jeść niewłaściwe rzeczy, oglądać niewłaściwe programy w telewizji, czytam jej niewłaściwe bajki i kupuję jej niewłaściwe prezenty. Rozumiesz, jestem złym ojcem. – W jego głosie zabrzmiała gorycz, której nie udało mu się ukryć.

– Najpierw prawie w ogóle nie było mnie w życiu Sophie, a teraz popadłem w drugą skrajność i na siłę staram się wszystko nadrobić. Najgorsze, że to pewnie prawda…

– Nawet jeśli tak, to Kate nie ma prawa cię pouczać, jakim powinieneś być ojcem.

– Właściwie powtarza tylko to, co słyszałem już dziesiątki razy od Lyndy… – Westchnął. – Żal mi tych lat spędzonych oddzielnie, tego już nic nie zmieni. Nie znam Sophie tak jak Lynda i nigdy nie będę znał. Mam wyrzuty sumienia.

– Przecież to nie ty je zostawiłeś, tylko żona odeszła od ciebie, zabierając dziecko – przypomniała. – Nie miałeś możliwości regularnie widywać małej.

– Miałem. Wystarczyło wrócić do Londynu, czego żądała Lynda. Ja jednak zbyt kochałem moją pracę i nie umiałem jej rzucić. Po prostu nie umiałem. Ten projekt w Maroku był naprawdę ważny, zależało mi na udziale w nim. Tak więc, wybierając między córką a karierą, wybrałem tę drugą…

Gdyby żona nie postawiła mu ultimatum, w ogóle nie musiałby wybierać, pomyślała Thea. W sumie co tak małemu dziecku szkodziło pobyć parę lat w obcym kraju? Przecież mała nie musiała jeszcze iść do szkoły, więc w czym problem?

Ze znużeniem przeciągnął dłońmi po twarzy.

– Lynda miała dość Afryki, spakowała więc manatki, wróciła do Anglii i od razu przeprowadziła rozwód, żeby móc zacząć od nowa. Tymczasem ja po upływie roku byłem gotów wrócić również, ale ona wtedy wpadła na pomysł rozkręcenia własnego biznesu, by potem móc posłać Sophie do najlepszych szkół i zapewnić jej dobry start. Potrzebowała jednak środków, więc zwróciła się do mnie. W Londynie nie zarobiłbym tyle, co w Maroku, więc zostałem i wysyłałem im pieniądze. Kiedy firma Lyndy zaczęła przynosić zyski, przeniosłem się do Londynu. Boję się jednak, że jest już za późno… Nie dam rady nadrobić tych kilku lat. Sophie trzyma się na dystans.

– Daj jej czas. Zobacz, czekała teraz na ciebie, by ci pokazać, jak staje w wodzie na rękach. Właśnie takie małe kroczki potrafią zaprowadzić najdalej. Ona nie zmieni się w kochającą córeczkę z dnia na dzień.

– Masz rację – przyznał z westchnieniem.

– W jednej kwestii muszę przyznać rację Kate – ciągnęła łagodnym tonem. – Nie staraj się aż tak bardzo, nie próbuj niczego nadrabiać. Bądź sobą i pozwól Sophie być sobą. Ona i tak cię kocha, po prostu dlatego, że jesteś jej ojcem, ale jeszcze nie potrafi tego okazać. Pozwól jej więc kochać cię tak, jak umie, nawet jeśli na razie wygląda to tak, jakby umiała tylko dąsać się na ciebie.

Jego twarz rozjaśniła się.

– Mówisz bardzo mądre rzeczy jak na osobę, która nie ma własnych dzieci.

– Czuję się, jakbym miała ich całą gromadkę, ponieważ często zajmuję się pociechami przyjaciół.

– Szkoda, że przyjechałaś tu dopiero wczoraj. Gdybyś była od początku, zaoszczędziłabyś mi naprawdę trudnego i niewesołego tygodnia.

– Ale wtedy wpadlibyśmy w szpony Kate, nim zdołalibyśmy się obejrzeć – zauważyła przytomnie. – Wtedy byłoby za późno na wymyślenie sprytnego planu. W sumie dobrze się złożyło, że przyjechałam później.

Popatrzył na jej zaróżowioną od opalania twarz, na niesforne, splątane loki, na ciepłe szare oczy, na skłonne do uśmiechu usta.

– Bardzo dobrze – rzekł.

ROZDZIAŁ SZÓSTY

– Masz znakomite podejście do dzieci – ciągnął po chwili milczenia. – Chciałabyś mieć własne?

– Tak. Wczoraj u Kate i Nicka mówiłam najzupełniej szczerze, że chciałbym mieć dużą rodzinę. Ale do tego potrzebne są dwie osoby, tymczasem ja wciąż jestem sama, a czas ucieka… – Melancholijnie zapatrzyła się przed siebie. – Wszyscy mi powtarzają, że jestem niepoprawną romantyczką, ale czy ja tak wiele wymagam? Chciałabym tylko, żeby ktoś kochał mnie dla mnie samej, trwał przy mnie również w trudnych chwilach, żeby nie przeszkadzały mu moje wiecznie potargane włosy i parę kilo nadwagi. Ktoś, kto nie będzie kochał mnie ani trochę mniej, jeśli jeszcze przytyję. Ktoś, z kim można się dobrze czuć.

Rhys opuścił nogi na ziemię i usiadł na leżaku przodem do Thei.

– Wszystko się ułoży, zobaczysz. Harry na pewno zrozumie, jak wyjątkowa z ciebie kobieta. Gdybym był na jego miejscu, kupiłbym bilet na samolot i przyleciał tutaj. Kto wie, czy on właśnie nie jest w drodze?

– Nawet nie ma pojęcia, dokąd wyjechałam.

– Wystarczy spytać twoją siostrę.

– Ona go nie lubi.

– Gdyby ją przekonał, że naprawdę mu na tobie zależy, dałaby mu twój adres – zawyrokował z całym przekonaniem. – I jeśli on ma choć trochę oleju w głowie, to powinien się tu zjawić i na kolanach błagać cię o wybaczenie. Przynajmniej ja bym tak zrobił.

Uśmiechnęła się smutno. Harry na kolanach? Może przed Isabelle…

– On nie jest taki jak ty, Rhys.

Wyraz jego twarzy zmienił się w jednej chwili.

– Nie wątpię. Wybacz, nie zamierzałem go krytykować. Kochasz go, a czasami ludzie, których kochamy najbardziej, najmocniej nas ranią.

Czy myślał o sobie i Lyndzie?

– Ale przecież przez to nie przestajemy ich kochać, prawda? – dodał.

Próbowała sobie przypomnieć, jak bardzo kocha Harry’ego, lecz widziała przed sobą dobre, jasne oczy Rhysa i jego usta, o których dotyku marzyła. Nie rozumiała, jak jakaś kobieta mogła go porzucić.

Spuściła wzrok.

– Prawda – rzekła niepewnie, gdyż naraz poczuła się tak, jakby grunt usuwał jej się spod nóg.

– Nie martw się, proszę. – Bez zastanowienia wziął ją za rękę i uścisnął, starając się dodać jej otuchy. – Trzeba mieć nadzieję. Może właśnie dzięki twojej nieobecności Harry zrozumie, ile dla niego znaczysz.

– Może… – mruknęła bez przekonania, skoncentrowana bez reszty na dotyku Rhysa.

– Wiesz co? Wybierzmy się jutro we czwórkę na wycieczkę – zaproponował, puszczając jej dłoń.

Stłumiła westchnienie żalu.

– Dokąd? Do muzeum archeologicznego, jak dzisiaj Hugo i Damian?

– Ciepło, ciepło… – odparł z uśmiechem. – Mam na myśli Knossos. To dość daleko, ale w sumie wstyd być na Krecie i nie zobaczyć słynnego pałacu-labiryntu.

Nell powiedziała to samo.

– Obie z Clarą mamy w nosie jakieś nudne ruiny – odparła jej wtedy Thea. – Wakacje są po to, żeby nic nie musieć! Będziemy się kąpać, opalać, chodzić na zakupy i na tym koniec!

Gdy jednak propozycję zwiedzania jakichś nudnych ruin złożył Rhys, pomyślała, że może wcale nie będzie to takie nudne, więc czemu by nie spróbować?

– Ale to ty bierzesz na siebie wyciągnięcie dziewczynek z basenu na cały dzień – zastrzegła się.

Rhys poruszył kwestię wycieczki przy kolacji. Sophie trochę wydłużyła się buzia, ale Clara ani na moment nie zapomniała o tym, jak nie znosi Harry’ego, za to lubi wujka Rhysa, który świetnie pasuje do cioci Thei, w dodatku jest tatą jej nowej przyjaciółki, więc zakrzyknęła natychmiast:

– Bomba!

Jak zwykle Sophie uległa entuzjazmowi Clary.

Zwiedzanie Knossos okazało się nawet całkiem ciekawe. Co prawda Thea nie potrafiła docenić walorów architektonicznych pałacu i w ogóle nie pojmowała, na co komu była potrzebna taka gmatwanina pomieszczeń i przejść, jednak sama starożytność tego miejsca zrobiła na niej spore wrażenie.

Rhys w pewnym momencie zauważył ocienione miejsce z dala od głównych atrakcji turystycznych, a więc i od największych tłumów. Usiedli tam, a wtedy opowiedział Sophie i Clarze o tym, jak Dedal na polecenie króla Minosa wybudował labirynt, gdzie zamknięto strasznego, pożerającego ludzi Minotaura, którego w końcu pokonał wielki bohater Tezeusz.

Dziewczynki miały oczy jak spodki. – I to wszystko było… tutaj? – spytała Clara, chyba po raz pierwszy w życiu tracąc pewność siebie.

– Ale tu już nie ma żadnych potworów, prawda? – Przestraszona Sophie przysunęła się bliżej do ojca.

Objął ją, a ona pozwoliła się przytulić.

– Nie, nie ma. I to od dawna – zapewnił.

– Opowiedz nam coś weselszego – zażądała.

Thea przymknęła oczy i nie zwracając uwagi na sens słów, czerpała przyjemność z samego słuchania spokojnego, ciepłego głosu. W odróżnieniu od Harry’ego, który mówił dużo i ze swadą, Rhys był człowiekiem powściągliwym i pełnym umiaru. Harry łatwo się zapalał, miał wiele namiętności. Co wzbudzało namiętność w sercu Rhysa? Oczywiście oprócz skał magmowych…

Zaczęła sobie wyobrażać, jak by to wyglądało, gdyby spędzali te wakacje sami. Żadnych Paine’ów dookoła. Nawet bez dziewczynek Tylko oni i… i wielkie łoże w jego lub jej domku. Spieszyłby się, nie mogąc się powstrzymać, czy też uwodziłby ją powoli? Wyobraziła sobie, jak całowałby jej ciało, jak ona całowałaby jego. Byliby poważni, czy też uśmiechaliby się lekko? Jak by to było poznawać go całego, poczuć go w sobie?

Zrobiło jej się tak gorąco w dole brzucha, że aż wciągnęła powietrze i gwałtownie otworzyła oczy.

Pozostała trójka przyglądała jej się z niepokojem.

– Theo, nic ci nie jest? – spytał z troską Rhys.

Kręciło jej się w głowie, wciąż jeszcze miała wrażenie, że czuje go na sobie, w sobie, nie wiedziała, co odpowiedzieć, przepełniona pragnieniem, rozbudzona…

– Nie, nic. Ja tylko… tylko…

Umilkła bezradnie, niezdolna wykrzesać z siebie nic sensownego. Co takiego było w tym zwyczajnym w sumie mężczyźnie, że mogła myśleć jedynie o tym, by jej dotknął, by ją pocałował, by położył się z nią za murkiem, na którym siedzieli i kochał się z nią wprost na ziemi zasłanej żółtymi sosnowymi igłami?

Przy Harrym nigdy nie odczuwała równie silnego pożądania, które zdawało się przeszywać całe ciało. Uszczęśliwiał ją sam fakt podobania się komuś tak szaleńczo atrakcyjnemu. Cały czas nie mogła w to uwierzyć, więc nigdy nie pozbyła się obawy, czy to aby nie sen.

To, co właśnie odczuwała w obecności Rhysa, było najzupełniej realne i intensywne prawie do bólu.

– Ten upał musiał ci zaszkodzić – uznał Rhys. – Wyglądasz, jakbyś miała za chwilę zemdleć. Lepiej pochyl się i potrzymaj głowę między kolanami, powinno pomóc.