– Dobrze nam było na Krecie…
Sophie pokiwała głową i westchnęła ciężko.
– Spytałam tatę, czy w przyszłym roku też pojedziemy. – I co odpowiedział?
– „Zobaczymy”. – Dziewczynka zrobiła rozczarowaną minę. – Tylko tyle!
– Rodzice często tak odpowiadają, obawiam się. – Uśmiechnęła się przepraszająco. – Miło tu u ciebie, ale muszę zejść na dół i porozmawiać z twoją mamą.
Gdy wchodziły do salonu, tamci dwoje siedzieli na sofie, pogrążeni w rozmowie. Lynda pochylała się ku Rhysowi, a mowa jej ciała zdawała się sugerować, że nie był jej obojętny. Thea zmrużyła oczy. Czyżby tak się sprawy miały?
– O, jesteście! – Lynda zauważyła je i wyprostowała się.
– Siadaj, Theo, napijemy się. Rhys, obsłużysz nas, prawda? Wiesz, gdzie wszystko jest.
– Oczywiście. – Wstał, uśmiechając się do Thei. – Czego się napijesz, kochanie?
Przez moment – koszmarny moment – myślała, że mówił do swojej byłej żony. Potem przypomniała sobie o pierścionku na swoim palcu.
– Tego, co zwykle – odparła z niewinną miną.
– Czy mogę dostać lemoniady z puszki? – spytała Sophie.
– Wykluczone! Doskonale wiesz, że w domu nie ma nic puszkowanego – ucięła ostro Lynda. – Rhys, czy ty jej pozwalasz pić lemoniadę?
– Czasami – odkrzyknął z kuchni.
– A nie powinieneś. Te wszystkie napoje są sztucznie barwione i pełne niezdrowych dodatków.
– Ale mamo…
– Dość! Wracaj do siebie i bierz się za grę na skrzypcach, jeszcze dzisiaj nie ćwiczyłaś. Tata przyjdzie posłuchać, a ja porozmawiam z naszym gościem.
– Chcę zostać z ciocią Theą.
Starannie wyregulowane brwi Lyndy uniosły się wysoko.
– Podczas wakacji nabrałaś zwyczaju wykłócania się o wszystko i nie podoba mi się ta nowa moda. Marsz na górę! I bez dyskusji.
Naburmuszona Sophie wyszła z salonu, zaraz potem wrócił Rhys, który podał byłej żonie szklankę ciemnego i mętnego soku, zaś dla siebie i Thei miał po kieliszku białego wina.
Lynda z gracją usiadła na podłodze w pozycji lotosu i upiła nieco soku.
– Imbir i żurawiny z organicznych upraw – wyjaśniła, widząc spojrzenie Thei. – Bardzo zdrowe.
– Z pewnością – rzekła uprzejmie Thea.
– Kochanie, powiedziałam Sophie, że przyjdziesz do niej posłuchać, jak gra na skrzypcach – dodała Lynda, gdy Rhys chciał usiąść na kanapie obok Thei.
„Kochanie”? Thea znów zmrużyła oczy. Czy pani domu do wszystkich tak mówiła, czy to było celowe przejęzyczenie w odwecie za to, jak Rhys zwrócił się do narzeczonej?
Próbował oponować, lecz Lynda miała na to znakomitą odpowiedź:
– Podobno chciałeś się nią zajmować, by nadrabiać stracony czas – przypomniała z przyganą. – A może tylko tak mówiłeś?
Nie pozostało mu nic innego, jak iść na górę i zostawić nieco zdenerwowaną Theę w towarzystwie Lyndy.
– No, to teraz możemy spokojnie porozmawiać. Mam nadzieję, że moje zainteresowanie tobą nie wyda ci się nietaktowne. Chciałabym jak najlepiej poznać osobę, z którą moja córka będzie spędzała sporo czasu.
– Rozumiem.
– Ponadto zależy mi na dobru Rhysa. Skrzywdziłam go ogromnie, po moim odejściu przez długi czas nie potrafił sobie ułożyć życia na nowo. W pewnym sensie czuję się odpowiedzialna za jego przyszłość. – Jakby z zakłopotaniem spuściła wzrok. – Nie wiem, jak to powiedzieć, ale… ale chciałabym mieć pewność, że znalazł właściwą osobę. On zasługuje na szczęście, to naprawdę wyjątkowy człowiek.
– Wiem, dlatego się w nim zakochałam – odparła Thea, starając się w żaden sposób nie zdradzić narastającej irytacji. – Sugerujesz, że nie jestem właściwą osobą?
Lynda uniosła dłonie w obronnym geście.
– Och, proszę, nie zrozum mnie źle! Możliwe, że jesteście stworzeni dla siebie, ale jeśli nie, to lepiej jest zrozumieć to zawczasu. Ja tylko próbuję was uchronić przed popełnieniem pomyłki. Nikt nie wie lepiej ode mnie, jaką tragedią jest rozwód.
Nikt? Thea pomyślała o swojej siostrze. Nell miała bez porównania cięższe przejścia od Lyndy, która sama spakowała manatki i zostawiła męża, bo nie uśmiechało jej się siedzenie z nim na pustyni.
– Na czym opierasz przypuszczenie, że nasz związek miałby okazać się pomyłką? – spytała zimno Thea.
– Cóż, Kate powiedziała mi parę rzeczy, które same w sobie nie są złe, ale… Z tego, co wiem, pracujesz jako sekretarka, tymczasem Rhys jest właściwie intelektualistą, czasem nawet mnie onieśmielała jego wiedza. – Zaśmiała się, jakby chciała pokazać, że rozumie, jak nieprawdopodobnie to zabrzmiało. – On ma naprawdę wspaniały umysł. Potrzebuje kogoś na swoim poziomie.
Co oczywiście wykluczało Theę… Zastanowiła się, czy nie powiedzieć o swoim dyplomie. Nie, nie warto zadawać sobie trudu, bo to i tak niczego nie zmieni. Wcale nie chodziło o to, czy Thea nadaje się dla Rhysa, lecz o to, by żadna go nie dostała i nie wyrwała spod wpływu Lyndy. Miał cały czas tańczyć tak, jak ona mu zagra.
Podobnie było z Harrym i Isabelle.
– Do stworzenia udanego związku trzeba mieć nie tylko podobne wykształcenie, ale i doświadczenia – ciągnęła niestrudzenie Lynda, cały czas tonem głosu i wyrazem twarzy okazując pełne serdeczności zatroskanie. – To stwarza płaszczyznę, na której można budować. Rhys ma za sobą lata życia na innym kontynencie, małżeństwo, ty zaś prawie nie wyjeżdżałaś z kraju, a przede wszystkim… Nie byłaś nigdy zamężna, prawda?
– Nie.
– I nie masz dzieci?
– Nie. – Thea czuła się tak, jakby właśnie ponosiła spektakularną klęskę na rozmowie kwalifikacyjnej. – Ale bardzo je lubię. Często zajmuję się moją siostrzenicą.
– Tak, zorientowałam się – rzekła bez szczególnego entuzjazmu Lynda. – Z tego, co słyszałam, Clarze pozwala się na dużo więcej niż Sophie, prawda?
Aluzja była jasna – Thea jest nieodpowiedzialna i nie potrafi zajmować się dziećmi. Niestety, nawet nie mogła się odciąć, to w końcu była matka Sophie.
– Nie da się porównać opieki nad cudzymi do posiadania własnych. Oczywiście nie twoja wina, że ich nie masz – stwierdziła łaskawie Lynda, na co Thea omal nie zgrzytnęła zębami. – Nie wiesz, co się czuje, biorąc w ramiona nowo narodzone dziecko albo obserwując jego pierwszy krok… Tobie te doświadczenia są obce, tymczasem Rhys dobrze je zna. Spójrz, w najważniejszych życiowych sprawach więcej was dzieli, niż łączy, a czy to pozytywnie rokuje poważnemu, długotrwałemu związkowi? Na czym go zbudujecie? – dopytywała się Lynda pełnym troski głosem, który doprowadzał Theę prawie do szału. A najgorsze było to, że Lynda miała rację.
– Musisz zadać sobie pytanie, co macie z Rhysem wspólnego.
Thea pomyślała o dwóch tygodniach na Krecie. O wspólnym wpatrywaniu się wieczorami w rozgwieżdżone niebo. O poczuciu bezpieczeństwa w obecności Rhysa. O tym, co czuła, ilekroć się do niej uśmiechnął, ilekroć jej dotknął. O pustce, która zapanowała w jej sercu, gdy ich drogi się rozeszły.
Podniosła wzrok i spojrzała Lyndzie prosto w oczy.
– Kochamy się. Tamta westchnęła.
– Sama miłość czasem nie wystarcza… Będę z tobą szczera. Przewidziałam, że Rhys, by zatrzeć bolesną pamięć naszego rozwodu, będzie próbował się związać z pierwszą kobietą, jaką pozna.
– To w Maroku nie ma kobiet?
– Uciekanie się do ironii to bardzo negatywna reakcja – wytknęła jej Lynda. – Ja przecież tylko próbuję wam pomóc! Rhys przez kilka lat był w szoku, nie szukał towarzystwa kobiet, a teraz, ledwie wrócił do Londynu, spotkał ciebie. Czy to dziwne, że dla waszego dobra staram się upewnić, czy nie robicie czegoś, co unieszczęśliwi was oboje?
Urwała na chwilę. Jeśli oczekiwała wyrazów wdzięczności za swoją troskę, to mogła długo czekać. Thea zacisnęła zęby.
Tracąc nadzieję na podziękowania ze strony gościa, pani domu dodała:
– Rhys wrócił po to, by zająć się Sophie, nim będzie za późno na nawiązanie kontaktu z córką. Ma bardzo wiele do nadrobienia i powinien się tym zająć, nim zaangażuje się w nowy związek.
Skąd ona to znała? Pomysł, że dla dobra córki należy zrezygnować z nowego związku, pochodził więc od Lyndy. Bardzo sprytne. I bardzo skuteczne. Gdy na horyzoncie zjawiała się jakaś kobieta, wystarczało zagrać na poczuciu winy byłego męża.
Thea nie zamierzała pokazać po sobie, że została pokonana z kretesem, więc uśmiechnęła się słodko.
– Rhys sam zdecyduje, co będzie dla niego najlepsze – odparła. – Ja ze swojej strony mogę tylko powiedzieć, że kocham jego i kocham Sophie. Kocham go bardzo, chcę spędzić z nim resztę życia. Może nie mamy… – Urwała, widząc, jak piękne oczy Lyndy rozszerzają się gwałtownie.
Obróciła się i zauważyła, że w progu stoi Rhys.
– Długo tu jesteś? – spytała ostro Lynda.
– Wystarczająco długo – odparł, podszedł z uśmiechem, stanął za kanapą i położył dłoń na karku Thei. Aż przymknęła oczy z rozkoszy. – Ja też cię kocham – rzekł cicho.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Thea milczała w drodze powrotnej na stację. Przestało padać, lecz było szaro i ponuro – zupełnie tak samo, jak w duszy Thei.
Lynda w żadnym wypadku nie zamierzała spuścić Rhysa ze smyczy. Nie kochała go i nie chciała dla siebie – to stało się jasne w trakcie rozmowy – lecz nie zamierzała też oddać go innej. Z wielu powodów wygodnie jej było mieć go w pobliżu, w dodatku Lyndzie pochlebiała rola jedynej miłości Rhysa, której utraty wciąż nie zdołał do końca przeboleć. Gdyby znalazł szczęście u boku kogo innego, pierwsza żona natychmiast spadłaby z piedestału… Dlatego też wmawiała mu, pod pozorem troski o dobro jego i o dobro córki, że nie był gotów na nowy związek.
Zmierzyć się z Lyndą i wyrwać Rhysa spod jej wpływu? Thea potrafiła sobie wyobrazić, co by się działo dalej. Tamta, udając przyjaźń, nieustannie torpedowałaby wspólne poczynania Thei i Rhysa. Gdyby tylko mieli zaprosić gości, iść do teatru czy wyjechać na weekend, w ostatniej chwili pilnie wzywałaby byłego męża, by ten zajął się Sophie, na przykład zawiózł ją na lekcję gry na skrzypcach albo zabrał do siebie na noc, bo Lynda udaje się na konferencję.
Thea oczywiście nie mogłaby mieć do niego pretensji o to, że stara się być dobrym ojcem. Ciągle stawiany przed koniecznością wyboru między nią a Sophie, musiałby za każdym razem wybierać córkę. Lynda nieustannie manipulowałaby jego poczuciem winy, podsycając je.
Zawalczyć więc o niego, czy też raczej odejść, pozwalając, by sam zdecydował, czego chce? Z jednej strony Thea wiedziała, że prawdziwa miłość nie trafia się aż tak często, skoro więc zawitała do jej życia, należy uczynić wszystko, by dać jej szansę – stworzyć związek i pielęgnować go, żywiąc nadzieję na to, że podobne uczucie obudzi się w końcu i w sercu Rhysa.
Z drugiej jednak strony nieustanne ingerencje Lyndy mogły zniszczyć to, co wspólnie zbudowali. Po każdym telefonie żądającym jego przyjazdu, Rhys czułby się rozdarty, a w Thei narastałaby gorycz. W końcu nie zostałoby już nic pięknego…
W taki właśnie sposób Isabelle konsekwentnie niszczyła jej związek z Harrym.
Nie, Rhys musi sam podjąć decyzję, czy jest gotów rozpocząć nowe życie i czy jest w nim miejsce dla Thei.
– Jesteś bardzo milcząca – zauważył.
– Przepraszam, zamyśliłam się.
– Wyglądasz na smutną. Czy myślałaś o Harrym?
– W pewnym sensie – odparła wymijająco.
Zawahał się.
– Chcesz o tym porozmawiać?
– Nie. Ale dziękuję.
Bez słowa skinął głową, a Thea była mu wdzięczna za tyle zrozumienia. Harry nigdy nie potrafiłby postąpić podobnie, naciskałby tak długo, aż wydusiłby z niej wszystko.
– Powiedz mi, jak poszło ci z Lyndą – zaproponował po chwili.
– Cóż… – Zastanawiała się przez chwilę, jak najlepiej ubrać to w słowa. – Nie jest zbyt przekonana do naszych zaręczyn.
– Jak to? – wybuchnął z oburzeniem Rhys. – A ja usłyszałem, że jest nimi zachwycona!
Męska naiwność nie ma granic, pomyślała Thea.
– Tak, ale to było, zanim mnie poznała – zauważyła. – Jej zdaniem nie jestem odpowiednią partnerką dla ciebie.
Zmarszczył brwi.
– A niby dlaczego nie? – spytał gniewnie, jakby zapomniał, że cała sprawa dotyczy przecież nie prawdziwych zaręczyn, lecz udawanych.
– Ponieważ nie mamy wiele wspólnego. Przynajmniej ona tak twierdzi. – Zerknęła na niego. – Nie słyszałeś tej części rozmowy?
– Nie. Słyszałem tylko, jak powiedziałaś, że mnie kochasz. Milczała przez chwilę.
– I co? Brzmiało to przekonująco?
– Bardzo.
Udawaj, że to nic dla ciebie nie znaczy, przypomniała sobie surowo. Obróć to w żart.
– Ty też byłeś bardzo przekonujący. Ta ręka na moim karku… Dobre posunięcie.
Zerknęła na niego ponownie, ich spojrzenia zetknęły się. Oboje szybko odwrócili wzrok. Znowu zapadła cisza, w której było słychać jedynie ich kroki na mokrym chodniku.
– Nie rozumiem, co w ogóle Lyndzie do tego – warknął ponuro.
– Nie wiem, w każdym razie dostarczyła nam dobrego pretekstu do zerwania. Przemyśleliśmy jej słowa i doszliśmy do wniosku, że faktycznie mamy niewiele wspólnego, więc nasze małżeństwo byłoby pomyłką.
"Gwiazdkowi nowożeńcy" отзывы
Отзывы читателей о книге "Gwiazdkowi nowożeńcy". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Gwiazdkowi nowożeńcy" друзьям в соцсетях.