– Zostaliśmy zaproszeni na dziś wieczór do naszych sąsiadów – ciągnął, znów ostrzegawczo ściskając jej ramię.

– Och, to bardzo miłe…

Nie zdążyła dodać „ale”, a potem jakiegoś wykrętu, gdyż Kate przerwała jej zdecydowanie:

– Rhys mówi, że to dla was specjalny dzień, lecz my też chcemy uczcić wasze zaręczyny. Nie zatrzymamy was długo, zapraszamy tylko na drinka. Najpierw musisz się odświeżyć, umówmy się więc na szóstą.

ROZDZIAŁ CZWARTY

– Czemu nie wymówiłeś się jakoś od tej wizyty? – spytała Thea, gdy tamta oddalała się, donośnie stukając obcasami.

Rhys poczekał, aż Kate zniknie im z oczu, i dopiero wtedy puścił Theę. Dziwne. Przez cały czas, gdy ją obejmował, chciała, by się odsunął, a gdy to wreszcie zrobił, poczuła rozczarowanie.

– Od czasu do czasu jakieś zaproszenie musimy przyjąć, od oficjalnego powitania ciebie i tak się nie wywiniemy, więc lepiej miejmy to z głowy – wyjaśnił. – Zobaczyłem z tarasu, jak Kate pruje do twojego domu jak po sznurku, więc pospieszyłem z odsieczą, bo nie chciałem, żeby cię kompletnie zaskoczyła. Zdążyłem jej opowiedzieć wzruszającą historię naszych zaręczyn, zaraz potem wyjrzałaś. W sumie dobrze wyszło.

– No, świetnie – skwitowała z ironią i wskazała na swój sarong. – Strój w sam raz do zawierania znajomości.

– Nie rozumiem. Bardzo ładnie wyglądasz. Zarumieniła się.

– Nie musisz udawać, Paineów tu nie ma.

– Kiedy ja mówię szczerze.

I znowu nastąpił jeden z tych momentów, gdy zapadła między nimi kłopotliwa cisza. Thea próbowała odwrócić wzrok od twarzy Rhysa, lecz pierwszy raz w życiu nie mogła zmusić oczu do posłuszeństwa. Zwilżyła wargi koniuszkiem języka.

– No tak, przecież spędziłeś parę lat na pustyni, pozbawiony towarzystwa kobiet. To wiele wyjaśnia.

Roześmiał się, a Thea nieoczekiwanie pożałowała, że nie był dalej taki antypatyczny jak rano. Wtedy jego obecność stwarzałaby o wiele mniejsze problemy…

– Cóż – rzekła dziarskim tonem. – Chwilowo i tak jesteś na mnie skazany, bo Kate chyba uwierzyła w naszą bajeczkę.

– Na to wygląda. Aha, i nie myśl, że zupełnie nie zadbałem o nasze interesy. Tak naprawdę przyszła z zaproszeniem na kolację, lecz delikatnie napomknąłem o naszych nieco innych planach na wieczór. Na szczęście zrozumiała, że nie wytrzymamy długo bez rzucenia się na siebie i zdarcia z siebie ubrań, więc ustąpiła. Ale i tak zdąży nas nieźle wymaglować.

Thea wolała czym prędzej zapomnieć o opcji rzucania się na siebie i zdzierania ubrań. Spojrzała na zegarek.

– Och, szósta jest już niedługo! Chciałam popływać i ochłodzić się, ale teraz nie zdążę, szkoda. Przy okazji zamierzałam sprawdzić, co robi Clara, miała bawić się przy basenie. Widziałeś ją może?

– Tak, cały czas miałem oko na dziewczynki. Pod wpływem twojej siostrzenicy mali Paineowie w ciągu pięciu minut zmienili się z doskonale ułożonych chłopców w dwóch urwisów, którzy latają dookoła basenu, wskakują, wyskakują, wskakują z powrotem, wrzeszcząc jak opętani. Kate jest zdegustowana takim zdziczeniem.

– Czy mam porozmawiać z Clarą?

– Nie, nie rób tego. Ci troje boczyli się na siebie przez cały tydzień, a teraz wreszcie zaczęli się ze sobą bawić. Nauki Kate zdecydowanie przegrywają z pomysłami Clary. I niech tak zostanie.

Roześmiała się.

– Masz rację. W takim razie idę wziąć prysznic, a potem zejdę nad basem i sprawdzę, jak dzieciaki sobie radzą.

– Zatem spotkamy się tam i razem pójdziemy do Paine’ów. Skinął jej dłonią i zbiegł po schodach, zaś Thea została z poczuciem dziwnego rozczarowania. Nawet jej nie pocałował na pożegnanie… Chwileczkę, co też ona myśli? Czy nie za bardzo wczuła się w rolę? Przecież miała złamane serce z powodu Harry'ego, który ciągle nie potrafił wybrać między nią a Isabelle.

Pospiesznie zawróciła do domku, mając nadzieję, że zimny prysznic uleczy ją z niestosownych zachcianek. W łazience rzuciła okiem w lustro i zmartwiała. Wyglądała jak z horroru! Czarne obwódki wokół oczu, każdy włos w inną stronę. Nic dziwnego, że nie wywarła na Kate dobrego wrażenia.

Wskoczyła pod prysznic, umyła głowę, nie żałowała odżywki, a potem kremu, który pomagał opanować niesforne loki, wreszcie wysuszyła włosy suszarką, zamiast jak zwykle dać im wyschnąć na powietrzu. Hm, wyszło nie aż tak źle. Oczywiście nie udało jej się osiągnąć modnego efektu gładziuteńkiej, spływającej lśniącą kaskadą fryzury, lecz chmura miękkich loczków mimo wszystko prezentowała się lepiej niż ta nieszczęsna kopa siana, z jaką pokazała się Rhysowi i Kate.

Zadowolona, że nie ma pod ręką Clary, która niechybnie zadawałaby jej kłopotliwe pytania, starannie umalowała oczy, a potem włożyła ulubioną wiśniową sukienkę. Nie była już najnowsza, lecz Thea nadal bardzo chętnie ją nosiła, gdyż znakomicie tuszowała mankamenty jej pulchnej figury, głęboko wyciętym dekoltem podkreślając pełny biust i odwracając uwagę od bioder i ud. W dodatku uszyto ją z mięciutkiego materiału, wyjątkowo miłego w dotyku. Rozkloszowana spódnica pięknie wirowała wokół nóg i w sumie Thea wyglądała w tej sukience naprawdę seksownie.

To cudo miało jedną wadę – gniotło się bardzo. Na wakacje Thea mogła zabrać suszarkę, ale żelazka nigdy. I za nic nie pożyczy go od Kate, która z pewnością miała je ze sobą, sądząc po stanie jej ubrań. Cóż, trzeba iść tak. Za jakiś czas zacznie robić się ciemno i zagnieceń nie będzie widać.

Zerknęła na zegarek. Szósta!

– Zaraz będę gotowa… – wymamrotała, przerzucając zawartość kosmetyczki. – Szminka… szminka… No, gdzie jesteś? A, tu! Dobrze… Teraz sandały… kolczyki… Właśnie, kolczyki! Boże, gdzie ja je położyłam?

Półprzytomnie rozejrzała się dookoła. Gdyby przed wyjazdem do miasta nie wyrzuciła wszystkiego z walizki w poszukiwaniu czegoś stosowniejszego niż szorty, teraz byłoby jej łatwiej coś znaleźć. Gorączkowo wysypała zawartość kosmetyczki na łóżko. Naraz przyłapała się na tym, że serce jej wali, brak jej tchu i jest podekscytowana jak przed randką.

– Hej, opanuj się, dziewczyno – przykazała sobie i wzięła kilka głębokich oddechów. W końcu czekała ją tylko krótka wizyta u nielubianych sąsiadów.

I kolacja z Rhysem, podpowiedział usłużnie jakiś głos w jej głowie.

Tak, to też, lecz głównie chodziło o wywarcie dobrego wrażenia na Kate, bo ta inaczej zacznie powątpiewać, czy Rhys naprawdę mógł zakochać się w takim czupiradle. Thea starała się więc ładnie wyglądać dla dobra sprawy.

Akurat, powiedział głos.

Nie należała do osób pewnych siebie, więc zawahała się. Może faktycznie przesadziła? Krytycznie obejrzała się w lustrze. Trudno, nie może się już przebrać w coś bardziej codziennego, bo i tak jest spóźniona. Zresztą sukienka i makijaż to normalna rzecz, nie paradowała przecież w kreacji wieczorowej i z diademem na głowie.

– Weź się w garść – powiedziała surowo do swojego odbicia i wtedy ujrzała leżące na półeczce pod lustrem kolczyki. Wpięła je w uszy i wyszła.

Już z daleka słyszała piski i śmiechy, co chwilę rozlegał się donośny plusk. Dzieciarnia szalała w najlepsze, i to od kilku godzin. Czy nie byli już zmęczeni? Może powinni wyjść z wody?

Nad basenem stała Kate, ze wściekłym wyrazem twarzy patrząc, jak na przeciwległym brzegu jeden z jej synów bierze rozbieg i po chwili wpada do wody jak bomba.

– Hugo! Damian! Ile razy mam powtarzać? Natychmiast do domu!

Z basenu rozległo się błagalne:

– Maamooo…

Biedni malcy, pomyślała ze współczuciem Thea. Mają wakacje i basen do dyspozycji i nawet nie mogą poużywać.

W rodzinie Paine’ów musiały panować surowe zasady, gdyż Kate wyglądała na głęboko zdumioną nieposłuszeństwem synów. Może po raz pierwszy w życiu nie wypełnili jej polecenia natychmiast?

– Już po szóstej – przypomniała, nie podnosząc głosu, gdyż oczywiście była idealną matką, która nigdy nie traci panowania nad sobą. – Pora na waszą wieczorną kąpiel.

– Ale my się tak fajnie bawimy – zaprotestował któryś z chłopców.

– Dziewczynki też wychodzą, więc zabawa i tak się skończy. – Kate naraz spostrzegła Theę i obróciła się do niej. – O, dobrze, że jesteś. Clara też już powinna wyjść z basenu.

Ponieważ Kate stała teraz plecami do dzieci, dziewczynka skorzystała z tego i dała cioci znak, gwałtownie machając rękami i kręcąc głową.

– Czemu mam jej przerywać, skoro się dobrze bawi? – spytała Thea.

– Bo na pewno jest zmęczona.

– Ale nie musi wstawać rano, są wakacje, więc wszystko odeśpi.

Clara uniosła oba kciuki do góry.

– Nie wiem, czy to mądre podejście – skwitowała sceptycznie Kate. – Gdyby była twoją córką, a nie siostrzenicą, nie traktowałabyś jej tak pobłażliwie. Rodzice doskonale zdają sobie sprawę z tego, że dziecko potrzebuje mieć jasno wytyczone granice.

– Może w domu, lecz wakacje są właśnie po to, żeby trochę odpocząć od dyscypliny. Tak jest dla dzieci zdrowiej – dodała Thea tonem bardzo rozsądnej osoby. Kate odwróciła się do niej plecami.

– W każdym razie pozostała trójka w tej chwili wychodzi z wody – zażądała z rozdrażnieniem. – Sophie, ciebie to też dotyczy. Twój tata na pewno uważa, że masz już dosyć.

– Dosyć czego?

Thei aż serce podskoczyło do gardła na dźwięk tego głosu. Obejrzała się.

Rhys przebrał się w jasną koszulę z krótkim rękawem i szorty, wyglądał bardzo… zwyczajnie. Nie miał jak Harry włosów godnych cherubina, wielkich szafirowych oczu i cudownych rysów. Normalny mężczyzna – silny, opalony, spokojny, pewny siebie. Czemu więc wszystko w niej tak silnie reagowało na jego obecność? I czemu miała wrażenie, jakby znała go od zawsze, chociaż spotkali się ledwie kilkanaście godzin wcześniej?

I czemu odbierało jej mowę, gdy uśmiechał się do niej w taki sposób?

– Cudownie wyglądasz – powiedział, zupełnie ignorując Kate, po czym objął Theę i nim zdołała się zorientować, co się dzieje, pocałował ją.

Nie był to namiętny pocałunek, lecz czuły i krótki całus na powitanie, lecz wystarczył, by ziemia umknęła jej spod nóg. Dobrze, że otaczało ją mocne ramię Rhysa…

To wszystko trwało przez moment. Kiedy uniósł głowę, ich spojrzenia spotkały się, a wtedy Thea ujrzała, że nie tylko ona była w szoku. Rhys chyba zadziałał zupełnie bez zastanowienia, ponieważ miał minę, jakby nie rozumiał, co się stało.

Kate ze zniecierpliwieniem stukała pantoflem o kamienne płyty.

– Cała czwórka powinna wyjść wreszcie z basenu i szykować się do spania – oznajmiła sucho. – Chłopcy za bardzo się rozszaleli, po kąpieli będą musieli posiedzieć spokojnie i trochę poczytać, bo inaczej będą mieli kłopoty z zaśnięciem.

– Nie wydaje mi się, żeby mieli teraz ochotę na lekturę – zauważył Rhys.

Kate żachnęła się.

– To wszystko przez tę głupią zabawę!

– Zabawy rzadko bywają mądre. To zresztą duża część ich uroku, nie sądzisz?

– Sophie zazwyczaj nie chlapie się o tej porze w basenie, prawda? – zareplikowała.

– Tato, ja nie chcę iść już spać – odezwała się błagalnie Sophie. – Ciocia Clary pozwoliła jej jeszcze zostać.

– Zostanie więc sama, bo Hugo i Damian wychodzą – wtrąciła Kate.

Rozległ się przeciągły jęk chłopców. Rhys puścił Theę, podszedł szybko do brzegu basenu, przykucnął.

– Idziemy z wizytą, wy przez ten czas możecie się jeszcze pobawić. Ale umawiamy się, że potem bez żadnych dyskusji pomaszerujecie do łóżek, gdy tylko powiem.

– Dziękuję, tato!

– Clara, ciebie to też dotyczy.

– Dobrze. – By uczcić zwycięstwo nad Kate, dziewczynka wykonała swój popisowy numer, mianowicie stanęła na rękach na dnie basenu. Gdy znów się wynurzyła, zawołała:

– Dzięki, ciociu! Dzięki, wujku Rhys!

Thea ledwie zwróciła uwagę na to, jak szybko jej siostrzenica przyjęła obcego człowieka do rodziny, gdyż ciągle miała nogi jak z waty i potrafiła myśleć tylko o tym pocałunku.

Kate nie kryła dezaprobaty. Gdy Rhys wyprostował się i wrócił do nich, rzekła, zniżając głos, by dzieci nie dosłyszały:

– Nie wiem, czy słusznie postępujesz. Zdaniem Lyndy Sophie potrzebuje dyscypliny, inaczej robi się trudna.

– Znam poglądy Lyndy w kwestii dyscypliny, lecz przez tych parę tygodni ja jestem odpowiedzialny za Sophie i jej dobro. Po raz pierwszy od przyjazdu świetnie się bawi i nie zamierzam tego psuć niepotrzebnymi scysjami – uciął zdecydowanie Rhys. – Czy mi się zdawało, czy ktoś coś mówił o drinkach?

W tonie jego głosu było coś takiego, że Kate, choć niechętnie, ustąpiła.

– Zapraszam. Nick już czeka.

Mąż Kate, zażywny i rumiany, stał na werandzie u szczytu schodów.

– Chodźcie, chodźcie! – wołał z przesadną jowialnością, a potem zaczął wylewnie ściskać dłoń Thei. – Jestem Nick. Nick Paine.

– Thea Martindale.

– Ale już niedługo, co? – Zarechotał.

Thea zrozumiała, że ta część wieczoru zapowiada się koszmarnie. Zawsze irytowali ją wesołkowie, którzy śmiali się z własnych dowcipów. I mężczyźni, którzy przy powitaniu miętosili jej rękę w swojej wilgotnej łapie, w dodatku starając się nie wypuścić jej tak długo, jak tylko się dało.