– Grazie - odparła i domyślając się, że Tino przyjechał o dziesięć minut wcześniej, włożyła na siebie żakiet, zarzuciła torbę na ramię i wyszła.

– Dzień dobry, Elyn! – gorąco powitał ją Tino, gdy wyszła z windy.

– Dzień dobry – zdołała się do niego uśmiechnąć i w kilka minut później byli już w jego samochodzie, kierując się ku północno-wschodniej części Włoch.

Kiedy powiedziała, że ma zamiar jechać dziś do Bolzano, nie zdawała sobie sprawy, że Bolzano leży w Dolomitach i że jedzie się tam około dwu godzin. Nie potrafiła siedzieć bezczynnie tyle czasu. Potrzebowała ruchu, działania. Większość nocy spędziła na rozmyślaniach. Nie miała już na nie siły.

– Nic nie mówisz – zauważył Tino.

– Wybacz – przeprosiła. – Nie chciałam ci przeszkadzać w prowadzeniu. – Od kiedy kłamstwo przychodziło jej tak łatwo? To miłość zmieniła ją w kłamcę.

A przecież nie chciała kochać. W każdym razie nie chciała kochać Maxa Zappełlego. Zeszłej nocy omdlewała w jego ramionach. Ale okazało się, że nawet uwodziciel ma swoje zasady. W chłodnym świetle dnia stało się bezspornie jasne, że chociaż bez wątpienia jej pożądał, słabe „nie” sprzeciwu sprawiło, że otrzeźwiał i przypomniał sobie, iż ma, być może, do czynienia ze… złodziejką.

Nie była dla niej pociechą myśl, że Max nie poniżyłby się do tego, by pójść do łóżka z kimś, kto zdolny byłby okraść jego firmę. Ale nawet, jeśli prawda wyjdzie na jaw – a założywszy, że istnieje sprawiedliwość, musi wyjść na jaw – jeśli wykryty zostanie ten, kto przywłaszczył sobie projekt, przecież nie zmieni to faktu, że Max Zappelli jest urodzonym kobieciarzem. Pamiętała o cierpieniach, jakie ktoś do niego podobny zadał jej matce. Pamiętała też o licznych zawodach miłosnych przyrodniej siostry. Nie, w życiu Elyn nie było miejsca dla takiego człowieka! Śmiechu warte! Ale czyżby Max Zappelli z tym wszystkim, co otrzymał od losu, by nie wspomnieć już o tych pięknościach uczepionych jego ramienia, które widziała na licznych fotografiach, miał znaleźć w swoim życiu miejsce dla niej?!

– Miałaś rację, rzeczywiście mogą być kłopoty z parkowaniem. Zobaczymy – w jej myśli wdarł się głos Tina.

Dotarli do miejsca przeznaczenia. Mój Boże! Podczas jazdy machinalnie wymieniała z nim wiele żartobliwych uwag, natychmiast o nim zapominając.

Od tej chwili wzięła się w karby. Tino zasługiwał przecież na lepsze traktowanie! A przynajmniej na dobre maniery, skoro nic innego nie wchodziło w rachubę. Przyjęła jego propozycję i musi teraz dołożyć starań, by sprawiać wrażenie zadowolonej.

– Udała nam się pogoda – zauważyła wesoło, gdy wkraczali w olśniewające słońce.

Tino uśmiechnął się, spojrzał na nią, jak gdyby chciał powiedzieć, że czuje się szczęśliwy, i zaproponował:

– Napijemy się kawy?

– A możemy wypić ją gdzieś na powietrzu? – zapytała.

– Oczywiście – odparł natychmiast.

I wkrótce potem, pijąc kawę, siedzieli na Piazza Walther, ogrzewani przez słońce nadzwyczaj silne jak na luty.

– Czy ten plac nazwano imieniem jakiejś konkretnej osoby? – Elyn, zdecydowana nie zapominać o dobrych manierach, usiłowała wykazać żywe zainteresowanie historią miasta.

– Walthera von der Vogelweida – wyjaśnił Tino, wskazując na marmurową statuę po prawej stronie. – To średniowieczny poeta, bardzo tu ceniony.

Po wyjściu z kawiarni spacerowali przez dłuższy czas, a Tino odpowiadał. na wszelkie jej pytania. Nagle wykrzyknął:

– Elyn, przecież ty musisz być głodna!

Nie była głodna, ale ponieważ sądziła, że to on może być głodny, odparła:

– Mogłabym zjeść coś niewielkiego.

Weszli do małej restauracyjki. Elyn zjadła tagliatelle z szynką i pomidorami, rozpaczliwie starając się nie myśleć, że wczoraj jadła kolację z Maxem.

Po lunchu Tino wyznał, że chciałby odwiedzić muzeum.

– Na cóż więc czekamy!? – wykrzyknęła i ruszyła za nim, udając, że nic ją bardziej nie obchodzi poza archeologicznymi znaleziskami, które mieli tam zobaczyć.

W muzeum spędzili wiele czasu.

– A co chciałabyś zobaczyć teraz? – zapytał Tino.

– Eee… czy nie myślisz, że powinniśmy już wracać do Werony? – spytała, nie ukrywając tym razem zmęczenia.

– Oczywiście, ale pod warunkiem, że zjesz ze mną kolację, którą odwołałaś wczoraj.

Wzruszyła ją żarliwość jego uśmiechu.

– Z przyjemnością – zgodziła się, podczas gdy naprawdę chciała jak najszybciej wrócić do domu i pogrążyć się w całkowitej samotności.

Jednakże w miarę rozwoju wydarzeń musiała przyznać, że był to co prawda długi, lecz bardzo przyjemny dzień. Tino, który okazał się miłym towarzyszem, odwiózł ją do domu około dziesiątej wieczór.

– Bardzo ci dziękuję, Tino – powiedziała.

– Czy masz jutro czas? – zapytał pełen nadziei.

– Niestety, nie – odparła z żalem.

– A więc do poniedziałku – uśmiechnął się.

– Do poniedziałku – powtórzyła i weszła do domu.

Najpierw jednak trzeba było przeżyć niedzielę. Myśli Elyn, jedna goniąc drugą, koncentrowały się wyłącznie na Maksie Zappellim. Wewnętrznie rozbita, gwałtownie zapragnęła z kimś porozmawiać, by w ten sposób uwolnić się od własnej udręki. Zadzwoniła do matki.

– Ciągle zastanawiam się, jak sobie radzisz! – wykrzyknęła Ann Pillinger z radością w głosie.

– Nie wyobrażasz sobie, ile muszę się nauczyć! – a przede wszystkim, jak wybić sobie z głowy Maxa Zappellego, dodała w myślach. – Co u was słychać? – spytała wesoło.

– No cóż, Sam jest taki jak zawsze, Loraine snuje się po kątach niczym umierający łabędź, a Guy… – niechętnie zakończyła Ann – stał się wyjątkowo trudny.

– Mój Boże, przeżył prawdziwy szok – próbowała go tłumaczyć Elyn.

– Wszyscy przeżyliśmy szok. – Matka nie przyjmowała jej argumentów.

– Pewnie trochę się nudzi – Elyn szukała innych motywów zachowania Guya.

– Chciałabym, żeby poszedł się nudzić gdzie indziej. Naprawdę trudno z nim wytrzymać.

Elyn zdołała w końcu uspokoić wzburzoną matkę, niemal żałując, że zatelefonowała.


W poniedziałek rozpoczęła kolejny tydzień w Zappelli Internazionale. Zastanawiała się, jak długo jeszcze zostanie we Włoszech i jak będzie się czuła, gdy możliwość przypadkowego spotkania z Maxem przestanie wchodzić w rachubę. Sama myśl napawała ją przygnębieniem, ale musiała spojrzeć prawdzie w oczy. Tino bardzo szczegółowo omawiał wszelkie zagadnienia i dlatego, być może, nie robiła postępów tak szybko, jakby zapewne mogła. Teraz zarówno uczyli się, jak i pracowali, ale, zgodnie z zapowiedzią Maxa, około Wielkanocy wszystko się skończy, a ona wróci do Anglii.

– Dzień dobry, Tino! – powiedziała wesoło, wchodząc do pokoju.

– Więc zjesz dziś ze mną kolację? – spytał tak gwałtownie, że Elyn wybuchnęła śmiechem. Nie był to wprawdzie Max, ale bardzo go lubiła.

– Jutro – odpowiedziała. A gdy stopniowo zaczęli napływać inni pracownicy działu komputerów, wraz z Tinem wzięła się do roboty.

Na wpół obawiała się, na wpół miała nadzieję, że spotka gdzieś Maxa. Nie spotkała go jednak ani w poniedziałek, ani we wtorek. We wtorek wieczór wybierała się z Tinem na kolację. Przedtem jednak udzieliła sobie surowych pouczeń, których przewodni motyw stanowiła myśl, że trwoni tylko czas, wiążąc swe nadzieje z człowiekiem takim jak Zappelli. Tymczasem on, wyłączywszy chwile, w których niejako automatycznie kierował nim instynkt uwodziciela, nie zdawał sobie nawet sprawy z jej istnienia.

Kolacja z Tinem upłynęła w przyjaznej, miłej atmosferze. Cieszyło ją to, że tak dobrze się rozumieją, chociaż zrobiło jej się trochę głupio, kiedy, zapewne powodowany podobnym odczuciem, wyrzucił z siebie:

– Zastanawiam się… Może spędzisz ten weekend ze mną?

– Och, Tino, nie wiem – zaczęła szybko się wycofywać, myśląc, na jakiej podstawie mógł odnieść wrażenie, że jest dla niej kimś więcej niż tylko przyjacielem. – Lubię cię, ale…

– Ależ… – przerwał jej. – Niezręcznie to powiedziałem. Oczywiście miałabyś oddzielny pokój – pospiesznie wyjaśnił. – Myślałem, że moglibyśmy pojechać na narty.

Na jej usta wypłynął uśmiech. Jakiż ten chłopiec jest miły!

– Nie umiem jeździć na nartach – powiedziała i ujrzała, jak wyraz ulgi zmienia jego rysy na myśl o tym, że jej nie obraził.

– Będę cię uczył – zapewnił.

Elyn nagle spodobał się ten pomysł. Być może potrzebowała fizycznej aktywności.

– A gdzie znajdziemy śnieg? – spytała.

Rozpromienił się, widząc, że gotowa jest przystać na jego propozycję.

– Wysoko w górach, w Dolomitach – powiedział.

Resztę kolacji spędzili, omawiając przyszły weekend w Cavalese.

Następnego ranka Elyn wyruszyła do Zappelli Intemazionale w dużo lepszym nastroju niż ostatnio. Postanowiła pogodniej spojrzeć na świat. Dotykała już dna. Teraz jednak zamierzała o wszystkim zapomnieć. Max Zappelli nie był stworzony dla niej, a nawet gdyby był, to – powzięła decyzję – już go nie chciała. I wówczas go zobaczyła. Nagle ugięły się pod nią kolana.

O Boże! Nadchodził od strony parkingu firmy, kierując się w lewo. Ona znajdowała się na drodze prowadzącej do głównego wejścia. Oboje zmierzali w tym samym kierunku. Duma nie pozwalała jej zawrócić, nie mogła już uniknąć spotkania. Za wszelką cenę starała się iść przed siebie równym krokiem.

Gdy usłyszała spływające z wyżyn, szorstkie i wyniosłe dzień dobry, natychmiast utraciła pogodę ducha, którą wcześniej sobie narzuciła.

– Dzień dobry – odpowiedziała uprzejmie, choć sucho, i zbliżając się do głównego wejścia, myślała, że na tym skończy się cała ich rozmowa.

Ale Max wyciągnął rękę, jakby chciał pchnąć skrzydło drzwi.

– Mam nadzieję, że nie czujesz się we Włoszech zbyt osamotniona? – zapytał tak, jak mógłby zapytać każdy pracodawca. I to właśnie doprowadziło ją do wściekłości.

Do diabła! Przecież ją całował! Pozwalał na to, by czuła się kimś więcej niż zwykłym pracownikiem.

– Chcesz mnie odesłać? – W jej głosie pojawiło się wyzwanie.

Nie podobał mu się ten wyzywający ton. Pojęła to, widząc chłód w jego ciemnych oczach.

– Odeślę, kiedy uznam to za stosowne – warknął. Pchnąwszy drzwi, wybuchnął potokiem włoskich słów, by w końcu jednak zmienić ton i dodać miękko: – Nie chciałbym, żebyś siedziała wieczorami w domu.

– Nie ma obawy – rzuciła z wściekłością, chcąc mu dać do zrozumienia, że to nie z jego powodu siedzi w domu.

– Po zwiedzeniu Bolzano…

– Byłaś w Bolzano?! – wybuchnął zdziwiony. I nim zdołała zaczerpnąć tchu, zapytał: – Z kim?

– Z kim? – powtórzyła.

– Przecież nie masz tu samochodu!

– Ale mam przyjaciół! – odcięła się i zadarłszy głowę, przepłynęła przez drzwi. Cóż on sobie wyobraża! Że kim on jest? I to jego sarkastyczne: Nie chciałbym, żebyś siedziała wieczorami w domu… Tak jakby miała twarz niczym rondel i znikąd propozycji!


– Zarezerwowałem dla nas pokoje w hotelu – poinformował Tino szeptem, gdy nazajutrz rano weszła do pokoju.

– Miałem szczęście – ciągnął z radością w głosie. – Wszystko było zajęte, ale w ostatniej chwili ktoś wycofał rezerwację.

– Wspaniale! – uśmiechnęła się entuzjastycznie.

W porze lunchu chciała zrobić jakieś zakupy, toteż najpierw wyskoczyła do sklepu, a po powrocie weszła do bufetu.

– Elyn, tu jest wolne miejsce! – zawołała Felicita Rocca i Elyn ruszyła w jej kierunku. – Jak się czujesz w dziale komputerów? – zapytała sekretarka.

– Wspaniale! – entuzjastycznie odpowiedziała Elyn.

Dławiła w sobie każde pytanie dotyczące Felicity, a zwłaszcza jej stosunku do mężczyzny, dla którego pracowała. Przez chwilę żartowały, po czym, ni stąd, ni zowąd, Elyn zwierzyła się ze swoich narciarskich planów.

– Jeździsz na nartach?

– Nie – roześmiała się Elyn. – To jedno mnie martwi. Chociaż Tino zapewnia, że mogę na miejscu wypożyczyć buty i narty, a reszty już mnie nauczy.

Jeszcze przez chwilę żartowały, po czym Elyn spojrzała na zegarek. To samo uczyniła Felicita.

– Muszę iść – powiedziała.

Elyn podniosła się razem z nią.

– Baw się dobrze w Cavalese! – życzyła jej Felicita na pożegnanie.

– Dziękuję – odparła Elyn i wróciła do biura, zastanawiając się, dlaczego właściwie zwierzyła się ze swoich planów. Czyżby miała nadzieję, że w ten sposób dowie się o tym Max?!

Wszelka nadzieja na odwet legła jednak w gruzach, gdy nazajutrz dotarła do biura. Jak zawsze, Tino był tam pierwszy.

– Tak mi przykro, Elyn – zaczął, wymachując trzymaną w ręku kartką. – Znalazłem to dziś rano na biurku. Zapraszają mnie na bardzo ważny wykład szkoleniowy w Mediolanie. Jutro. Rozumiesz, to dla mnie wielkie wyróżnienie i wyjątkowa okazja zdobycia ważnych informacji.

– Oczywiście. Musisz tam jechać – uśmiechnęła się.

– Wybaczysz, że nie pojadę z tobą do Cavalese?

– Ależ oczywiście! – Poczuła ulgę, że Max nic nie wie o tym wypadzie na narty.