Dziś wchodziła na teren Zakładów Pillingera ze świadomością, że jeśli jej wyliczenia są słuszne, to lada chwila nie będzie miała już czym zarządzać.

Zrezygnowała z poszukiwań Guya. Rzadko pojawiała się w pracowni projektowej, wzbudziłaby więc zaciekawienie swą obecnością. A gdyby ktokolwiek podsłuchał, że Zakłady Huttona, ich głównego odbiorcy, ogłaszają bankructwo, ona sama zaś gwałtownie poszukuje syna właściciela fumy, plotka jak ogień mogłaby się rozprzestrzenić od wydziału do wydziału, dając początek szkodliwym spekulacjom.

Po powrocie do swego gabinetu od razu chwyciła za słuchawkę.

– Były do mnie jakieś telefony, Rachel? – spytała sekretarkę.

– Nie, nikt nie dzwonił.

– Połącz mnie z miastem – poprosiła, jak gdyby właśnie przypomniała sobie, że ma gdzieś zatelefonować.

W minutę później pytała hotelową telefonistkę, czy państwo Pillinger wrócili do hotelu.

– Chwileczkę – odparł uprzejmy głos.

Elyn czekała. Trwało to jakiś czas. Dopiero na dźwięk głosu ojczyma, zdała sobie sprawę, że jest bliska płaczu.

– Sam, to ja, Elyn.

– Jak się masz, kochanie. Właśnie dostałem twoją wiadomość. Masz szczęście, że nas złapałaś. Wróciliśmy tylko dlatego, że twoja mama chce zmienić pantofelki i…

– Sam, posłuchaj, to pilne – przerwała mu Elyn. Trudno było jej wykrzesać współczucie dla udręczonych zwiedzaniem stóp rodzicielki.

– Co takiego?

Głęboko wciągnęła powietrze i chód wiedziała, że teraz nikt nie może jej podsłuchiwać, zakomunikowała krótko:

– Rano dzwonił do mnie Keith Ipsley… – Przerwała, by ponownie zaczerpnąć powietrza. – Hutton zwija interes.

– To znaczy, że bankrutuje?

– Tak – odparła najspokojniej, jak umiała.

– Ale… przecież oczekujemy od nich czeku! Wielkie nieba! Są nam winni tysiące funtów!

– Wiem. Natychmiast tam zatelefonowałam. Niestety, Sam – ciągnęła niechętnie – weszli już likwidatorzy. Będziemy mieli szczęście, jeśli dostaniemy choć dziesięć pensów z każdego funta, który nam się należy, i jeden Bóg wie, kiedy to nastąpi.

Parę sekund milczał.

– Zaraz wracamy do domu – powiedział głosem pozbawionym wyrazu. – Chcesz rozmawiać z Ann? – spytał.

– Nie, teraz nie – odparła łagodnie Elyn. Pożegnała się i odłożyła słuchawkę.

Przy całej miłości do matki nie mogła się zdobyć na czczą gadaninę. Sprawy w Bovington przedstawiały się zbyt poważnie.

Przez następnych kilka godzin Elyn usiłowała zająć się pracą, ale pytanie, jak bankructwo Huttona wpłynie na losy ich fumy, nie dawało jej spokoju. Część należnej im sumy mieli otrzymać jeszcze w tym tygodniu i były to pieniądze pilnie potrzebne. Dyrektor administracyjny Zakładów Huttona, Keith Ipsley, czuł się osobiście odpowiedzialny za to, że nie może zwrócić długu, i miał przynajmniej tyle przyzwoitości, by poinformować ją o tym.

Trudno było go obwiniać za bankructwo firmy. Podobnie jak inni pracownicy Zakładów Huttona, znalazł się na bruku, choć do wczoraj zarządzał tą renomowaną firmą.

Pakując dokumenty do aktówki, uświadomiła sobie, że jeśli ojczym nie wymyśli jakiegoś cudownego rozwiązania, zarówno ona, jak i reszta załogi Pillingera znajdą się w tej samej sytuacji. Nie wiedziała, jak teraz spojrzy w oczy herbaciarce, nie mówiąc już o innych pracownikach.

Kiedy wróciła do domu, na podjeździe nie było żadnego samochodu. Ojczym i matka jeszcze nie przyjechali. Weszła do kuchni, gdzie potężna kobieta o matczynym wyglądzie stała przy stolnicy z rękoma po łokcie białymi od mąki.

– O tej porze w domu? – Madge Munslow spojrzała zdziwiona, obdarzając córkę chlebodawcy ciepłym uśmiechem.

– Wagaruję – uśmiechnęła się w odpowiedzi Elyn, uświadamiając sobie jednocześnie, że zapewne niebawem nie będzie ich już stać na gospodynię. O Boże! Madge przekroczyła sześćdziesiątkę i w tym domu miała jeszcze jedną osobę do pomocy. Kto ją teraz zatrudni? – Mama i pan Pillinger wracają dziś, nie jutro, jak planowali – rzuciła w pośpiechu.

– Dobrze, że ktoś wpadł na to, żeby mi choć wspomnieć o dwu dodatkowych kolacjach! – burczała dobrodusznie Madge. – Napijesz się herbaty?

Elyn poczuła nagle, że nie może spojrzeć jej w oczy. Szybko się odwróciła i machając aktówką, powiedziała:

– Dziękuję. Mam mnóstwo papierkowej roboty.

Gdy znalazła się w swoim pokoju, szybko zmieniła elegancki kostium na spodnie, bluzkę i sweter. Nie potrafiła jednak skupić się na niczym. Stanęła w oknie. Dom położony był na rozległym terenie prywatnym, nie widziała jednak ani starannie utrzymanych trawników, ani alei wysadzanej pięknymi drzewami. Wpatrywała się nieruchomo w drogę, oczekując na powrót ojczyma.

Tymczasem pojawił się Guy. Szybko zbiegła po schodach.

– Cóż to, jesteś pierwsza? To niezwykłe! – zauważył przyjaźnie, gdy ją zobaczył.

– Jak dentysta? – przypomniała sobie w ostatniej chwili.

– Czyste barbarzyństwo. Wyglądasz na zmartwioną – powiedział, podchodząc bliżej. – Co się stało?

– Do Huttonów wkroczył likwidator.

– Nie!

– Nie ma wątpliwości.

– A niech to… – wykrztusił. – Co to oznacza dla nas?

– Nic dobrego – odparła ponuro. – Czy wychodzisz wieczorem?

– Miałem zamiar, ale…

– Rozmawiałam z Samem. Wracają dzisiaj.

– Musi być źle, skoro staruszek przerywa wakacje – zaopiniował Guy.

– Zostaniesz? To… może dotyczyć cię bardziej niż pozostałych. – Elyn dostrzegła, że Guy nagle spoważniał, jak gdyby dopiero teraz uświadomił sobie, że zakłady ceramiki artystycznej, które miały pewnego dnia stać się jego własnością, mogą już nigdy do niego nie należeć.

– Tak, lepiej zostanę – zgodził się gorliwie.

Oboje z Guyem byli na dole, gdy godzinę później otworzyły się ciężkie drzwi frontowe i stanęli w nich Ann i Samuel Pillingerowie.

– Poproś Madge, by za dziesięć minut podała herbatę do salonu – powiedział Samuel, po czym wraz z żoną weszli eleganckimi schodami na górę, by odświeżyć się po podróży.

– Przyjechali – oznajmiła Elyn, wchodząc do kuchni, ale przygotowała herbatę sama i ustawiła na tacy cztery filiżanki i talerzyki.

– I, jak widać, są spragnieni – dorzuciła Madge, a Elyn pomyślała, że nie wyobraża sobie tego domu bez niej.

Po piętnastu minutach wszyscy zebrali się w salonie. Elyn była przekonana, że matka również zejdzie, wiedząc, że ich stabilność finansowa jest poważnie zagrożona. Natomiast z ulgą przyjęła nieobecność Loraine, która bawiła w odwiedzinach u przyjaciół. Lubiła przyrodnią siostrę, ale wiedziała, że wiadomość o obniżeniu kwoty na jej osobiste wydatki spowodowałaby zapewne atak histerii, podczas gdy teraz należało zająć się sprawami dużo poważniejszymi.

– Sprawdziłem – zaczął Samuel Pillinger. – To prawda. Hutton przepadł. A z nim nasz kapitał.

Spojrzał ponownie na żonę, potem na syna, by w końcu zatrzymać wzrok na Elyn.

– Jak stoimy? – zwrócił się do niej spokojnie.

– Fatalnie – odparła zachrypniętym głosem.

– Plajtujemy?

– Obawiam się, że tak – potwierdziła z rozpaczą, sięgając po aktówkę, by wyjąć zestawienia, które sprawdzała tylokrotnie, iż znała niemal na pamięć każdą cyfrę. – Pragnęłabym, by sprawy przedstawiały się inaczej, ale moje życzenia nie zmienią faktu, że nie mamy funduszów na wypłaty dla pracowników, nie mówiąc już o innych zobowiązaniach.

– To niemożliwe! – wykrzyknął Guy.

– Elyn na pewno się nie myli – stwierdził jego ojciec. – Przedstaw mi bilans, kochanie.

Minęło pół godziny. Stopniowo ogarniało ich coraz większe przygnębienie. W końcu jednak wszyscy, łącznie z matką Elyn, uznali, że bez względu na to, co się stanie, personel zakładów musi otrzymać należne pensje.

– Jutro wszyscy będą już wiedzieć o bankructwie Huttona. Takich rzeczy niepodobna ukryć – powiedział Sam. – Ale do tej pory nikt nie wie, jak wysokiego udzieliliśmy im kredytu ani jak dalece ich bankructwo uderza w nas. Guy, musisz jutro udać się do pracy, jak gdyby nic się nie stało, a ja z Elyn wyruszymy do banków i adwokatów szukać wyjścia z sytuacji, w której się znajdujemy.

Do tej pory Ann Pillinger przysłuchiwała się rozmowie w milczeniu. Elyn była zaskoczona jej gwałtownym wybuchem:

– To sprawka tego przeklętego włoskiego intruza! Gdyby ten Zappelli nie wepchnął się tu i nie wykupił Gradburna, nigdy by nas to nie spotkało!

Wrodzone Elyn poczucie sprawiedliwości doszło wówczas do głosu. I choć nie żywiła cienia sympatii dla tego kontynentalnego bawidamka, miała pewność, że nigdzie się nie wpychał. O ile słyszała, nikt inny nie reflektował na zakłady Gradburna, a właściciele firmy skwapliwie skorzystali z tej oferty.

Zanim jednak zdołała coś powiedzieć, Samuel Pillinger już wtórował żonie:

– Masz rację, moja droga! Przeklęty intruz – mruczał z przekonaniem.

– Ależ… – Elyn znów nie zdołała wykrztusić słowa, gdyż do chóru dołączył się jej brat.

– I zabrał nam najlepszych pracowników! – oskarżał zaciekle.

– I najlepszych klientów… – dodał Samuel.

Przez następne dziesięć minut, podczas gdy Elyn milczała, wszyscy prześcigali się w oskarżeniach pod adresem Maximiliana Zappellego.

Późnym wieczorem, gdy leżała w łóżku, nawiedziło ją coś w rodzaju poczucia winy z tego powodu, że w imię uczciwości nie podjęła obrony tego człowieka. Natychmiast jednak się otrząsnęła. Bronić go? Do licha! Jej rodzina ma rację! – pomyślała, uświadamiając sobie ich straszne położenie. Czemu miałaby bronić tego włoskiego intruza!


Nazajutrz rano zupełnie zapomniała o Maximilianie Zappellim. Pan Eldred, dyrektor banku, wiedział już o bankructwie Huttona i bynajmniej nie był zachwycony wystąpieniem Pillingera o pożyczkę.

– Jak więc mam opłacić personel? Niech mi pan powie – naciskał Samuel.

– Ma pan na to trzy tygodnie. Sugerowałbym, by zechciał się pan przyjrzeć portfelowi swoich akcji – doradził Eldred.

– Mam sprzedać akcje?

Gdy wychodzili, Samuel mruczał, że przez lata przysparzali temu bankowi obrotów, a teraz, gdy znaleźli się w trudnej sytuacji…

Będąc człowiekiem honoru, uznał, że płace mają bezwzględne pierwszeństwo i wydał polecenie sprzedaży akcji. W tydzień później sytuacja uległa jednak dalszemu pogorszeniu. Liczni dostawcy Huttona, po przykrym doświadczeniu z bankructwem jego zakładów, zaczęli domagać się od Pillingera natychmiastowego zwrotu zaciągniętych przez niego kredytów, grożąc mu wstrzymaniem dalszych dostaw.

Wyrok na firmę zapadł. Samuel musiał pogodzić się z klęską. Przegrał jednak z godnością. W ostatni dzień października zakłady zostały zamknięte. Za cenę sprzedaży niemal wszystkich środków trwałych zdołano uniknąć bankructwa i spłacono należności.

– Tak mi przykro… – Elyn stała obok ojczyma i Guya, żegnając kolejno wszystkich pracowników.

– I co teraz, tato? – spytał Guy.

Elyn nurtowało to samo pytanie, ale odpowiedź Sama całkowicie ją zaskoczyła.

– Trochę odpoczniemy i chyba zaczniemy od nowa – oznajmił.

– Od nowa?! – wykrzyknęła. – Sam, przecież nie mamy ani grosza! Nie mamy nawet na życie… – urwała.

Wiedziała, że przy swoim artystycznym usposobieniu ani jej ojczym, ani Guy nie są w stanie trzeźwo ocenić sytuacji.

Spróbowała inaczej.

– Myślałam, że po sprzedaży całego ruchomego wyposażenia, moglibyśmy wystawić na sprzedaż piece, budynki…

– Co takiego?! – wykrzyknął Sam. – Wystawić na sprzedaż?! Żeby wykupił je ten Włoch?! Nigdy!

Elyn wiedziała, że Maximilian Zappelli wcale nie jest zainteresowany budynkami, w których mieściły się Zakłady Pillingera. Nie chcąc wszakże drażnić Sama – ten dzień był dla niego i tak wystarczająco trudny – milczała, podczas gdy on ciągnął dalej:

– To mój ojciec założył te zakłady! Zobaczysz, że na nowo je uruchomię!

Przerwał, gdyż w polu widzenia pojawił się Hugh Burrell. Sam wyciągnął rękę, gotów wygłosić grzecznościową formułę. Tymczasem Burrell zignorował ten gest, udając, że nie dostrzega ani jego, ani Guya. Stanął przed Elyn, wbijając w nią swoje fałszywe spojrzenie.

– Dziękuję za świąteczny prezent! – rzucił z wściekłością.

W tej chwili Elyn zdała sobie sprawę, że ten człowiek żywi do niej mściwą niechęć i głęboką urazę. Z ulgą pomyślała, że nigdy więcej nie będzie musiała go widywać.

Na koniec tego smutnego dnia zamknęli budynek zakładów i wrócili do domu. Jechali osobno, każdy własnym samochodem, ale dotarli na miejsce równocześnie.

– Więc było aż tak źle? – Elyn słyszała łagodny głos matki witającej Samuela.

Była dumna, że w odróżnieniu od Loraine, jej matka wykazywała dużo większe zrozumienie sytuacji, niż świadczyłaby jej początkowa reakcja.

– Zrób mi mocnego drinka – usłyszała odpowiedź ojczyma.

Zobaczyła również, że do holu zeszła Loraine, która w grobowym nastroju przyjęła wiadomość, że pierwszego nie odbierze z banku otrzymywanej dotąd kwoty.