Po miesiącu pracy stwierdziła jednak, że to jedyny przykry incydent, jaki ją spotkał w Zakładach Porcelany Zappellego.

Chris Nickson kilkakrotnie zapraszał ją na kolację, co wiązało się zawsze z koniecznością przyjazdów do jej domu. Lubiła Chrisa, ale czuła się zakłopotana, przedstawiając go członkom swojej rodziny. Obawiała się, że ktoś mógłby powiedzieć coś uwłaczającego pod adresem fumy, w której pracował.


Pierwszego lutego udała się do pracy elegancka, jak wycięta z żurnala, lecz wewnętrznie rozbita. Loraine znów padła ofiarą jakiegoś tandetnego podrywacza. Przez pół nocy zanosiła się łkaniami, a Elyn próbowała ją uspokajać. Daleka od chęci poznawania czarujących dżentelmenów, ruszyła rano do biura, w nadziei, że praca bez reszty zaabsorbuje jej umysł.

Trudno byłoby powiedzieć, że poznała Zappellego. Po prostu na niego wpadła, gdy wychodził drzwiami, w które właśnie wchodziła. Zachwiała się, lecz, zanim zdążyła utracić równowagę, w ułamku sekundy poczuła, że podtrzymuje ją para silnych rąk.

Lekko oszołomiona, cofnęła się i, choć sama była wysoka, musiała spojrzeć w górę. Ujrzała ciemne, chłodne, przenikliwe oczy człowieka, którego poznałaby wszędzie. Fotografie nie oddają wszystkiego, pomyślała, patrząc na oliwkową skórę o odcieniu brązu, ciemne włosy i arystokratyczne rysy. Wysunęła się z jego rąk, lecz, nim ją wypuścił, szybko objął wzrokiem jej delikatną twarz.

Wielkie nieba! – żachnęła się, czując, że jego spojrzenie przesuwa się po jej długich, złotych włosach, ogarnia jej nieskazitelną cerę i, na koniec, zatrzymuje na kostiumie od dobrego krawca. Tak, ten mężczyzna to typowy kolekcjoner złamanych serc!

– Bardzo przepraszam, signorina! - mruknął.

Nawet w jego tonie wyczuwała jakąś uwodzicielską nutę. Coś drgnęło w niej niedorzecznie, ale przeciwstawiła się temu, usiłując okazać całkowitą obojętność na jego męskie uroki. Grzecznie, choć może odrobinę zbyt ostentacyjnie, uniosła głowę i minęła go.

Weszła do swojego pokoju. Była sama. Bardzo ją to ucieszyło, ponieważ – nie mogła wprost uwierzyć, tak było to śmieszne – drżała na całym ciele. Przywoływała ciemne, rozmarzone, uwodzicielskie oczy, przywoływała też lekki cudzoziemski akcent, rozbrzmiewający w słowach: Przepraszam panią. Nagle poczuła zadowolenie, że pamięta o doświadczeniach matki. Gdyby nie wiedziała, że istnieją tacy mężczyźni, jak jej ojciec, mogłaby paść ich ofiarą…

Ale to nie wchodziło w rachubę. Wykluczone!

Wydobyła papiery z szuflady biurka, ale ciągle była rozdrażniona. Złapała się na tym, iż ma nadzieję, że jest to tylko przelotna wizyta signora Zappellego w zakładzie w Pinwich. Oczywiście nie boi się go, strofowała samą siebie. Ale mimo wszystko czuła, że wolałaby go więcej nie widywać.

Rozdział 2

Aż do popołudnia Elyn pracowicie brnęła wśród zestawień liczbowych, gdy uświadomiła sobie, że brak jej pewnych danych. Podniosła głowę. Diana i Neil byli całkowicie pochłonięci swoją pracą. Wstała zza biurka.

– Idę do pracowni projektowej – poinformowała na wypadek, gdyby ktoś jej szukał.

Po drodze minęła automat do parzenia herbaty, przy którym spostrzegła niewielką kolejkę, a w niej Vivian i lana z zespołu projektantów. Oznaczało to, że Hugh Burrell został w pracowni sam. Omal nie zawróciła.

Nie bądź śmieszna! – pomyślała, przezwyciężając chęć powrotu, chęć uniknięcia nieprzyjemnego spotkania. Co z twoją rutyną! Przecież tu nie chodzi o Burrella. Szukasz kierownika pracowni – Briana Cole’a!

Otworzyła drzwi i weszła. Hugh Burrell był sam. Skinęła mu z grzecznym półuśmieszkiem, co przyjął z opryskliwie niechętną miną. Ale ponieważ nie miała i nie chciała mieć żadnego wpływu na jego nastroje, skierowała się w stronę gabinetu Cole’a.

Nie zastała go. Spojrzała na biurko, gdzie piętrzyły się stosy papierów. Ogarnęła ją nadzieja, że być może Brian zostawił tam dane, których potrzebowała. Zaczęła przerzucać poszczególne kartki, wypatrując czegoś, co mogłoby wyglądać na poszukiwaną informację. Trwało to dobre parę minut, nim uświadomiła sobie, że Brian, zapewne nie zainteresowany jej obliczeniami, nie miał prawdopodobnie czasu, by opracować dane, których potrzebowała. Zamierzała już zostawić mu na skrawku papieru notatkę z prośbą, by o tym nie zapomniał, ale zrezygnowała, widząc, jak mało jest miejsca na tym ogromnym biurku.

Na szczęście Hugh Burrell wyszedł, zapewne na herbatę, toteż tym razem uniknęła jego wrogich spojrzeń. Wracając do swego pokoju, nie spostrzegła go jednak przy automacie.

Nie mogąc uzupełnić poprzednich obliczeń, zajęła się inną pracą. Nagle zadzwonił telefon.

– Halo – odezwała się i w chwilę później doznała wstrząsu.

– Panna Talbot? – zapytał głos, który rozpoznałaby wszędzie.

Tak wielkie miała nadzieje, że jego wizyta w Pinwich jest jedynie przelotna… Tymczasem on był nadal tutaj.

– Tak – odpowiedziała i usłyszała uwodzicielską nutę w jego głosie, która rozbrzmiewała nawet wówczas, gdy stanowczym tonem wydawał polecenia.

A to właśnie było polecenie. Nie miała wątpliwości. Żądał:

– Proszę przyjść natychmiast do gabinetu pana Cole’a.

Wciąż wpatrywała się w słuchawkę, mimo iż dawno skończył. Czuła wewnętrzny skurcz. Tym razem jednak została wcześniej uprzedzona, nie wpadła na niego przypadkowo. Nie rozumiała tylko, dlaczego wzywają ją do pracowni projektowej, skoro gabinet Maximiliana Zappellego mieści się w głównym budynku. W ogóle nie rozumiała, czemu ją wzywają.

Zachowaj zimną krew! Spokojnie! – powtarzała, idąc korytarzami. Weszła do pracowni. Nikogo tam nie zastała, lecz drzwi do pokoju Briana Cole’a były uchylone. Podeszła bliżej i, tak jak poprzednio tego dnia, natknęła się w nich na Maximiliana Zappellego. Tym razem jednak nie zderzyli się, gdyż zrobił krok w tył.

– Elyn Talbot? – zapytał. Nie zdradzając nawet drgnieniem oka, że pamiętał ich wcześniejsze spotkanie, przedstawił się: – Max Zappelli – i wyciągnął rękę.

– Miło mi – mruknęła, ściskając mu dłoń.

W gabinecie Briana Cole’a zobaczyła nie tylko Cole’a, lecz również cały jego trzyosobowy personel. O co tu chodzi? – pomyślała.

– Czy nie mogłaby pani rzucić światła na dość poważną kwestię, która się ostatnio wyłoniła. – Szef zakładów nie tracił czasu na wstępy.

Elyn spostrzegła, że angielskim posługiwał się równie swobodnie jak włoskim.

– Postaram się, jeśli będę mogła – odpowiedziała uprzejmie.

– Od kilku tygodni Brian pracował nad szczególnie skomplikowanym projektem bardzo wyrafinowanych i pięknych wyrobów z ceramiki i brązu. Przedsięwzięcie to, choć wciąż jeszcze nie zrealizowane, na pewno się powiedzie. Ponieważ toruje ono nowe szlaki i jest czymś niepowtarzalnym, każdy z naszych konkurentów dałby wiele, by stać się jego pierwszym wykonawcą.

– To wspaniale! – uśmiechnęła się Elyn.

Wciąż nie rozumiała, jaką odgrywa w tym wszystkim rolę. Najwyraźniej wszelkich potrzebnych tu finansowych kalkulacji dokonano bez jej pomocy. W przeciwnym razie Brian Cole nie byłby tak pewny, że realizacja projektu zakończy się sukcesem.

– O co więc chodzi? – starała się dociec.

– O rzecz bardzo poważną, panno Talbot! – odpowiedział Maximilian Zappelli, patrząc na nią badawczo. – Dzisiaj, pomiędzy trzecią a czwartą, ktoś wszedł do tego pokoju… – nie tylko wpatrywał się w jej oczy, lecz przeszywał ją wzrokiem, jakby chciał przejrzeć na wylot – i zabrał projekt z biurka.

– Nie! – wykrztusiła ze zdumienia, podczas gdy słowo „zabrał” zabrzmiało w jej uszach jak „ukradł”. – Przecież ja tu byłam o… – Urwała i przerażona przeniosła wzrok z niego na resztę zebranych w pokoju.

Po raz pierwszy uświadomiła sobie, że wszyscy patrzą na nią jak na winowajcę. Do reszty wytrącona z równowagi, znów spojrzała na Zappellego.

Ten patrzył na nią surowo. Nie umiała odwrócić oczu.

– Była pani tutaj za piętnaście czwarta – uściślił.

– Tak, tak, byłam – odparła w pośpiechu. To Hugh Burreli dostarczył mu informacji. – Szukałam danych, które miał mi dać Brian, więc…

– Ależ ja przygotowałam te dane! Zaniosłam ci je do gabinetu w przerwie obiadowej – przerwała jej Vivian.

– Więc nie było powodu, żebyś tu wchodziła – dodał Burreli. – Kiedy wróciłem, już cię nie zastałem, nie widzę najmniejszych racji…

– Vivian, komu przekazałaś te dane? – Maximilian Zappelli wszedł mu w słowo.

– Nikomu. Wszyscy z działu statystyki byli na lunchu, więc zostawiłam je przy komputerze i… – Głos Vivian zamarł. Spojrzała przepraszająco na Elyn.

Oczywiście, uświadomiła sobie Elyn, Vivian myśli, że każdy z działu statystyki przez cały dzień przyklejony jest do komputera i natychmiast wraca do niego po zjedzeniu lunchu.

– A więc pani ich nie widziała? – chłodno zapytał Włoch.

– Nie. Nie szukałabym ich tutaj, gdybym je znalazła – broniła się. Nie chciała być nieuprzejma, jednakże ta sytuacja coraz mniej jej się podobała.

– Ale pani tu wchodziła?

– Tak. Widziałam Vivian i lana przy automacie do parzenia herbaty… – zawahała się i urwała. Chciała odwrócić się i wyjść. Jakże żałowała, że nie potrafiła tego zrobić!

– W każdym razie…

– Pani wiedziała, że Brian pracował nad ważnym projektem i że w jego pokoju nie było wtedy nikogo… – Mężczyzna, w którym dotychczas widziała uwodziciela, fałszywie zinterpretował jej wahanie.

– Nic podobnego! – zaprzeczyła może nazbyt skwapliwie, bez cienia rutynowego opanowania, które zamierzała sobie narzucić.

Zappelli zignorował jej wybuch.

– Zgodnie z tym, co mówi ten pan – powiedział, wskazując na Burrella – była pani w gabinecie przez pewien czas sama.

– Szukałam Briana – broniła się, czując narastające obrzydzenie rozwojem sprawy. – Potrzebowałam danych – oświadczyła, bliska rozpaczy. – Myślałam, że zostawił je na biurku.

– Przeszukiwała pani jego biurko? – spytał ostrym tonem Zappelli.

– Potrzebowałam tych danych – powtórzyła.

– Czy projekt leżał wtedy na biurku? – naciskał równie ostro jak przedtem, a Elyn ogarniała coraz większa rozpacz.

– Nie wiem! Nie szukałam projektu! Nic mnie on nie obchodzi! – wykrzyknęła, podnosząc głos, choć wiedziała, że w ten sposób działa na swoją niekorzyść. Ale przecież oskarżano ją o kradzież! – Po cóż mi ten projekt! Co miałabym z nim zrobić? – spytała.

I nagle jej zdenerwowanie przemieniło się w osłupienie, gdyż w tym momencie Hugh Burrell uznał za stosowne wtrącić się do rozmowy.

– Wiedziałabyś lepiej niż ktokolwiek inny, co z nim zrobić! – rzucił nienawistnie, a wszystkie oczy zwróciły się ku niemu.

– Czy zechce pan to wytłumaczyć? – spokojnie zażądał Zappelli, a Elyn dostrzegła, że Burrell tylko na to czeka.

– Myślałem, że wszyscy o tym wiedzą – wyjaśniał skwapliwie. – Ojczymem Elyn Talbot jest Samuel Pillinger, dawny właściciel Zakładów Ceramicznych Pillingera.

– Elyn spostrzegła zdumienie na twarzach jego współpracowników. Jak widać ci, którzy znali ją wcześniej, nie zajmowali się plotkami na jej temat. Znów spojrzała na Maximiliana Zappeliego, lecz nic nie mogła wyczytać z jego surowej nieodgadnionej twarzy. – Jej ojczym był wprawdzie właścicielem Zakładów Pillingera – Hugh Burrell z prawdziwą satysfakcją informował o tym słuchaczy – ale dopóty, dopóki zakłady te nie splajtowały, kierowała nimi Elyn Talbot. Bardzo dobrze wie, jak wykorzystać taki projekt!

No i stało się! – pomyślała Elyn. Burrell ją załatwił. To, co Zappelli usłyszał, pozwalało mu dojść do wniosku, że ona jest złodziejką. Gotowa już była sprzeciwiać się aż do gorzkiego końca, gdy nagle spostrzegła, że wzrok Zappeliego przesuwa się z niej na Hugha Burrella… Lecz oto znów spoczął na niej i w chwili, w której spodziewała się, że teraz Zappelli rzuci się jej do gardła, odezwał się spokojnie:

– Dziękuję, panno Talbot. Nie widzę powodu, by panią dłużej zatrzymywać.

Elyn spojrzała z niedowierzaniem. Usiłowała powstrzymać napływające do oczu łzy. Patrzyła to na niego, to na Burrella, który wydawał się ogromnie zdziwiony tym, że pracodawca nie tylko jej nie wyrzuca, lecz pozwala, by niczym się nie przejmując, spokojnie wróciła do pracy.

Szybko wzięła się w garść. Nikomu nie musi dziękować. Oderwała oczy od Hugha Burrella i lekko skłaniając głowę w kierunku Maximiliana Zappellego, wyprostowana wyszła z pokoju. Wiedziała jednak, że na tym sprawa się nie kończy.

I na tym się nie skończyła. Kiedy po tygodniu, tuż przed godziną piątą, zadzwonił wewnętrzny telefon, nie była całkiem zaskoczona.

– Halo? – odezwała się.

– Proszę do mojego gabinetu! – padło polecenie, po czym telefon zamarł.

Elyn odłożyła słuchawkę. Nie pytała, kto ją wzywa, bo nie musiała o to pytać. Spodziewała się, że dostanie wymówienie. Kiedy porządkowała swoje papiery, ogarniała ją coraz większa wściekłość. Mógł to zrobić w godzinach pracy, a nie teraz! Zawsze w ostatniej chwili łapała pociąg do domu, a dziś z całą pewnością się spóźni.