– Tam? – Pokazuję oczami, ale na szczęście żadna z nas nie jest mężczyzną, więc rozumiemy się bez zbędnych wyjaśnień.
Tak. Dyrektor wydawniczy wprowadza nowego dyrektora do zmian programowych. Kochasz?
Kocham – potwierdzam bezmyślnie, bo przecież o Adasiu myślę.
– Nie kocham, tylko Kochasz!
– No jasne. Bardzo. Od kiedy wyjechał, nic nie jest tak, jak było… Nawet Borys jest smutny…
Judyta! Mówię o nowym dyrektorze programowym! Arturze Kochaszu!
Aaaa – przytomnieję – tak, pamiętam.
Jeszcze go nie poznałaś – szepcze Karna – ale Anka, z działu urody, już go poznała…
Ja nie jestem w dziale urody. – Niestety, myślę sobie. Anka ma dwadzieścia trzy lata, studiuje, pracuje, wynajmuje mieszkanie i jest urodziwa nade wszystko.
Ance już zwalił rubrykę! Uważaj na niego! Naczelny jest na zwolnieniu, to też dobrze nie wróży!
Na jakim zwolnieniu – przerażam się na chwilę. – To nie widział tekstu? Przecież już jest po łamaniu!
Złamany bez Naczelnego. – Kama zaciska zęby i gasi papierosa. – Właśnie to ci chciałam powiedzieć.
– Już jest na kolumnach? – upewniam się.
– Niestety jest – mówi Karna i patrzy na mnie współczująco.
Wiem, o co jej chodzi, jest zazdrosna, ot co. Będzie siedziała tylko w dziale listów do końca życia, a mój fantastyczny tekst po prostu ją drażni i tyle.
Mogę zobaczyć?
Powinnaś.
Kiedy biorę do ręki szpalty, nie tylko nie wierzę żadnemu mężczyźnie, ale również własnym oczom.
Chwytam szpalty i biegnę do p.o. Kochasza. P.o. Kochasz na mój widok przywdziewa uśmiech.
– Nieźle, pani Judyto, nieźle…
Proszę pana! Co to za tekst? To nie jest mój tekst!
Proszę pani – w jego wykonaniu brzmi to,,prooo – osze paaaani”. Rozkłada gestem bezbronności ręce i zaprasza mnie, żebym usiadła. – Porozmawiajmy spokojnie…
Kładę na biurko tekst, zakładam nogę na nogę, potem spuszczam, potem zakładam znowu. Jestem odprężona, jestem odprężona – powtarzam w duchu – wszystko jest w porządku, a ja jestem odprężona.
– Kto jak kto, ale ja panią rozumiem – Kochasz nachyla się nad tekstem i puka swoim wypielęgnowanym paznokciem w szpalty – ale zanim pani będzie miała do mnie pretensję, zanim – urywa teatralnie – proszę mi spojrzeć prosto w oczy i powiedzieć z całą pewnością, że nie miałem racji! Bo ja wyjątkowo pani wytłumaczę…
– Proszę bardzo – mówię statecznie i jednak siadam normalnie.
– Gdy pani wysiadła na dworcu w Kalinicach, to jaka była pogoda?
– Pod psem, proszę pana, tak jak napisałam, wilgotno, mroźno, mglisto!
– A gdyby pani jechała trzy dni wcześniej? Co tam trzy dni? Dwa miesiące? Albo trzy? Złota polska jesień by panią przywitała, czyż nie? Słońce! Łagodny wiatr, pieszczący dachy domów! Lazur nieba! Prawda? Więc jakie to ma znaczenie, że był mglisty poranek? Dla pani ma! Zgadzam się! To prawda faktu! Dla mnie ma! Tak jest! Ale dla czytelniczki? Ona siedzi w domu, ona się nudzi, ona ciężko pracuje, ona wygląda przez okno i jak jest?
Trochę kręci mi się w głowie.
– Co to ma do rzeczy, jak jest?
– No właśnie! Jest ciężko i beznadziejnie! Więc po co ona sięga po nasze pismo? – Wali ręką w biurko, aż podskakuję. – Żeby oderwać się od tego! Oderwać! Poczuć optymizm, choćby na tę chwilę, a nie współczuć pani, dziennikarce, że tłukła się pociągiem jedynym, bo inne zlikwidowano! Po co pisać o likwidacji? O rzeczach przykrych? Gubi pani sens, gubią się pani intencje, ja panią rozumiem, ja tak! Ale one? One chcą się cieszyć, że komuś się powiodło! A co tu pani im dała? Taniego fryzjera, oszustwo bankowe!
– I po tym wszystkim ta kobieta nie straciła nadziei, wyjechała szukać szczęścia gdzie indziej, zacząć wszystko od nowa, i to jest ważne!
– Pani Judyto… ja miałem wrażenie, że mam do czynienia z osobą inteligentną. – Nie przesłyszałam się, tak powiedział. Bierze do ręki mój właściwy tekst i sięga po obce szpalty. – Skoro mógł być pogodny poranek, to zrobiliśmy pogodny, prawda? Niech mnie pani poprawi, jeśli się mylę…,,w wilgotny smutny ranek zimowy” – a ja proponuję: „w pogodny i mroźny ranek zimowy dotarłam na miejsce”. „Senne miasto, do niedawna tętniące życiem” – po co? Po co? „Małe, tętniące życiem miasto” – czy to nie brzmi lepiej? „Zamknięta kawiarnia” – no i dobrze, mniej chleją! Pani Judyto…
Ty cholerny manipulancie! – wyję, a on odskakuje pod ścianę. – Nie masz prawa ruszać mojego tekstu!!! Mogłeś go nie drukować! To podpisz sam swoim nazwiskiem te brednie! Nie pozwolę sobie na to, ani przez moment, możesz mnie zwolnić, ale nie będę marionetką w twoich brudnych łapach!
Otworzyłam oczy i dotknęłam szpalt ręką.
To nie jest mój tekst – powiedziałam i zrobiło mi się słabo z przerażenia. – Rozumiem pana, ale to nie jest mój tekst. – Adam byłby ze mnie dumny.
Droga pani. – Kochasz uśmiechnął się, jakby był psychiatrą, a ja najstarszym rezydentem jego oddziału. – Droga pani, przecież pani mnie rozumie, prawda? Umówmy się tak, dam pani temat dowolny, tak. – Pod niósł dłoń, jak na wiecu, jakby chciał mnie powstrzymać od komentarza, i udało mu się. – Następny temat jest dowolny, a tu spuszczamy zasłonę! To przeszłość! Pani zapomina o tym tekście, ja płacę za ten tekst i jest moja strata, a pani przynosi mi do numeru marcowego dowolny duży, na osiem szpalt tekst! Tak samo dobry! Poruszający! Do którego ja się nie wtrącam! Który pani podyktuje serce, OK? A do tego nie wracajmy.
Otwieram i zamykam natychmiast usta. No dobrze… Mogła być przecież pogoda… Warto o jeden tekst kruszyć kopie? Może teraz jednak nie warto? A gdzie są granice? Gdzie moja świeżej daty dziennikarska uczciwość? A z drugiej strony dostanę więcej pieniędzy. Czy to takie ważne, że kawiarnia jest nieczynna? Dom kultury? Przecież wiadomo, że na nic nie ma pieniędzy… A z drugiej strony – to nieprawda! Wszystko! Wszystko takie samo, tylko inne! Nie moje! A z drugiej strony, jeśli teraz on czuje się winny, bo twardo stanęłam po swojej strome – to przyjmie mi tekst naprawdę ważny, którego by nie przyjął, gdyby nie ta fatalna sytuacja. Postąpić zgodnie z własnym sumieniem czy rozsądnie? Czy mieć na uwadze przeszłość, czy przyszłość? – Nie wracajmy więc do tego – mówię. Kochasz rozpromienia się, wyciąga do mnie rękę w pożegnalnym geście, a ja czuję się jak Judaszka. Wychodzę od niego i wiem, że mam gorące policzki. Co byś zrobił na moim miejscu, Adasiu?
– No i jak?
Karna patrzy na mnie uważnie, ale szczęśliwie w tej chwili dzwoni Tosia, żebym kupiła puszki dla kotów, bo się skończyły. Więc tylko daję znak Karnie, że mu pokazałam, że jest OK, a sama słucham wywodów Tosi, która oprócz puszek dla kotów ma jeszcze chęć na ananasy w puszce oraz jakiś napój light, bo się nie zmieści w tę sukienkę, która byłaby świetna na studniówkę, ale ostatnio, niestety, przytyła, więc pożyczyła inną i koniecznie musi mi ją pokazać.
Jest piękny słoneczny dzień. Lubię, jak jest mroźno i świeci słońce. Tosia pogodziła się z faktem, że tata nie będzie bywał tak często u nas, ale za to ona bywa bardzo często u niego.
Tosia wyjeżdża z ojcem na narty, po studniówce, którą ma pojutrze. Pokazała mi się w sukience, prawdziwie eleganckiej, i przypomniałam sobie własną – czarna albo granatowa spódnica i biała bluzka – tak musiałyśmy być wszystkie ubrane. Właściwie wspominam to z łezką w oku – to ostatnia zabawa szkolna, więc te spódniczki i bluzeczki to nie był taki głupi pomysł. Tosia ma czarną, wyciętą na plecach sukienkę i czarny, prawie przezroczysty szal. Wygląda, jakby była zupełnie dorosła.
Cieszę się, że wyjeżdża na ferie, potem czeka ją trudny okres. Cieszę się, że będę sama. Z Eksiem stosunki chłodne, ale poprawne. Jakie mam prawo osądzać Tosię, skoro sama się ucieszyłam, że moi rodzice nareszcie są razem? Cuda się zdarzają. Jeszcze siedemdziesiąt dni do przyjazdu Adama. Jestem dwadzieścia lat starsza od Tosi i we mnie jest tęsknota za dobrą macierzystą rodziną.
Kochana Judyto,
dzielić się swoimi uczuciami możesz z przyjaciółmi, jemu daj czas na zastanowienie się – ewidentnie coś go dręczy. Dwa miesiące to nie wieczność. Jeśli go kochasz, poczekasz, aż sytuacja się wyjaśni.
Z poważaniem Judyta
Byliśmy we trójkę na obiedzie, następnego dnia po studniówce. Ula mnie namówiła, bo wcale nie chciałam iść, ale nie żałuję. Agnieszka z Grześkiem i Nieletnimi jadą do Austrii, Krzyś z Ula i dziewczynkami do Zakopanego. Zostanę sama na wsi z Renką w ciąży, która zajmuje się od miesiąca urządzaniem pokoju dla maleństwa – to znaczy czyta wszystkie pisma o urządzaniu wnętrz – i panem Czesiem, który nie pije, bo mu UFO powiedziało, że może tylko raz na miesiąc. Oraz z psem Borysem moim i kotami.
Adasiu, jak ci jest z dala ode mnie? Nie zapytam, skoro tego nie chcesz.
Jak tym razem nie popadać w skrajności, nie wyobrażać sobie niepotrzebnie różnych rzeczy, nie rozpuszczać wyobraźni, nie być infantylną osiemnastolatką marzącą o białej sukni i księciu na białym koniu?
Jak mam siebie traktować dorośle, skoro to takie trudne?
Jak nie idealizować Adama, tylko przyjrzeć się sobie?
Czy umiem być dorosłą samotną kobietą?
Znowu dziecko?
Jak pech, to pech. Nieletni Mój Siostrzeniec skręcił nogę na desce w parku Szczęśliwickim, gdzie ćwiczył przed wyjazdem. Na trzy tygodnie został umieszczony w eleganckim lekkim gipsie. Agnieszka wpadła w popłoch, wyjazd do Austrii opłacony.
– Piotruś to takie kochane dziecko – jęczała Agnieszka. – Wyobraź sobie, że on nie chce nam zniszczyć urlopu.
– Przecież mogę zostać z ciocią! – zajęczał podobno Agnieszce.
Z ciocią, to znaczy ze mną. Agnieszka dość delikatnie zapytała mnie, czy jednak chociaż na tydzień i że nie będzie robił kłopotu, bo ruszać sienie może. No co miałam powiedzieć? Nieletniego umieściłam w dużym pokoju przed telewizorem, po schodach przecież nie może biegać, choć w tym gipsie całkiem zgrabnie porusza się po domu.
Mam pewne podejrzenia dotyczące Nieletniego. Po pierwsze: jak na chłopaka, który marzył o desce i Austrii, jest dość radosny, wisi głównie na telefonie i gada z Arkiem i Agatką, na zmianę. Całymi dniami siedzi sam (???) w domu i nie narzeka.
Ula widziała dziewczynkę, która wychodziła ode mnie z domu.
Nieletni, kuśtykając, bez przerwy coś porządkuje, wczoraj nie mogłam znaleźć ryzy papieru, którą zostawiłam na podłodze przy komputerze. Odkurzacz był używany.
Parę dni minęło dość spokojnie. Już już zaczęłam się przyzwyczajać do tego, że chłopiec nie bardzo różni się w obsłudze domowej od dziewczynki, tylko je trochę więcej, kiedy okazało się, że spada nam z kolumn olbrzymi tekst o pewnym ministrze, który stracił posadę właśnie wczoraj, dwa dni przed drukiem numeru. Nawet ministrowie są przeciwko mnie! Podejrzewałam jakieś kłopoty w związku z tym, choć nie ukrywam, że do żadnego ministra przywiązana nie jestem. Za wielka fluktuacja, żeby się angażować. W redakcji jakby ktoś w mrowisko kij wsadził. Nie z powodu tragedii ministra oczywiście, tylko z powodu tego nieszczęsnego tekstu, który stracił aktualność właśnie teraz, zwłaszcza że połowa była poświęcona atrakcyjnej żonie ministra.
A ja rano odwiozłam Nieletniego do Arka! I obiecałam, że przywiozę go z powrotem przed trzecią!
Wiedziałam, że w żaden sposób pojechać po Nieletniego nie mogę, bo Naczelny zwołał zebranie na czwartą – nagle. Tosia mogłaby po niego pojechać, ale jej nie ma.
Zadzwoniłam do Arka.
– Ciociu, my wrócimy kolejką! Ja dojdę do kolejki, to niedaleko, mogę trochę chodzić, proszę!
I to był początek moich kłopotów. Okazuje się, że niezależnie od wieku mężczyzny, obdarzanie go zaufaniem jest zawsze niewybaczalnym błędem.
Umówiliśmy się, że zdąży na kolejkę o 13.20 lub o 13.40, bo na drugą Arek i tak idzie do ortodonty. Czyli najpóźniej o czternastej trzydzieści powinien być w domu i natychmiast do mnie zadzwonić. O trzeciej po południu byłam nieprzytomna ze zdenerwowania, telefonu w domu nikt nie odbierał. Zadzwoniłam do Arka, nikt nie odbierał.
Zadzwoniłam do Renki, żeby podjechała pod mój dom i sprawdziła, czy jest Piotruś, Renka powiedziała, że o Chryste! I że oddzwoni. Zadzwoniłam do informacji kolejowej, żeby zapytać, czy może były jakieś przerwy w dostawie prądu lub któraś kolejka wypadła z rozkładu, ale niestety, wszystkie jechały terminowo i planowo.
Karna zapytała, czy dzwonić do informacji o wypadkach, więc strasznie się na nią wydarłam. Zadzwoniłam do rodziców Arka i bardzo delikatnie zapytałam, czy ich synek jest w domu.
– Jest z babcią – powiedzieli. – Ma wizytę u ortodonty.
Zadzwoniłam powtórnie do domu Arką. Odebrała babcia i powiedziała, że nie ma Arka, wyszedł z kolegą w gipsie, miał go odprowadzić do kolejki, dwie godziny temu, ale ona się nie martwi, bo on się zawsze spóźnia i niech się rodzice zajmują wychowaniem dzieci oraz wizytami u lekarza, bo ona jest starą i już posiwiała. Byłam tego samego zdania co ona, ale głos mi drżał.
"Ja wam pokażę!" отзывы
Отзывы читателей о книге "Ja wam pokażę!". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Ja wam pokażę!" друзьям в соцсетях.