Jakieś święto dzisiaj dla pani? – Uśmiecha się pani Stasia i orientuję się, że dobrze wyglądam.

Mam nadzieję – mówię i wierzę w to z całego serca.

Tosia wbiega do domu, rzuca na mnie okiem, rzuca torbą, wbiega na górę.

– Tosia! Gołąbki! – krzyczę za nią.

Za chwilę słyszę tupot z powrotem na dół.

Tata przyjeżdża po mnie o czwartej!

Przecież wiesz, że o czwartej przyjeżdża Adam!

Robi mi się przykro, tak przykro, że nagle perspektywa wspólnego posiłku – z Tosia przestaje mnie cieszyć.

Czy ty to robisz specjalnie?

– Co? Mam oblać maturę tylko dlatego, że tu przyjeżdża Adam? Jak możesz się z nim spotykać po tym, co ci zrobił? Ty nie masz w ogóle honoru! – mówi moja własna rodzona córka. – Ja muszę być na zajęciach o piątej w mieście i to wspaniałe ze strony ojca, że po mnie przyjeżdża! Ty mi chyba zazdrościsz, że ktoś o mnie dba! – Tosia odsuwa talerz z gołąbkami i wstaje od stołu. – Nie umiesz docenić tego, co dla mnie robi tata…

Zostaję w kuchni w dwoma talerzami, z nieruszonymi gołąbkami. Nie chce mi się kłócić z Tosia. Dopadły mnie problemy dziecka rozwiedzionych rodziców. Wszystko to wiem, a jednak przykrość powoli wędruje od żołądka do krtani. Jeszcze tego brakuje, żebym z powodu własnej córki się poryczała, i to teraz, kiedy jestem wymalowana, i to bardzo dobrze i dwuocznie. Nie.

Zaraz wskakuje na stół i zbliża swój pyszczek do talerza. Prycha, nie muszę go przeganiać, bo odwraca się z niesmakiem i zeskakuje na krzesło. Potemek grzecznie siedzi przy nodze stołowej i myje pysio. Pakuję z powrotem gołąbki do garnka.

Dzisiaj mam do załatwienia najważniejszą sprawę w swoim życiu. Rozmowę z Adamem. I nie przeszkodzi mi w tym ani Tosia, ani Ten od Joli. Kiedy za dziesięć czwarta słyszę dzwonek do furtki, serce mi podskakuje znowu o wiele za wysoko. Wypadam z łazienki, ale Tosia jest pierwsza przy domofonie. To Eksio.

Już idę, tatusiu – krzyczy Tosia, a ja wychodzę do furtki. Doprawdy nie muszę go przyjmować w domu, nawet jeśli jest to dom mojej córki. Może na nią poczekać przed wejściem. Narzucam płaszcz, Eksio stoi w ogródku, uśmiecha się do mnie.

Pięknie wyglądasz, Judyto.

Podaję mu rękę, ściska mi ją o wiele za długo.

I tak właśnie zastaje nas Adam.

Nie słyszałam, Eksio nie wyłączył silnika, taki jest pewny, że tu nikt mu się do samochodu nie rzuci, Adam stoi w otwartej furtce i patrzy na mnie… patrzy na mnie po prostu, a ja uśmiecham się, wyrywam Eksiowi rękę i rzucam się w jego stronę.

I czuję, że bolały mnie oczy, ponieważ nie widziałam go tyle miesięcy i to był jedyny powód. Widzę, jak staje, jaki jest inny po tej Ameryce – jakiś smutny? – widzę, jak nie uśmiecha się na mój widok, i czuję, jak więdnę na tych paru metrach, które dzielą mnie od niego, i jak moja radość ucieka gdzieś i groźny niepokój, z którym walczyłam tak długo, zwycięża. Zatrzymuję się przed Adamem, staję jak słup, tak bym chciała, żeby mnie przytulił, ale on nie robi żadnego ruchu. Tak bardzo się zmienił przez tych parę miesięcy? To możliwe?

Dzień dobry – mówi Adam, jakby przyszedł po jajka albo do sklepu, albo do urzędu pracy, albo odebrać dowód, albo paszport i sztywno wyciąga do mnie rękę.

Dzień dobry panu – mówi Ten od Joli, który idzie ku nam także z wyciągniętą ręką.

Cześć Adam – Tosia staje jak wryta, czerwieni się po raz pierwszy w życiu. Przybijają sobie jak zwykle piątkę, ale wypada to jakoś sztucznie. Tosia bierze pod rękę ojca. – Musimy już iść – mówi i odchodzą.

Zostaję sama, Adam nie patrzy na mnie, patrzy w drzwi domu.

To co, mogę?

Proszę bardzo – mówię, jakbym pracowała na poczcie i oddawała komuś list polecony.

Adam kieruje się ku domowi, ja idę za nim jak cielę prowadzone na rzeź.

– Może napijesz się herbaty?

Już nie patrzę na niego, nie wiem, jak się zachować, nie chcę widzieć jego omijającego mnie, chłodnego wzroku, wchodzę do kuchni, nastawiam czajnik.

– Dziękuję, ale się spieszę.

Borys podnosi łeb, wstaje, na sztywnych łapach podchodzi do Adama, macha opuszczonym ogonem, Adam klepie go po łbie, Borys podnosi łeb i patrzy za nami, a my idziemy razem do pokoju, Adam zeszczuplał, schyla się, wyjmuje wtyczkę od komputera, przekłada sznury, nie patrzy na mnie, nie widzi, jak ładnie wyglądam tylko dlatego, że miał mnie zobaczyć, miał zatęsknić, miało mu się przypomnieć, rozłącza wszystkie złączki, a ze mnie uchodzi życie i radość, że go widzę. Idę do kuchni po kluczyki i dokumenty. Ubrania wyjęte z szafy leżą na łóżku, nosi je do samochodu, musi wracać parę razy.

– Jeszcze wiertarka – mówi cicho. Otwieram szafę i wyjmuję spod swoich swetrów wiertarkę, kładę na łóżku, niech wobec tego niczego nie zapomni, to już wszystko, cały majątek, raptem cztery razy obrócił, jeden samochód wypakowany, i nie ma śladu po mężczyźnie mojego życia.

I wygląda na to, że wcale nie chce ze mną rozmawiać.

Bierze monitor, przytrzymuję usłużnie drzwi, a serce mi tak krwawi, że podłoga robi się czerwona, widzę to wyraźnie, ale on tego nie widzi. Stoję przy tej framudze i słowa więzną mi w gardle.

Co ty robisz, Adasiu Niebieski? Dlaczego przestałeś mnie kochać?

– To trzymaj się – mówi Adam. – Muszę lecieć. Sięga po wiertarkę, kładzie ją na komputerze, wyniósł już monitor, rozgląda się tak, jakby czegoś zapomniał, nie patrzy na mnie.

O mnie zapomniałeś – chcę krzyknąć, ale oczywiście nie robię tego.

– Do widzenia – mówię i patrzę, jak idzie do bramy, otwiera ją i wsiada do samochodu, zamykam bramę, wchodzę do kuchni i zagryzam do bólu ręce.

Wieczorem przychodzi Ula.

Widziałam Adama – mówi i czeka, co powiem.

Ja też – mówię i nawet nie mam ochoty na zrobienie herbaty.

Rozmawiałaś z nim? – pyta Ula.

Chcę być sama! – krzyczę – chcę być sama, zawsze jestem sama, nic mi się nie udaje, nie ma nic stałego w moim życiu, nie chcę teraz z tobą rozmawiać, bo zacznę wyć z rozpaczy, a ty będziesz mi mówić, jak to wspaniale przeżyć życie z jednym mężczyzną, i jaki wspaniały jest Eksio, nie chcę tego słuchać! Twoje życie nie jest moim życiem!

Otwieram oczy i patrzę na życzliwą twarz Uli.

– Chcę zostać sama – mówię cicho. – Wybacz, Ulka, ale nie czuję się na siłach rozmawiać z nikim, nawet z tobą. Muszę – i słyszę, jak głos mi się załamuje – muszę się zastanowić, co robić. Jak żyć… Muszę… zrozumieć… dlaczego…

Ula nie wychodzi, wprost przeciwnie, mija mnie, idzie do kuchni, nastawia wodę.

Zrobię ci herbatę – mówi – nie martw się, teraz się wszystko ułoży…

Ułoży? – Smutek tak nagle zamienił mi się w zdziwienie, że mnie samą to zaskoczyło. – Co ma się ułożyć? Ja już jestem na innym etapie, niż byłam… a teraz… teraz muszę się nauczyć bez niego żyć i… – I nie mogę nic więcej powiedzieć, bo nie można wytłumaczyć Uli, co to znaczy stracić kogoś, kogo się kochało całym sercem, kogoś, do kogo się miało zaufanie. Nie można wymagać od Uli, żeby poczuła to, co ja czuję. Ula tego nie zrozumie nigdy. I dlatego muszę zostać sama. – Ula, proszę cię.

A Ula odwraca się i zupełnie niepotrzebnie powtarza:

– Jutka, wszystko się ułoży, zobaczysz, Tosia już jest szczęśliwa, to i ty będziesz, pojmiesz, co jest dla ciebie najważniejsze…

Ula wychodzi, wpuszczam koty i z kredensu biorę pół tabletki ciocinego środka na sen. Kładę się do łóżka i zasypiam. Nie wiem nawet, kiedy wraca Tosia.

Gdybym był na twoim miejscu

Budzę się wcześnie i nie mogę zasnąć. Słońce wzeszło, poranek jest chłodny, rosa drży w promieniach słońca. Otwieram szeroko drzwi, koty ruszaj ą niechętnie w ogród, Borys patrzy na mnie i nie wstaje. Idę do kuchni i nastawiam wodę. Sięgam po chleb i robi mi się niedobrze na myśl o jedzeniu. Nie chce mi się ani płakać, ani śmiać. Mam wrażenie, że oglądam jakiś kiepski film z własnym udziałem. Czyja to ja, czy ktoś inny? Czy ta kobieta w zielonym szlafroku frotte z ciemnymi włosami ma na imię Judyta? Co ona będzie robić w życiu? Jak będzie wstawać codziennie i po co? Co się z nią stało?

Wchodzę pod prysznic i zlewam się zimną wodą, jakbym się chciała ukarać. Za swoje życie. Czy jakieś przekleństwo ciąży nade mną? Mam trzydzieści dziewięć lat. Czyli, nie oszukujmy się, czterdzieści. Mogę żyć bez niego. Nie umarłam z miłości, nie poderżnę sobie żył ani nie zażyję niczego, co mi może zaszkodzić.

Mam dom, córkę, koty i psa, który dogorywa. Nic się nie zmieniło. Przygotuję Tosi śniadanie, włożę pranie do pralki i siądę do komputera. W środę odwiozę listy do redakcji. Od czasu do czasu uruchomię sobie ten cholerny aparat do masażu i mój kręgosłup będzie zadowolony. Wkrótce przestanie boleć serce albo się przyzwyczaję, że boli. Ponieważ takie jest życie.

Więc dlaczego mi się wy daje, że jestem jak w szklanym kloszu? Ubieram się i jakbym ubierała jakąś inną kobietę. To nie ja. To sen. Obudzę się i znowu będę mogła czekać z nadzieją na przyjazd Niebieskiego.

Wyłączyłam ogrzewanie, w domu się natychmiast oziębiło. Jeszcze do lata daleko, zamykam drzwi do ogrodu i włączam radio.

I nagle w moim domu pojawia się Adam. Ma zmęczony głos, ale jest tuż obok, za srebrnym głośnikiem.

– Bywa że ludzie zamiast wyjaśniać ze sobą pewne rzeczy, wolą się rozstać. Mówią, dziękuję za współpracę, następny czy następna, proszę. Nie zdajemy sobie wszyscy sprawy z tego, że nierozwiązane w jednym związku problemy wcześniej czy później pojawią się w nowym związku. Tak jest ze strachem, niemożnością wyartykułowania uczuć, z zazdrością, z milionem innych rzeczy. One nie należą do naszego partnera, tylko do nas. Są naszą własnością i dopóki nie zrozumiemy, że gdziekolwiek uciekniemy, przeprowadzimy się, przeniesiemy ten bagaż ze sobą. Nawet dobrze ukryty, kiedyś przypomni o sobie, najczęściej w najmniej oczekiwanym momencie. Wszyscy oni są tacy sami – będą powtarzać kobiety, każda kobieta to dziwka – będą mówić mężczyźni. Dzisiaj o rozstaniach niekoniecznych rozmawiać ze mną i z państwem będzie psycholog Andrzej Walczeński i Wojciech Żyto. Czekamy na telefony, po wiadomościach wracamy na antenę.

Czy to nie znak, że włączyłam radio tak rano, chociaż nigdy tego nie robię? Nie będę dzwonić, pojadę. Muszę porozmawiać z Adamem. Muszę wiedzieć – muszę przeżyć to rozstanie do końca. Musi mi powiedzieć – DLACZEGO. I ja mu chcę powiedzieć, że go kocham. Tym razem nie zachowam się jak niedojrzała idiotka – to nie duma ma mną rządzić, nie ma w tym nic kompromitującego, że czuję to, co czuję, nawet jeśli dla niego jestem tylko wspomnieniem.

Jest po siódmej, ale biorę telefon i wykręcam numer rodziców. Odbiera Mój Ojciec.

Judyta? Co się stało?

Tato – szepczę – nie wiem, co mam zrobić… Wrócił Adam, nie wiem, co się dzieje, przyjechał tylko po komputer i nawet nie chciał rozmawiać…

– No ale przecież ojciec Tosi chce do ciebie wrócić! Rozmawiał z nami, gdybym był na twoim miejscu…

Tatusiu – mówię cicho i bardzo zdecydowanie – nie jesteś na moim miejscu. Kocham Adama! Nic mnie nie obchodzi ojciec Tosi!

A on o tym wie?

Mój Ojciec zadaje dziwne pytania. Jak może nie wiedzieć? – Kto?

– No, Adam.

Śmieszny ten Mój Ojciec… Jakby się wczoraj urodził.

– Tato!

– Gdybym był na twoim miejscu…

Nie chcę tego słuchać. Myślałam, że mi jakoś pomogą, choć na ogół się od ich rad odżegnuję. Ale to jest zły adres, moi rodzice zawsze chcieli, żebym miała porządny dom, porządek w szafie, jednego męża i żyła szczęśliwie z Tym od Joli.

– … gdybym był na twoim miejscu, to bym porozmawiał z Adamem – powtarza Mój Ojciec uparcie, a do mnie dochodzą j ego słowa jak zza gęstej mgły.

On nie chce ze mną nawet rozmawiać.

To może ty zechciej – mówi Mój Ojciec – kończę, bo jak matka wstanie, to będzie chciała z tobą rozmawiać. I tak zrobisz, jak zechcesz. Pa, córeczko.

Jestem tak zaskoczona, że o mały włos, a zaniemówiłabym na zawsze.

Wypijani herbatę i idę na górę do Tosi. Śpi jak zabita. Delikatnie ją budzę.

Tosia, jadę do Warszawy.

A która godzina? – mruczy Tosia. – Po siódmej.

– Ja idę na dziesiątą. Po co mnie budzisz? – Tosia przytula się do poduszki, a potem nagle podnosi głowę. – Po co jedziesz? Coś się stało z babcią?

Jadę spotkać się z Adamem – mówię, a moja córka podrywa się jak nigdy dotąd o tej porze.

Po co mamo? Ty nie czujesz, że nie powinnaś? Kobieta nie powinna ganiać za facetem! Nie kompromituj się!

Nie czuję się na siłach, żeby wyjaśniać mojej dorosłej córce zawiłości losu dojrzałej kobiety. Zostawiam Tosię w łóżku i z prawdziwym męstwem podejmuję damską decyzję. Jak długo można uciekać od rzeczywistości?

Dawno nie jechałam kolejką o tej porze. Siedzę przy oknie i patrzę na świat, który budzi się do życia. Ozimina jest zielona, brzozy wypuszczają zieloną mgiełkę, tu i ówdzie z ziemi wystają tulipany, las pełen zawilców i pierwiosnków. Mijam sraczkowatą budowlę, tyle lat, a ja się nie mogę nadziwić kolorowi elewacji. Adam jest w radiu do dziesiątej, poczekam na niego. Jeśli rozmawia z obcymi ludźmi, mnie nie odmówi rozmowy, na pewno. To nie Eksio.