Wzruszyła ramionami.
– Może. – Nagle kanapka z indykiem wydała się szczególnie apetyczna. Podniosła ją do ust. W jej życiu dziś pojawił się fantastyczny, niesamowity kawaler. Choć to ekscytujące, musi pamiętać, co go sprowadziło do jej gabinetu. Przełknęła ślinę.
– I tak nie wstawię mu kła. Connor się uśmiechnął.
– Roman zazwyczaj potrafi dopiąć swego.
– Coś o tym wiem. Mój ojciec jest taki sam. – Kolejny punkt przeciwko Romanowi. Dopiła resztkę coli. – Mogę jeszcze? Sama sobie wezmę. – Wstała.
– Nie, nie, już podaję. – Connor podszedł do lodówki i zdjął z dolnej półki dwulitrową butelkę. Postawił ją na stole.
– Pyszna kanapka. A ty? Nic nie jesz? Nalał jej coli.
– Już jadłem, ale dziękuję za troskę.
– Właściwie dlaczego Roman zatrudnił Szkotów jako ochroniarzy? Nie pogniewasz się chyba, jeśli powiem, że to dość nietypowe?
– No, fakt. – Zakręcił butelkę coli. – Wszyscy robimy to, co nam najlepiej wychodzi. A ze mnie stary wojownik, można rzec. I dlatego praca w MacKay bardzo mi odpowiada.
– MacKay? – Shanna wbiła zęby w kanapkę. Miała nadzieję, że ochroniarz powie coś więcej.
– MacKay, Usługi Ochroniarskie i Detektywistyczne. – Usiadł naprzeciwko niej za stołem. – To duża firma z Edynburga. Prowadzi ją Angus MacKay we własnej osobie. Nie słyszała pani o nim?
Zaprzeczyła ruchem głowy, bo w ustach miała kanapkę.
– Najlepsza firma tego rodzaju na świecie – mówił z dumą.
– No, a Angus i Roman to starzy przyjaciele. Angus dba o bezpieczeństwo domu i firmy.
Przy tylnych drzwiach rozległ się brzęczyk. Connor zerwał się na równe nogi. Shanna dostrzegła nieduży panel przy drzwiach, a w nim dwie diody, czerwoną i zieloną. Zapaliła się czerwona. Ochroniarz wyjął sztylet z pochwy u pasa i bezgłośnie podszedł do drzwi.
Przeszedł ją dreszcz.
– Co jest?
– Nie ma powodów do niepokoju, dziewczyno. Jeśli to ktoś z naszych, wyjmie identyfikator i zapali się zielone światełko.
– W tej samej chwili czerwona dioda zgasła, a rozbłysła zielona. Connor stanął przy drzwiach, spięty do skoku jak tygrys, ciągle z nożem w dłoni.
– Więc dlaczego…
– Napastnik mógł zabić strażnika i odebrać mu kartę. – Podniósł palec do ust na znak, że ma milczeć.
Milczeć? Dobry Boże, może lepiej byłoby uciec, gdzie pieprz rośnie.
Drzwi uchyliły się powoli.
– Connor? To ja, Ian.
– Wchodź. – Schował sztylet.
Ian okazał się kolejnym Szkotem w kilcie. Shanna pomyślała, że jest za młody na pracę w ochronie. Wyglądał najwyżej na szesnaście lat.
Schował identyfikator do skórzanego woreczka u pasa i uśmiechnął się do niej nieśmiało.
– Witaj, pani.
– Miło mi, Ianie. – Biedak powinien chodzić do szkoły, a nie chronić nocą obcych przed rosyjską mafią.
– Wszystko sprawdziliśmy. Wszystko w porządku, panie – zameldował.
Connor skinął głową.
– Dobrze. Wracaj na stanowisko.
– Aye. Ale, panie, jeśli można, tyleśmy się z chłopakami nałazili, że zachciało nam się pić. Bardzo. Liczyliśmy, że dostaniemy… kapkę.
– Kapkę? – Connor zerknął na Shannę; minę miał nietęgą.
– Ale musicie wypić na zewnątrz.
Odniosła wrażenie, że nie wiadomo dlaczego, nagle poczuli się przy niej skrępowani. Usiłowała więc okazać życzliwość i zainteresowanie. Z uśmiechem wzięła colę ze stołu.
– Może coli, Ianie? Ja już dziękuję. Skrzywił się z obrzydzeniem. Odstawiła butelkę.
– No dobra, wiem, dietetyczna, ale nie taka zła. Spojrzał przepraszająco.
– Ja… Na pewno jest pyszna, ale chłopaki i ja, my… Mieliśmy na myśli inny napój.
– Koktajl proteinowy – rzucił Connor.
– Aye. - Ian skinął głową. – Proteinowy, a jakże. Connor podszedł do lodówki i dał łanowi znak, by do niego dołączył. Szeptali coś z przejęciem, zasłaniali sobą lodówkę, wyjmowali coś, odsunęli się, żeby drzwi się zamknęły, a potem bokiem, jak bracia syjamscy zrośnięci barkami, podeszli do mikrofalówki na kontuarze.
Nie wiedziała, co robią, ale jedno było jasne – nie chcieli, żeby to widziała. Dziwne, co? No cóż, to taka dziwna noc. Shanna zajadała kanapkę i obserwowała Szkotów. Sądząc po odgłosach, otwierali butelki. Szczęk. Pewnie zamknęły się drzwiczki mikrofalówki. Kilka pisków i rzeczywiście usłyszała monotonny szum.
Odwrócili się do niej, oparci plecami o blat, tak że zasłaniali sobą mikrofalówkę. Uśmiechali się do niej. Odpowiedziała tym samym.
– My… Nie ma to jak koktajl proteinowy na ciepło – odezwał się Connor, jakby drażniła go cisza.
Skinęła głową.
– Rozumiem.
– Więc to na ciebie polują Rosjanie? – zapytał Ian.
– Niestety, tak. – Odsunęła od siebie pusty talerz. – Przykro mi, że was w to wciągnęłam. Mój agent zajmie się sprawą i wtedy się mnie pozbędziecie.
– O nie, pani – sprzeciwił się Connor. – Zostaniesz pani tutaj.
– Aye. Rozkaz Romana – dodał Ian.
No ładnie. Roman jest wszechmocny i wszyscy go słuchają. Cóż, jeśli wciąż liczy, że wstawi mu wilczy kieł, to się myli. Ojcu zawdzięczała odporność na zapędy autorytarnych mężczyzn.
Mikrofalówka brzęknęła. Mężczyźni odwrócili się i otworzyli drzwiczki. Chyba zakręcali butelki, potrząsając nimi energicznie. Po chwili przestali, wymienili spojrzenia. Connor zerknął na Shannę, podszedł do szafki i wyjął papierową torbę. Ian zasłaniał sobą butelki. Krzątali się, tak szybko, że słyszała jedynie szelest papieru.
A potem Ian odwrócił się – trzymał papierowy worek, w którym niewątpliwie znajdowały się tajemnicze koktajle proteinowe. Ruszył do drzwi. Butelki pobrzękiwały przy każdym kroku.
– To ja już pójdę. Connor otworzył mu drzwi.
– Zamelduj się za pól godziny.
– Aye. - Zerknął na Shannę. – Dobranoc pani.
– Cześć, Ian. Uważaj na siebie – zawołała za nim. Connor zamknął drzwi. Uśmiechnęła się do niego. – Connor, ty draniu. Myślisz, że nie wiem, co robiliście? Koktajl proteinowy, akurat.
Otworzył szeroko oczy.
– Jak to… Niemożliwie, żebyś pani…
– Powinieneś się wstydzić. Czy on nie jest na to za młody?
– Ian? – Wydawał się zbity z tropu. – Za młody na co?
– Na picie alkoholu. Właśnie to mu dałeś, prawda? Chociaż po co komu ciepłe piwo, nie mieści mi się w głowie.
– Piwo? – Connor był naprawdę zszokowany. – Nie, pani, nie mamy tu piwa. A strażnicy nie piją na służbie, o nie.
Wydawał się bardzo dotknięty posądzeniem, uznała więc, że wyciągnęła błędne wnioski.
– No dobra, przepraszam. Nie chciałam powiedzieć, że źle wykonujecie swoją pracę.
Skinął głową, chyba trochę udobruchany.
– Naprawdę jestem wam bardzo wdzięczna za ochronę. – A jednak tamta sprawa nie dawała jej spokoju. – Ale nie zgadzam się, żeby strzegli mnie strażnicy tacy młodzi jak Ian. Dzieciak powinien spać i rano iść do szkoły.
Zmarszczył brwi.
– Jest trochę starszy, niż na to wygląda.
– Ile ma lat? Siedemnaście? Skrzyżował ręce na piersi.
– Więcej.
– To ile, dziewięćdziesiąt dwa? – Wcale go to nie rozbawiło. Rozglądał się po kuchni, jakby szukał odpowiedzi.
Drzwi się otworzyły i w progu stanęła ciemna postać.
– Bogu dzięki – mruknął Connor. Wrócił Roman Draganesti.
Rozdział 6
Shanna nie wątpiła, że Roman rządzi i domem, i korporacją, ze swobodą i zarazem zdecydowaniem. Jego ciemny strój powinien wydawać się brzydki i ponury na tle barwnych szkockich kiltów ochroniarzy, tymczasem sprawiał, że Roman wyglądał w nim jeszcze bardziej tajemniczo. Skryty. Seksowny. Skinął głową Connorowi, a potem utkwił w niej spojrzenie złoto-brązowych oczu. I znów poczuła siłę jego spojrzenia; jakby chciał ją uwięzić, odseparować od świata. Przerwała magiczny kontakt, poruszyła się na krześle, zerknęła na pusty talerz. Nie pozwoli sobą manipulować. Kłamczucha. Serce biło jej jak szalone. Działał na nią, czy jej się to podoba, czy nie. Przeszył ją dreszcz.
– Najadłaś się? – zapytał niskim głosem. Skinęła głową. Nie chciała na niego patrzeć.
– Connor, zostaw informację dla dziennej zmiany. W kuchni musi być dość jedzenia dla doktor…
– Whelan.
Znali już jej prawdziwe imię. I wiedzieli, że rosyjska mafia chce ją zabić. Nie było sensu upierać się przy nazwisku Wilson.
– Doktor Shanna Whelan – powtórzył, jakby wymówienie jej nazwiska dawało mu nad nią władzę. – Connor, poczekaj w gabinecie. Wkrótce wróci Gregori, wszystko ci wytłumaczy.
– Aye, sir. – Szkot ukłonił się Shannie i wyszedł. Odprowadziła go wzrokiem do kuchennych drzwi.
– Wydaje się miły.
– I taki jest. – Roman oparł się o kuchenny blat i splótł ręce na piersi.
Zapadła krępująca cisza. Shanna bawiła się chusteczką, cały czas czując na sobie jego spojrzenie. Niewątpliwie jest jednym z najzdolniejszych naukowców. Ciekawe, jak wygląda jego laboratorium. Nie, chwileczkę! Roman zajmuje się krwią. Wzdrygnęła się.
– Zimno ci?
– Nie. Chciałam… Chciałam ci podziękować za uratowanie mi życia.
– Na pewno? Nie jesteś w pozycji pionowej, nie do końca.
Była zaskoczona. Uśmiechnął się, w oczach migotały radosne iskierki. Drań sobie z niej żartuje, wypomina jej wcześniejsze zachowanie. Przy nim jednak nawet pozycja pionowa okazała się niebezpieczna. Zarumieniła się na wspomnienie niedoszłego pocałunku.
– Jesteś głodny? Może zrobię ci kanapkę. Iskierki w oczach rozbłysły.
– Poczekam.
– Dobrze. – Wstała, zaniosła pusty talerz i szklankę do zlewu. I to chyba był błąd. Teraz dzieliło ją od niego zaledwie kilka centymetrów. Co jest w nim takiego, że ma ochotę rzucić mu się w ramiona? Opłukała szklankę. – Wiem, kim jesteś.
Cofnął się o krok.
– Co takiego wiesz?
– Wiem, że jesteś właścicielem Romatech Industries. Wiem, że wynalazłeś krew syntetyczną. Uratowałeś życie milionom ludzi na całym świecie. – Zakręciła wodę, zacisnęła dłonie na kontuarze. – Uważam, że jesteś genialny.
Nie zareagował. Przyglądał się jej ze zdumieniem. Na miłość boską, nie zdaje sobie sprawy, że jest genialny? Zmarszczył brwi i się odwrócił.
– Nie jestem taki, jak ci się wydaje. Uśmiechnęła się.
– Jak to? Nie jesteś inteligentny? Owszem, przyznaję, pomysł, żeby sobie wstawić wilczy kieł, to nie przebłysk geniuszu, ale…
– To nie jest wilczy kieł.
– To nie jest ludzki ząb. – Przechyliła głowę, przyglądała mu się spod oka. – Naprawdę wypadł ci ząb? A może po prostu wpadłeś tam jak książę z bajki, żeby mnie ocalić i porwać na rączym rumaku?
Kąciki jego ust drgnęły.
– Od lat nie dosiadałem rączego rumaka.
– A zbroja pewnie ci zardzewiała?
– Owszem.
Pochyliła się w jego stronę.
– Ale i tak jesteś bohaterem. Blady uśmiech zniknął zupełnie.
– Nie jestem. I naprawdę straciłem ząb, widzisz? – Palcem uniósł kącik ust.
Rzeczywiście, w równych zębach była dziura po prawej dwójce.
– Kiedy to się stało?
– Kilka godzin temu.
– Więc może jeszcze nie jest za późno. Oczywiście o ile masz prawdziwy ząb.
– Mam. To znaczy ma go Laszlo.
– Och. – Podeszła bliżej, wspięła się na palce. – Mogę?
– Tak. – Pochylił głowę.
Przesunęła wzrok z jego oczu na usta. Czuła coraz mocniejsze bicie serca. Dotknęła policzka i spojrzała na swoją dłoń.
– Nie mam rękawiczek.
– Mnie to nie przeszkadza.
Jej też nie. Boże drogi, w życiu badała wiele jam ustnych, ale nigdy nie doświadczyła czegoś podobnego. Delikatnie dotknęła ust. Szerokich, zmysłowych.
– Otwórz.
Usłuchał. Wsunęła palec do środka, zbadała lukę po zębie.
– Jak do tego doszło?
– Argh.
– Przepraszam. – Uśmiechnęła się. – Mam okropny zwyczaj zadawania pytań, choć pacjent nie może odpowiedzieć. – Chciała wyjąć palec, ale Roman zamknął usta. Spojrzała mu w oczy i natychmiast utonęła w złotym spojrzeniu. Powoli wyjęła palec. Jezu, kolana się pod nią uginały. Oczyma wyobraźni już widziała, jak nieprzytomna osuwa się na podłogę, patrzy na niego błagalnie i szepcze: weź mnie.
Dotknął jej twarzy.
– Teraz moja kolej?
– Co? – Ledwo go słyszała, tak głośno waliło serce.
Musnął kciukiem jej dolną wargę.
Drzwi do kuchni otworzyły się gwałtownie.
– Wróciłem! – oznajmił Gregori z szerokim uśmiechem. – W czymś przeszkodziłem?
– Owszem. Jak zawsze. – Roman osadził go wzrokiem. – Idź do gabinetu, Connor tam czeka.
– Jasne. – Gregori szedł do drzwi. – Przybyła już moja mama. A Laszlo jest gotowy.
– Świetnie. – Roman wyprostował się, spojrzał na Shannę nieprzeniknionym wzrokiem. – Chodź.
– Słucham? – Patrzyła, jak podchodzi do drzwi. Co za bezczelność. Więc wracamy do rzeczywistości, tak? Otworzył się przed nią odrobinę, ale teraz znów był wielkim szefem.
No cóż, myli się, jeśli sądzi, że będzie wydawać jej rozkazy. Zapięła kitel, nie spieszyła się. Wzięła torebkę ze stołu i poszła za nim.
"Jak poślubić wampira milionera" отзывы
Отзывы читателей о книге "Jak poślubić wampira milionera". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Jak poślubić wampira milionera" друзьям в соцсетях.