Stanął u stóp schodów, witając się ze starszą panią. Miała na sobie elegancki szary kostium, a na przedramieniu torebkę, przekraczającą wartością niejedną miesięczną pensję. W czarnych włosach Shanna dostrzegła siwe pasmo, niknące w koku na karku. Na widok Shanny uniosła pięknie sklepione brwi.

Roman się odwrócił.

– Shanna, pozwól, że ci przedstawię matkę Gregoria i moją osobistą asystentkę, Radinkę Holstein.

– Dzień dobry. – Shanna wyciągnęła rękę.

Radinka przyglądała się jej, nie podając ręki, ale po chwili rozpromieniła się i mocno uścisnęła jej dłoń.

– Wreszcie się zjawiłaś.

Shanna zamrugała nerwowo, zbita z tropu. Radinka uśmiechała się od ucha do ucha. Błądziła wzrokiem między nimi – Roman, Shanna, znów Roman.

– Tak się cieszę, ze względu na was oboje.

Roman skrzyżował ręce na piersi i spojrzał na nią groźnie. Dotknęła barku Shanny.

– Moja droga, gdybyś czegoś potrzebowała, mów od razu. Co wieczór jestem albo tu, albo w Romatechu.

– Pracuje pani w nocy?

– Firma jest otwarta przez całą dobę, a ja wolę nocną zmianę. – Zatoczyła krąg dłonią o ciemnoczerwonych, lśniących paznokciach. – Za dnia jest za głośno, tyle samochodów dostawczych, taki ruch, że z trudem słyszę własne myśli.

Och.

Radinka poprawiła torebkę w zgięciu łokcia i spojrzała na Romana.

– Coś jeszcze?

– Nie, do zobaczenia jutro. – Podszedł do schodów. – Chodź, Shanno.

Siad. Głos. Aport. Waruj. Łypnęła gniewnie na jego plecy. Radinka zachichotała i nawet jej śmiech brzmiał jakoś obco, egzotycznie.

– Nie martw się, moja droga. Wszystko będzie dobrze. Niedługo się spotkamy.

– Dziękuję… Bardzo mi miło. – Weszła na schody. Dokąd Roman ją prowadzi? Oby się okazało, że tylko do pokoju gościnnego. Ale jeśli Laszlo ma jego ząb, powinna wstawić go jak najszybciej.

– Roman? – Wyprzedził ją, straciła go z oczu.

Na półpiętrze zatrzymała się i podziwiała hol. Radinka szła w stronę zamkniętych drzwi po prawej stronie. Pantofelki z szarej skóry stukały na marmurowej posadzce. Wydawała się dziwna, ale w tym domu nic nie było normalne. Radinka otworzyła drzwi i hol zalały odgłosy z telewizora.

– Rhadinka? – zapiszczał kobiecy głos. – Gdzie jest pan? Miślałam, źe psibędzie z tobąą. – Im więcej mówiła nieznajoma, tym wyraźniejszy stawał się francuski akcent.

Kolejny obcy akcent? Jezu, trafiła do międzynarodowego domu świrów.

– Niech tu psijdzie – ciągnęła kobieta z francuskim akcentem, – Chcemy się zabawić.

Kolejny kobiecy głos włączył się do rozmowy i błagał Radinkę, żeby zaraz sprowadziła pana. Shanna się żachnęła. Pan. Kto to niby jest? Męska wersja dziewczyny „Playboya”?

– Cicho, Simone – rzuciła Radinka, nie kryjąc irytacji. – Jest zajęty.

– Ale ja psijechałam specjalnie z Parhyża… – Dalsze jęki urwały się nagle, gdy zamknęła drzwi.

Ciekawe. O którego faceta im chodziło? O jednego ze Szkotów? Hm. Shanna sama chętnie zajrzałaby im pod kilt.

– Idziesz? – Roman stał piętro wyżej i przyglądał się jej, marszcząc brwi.

– Tak. – Powoli pokonywała kolejne stopnie. – Wiesz, że jestem ci bardzo wdzięczna za wszystko, co zrobiłeś, żeby mi zapewnić bezpieczeństwo.

Rozpromienił się.

– Nie ma sprawy.

– Myślę więc, że nie będziesz zły, jeśli ci powiem o swoich obawach co do skuteczności twoich ochroniarzy.

Uniósł brwi. Obejrzał się za siebie, wrócił do niej wzrokiem i oświadczył spokojnie:

– To najlepsi ochroniarze na świecie.

– No, może, ale… – Dotarła do drugiego piętra, a tam stał kolejny Szkot w kilcie.

Mężczyzna zaplótł żylaste ramiona na piersi i przypatrywał się Shannie bacznie. Za jego plecami ze ściany zerkali elegancko ubrani ludzie z olejnych portretów. Wszyscy zdawali się patrzeć na nią gniewnie.

– Mogę prosić o więcej szczegółów? – W złotobrązowych oczach Romana pojawił się błysk rozbawienia.

A niech go szlag.

– No cóż. – Odchrząknęła. – Są bardzo przystojni. Zgodziłaby się ze mną każda kobieta. – Zauważyła, że Szkot odrobinę się rozchmurzył. – Świetnie ubrani, mają boskie nogi i strasznie mi się podoba ich chód.

Na twarzy Szkota pojawił się uśmiech.

– Dzięki, panienko.

– Nie ma za co. – Odpowiedziała uśmiechem. Roman zmarszczył czoło.

– Skoro uważasz moich ochroniarzy za mężczyzn idealnych, w czym problem?

Shanna pochyliła się w jego stronę.

– Chodzi o ich broń. Mają tylko mały mieczyk u pasa…

– Szkocki sztylet – poprawił Roman.

– No i ten nożyk w skarpecie.

– Sgian dubh - pouczył.

– Nieważne. – Łypnęła groźnie. – No, popatrz tylko na ten nożyk. Jest z drewna, na miłość boską! To epoka prawie kamienia łupanego, a Rosjanie mają karabiny maszynowe, do cholery! Mam mówić dalej?

Szkot zachichotał.

– Mądralka, sir. Mam jej co nieco pokazać? Roman westchnął.

– Dobrze.

Szkot odwrócił się, odchylił portret, za którym znajdowała się skrytka, i po chwili znów patrzył na Shannę. Działo się to tak szybko, że ledwie się zorientowała, na co się zanosi, a już celował do niej z pistoletu maszynowego.

– Rany – sapnęła.

Szkot odłożył broń do schowka i zamknął ukryte drzwiczki.

– Teraz dobrze, panienko?

– O tak. Byłeś wspaniały. Wyszczerzył zęby w uśmiechu.

– Zawsze do usług.

– W całym domu jest broń – powiedział twardo Roman. – Nie przesadzałem, zapewniając, że będziesz tu bezpieczna. Mam mówić dalej?

Wydęła usta.

– Nie.

– No to idziemy. – Poszedł pierwszy na górę.

Shanna czuła się głupio. Niepotrzebnie zachowała się niegrzecznie. Jeszcze raz spojrzała na Szkota.

– Piękny kilt, widzę, że różni się wzorem od innych.

– Shanna! – Roman już czekał piętro wyżej.

– Idę! – Pobiegła po schodach, a jej krokom towarzyszył chichot Szkota. Jezu, co nagle ugryzło Romana? – A skoro już mowa o ochronie, jest jeszcze jeden problem, który chciałabym poruszyć.

Przymknął oczy i odetchnął głęboko.

– Mianowicie? – Pokonał kilka stopni.

– Chodzi o Iana. Jest za młody, żeby wykonywać tak niebezpieczną pracę.

– Jest starszy, niż wygląda.

– Nie uwierzę, że ma więcej niż szesnaście lat. Powinien chodzić do szkoły.

– Zapewniam cię, że Ian otrzymał odpowiednie wykształcenie. – Roman był już na trzecim piętrze, minął strażnika w kilcie.

Shanna pomachała mu. Ciekawe, czy za obrazem kryje się broń nuklearna. Z drugiej strony, czy dom nafaszerowany bronią naprawdę jest bezpieczny?

– Nie chcę, żeby strzegło mnie dziecko. Protestuję.

– Przyjąłem twój sprzeciw do wiadomości – rzucił, cały czas idąc.

I tyle? Przyjąłem i zapomnę?

– Mówię poważnie. Jesteś tu szefem i najwięcej zależy od ciebie…

Zatrzymał się wpół kroku.

– Skąd wiesz, że jestem szefem?

– Domyśliłam się, a Connor potwierdził moje przypuszczenia.

Westchnął i ruszył dalej.

– Widzę, że muszę poważnie porozmawiać z Connorem. Shanna dreptała za nim.

– Jeśli ty nie załatwisz sprawy Iana, zwrócę się do jego szefa, Angusa MacKaya.

– Co? – Zatrzymał się. Patrzył na nią szeroko otwartymi oczami. – Skąd o nim wiesz?

– Connor mi powiedział, że to właściciel agencji MacKay – Usługi Ochroniarskie i Detektywistyczne.

– Na miłość boską. – Roman pokręcił głową. – Muszę bardzo poważnie porozmawiać z Connorem. – Doszedł do czwartego piętra.

– Na które idziemy?

– Na piąte. – A co tam jest?

– Moje apartamenty.

Jej serce na moment przestało bić. Zatrzymała się na czwartym, żeby wyrównać oddech. W półmroku krył się strażnik w kilcie.

– A pokoje gościnne?

– Będziesz na czwartym, później cię tam zaprowadzę. – Ruszył dalej. – Chodź.

– Dlaczego idziemy do ciebie?

– Musimy omówić coś ważnego.

– A tu nie możemy?

– Nie.

Uparciuch. Szukała tematu do rozmowy.

– Nie brałeś pod uwagę zainstalowania tu windy?

– Nie.

Nie dawała za wygraną.

– Skąd pochodzi Radinka?

– Dziś to jest Republika Czeska.

– Co miała na myśli, mówiąc, że wreszcie się zjawiłam? – Shanna pokonywała ostatnie stopnie.

Wzruszył ramionami.

– Radinka jest przekonana, że ma dar jasnowidzenia.

– Tak? Myślisz, że naprawdę ma? Zatrzymał się u szczytu schodów.

– Nie obchodzi mnie, w co wierzy, póki dobrze wykonuje swoją pracę.

– No właśnie. – Chyba nigdy nie słyszał o empatii. – Jeśli chodzi o sprawy zawodowe, ufasz jej, ale kiedy mówi, że ma zdolność jasnowidzenia, nie wierzysz.

Zmarszczył brwi.

– Jej przepowiednie są błędne.

– Skąd wiesz? – Pokonała ostatni stopień. Mars na jego czole się pogłębił.

– Powiedziała, że czeka mnie w życiu wielka radość.

– I co w tym złego?

– A wyglądam na radosnego typa?

– Nie. – Denerwujący facet! – Więc pogrążasz się w nieszczęściu, byle tylko jej udowodnić, że się myli?

W jego oczach pojawił się błysk.

– Nie. Byłem nieszczęśliwy już na wiele lat przed jej poznaniem. Ona nie ma z tym nic wspólnego.

– No to brawa dla tego pana. Sam się skazujesz na życie w cierpieniu.

– Nieprawda.

– Właśnie że tak.

– To dziecinne. – Skrzyżował ręce na piersiach.

– A właśnie że nie. – Zagryzła usta, żeby się nie roześmiać. Za dobrze bawiła się, prowokując go.

Przyglądał się Shannie uważnie i kąciki jego ust drgnęły.

– Chcesz mi dokuczyć?

– A ty lubisz cierpieć? Roześmiał się.

– Jak ty to robisz?

– Co? Jak ciebie rozbawiam? – Uśmiechnęła się. – To dla ciebie nowe doświadczenie?

– Nie, ale dawno tak się nie czułem. – Przyglądał się jej ze zdumieniem. – Zdajesz sobie sprawę, że dziś cudem uniknęłaś śmierci?

– Owszem. Życie bywa okropne, i wtedy można tylko śmiać się albo płakać. I czasami wybieram śmiech. – Już dość się napłakała. – Zresztą miałam dziś szczęście. Mój anioł stróż zjawił się w odpowiedniej chwili.

Zesztywniał.

– Nie myśl tak o mnie. Nie jestem… Jestem beznadziejny. W jego oczach wyrzuty sumienia wrzały jak płynne złoto.

– Roman. – Dotknęła jego policzka. – Zawsze jest nadzieja. Cofnął się o krok.

– Nie dla mnie.

Czekała, liczyła, że coś powie, że się jej zwierzy, on jednak milczał. Odwróciła się na pięcie. W mroku czekał kolejny strażnik. Dostrzegła dwoje drzwi i wielki obraz między nimi. Przyjrzała mu się uważnie. Był to pejzaż, zachód słońca nad górzystą zieloną krainą. W dolinie zasnutej mgłą przycupnęły ruiny kamiennej budowli w stylu romańskim.

– Piękny – szepnęła.

– To… to był klasztor, w Rumunii. Tylko tyle z niego zostało.

I zostały wspomnienia, domyśliła się, patrząc na ściągniętą twarz Romana. Nie najlepsze. Czemu trzyma tu malowidło, skoro ten widok sprawia mu ból? No tak. Lubi cierpieć. Wpatrywała się w obraz. Rumunia? To tłumaczyłoby ledwie słyszalny akcent. Budynek mógł być zniszczony podczas wojny albo w czasach komunizmu, wydawało się jednak, że doszło do tego w zamierzchłej przeszłości. Dziwne. Co ruiny starego klasztoru mają wspólnego z Romanem?

Otworzył drzwi po prawej stronie.

– To mój gabinet. – Zaprosił ją do środka.

Nagle miała ochotę odwrócić się i uciec. Dlaczego? Uratował jej życie, a teraz miałby ją skrzywdzić? Zdjęła torebkę z ramienia, przycisnęła do piersi, ma przy sobie pistolet. Cholera, po tym, co przeszła w ciągu ostatnich miesięcy, nie potrafiła nikomu zaufać.

I to właśnie było najgorsze. Zawsze będzie sama. A tak bardzo pragnęła normalnego życia – męża, dzieci, pracy, ładnego domku w ładnej dzielnicy, najlepiej z białym płotem. Zwykłego życia, do cholery. Ale nigdy go nie dostanie. Rosjanie nie zabili jej tak jak Karen, ale i tak odebrali jej życie.

Wyprostowała się i weszła do obszernego pomieszczenia. Rozejrzała się, ciekawa, jakie meble wybrał Roman, ale jej uwagę zwrócił ruch po przeciwnej stronie gabinetu. Z półmroku wynurzyły się dwie postacie: Connor i Gregori. Powinna odetchnąć z ulgą, ale ich miny budziły niepokój. W pokoju nagle zrobiło się zimno. Bardzo zimno. Lodowaty podmuch omiótł jej głowę.

Zadrżała, odwróciła się do drzwi.

– Roman?

Zamknął drzwi na klucz i wsunął go do kieszeni. Przełknęła ślinę.

– Co się dzieje?

Patrzył na nią z ogniem w złotych oczach. Podszedł bliżej i szepnął:

– Już czas.

Rozdział 7

Wampiry od stuleci posługują się kontrolą umysłu. W ten sposób najłatwiej przekonać śmiertelnika, by z własnej woli zaofiarował się jako źródło pożywienia. I tylko tak mogą pozbawić go wspomnień o tym zajściu, kiedy jest już po wszystkim. W czasach przed wynalezieniem sztucznej krwi Roman co noc uciekał się do hipnozy i kontroli myśli. Nigdy nie miał z tego powodu wyrzutów sumienia. Była to kwestia życia lub śmierci. Normalne.