– Shanna. – Wyciągnął ręce.

– Trzymaj się ode mnie z daleka, zboczeńcu.

– Co?

Wskazała lalkę, którą Laszlo upychał do bagażnika.

– Tylko zboczeńcy mają takie zabawki. Wilkołak zamrugał.

– To nie mój samochód.

– A zabawka?

– Też nie. – Odwrócił się. – Cholera! – Pchnął ją w stronę samochodu. – Wsiadaj!

– Dlaczego? – Chwyciła się drzwiczek i rozstawiła szeroko łokcie. W kreskówkach ten manewr zawsze działał, gdy kot nie chciał wylądować w wannie.

Wilk stanął z boku, zasłonił jej widok.

– Na rogu jest czarny samochód. Nie mogą cię zobaczyć. Czarny samochód? Ma wybór – czarny sedan albo zielona honda. Oby podjęła właściwą decyzję. Wsiadła do hondy, położyła torebkę na podłodze. Odwróciła się, chcąc wyjrzeć przez tylną szybę, ale nic nie widziała, bo Laszlo jeszcze nie zamknął bagażnika.

– Szybciej, Laszlo! Jedźmy już. – Wilk usiadł obok niej, zamknął drzwi. Zerknął do tyłu.

Laszlo zatrzasnął bagażnik.

– Cholera! – Wilkołak złapał Shannę za ramiona i pchnął na podłogę.

– Au! – Wszystko działo się bardzo szybko. Pęd powietrza, a potem, nie wiadomo kiedy, zaryła nosem w czarny dżins. Otaczał ją zapach mydła i mężczyzny. A może to tylko płyn zmiękczający tkaniny? No nie, leży twarzą na jego kolanach. Chciała się wyprostować, ale nie pozwolił.

– Przykro mi, okna nie są zaciemnione, a nie chcę, żeby cię zobaczyli.

Laszlo odpalił silnik i ruszyli. Czuła wibracje samochodu i szorstki materiał dżinsów na twarzy.

Wierciła się, aż znalazła szczelinę z powietrzem. Oddychała głęboko, póki sobie nie uświadomiła, że szczelina to przerwa między jego nogami. Świetnie, sapie mu w rozporek.

– Czarny samochód jedzie za nami. – Laszlo się denerwował.

– Wiem. – Wilk nie ukrywał irytacji. – Na następnym skrzyżowaniu skręć w lewo.

Shanna usiłowała przewrócić się na bok, ale samochód skręcił i straciła równowagę. Upadła na Wilka, walnęła głową w jego rozporek. Ojej. Może nie zauważy. Poruszyła się, odsunęła głowę od jego krocza.

– Czy wykonujesz te wszystkie ruchy w konkretnym celu? O rany. Jednak zauważył.

– Ja… nie mogłam oddychać. – Poprawiała się, aż leżała na boku, z podkulonymi nogami i głową na jego udach.

Samochód zatrzymał się gwałtownie. Przesunęła się do przodu i znów uderzyła twarzą w jego rozporek. Skrzywił się.

– Przepraszam. – Jezu, najpierw walnęła go kolanem, a teraz zaatakowała bykiem. Ile jeszcze wytrzyma? Przekręciła głowę, próbując się odsunąć.

– Bardzo mi przykro, sir, światło nieoczekiwanie zmieniło się na czerwone – wymamrotał Laszlo.

– Zdarza się. – Wilkołak położył jej rękę na głowie. – Czy mogłabyś przestać się wiercić?

– Sir, podjeżdżają do nas!

– Nie szkodzi. Niech się dobrze przyjrzą. Zobaczą tylko dwóch facetów.

– I co teraz? Prosto czy skręcać?

– Na następnym skrzyżowaniu skręć w lewo. Zobaczymy, czy za nami pojadą.

– Tak jest, sir. – Laszlo denerwował się coraz bardziej. – Wie pan, że nie nadaję się do takich rzeczy. Może powinniśmy wezwać Connora albo Iana.

– Świetnie ci idzie. – Wilk uniósł biodra.

Shanna sapnęła głośno i przytrzymała się jego kolan, żeby nie spaść. Mięśnie jego ud napięły się pod jej policzkiem. O rany, ależ emocjonująca przejażdżka.

– Proszę. – Opadł na siedzenie. – Miałem twoją komórkę w kieszeni.

– Och. – Przewróciła się na plecy, żeby coś widzieć. Samochód szarpnął, przetoczyła się i zaryła nosem w jego rozporek.

– Przepraszam – mruknęła i się odsunęła.

– Nie ma… sprawy. – Rzucił telefon na siedzenie. – Nie powinnaś go używać. Jeśli znają twój numer, wszędzie cię namierzą.

Położył jej rękę na ramieniu, pewnie chciał w ten sposób zapobiec dalszym ruchom jej głowy.

Skręcili w lewo. Na szczęście tym razem poruszyła się tylko odrobinę.

– Jadą za nami? – zapytała.

– Nie widzę nikogo. – Laszlo cieszył się jak dziecko.

– Za wcześnie na radość. – Wilk rozglądał się na boki. – Jedziemy dalej, żeby się upewnić.

– Tak jest, sir. Do domu czy do laboratorium?

– Do laboratorium? – Shanna usiłowała wstać. Wilk nie pozwolił.

– Leż spokojnie. To jeszcze nie koniec.

Świetnie. Zaczynała podejrzewać, że ta sytuacja mu się podoba.

– Dobrze. Co za laboratorium? Zerknął na nią z góry.

– Romatech Industries.

– Słyszałam o tej firmie.

– Naprawdę? – Uniósł brew.

– Pewnie. Dzięki sztucznej krwi uratowali miliony ludzkich istnień. Pracujesz tam?

– Tak, Laszlo też. Odetchnęła z ulgą.

– To cudownie. Zajmujecie się ratowaniem życia, a nie… niszczeniem go.

– Taki jest nasz cel.

– Nawet się nie przedstawiłeś. Nie mogę ciągle zwracać się do ciebie per: wilk czy wilkołak.

Uniósł brwi.

– Mówiłem ci już, nie jestem wilkołakiem.

– Ale masz w kieszeni wilczy kieł.

– To część eksperymentu, podobnie jak lalka w bagażniku.

– Och. – Spojrzała na przednie siedzenie. – Pracujesz nad tym, Laszlo?

– Tak, proszę pani. Lalka jest częścią mojego nowego projektu. Nie ma się czego obawiać.

– Co za ulga. – Shanna się uśmiechnęła. – Nie podobała mi się myśl, że jeżdżę po mieście z dwoma zboczeńcami. – Odwróciła się w stronę wilka i znów musnęła nosem jego rozporek. Ojej. Poprzednio było tu więcej miejsca.

Odsunęła się trochę.

– Może już usiądę.

– Jeszcze za wcześnie.

Jasne. Jakby była bezpieczna centymetr od jego pęczniejącego rozporka. Poprzedni atak na jego podbrzusze nie spowodował trwałych szkód. Wilk szybko dochodził do siebie. Bardzo szybko.

– Więc jak się nazywasz?

– Roman, Roman Draganesti. Laszlo skręcił zbyt gwałtownie.

Znów wpadła na Romana. Nabrzmiałego i twardego jak skała.

– Przepraszam. – Odchyliła głowę. Był coraz większy.

– Dokąd jedziemy? – dopytywał się Laszlo. – Do laboratorium czy do domu?

Roman błądził dłonią po jej karku. Kreślił delikatne kółka na skórze.

Zadrżała. Serce biło jej coraz szybciej.

– Do domu – szepnął.

Wstrzymała oddech. W głębi duszy wiedziała, że to przełomowa noc, że od tej chwili jej życie już nie będzie takie samo.

Samochód zatrzymał się gwałtownie. Znów potarła głową o potężną erekcję wilka. Jęknął.

Shannę przeszedł dreszcz, gdy na nią spojrzał. Roman miał czerwone oczy. Ale to przecież niemożliwe. To na pewno odbicie świateł na skrzyżowaniu.

– U pana będzie bezpieczna? – zagadnął Laszlo.

– Póki nie otworzę ust… – Uśmiechnął się. – I rozporka.

Shanna z trudem przełknęła ślinę i odwróciła głowę. Powinna była bardziej doceniać nudę, na którą kiedyś narzekała. Nadmiar emocji może zabić.

Rozdział 4

Tyle, jeśli chodzi o utrzymanie pożądania w tajemnicy. O ile Roman był w stanie zorientować się, urocza dentystka z głową na jego podbrzuszu zdała sobie wreszcie sprawę, że przed jego erekcją nie ma ucieczki. Ilekroć zdołała trochę odsunąć się od niego, Roman podejmował wyzwanie i wypełniał wolną przestrzeń.

Sam był tym zaskoczony. Od ponad stu lat nie odczuwał takiego pożądania. Shanna przestała się wiercić, leżała spokojnie oparta o jego rozporek. Niebieskie oczy wpatrywały się w sufit, jak gdyby nigdy nic, ale rumieniec na policzkach i mimowolny dreszcz, którzy przenikał jej ciało, mówiły coś innego. Odpowiadała na jego bliskość. I wiedziała, że jej pragnie.

Żeby przekonać się o tym, nie musiał czytać w jej myślach. Interpretował reakcje. Było to dla niego nowe doświadczenie i ta świeżość rozpalała pożądanie.

– Roman? – Spojrzała na niego i zarumieniła się jeszcze bardziej. – Wiem, że marudzę jak kapryśny bachor, ale daleko jeszcze?

Wyjrzał przez okno.

– Jesteśmy przy Central Parku. Już blisko.

– Och. Mieszkasz sam?

– Nie. Mieszka ze mną… kilka osób. I mam ochronę, przez całą dobę. Będziesz bezpieczna.

– Po co ci ochrona? Uparcie patrzył w okno.

– Dla poczucia bezpieczeństwa.

– Przed czym?

– Nie chcesz wiedzieć.

– No, świetnie – mruknęła.

Nie zdołał powstrzymać uśmiechu. Wampirzyce z jego klanu robiły wszystko, żeby go uwieść, nigdy by sobie nie pozwoliły na marudzenie; dąsy i ataki złości Shanny stanowiły przyjemną odmianę. Miał nadzieję, że nie dostanie kolejnego ciosu w podbrzusze. Jakimś cudem udało mu się przetrwać pięćset czterdzieści cztery lata, nie doświadczając akurat tego bólu. Zabójcy wampirów celują w serce.

Chociaż, szczerze mówiąc, Shanna także to robiła. Wyschnięty wiór w jego piersi bił starym, prymitywnym rytmem.

Posiąść i chronić. Pragnął jej. I nie pozwoli, by jego wróg zdobył albo skrzywdził tę dziewczynę.

Ale chodziło też o coś więcej. Intrygowało go, dlaczego nie może nad nią zapanować. Stanowiła wyzwanie, któremu nie mógł się oprzeć. Zarówno psychicznie, jak i fizycznie, czego dowodził jego obecny stan.

– Jesteśmy na miejscu. – Laszlo zahamował przy jednym z samochodów szefa.

Roman otworzył drzwiczki, uniósł głowę Shanny, wysunął się spod niej. Chciała się podnieść.

– Leż, póki się nie upewnię, że droga wolna – oświadczył twardo.

Westchnęła ciężko.

– Dobrze.

Roman wysiadł i zamknął za sobą drzwi. Laszlo zrobił to samo i na znak szefa wraz z nim odszedł od samochodu.

– Świetnie się spisałeś, Laszlo. Dziękuję.

– Nie ma sprawy, sir. Mogę już wracać do laboratorium?

– Jeszcze nie. Przede wszystkim wejdź do środka i uprzedź wszystkich, że dziś gościmy śmiertelniczkę. Musimy zapewnić jej bezpieczeństwo i zarazem dopilnować, żeby nie wiedziała, kim jesteśmy.

– Czy mogę zapytać, czemu to robimy, sir? Roman przeczesywał ulice wzrokiem, szukał Rosjan.

– Słyszałeś o rosyjskim klanie pod wodzą Ivana Petrovskiego?

– O Boże. – Chemik zacisnął dłoń na jednym z dwóch ostatnich guzików na swoim kitlu. – Podobno jest okrutny i brutalny.

– Owszem. Z jakiegoś powodu chce zabić tę lekarkę. A ona jest mi potrzebna. Włos nie może spaść jej z głowy, a Petrovsky nie może dowiedzieć się, że to my krzyżujemy mu plany.

– O kurczę. – Laszlo nerwowo kręcił guzikiem. – Byłby wściekły. Mógłby… wypowiedzieć nam wojnę.

– No właśnie. Ale Shanna nie musi tego wiedzieć. Zadbamy, żeby nic nie wiedziała.

– Skoro będzie pod pańskim dachem, to może okazać się bardzo trudne.

– Wiem, ale musimy spróbować. Jeśli dowie się zbyt wiele, wymażę jej pamięć. – Roman, przewodniczący wielkiej firmy, robił wszystko, by pozostać niezauważalny wśród śmiertelników. Kontrola umysłów i wymazywanie pamięci ułatwiały sprawę. Problem w tym, że nie był pewien, czy zapanowałby nad umysłem Shanny.

Pokonał stopnie prowadzące do drzwi kamienicy i wystukał szyfr na klawiaturze przy drzwiach.

– Przedstaw sytuację szybko i zwięźle.

– Tak jest, sir. – Laszlo otworzył drzwi i pierwsze, co poczuł, to ostrze sztyletu na szyi. – Au! – Cofnął się i wpadł na Romana. Dzięki temu nie runął ze schodów.

– Przepraszam, sir. – Connor wsunął sztylet do pochwy u pasa. – Nie spodziewałem się jaśnie pana w drzwiach.

– Dobrze, że jesteś czujny. – Roman wepchnął Laszlo do środka. – Mamy gościa. Laszlo ci wszystko wytłumaczy.

Chemik skinął głową i odruchowo poszukał palcami guzika u kitla. Connor zamknął drzwi.

Roman wrócił do hondy. Otworzył tylne drzwi i zobaczył wycelowaną w siebie lufę beretty.

– Och, to ty. – Shanna odetchnęła z ulgą i schowała broń do torebki. – Długo cię nie było. Już się obawiałam, że mnie zostawiliście.

– Jesteś pod moją opieką. Nie pozwolę cię skrzywdzić. – Uśmiechnął się. – Nie chcesz już mnie zastrzelić, to pewien postęp.

– Jasne, to zawsze dobry znak w związku.

Roman roześmiał się, z trudem, ale naprawdę roześmiał. Rany boskie, kiedy ostatnio się śmiał? Nawet nie pamiętał. A tu proszę, piękna Shanna odwzajemnia jego uśmiech. Urocza dentystka wniosła w jego ponurą, przeklętą egzystencję odrobinę życia.

Ale to nieistotne. Musi zwalczyć odruch, by z nią być. Jest demonem, a ona śmiertelniczką. Prawdę mówiąc, powinien widzieć w niej lunch i dawcę krwi, a nie towarzyszkę. On jednak pragnął jej towarzystwa. Miał wrażenie, że jego umysł czeka na kolejne słowa z jej ust tylko po to, by móc na nie zareagować. A ciało na kolejne przypadkowe zetknięcie. Cholera, przypadkowe zetknięcie to za mało.

– Pewnie nie powinnam ci ufać, ale ci ufam, choć sama nie wiem dlaczego. – Wysiadła z samochodu i jego ciało natychmiast obudziło się do życia.

– Masz rację – szepnął i podniósł dłoń do jej policzka. – Nie powinnaś mi ufać.

Otworzyła szeroko oczy.

– Ale… Przecież mówiłeś, że nic mi nie grozi.

– Są różne rodzaje niebezpieczeństwa. – Musnął palcami jej podbródek.

Cofnęła się, lecz Roman i tak poczuł, że przeszył ją dreszcz. Odwróciła się w stronę kamienicy, przewiesiła torebkę przez ramię.