– Ale innych, to znaczy Fiedię i tych nieznajomych, odepchnęłaś? – zapytał.

– Oczywiście! Czyż mogło być inaczej? – rzuciła wzburzona.

Popatrzył na nią ze zdumieniem.

Wtedy nagłe zrozumiała, że zdradziła swą tajemnicę. Wyrwała się z jego objęć, a on szepnął głosem pełnym rozpaczy:

– Och, Liso, Liso…

Zapadła pełna napięcia cisza. Lisa niemal przestała oddychać w obawie, że zburzy ten niezwykły nastrój. Zaraz jednak poczuła, jak Wasyl kładzie swą dłoń na jej dłoni.

– Chodź, Liso – odezwał się zwykłym głosem. – Spróbujemy się dowiedzieć, kto ci to zrobił. O, idzie Natasza z kawą. Wszystko będzie dobrze. O nic się nie martw.

Wasia zwołał kompanów do namiotu i wyjaśnił, co się stało.

– Pojmujecie, co to oznacza? – zapytał surowo. – Incydent z koniem Lisy przy porohu mógł być dziełem przypadku. Niewykluczone też, że ktoś obcy opłacił Kozaków w stanicy, by wyciągnęli od Lisy informacje o planach sułtana. Ale raczej wszystko wskazuje na to, że zdrajca jest wśród nas.

Zapadła przytłaczająca cisza. Noc jeszcze nie ustąpiła miejsca brzaskowi poranka i obóz kozacki trwał pogrążony we śnie.

Natasza rzuciła okiem na Wołodię, ale szybko odwróciła wzrok. Dima uderzał palcami w swój instrument, lecz nie odważył się wydobyć zeń nawet najlżejszego dźwięku.

– To był na pewno mężczyzna – rzekła Lisa z przekonaniem.

– A więc Natasza pozostaje poza podejrzeniami – potwierdził Wasia sucho. – Zawsze to dla mnie jakaś pociecha. – Z trudem tłumiąc złość, dodał: – Wiecie, kim jest Lisa? I jakie było jej życie? Ilu miała przyjaciół, jak myślicie? Powiem wam, nie miała nikogo bliskiego! Wszędzie wyróżniała się spośród innych, była odmieńcem, a takich zawsze się niszczy. Zgodnie z okrutnym prawem przyrody. I powiem wam coś jeszcze. Kiedy zdobędę pewność, kto jest zdrajcą, zamorduję go bez litości!

ROZDZIAŁ VII

– Powiedziałeś, że Lisa nie miała przyjaciół – wtrąciła cicho Natasza. – Wydaje mi się, że ty…

– Ja? – przerwał jej Wasia. – Ode mnie powinna się trzymać z daleka.

Lisa popatrzyła na niego ze smutkiem i potrząsnęła głową. Wasia spuścił wzrok.

Wiele wysiłku kosztowało go, by mówić dalej:

– Spróbuję wam wyjaśnić, dlaczego wspomniałem o życiu Lisy. Ona jest Szwedką i pochodzi z wyspy na Morzu Bałtyckim. U nikogo nie zaznała ciepła. Jej najbliżsi zmarli podczas długiej wędrówki z ojczystych stron na Ukrainę. A rodzina, która ją przygarnęła, miała dość własnych zmartwień. Była taka samotna! Mając piętnaście lat spotkała pewnego pozbawionego skrupułów rozbójnika, który wykorzystał jej czyste serce, szczere oddanie i poświęcenie. Uznała go za swego przyjaciela, pierwszego w swym życiu, druha, któremu mogła się zwierzyć, któremu chciała ofiarować całą miłość tłumioną gdzieś w głębi serca. Ale mężczyzna okazał się draniem. Wprawdzie żywił ogromną czułość dla tej delikatnej, naiwnej dziewczynki, ale czułość stłumiły emocje wielekroć silniejsze.

– Dzięki, już to słyszeliśmy – przerwała mu Natasza. – I wiesz co, kochany bracie? Myślę, że twoja czułość wobec niej była znacznie silniejsza, niż ci się wydaje. Myślę…

– Zamknij się! – wybuchnął Wasia, udręczony. – Człowiek w ogóle nie powinien mieć rodzeństwa, bo ono odgaduje jego myśli. Ale do rzeczy. Wiecie, że Lisa została wzięta w jasyr i spędziła u Tatarów cztery długie lata.

– Kiedy ty tymczasem łupiłeś, grabiłeś i zabijałeś jak oszalały – wtrąciła znów niepoprawna Natasza. – Nie było rzezi, w której byś nie uczestniczył. Pociągało cię bestialstwo i okrucieństwo. Ale okazuje się, że upór, z jakim niszczyłeś własne życie, ma konkretną przyczynę.

– Przestań! – krzyknął Wasia z desperacją. – Nie mówimy teraz o mnie, lecz o Lisie. Nie pojmujecie, że zależało mi na tym, by czuła się wśród nas dobrze? Tymczasem, biedna, znowu nie wie, kto jest wrogiem, a kto przyjacielem. Ale ja to sprawdzę! Chcę wiedzieć, co każdy z was robił w nocy. Fiodor!

– Akurat ja jestem chyba usprawiedliwiony – wymuszenie uśmiechnął się Fiedia, dotknąwszy guza na głowie.

– Opowiedz wszystko po kolei!

Fiedia siedział skulony z boku i bawił się nerwowo wstążkami zwisającymi z domry Dimy.

– A więc tak, najpierw przyszła Natasza i poprosiła, bym był szczególnie czujny, bo ona musi wyjść za potrzebą…

– Natasza, zapomniałaś, że ustaliliśmy, iż Lisa musi mieć zawsze dwóch strażników?

Natasza patrzyła skruszona.

– Wiedziałam, ale…

– Mów dalej, Fiedia!

Kaleka był wyraźnie zdenerwowany, ale Wasyl nie ustępował.

– Podszedł do mnie jakiś mężczyzna i zaczęliśmy rozmawiać.

– Kto to był? Widziałeś go wyraźnie?

– Nie, przecież było ciemno. Ale cuchnął gorzałką. I chyba nie był sam, bo nagle ktoś zdzielił mnie w tył głowy z taką siłą, że zobaczyłem gwiazdy. Potem już nic nie pamiętam. Ocknąłem się, kiedy Natasza oblała mnie wodą.

– Świetny wartownik, nie ma co – mruknął Wasia. – A ty, Natasza, wymknęłaś się, żeby spotkać się z Wołodią?

– Okazuje się, że nie tylko ja jestem niedyskretna – z przekąsem odrzekła siostra.

– Znalazłaś go?

– Nie, ale to nie znaczy, że jest winny.

– Miła jesteś – wtrącił Dima i obrzucił ją posępnym spojrzeniem.

Wołodia, silny, grubo ciosany Kozak o ponurym usposobieniu, spojrzał na Wasię zamyślony, ale w jego miodowopiwnych oczach pojawił się błysk.

– A co z tobą? – spytał. – Gdzie byłeś?

– Pewnie jak zwykle zabawiał się z jakąś dziewką – wtrącił pogardliwie Fiedia.

Wasia poderwał się z miejsca, runął na Fiedię i powalił go na ziemię.

– Nie! – krzyczał rozwścieczony. – Nie, nie, nie! Dziewki ze stanicy nic mnie nie obchodzą. Nie chcę ich widzieć na oczy!

– A to ci nowina – burknął pod nosem Wołodia, ale pomógł Nataszy rozdzielić walczących.

Wasia przymknął oczy i usiłował uspokoić nierówny oddech, a potem, nie zważając na obecność pozostałych, zwrócił się do Lisy i rzekł ponuro:

– Rozumiesz już, jakie to bagno? Pojmujesz, że nie mam prawa nawet o tobie pomyśleć? Sam sobie tego zabraniam!

Lisa odwróciła się, nie była w stanie nic powiedzieć.

– Czy możemy wrócić do tematu naszej rozmowy? – spytała niepewnie Natasza.

Wasyl odetchnął głęboko.

– Tak, mogę odpowiedzieć. Położyłem się spać. Całą poprzednią noc trzymałem wartę przed izbą Lisy. Obudził mnie Wołodia, kiedy wszedł do namiotu. Wtedy wstałem, by sprawdzić, co u Lisy. Po drodze natknąłem się na moją kochaną siostrę, która powinna być gdzie indziej. Wołodia?

Wołodia westchnął.

– No, cóż, wyszedłem się przejść.

– Po co?

– Sam nie wiem. Tak tylko spacerowałem.

– Nie spotkałeś Nataszy?

– Eee… tak. Widziałem ją.

– I odszedłeś? No widzisz, siostrzyczko, zdaje się, że to rodzinne. Możemy mieć wszystkich, ale tej jedynej albo tego jedynego, na których nam zależy, nie.

Natasza posmutniała. Lisa uścisnęła jej dłoń w odruchu współczucia.

– No, Dymitr, tylko ty nam jeszcze nie odpowiedziałeś – przypomniał Wasia.

Dima ocknął się i odłożył domrę na bok.

– Co robiłem w nocy? Wróciłem na plac, grałem, trochę śpiewałem… może trochę piłem… gdzieś się chyba położyłem i zasnąłem. Nie pamiętam tylko, gdzie.

– Rzeczywiście, wszystko to bardzo ulotne – mruknął Wasia. – Cóż, prześpijmy się trochę, zanim ruszymy w drogę. Mamy za sobą ciężką noc.

Przed wyjściem z namiotu chciał jeszcze szepnąć coś Lisie, ale nawet nie udało mu się uchwycić jej spojrzenia.

Jakże była zawiedziona! Obudziło się w niej uczucie wstydliwe, choć takie ludzkie: niepohamowana zazdrość.


Rankiem, kiedy opuszczali stanicę, doszło do nieprzyjemnego spięcia, które wyprowadziło Lisę z równowagi. Mijali właśnie grupkę Kozaków, gdy jeden z nich powiedział:

– O, patrzcie! Zły Mściciel podąża na koniu w towarzystwie jasnowłosego anioła. Tym razem chyba przeholował. Czyżby zapałał namiętnością do dziewic? I nie jest pijany!

– Chyba nie sądzisz, że jest to anioł niewinny, skoro przestaje z kimś takim jak Wasyl – zaśmiał się drwiąco inny.

Wasia spiął konia, wyjął zza pasa pejcz i smagnął szydercę. Ten zawył z bólu, a potem obrzucił Wasyla najokropniejszymi przekleństwami.

Lisa omal nie spaliła się ze wstydu. Dość! Nie chce go znać!

Niebo było pogodne, świeciło słońce, gdy podążali dalej przez uschnięte, nieurodzajne ziemie. Horyzont wokół nich zdawał się nieskończony.

Lisa przez cały ranek nie zamieniła z Wasylem ani słowa, nawet na niego nie spojrzała. Kozak w końcu nie wytrzymał. Chwycił wierzchowca Lisy za uzdę i zmusił do galopu. Tym sposobem znaleźli się z przodu.

Długo jechali w milczeniu. Lisa miała pochyloną głowę, on zaś nie spuszczał z niej wzroku.

– Nie możesz jechać przed nami, tak jak wczoraj? – spytała w końcu przez łzy.

– Nie po tym, co wydarzyło się w nocy. Po pierwsze, grozi ci niebezpieczeństwo, a po drugie, zbyt wiele nie wypowiedzianych słów nagromadziło się między nami.

– Niech tak pozostanie! Zresztą wczoraj sam byłeś tego zdania.

Zacisnął usta w gorzkim grymasie.

– Usłyszałaś zbyt wiele!

– Tak! – rzuciła oskarżycielsko. – Starałam się myśleć o tobie jak najlepiej, uczyniłam z ciebie bohatera, chciałam tego. Ale ty burzysz mi ten obraz. Wszyscy wokół mnie przestrzegają, że jesteś okrutnikiem. Najchętniej opowiedzieliby mi ze szczegółami o twych niecnych występkach. Nie chciałam tego słuchać, bo nie mogę znieść złego słowa na twój temat. Tymczasem bez przerwy wychodzi na jaw coś nowego. To prawdziwe bagno!

Wasia zakrył rękami twarz.

– Nie mam nic na swą obronę – odezwał się w końcu. – Prócz tego, że myślałem, iż nie żyjesz. Ale to słabe wytłumaczenie.

– Że nie żyję? – cisnęła mu rozogniona. – A co moje życie ma do tego?

– Nie rozumiesz? Nie słyszałaś, co powiedziała Natasza?

Lisa zmarszczyła brwi, ale w uszach dźwięczały jej tylko słowa Fiedii o Wasi i obozowych dziewkach, które jeżdżą za Kozakami.

– Z tego, co usłyszałam w nocy, zapamiętałam jedno – rzekła. – I napełnia mnie to głęboką odrazą. Wolałabym, żebyś mi nie przypominał o gorzkim zawodzie, jakiego doznałam.

W tej samej chwili dobiegło ich z tyłu wołanie Nataszy:

– Hej, Wasylissa! Podjedź tu na chwilę!

Wasyl popatrzył zdziwiony na Lisę.

– Jak ona ciebie nazwała?

– Ech, nazwała mnie jakimś imieniem z baśni. Nawet nie wiem, co to za postać.

– Piękna Wasylissa…

– Nie lubię, kiedy tak na mnie mówi.

Patrzył na nią z ukosa.

– Nie podoba ci się to imię splecione z naszych?

– Może – powiedziała cicho Lisa i zawróciła konia. – Co chciałaś, Nataszo? – zawołała.

Dziewczyna roześmiała się.

– Wiesz, dlaczego Dima upił się w nocy?

– Milcz! – wrzasnął Dima.

– Bo na niego nie zwracasz uwagi – szczebiotała nie zrażona. – Dziś rano bił się z Fiedią o ciebie. O ciebie!

Lisa popatrzyła na Wasię, który zacisnął usta.

– Ech, co ty wygadujesz, Natasza? – rzuciła nerwowo. Nie byłaby jednak kobietą, gdyby nie ujrzała Dimy w nowym świetle.

Fiedią nie posiadał się z wściekłości. Lisa należała do niego! To on przecież odnalazł w stepie wygłodzoną, nędzną kobietę w tatarskim stroju. Wasyla się nie obawiał. Taki człowiek po prostu nie mógł nic znaczyć dla pięknej, delikatnej Lisy. Ale Dymitr, śpiewak o aksamitnym głosie, był groźnym rywalem.

Zatrzymali się na popas przy karłowatym zagajniku na niewielkim skalistym wzniesieniu. Takie wyżynne tereny od czasu do czasu urozmaicały monotonię stepu.

Kiedy się posilili, Dima usiadł obok Lisy i zaczął dla niej grać.

Dziewczyna oparła się plecami o skałę i próbowała dać wytchnienie zmęczonemu ciału. Dima nucił coś o zranionym sercu. Położył się na wznak i głowę oparł na kolanach drzemiącej Lisy. Domra dźwięczała delikatnie i tęsknie.

– Dzięki za wczorajszą piosnkę – odezwał się nieoczekiwanie. – Dawno nie słyszałem czegoś równie pięknego.

– Eee tam – mruknęła Lisa i z wahaniem spytała: – Powiedz, Dima, czy to prawda, co mówią o Wasi, że pije? I czy rzeczywiście jest taki zły, jak o nim gadają?

Dima wyczuł cichą nadzieję, jakiś błagalny ton w jej głosie, ale nie mógł jej pocieszyć.

– Wasyl ma tylko jeden cel, Liso. Chce umrzeć. Ale jakby ktoś rzucił na niego czar, bo nie może zginąć. Wiele razy próbował popełnić samobójstwo, ale go uratowałem, za co bynajmniej nie jest mi wdzięczny. Chciał się zapić na śmierć albo zginąć w bitwie. Tymczasem z wszelkich potyczek i starć wychodzi prawie bez jednej rany. Kozacy piją sporo, ale żaden z nich nie może się równać z Wasylem. Ale i to nie sprowadziło na niego wytęsknionej śmierci.

– Dima – odezwała się cicho Lisa. – Natasza wspomniała, że Wasyl nie może się ożenić. Co miała na myśli?

Dymitr spojrzał na nią, a jego głos zabrzmiał dziwnie miękko: