– Biedna Liso! Wiem, jak bardzo dotknęły cię słowa Fiedii. A mimo to… Biedna dziewczyno!

Czekała.

– Wasyl został wykluczony z cerkwi – powiedział powoli. – Kiedyś kompletnie pijany wpadł do świątyni z watahą swoich okrutnych mołojców i zniszczył ją. Urągał przy tym Bogu.

Przerażona Lisa zdołała tylko szepnąć:

– Och, Dima!

– Wiesz, wczoraj, kiedy popasaliśmy nad brzegiem wąwozu, Wasyl i ja spoglądaliśmy w dół.

– Tak, widziałam was.

– Zapytałem Wasię: „Pamiętasz tamtą przepaść? Złapałem cię w ostatniej chwili. Żałujesz, czy cieszysz się, że byłem wtedy w pobliżu?”

– Co ci odpowiedział?

– Rzekł: „Wiesz, że nie ma dla mnie nadziei na tym świecie. Zmarnowałem swoje życie. Wszystko się we mnie wypaliło. A mimo to jestem ci wdzięczny, że doczekałem dnia, w którym ją zobaczyłem!”

Nadszedł Wasia i spojrzał na Dimę z ukosa.

– Co to, step jest dla ciebie za mały? – spytał z przekąsem.

Dymitr natychmiast zdjął głowę z kolan Lisy. Wasia poszedł dalej.

– Dima, znasz tę baśń o Wasylissie? Opowiedz mi!

– O, wiele powstało o niej baśni: o pięknej Wasylissie, mądrej Wasylissie, i tak dalej, i tak dalej.

– Czy jest jakiś związek między nią a pozbawionym serca Czarodziejem Mścicielem? – spytała i mrużąc oczy, spoglądała na Wasię, którego sylwetka rysowała się na tle słońca.

– O, tak. On również występuje w większości baśni. To pomiot szatana. Nie ma serca, więc nie można go zabić. Porwał Wasylissę i uwięził w swej ponurej twierdzy.

Lisa nie spuszczała wzroku z Wasi.

– Ta baśń jest bez sensu. Skoro ją porwał, to musiał ją kochać. A skoro kochał, to znaczy, że miał serce…

Kiedy ruszali w dalszą drogę, słońce grzało już mocno. Tak pieczołowicie pielęgnowana przez Tatarkę skóra Lisy poczerwieniała pod wpływem słonecznych promieni.

Jechali w zwartej grupie. Wasyl przestał unikać Lisy, ale dziewczynę przepełniała tak głęboka pogarda dla niego, że równie dobrze mogły oddzielać ich kilometry.

– Wołodia – odezwała się Lisa. – Dokąd właściwie jedziemy? Gdzie stacjonuje ataman?

– W Chersoniu.

Lisa odwróciła się do Wasyla i popatrzyła zdziwiona.

– Dlaczego mi nie powiedziałeś? Przecież to niedaleko szwedzkiej osady.

Uśmiechnął się trochę niepewnie.

– Zamierzałem zadbać o to, byś mogła tam pojechać, gdy tylko złożymy raport atamanowi.

– Nie jestem pewna, czy chcę tam wrócić – rzekła bezbarwnie. – Szczerze mówiąc, boję się spotkania z nimi po tylu latach.

Wasyl przeraził się jej nieobecnego, pozbawionego wyrazu spojrzenia. Co się stało? pomyślał z lękiem. Znów odgrodziła się ode mnie niewidzialnym murem. Boże, pomóż, bym nie stracił z nią kontaktu.

Naraz Wołodia zawołał go i wskazał ręką na zachód. Wszyscy przystanęli.

Czarne punkciki na horyzoncie błyskawicznie się powiększały i szybko stało się jasne, że to oddział ośmiu jeźdźców na niewysokich krępych koniach.

– Tatarzy? – zastanawiała się Natasza. – Skąd oni się wzięli?

Wasyl szybko zerknął na Lisę. Pozostali myśleli o tym samym.

– Nas jest tylko sześcioro. Odwrót. Uciekajmy!

Popędzili konie i pogalopowali przez step.

Lisa z trudem utrzymywała się w siodle, brakowało jej wprawy. Nie próbowała nawet obejrzeć się za siebie w obawie, że spadnie.

Wołodia poganiał ich.

– Dawaj! Dawaj! Dalej! Szybciej!

– Podjedźmy na tamto wzgórze! – krzyknął Wasia, widząc, że Lisa nie nadąża.

Wjechali na szczyt i ku swej radości odkryli, że wśród skał znajdują się wejścia do jaskiń i podziemnych korytarzy. Dziewczętom przykazano, by ukryły się w takim przejściu, ale Natasza zaprotestowała. Chciała walczyć.

– W takim razie ja też zostanę – oznajmiła Lisa śmiertelnie przerażona.

– O, nie, durna, przecież oni właśnie ciebie chcą złapać! – rzekł niecierpliwie Wasia i pociągnął ją zdecydowanie w ciemne czeluści korytarza. – Zostań tu! Zrobisz nam przysługę, jeśli będziesz się trzymać na uboczu.

– A jeśli was zranią albo zabiją?

– Wtedy będziesz musiała uciekać na własną rękę.

– Nie o tym myślałam. Ja nie chcę, żebyś… żebyście zginęli.

Wasia umilkł, nadal ściskając mocno jej ramię.

– Czy to nie byłoby dla nas obojga najlepsze wyjście? – spytał w końcu. A potem wręczył jej swój nóż i szybko zniknął.

Lisa siedziała bezczynnie, podczas gdy z góry dochodziły ją odgłosy walki. Dotkliwie odbierała swoją nieprzydatność. Serce biło jej mocno jak schwytanemu ptakowi. Ściskała nóż w dłoni, choć dobrze wiedziała, że nigdy nie będzie w stanie go użyć, nawet gdyby stanęła oko w oko z Tatarem.

Na górze ktoś postękiwał żałośnie. Kto to? Lisa wstrzymała oddech i usłyszała wśród jęków soczyste przekleństwa, które mogła ciskać jedynie Natasza.

– Och, Natasza – szepnęła Lisa niespokojnie. Bardzo przywiązała się do młodszej siostry Wasyla.

Wtedy usłyszała inny głos, przepełniony złością pomieszaną z lękiem.

– Wy, diabły jedne! Napadacie na Nataszę, małą bezbronną dziewczynę?

Lisa uśmiechnęła się, poznając głos Wołodii. Natasza, najwyraźniej już bezpieczna, zawołała równie zachwycona, co zdumiona:

– Wołodia!

Zadudniły kopyta uciekających koni, stopniowo wszystko ucichło.

Lisa rozszerzonymi oczyma wpatrywała się w mrok. Z góry nie dochodził jej żaden dźwięk. Dopiero po chwili usłyszała czyjeś kroki w podziemnym korytarzu. Ktoś nadchodził.

– Lisa!

Poznała głos Dimy. Rzuciła mu się w ramiona i uścisnęła mocno.

– Och, Dima. Tak się bałam. Nic nie było słychać, już myślałam, że…

– Natasza została ranna strzałą w nogę. Poza tym poszło nam dobrze. Ci Tatarzy, którym udało się przeżyć, uciekli. Na szczęście osłaniały nas skały.

– Czy Natasza jest poważnie ranna?

– Nie będzie mogła z nami dalej jechać, a Wołodia nalega, by mógł jej towarzyszyć.

Lisa uśmiechnęła się.

– Czy Natasza ma coś przeciwko temu?

– Nie sądzę – odpowiedział jej także z uśmiechem.

Natasza uroczyście pożegnała się ze wszystkimi.

– Teraz już wiesz, Waśka, jaka jest rada – rzekła z rozbrajającą otwartością. – Postaraj się, by cię raniono, a wtedy ukochana padnie przed tobą plackiem.

Wasyl spojrzał na siostrę. Gdyby mógł, zabiłby ją wzrokiem.

– Bywaj, Liso! – powiedziała Natasza, siedząc już na końskim grzbiecie. – Chętnie widziałabym cię w naszej rodzinie. Szkoda, że mój braciszek skutecznie to uniemożliwił.

– Jedźcie już! Dbaj o nią, Wołodia! – przerwał jej Wasia ze złością.

Zostali tylko we czworo.

– Teraz Tatarzy wiedzą, gdzie jesteśmy. I sprowadzą posiłki.

Lisa nie chciała nawet myśleć o tym, co może się stać. Boleśnie odczuła rozstanie z Nataszą.

– Och, gdyby wszyscy mogli być tacy jak twoja siostra – rzuciła spontanicznie. – Chodzi mi o poczucie humoru. Mam dosyć tej ponurej atmosfery!

Wasyl przymkną! oczy i odetchnął z ulgą.

– Dzięki, dobry Boże!

– O co ci chodzi?

– Cieszę się, że znów się do mnie odzywasz. Że zniknął ten okropny niewidzialny mur odgradzający cię od świata. Jeśli tak właśnie zachowywałaś się w szwedzkiej osadzie, to nie dziwi mnie, że zostawiono cię na uboczu.

– Ja tylko się bronię przed rzeczywistością – powiedziała jakby na usprawiedliwienie i dodała już weselej: – Masz cudowną siostrę.

– No tak. Chociaż nie świeci przykładem.

– Może i nie, ale do niej to pasuje.

– Ale do mnie, nie…

– Owszem – przyznała Lisa. – Jest przy tym zasadnicza różnica między wami. Macie całkiem odmienne nastawienie do życia.

Wasia zacisnął usta. Nie mogła znieść jego przygnębienia, więc zebrała się na odwagę i dodała:

– Ale być może się mylę, bo w tym przypadku nie jestem obiektywna.

Delikatny uśmiech rozjaśnił jego surowe oblicze.

Przez chwilę oboje milczeli.

– Sądzisz, że zdrajca jest nadal wśród nas?

– Tak – odpowiedział po długim zastanowieniu. – Mam już pewne podejrzenia.

Lisa ukradkiem obejrzała się za siebie. Dima i Fiedia znajdowali się daleko w tyle.

– Powiedz, kto?

– Trudno ci będzie uwierzyć. Zresztą na razie sam nie jestem pewien. Wydaje mi się jednak, że atakujący Tatarzy wyraźnie omijali jednego z nas.

– Naprawdę? – Lisa była zaszokowana.

Jakieś ptaki przeleciały nad nimi z prędkością strzały. Wokół falował bezkresny step.

– Liso… – zaczął Wasyl. – Czy zgadzasz się, bym przejął całkowitą odpowiedzialność za twe bezpieczeństwo? Oznaczałoby to, że byłbym nieustannie blisko ciebie.

Krew uderzyła jej do głowy, ale zmusiła się, by odpowiedzieć ze spokojem:

– Nie mam nic przeciwko temu. Przy nikim innym, nie czuję się taka bezpieczna jak przy tobie.

– Dziękuję, Liso – rzekł Wasia ciepło, patrząc jej w oczy.

– Wiesz, wolałabym, żebyś przestał uważać mnie za chodzącą świętość, a siebie za najgorszego nędznika. Niewiele wiem o tobie i o twoim życiu, ale mogę cię zapewnić, że i ja nie jestem bez wad. Zapomniałeś już, jak zachowałam się wczorajszej nocy? A rankiem uświadomiłam sobie, że reaguję jak normalna kobieta.

– Nie rozumiem.

– Uff, niełatwo mi o tym mówić, ale jestem ci to winna. Wiesz, uważałam się za osobę szlachetną i wielkoduszną. Postanowiłam, że postaram się ciebie zrozumieć i wybaczyć ci wszystko: najazdy, grabieże i zabijanie…

– Tak?

– Ale, niestety, moje szlachetne postanowienia poszły w dym i owładnęła mną prymitywna za… Nie, nie mogę ci tego wyznać!

– Powiedz! Wiesz, ile to dla mnie znaczy! – prosił, przytrzymując za uzdę jej konia. Drugą ręką ujął jej podbródek i zmusił, by popatrzyła mu prosto w oczy.

– Jak chcesz! – rzuciła wyraźnie rozdrażniona, a w jej oczach zalśniły łzy. – Nie potrafię być wobec ciebie wielkoduszna! Nie mogę znieść myśli o tym, że trzymałeś w ramionach inne kobiety. Zżera mnie zazdrość. Nic na to nie poradzę, że jestem taka jak inne, pragnęłabym mieć wyłączność na przeszłość, teraźniejszość i przyszłość ukochanego mężczyzny. Proszę, puść mojego konia, i nie próbuj się ze mnie naśmiewać, bo tego nie zniosę!

Popędziła swego wierzchowca, łykając łzy.

Wasyl pozwolił jej odjechać. Wiedział, że jest jej ciężko, jednak nic nie mógł na to poradzić.

ROZDZIAŁ VIII

Mieli nadzieję, że dotrą do Chersonia przed zmrokiem, ale dojechali tylko do pobliskiego chutoru, kiedy zapadły ciemności.

Wasyl polecił Dimie i Fiedii znaleźć miejsce, w którym mogliby się zatrzymać na nocleg.

Lisa przeżywała prawdziwe męki na myśl, że zostanie z Wasylem sama. Zajmował jej myśli od pierwszej chwili, kiedy ujrzała go przywiązanego do pala przy ognisku i poddawanego przez Tatarów okrutnym torturom. Wasyl – pospolity rozbójnik, zabójca, pijak szydzący z Boga i ludzi. Przypomnienie tego sprawiało jej nieopisany ból.

Stali obok siebie w wąskim przejściu przy stajni. Wiosenny wieczór przyniósł łagodny chłód.

Milczenie zaczynało być dokuczliwe i Lisa pierwsza przerwała ciszę.

– Cudownie będzie odpocząć w łóżku – rzekła, wzdrygając się z zimna.

– Raczej nie przypuszczam, byśmy mogli liczyć na taki luksus. Zajazdy są przepełnione, trwa wojna. Zmarzłaś?

– Trochę, poza tym jestem zmęczona.

– Chodź, póki co ogrzejesz się pod moją peleryną…

Lisa wahała się przez chwilę, ale uznała, że odmowa na tak przyjazny gest byłaby małostkowością.

Owinął ją szeroką peleryną, a Lisa przytuliła się do niego przemarznięta.

– Wasia, jak ty się właściwie nazywasz? – zapytała.

– Wasyl Stiepanowicz Kiryłow.

– Och! To brzmi imponująco w porównaniu z moim krótkim nazwiskiem Koppers. A ile masz lat?

– Sam już nie wiem.

– Ponad dwadzieścia pięć?

– Tyle miałem już dawno.

– Niemożliwe, przecież przed czterema laty, kiedy cię spotkałam, byłeś młodym chłopcem.

– Od tego czasu przybyło mi przynajmniej dwadzieścia lat.

– Jak ty liczysz? – roześmiała się Lisa rozbawiona.

Była już taka zmęczona. Przymknąwszy oczy oparła głowę na ramieniu Wasyla.

– Och, jak dobrze. Jesteś taki gorący – westchnęła z błogością i objęła go pod peleryną.

Czuła przez rubaszkę jego rozgrzaną skórę i przyśpieszone bicie serca.

– Mogłabym teraz zasnąć – szepnęła uszczęśliwiona. – Tak mi dobrze. Znów się unoszę w powietrzu…

Wasyl milczał. Nagle Lisa oprzytomniała i uświadomiła sobie, że stoją ciasno objęci. Jego dłonie delikatnie gładziły jej plecy, twarz wtulił w jej włosy, a usta błądziły w okolicy ucha i policzka. Drżał, zatrwożony, by jej nie spłoszyć.

Wyrwała się gwałtownie.

– Darowałbyś sobie rutynowe pieszczoty! – wybuchnęła urażona. – Za każdym razem, kiedy mi się wydaje, że wróciła nasza dawna przyjaźń, ty wszystko psujesz. To doprawdy żałosne! Nie mam zamiaru być twoją kolejną zdobyczą!

Wasia wpatrywał się w nią tak, jakby nie pojmował, o co chodzi. Wreszcie ukrył twarz w dłoniach i zaszlochał.