– Tak, Liso. Czy nie rozumiesz, że targała nim dzika furia pomieszana z żalem i litością?

Lisa zamknęła oczy. Minął pierwszy szok, jednak dopiero po długiej chwili była w stanie odpowiedzieć Dimie.

– Rozumiem. Ale ten biedny, nieszczęśliwy Fiedia. Kaleka!

– Nie pozwól, by współczucie wzięło górę nad rozsądkiem. To prawda, że inwalidzi zawsze wywołują w nas litość, ale nie każdy z nich zasługuje na sympatię. Również wśród nich są zarówno dobrzy, jak i źli ludzie.

Lisa pokiwała głową na znak, że pojmuje.

– To prawda, choć jest im trudniej żyć, to jednak nie można im wybaczyć wszystkiego – przyznała.

– Właśnie, ale trzeba starać się ich zrozumieć. Spróbuj także zrozumieć gniew Wasi. To Fiedia spłoszył twego konia, kiedy przeprawialiśmy się przez rzekę przy porohu. Chodziło mu o to, byś się utopiła w rwącym nurcie. To on opłacił tych ludzi, którzy zmusili cię do wypicia wódki, by wydobyć z ciebie plany wojenne.

– Ale przecież został pobity!

– To akurat można łatwo upozorować. Sprowadził na nas Tatarów. Bóg jeden wie, co jeszcze zamierzał. Rano zniknął na długo…

Dima odsunął się trochę.

– Wydaje mi się, że ty powinnaś być ostatnią osobą, która wątpi w uczucia Wasyla. Bo jego wszelkimi działaniami, zarówno dobrymi, jak i złymi, kierowało tylko jedno: bezgraniczna czułość wobec ciebie.

– Skąd możesz o tym wiedzieć?

– Jestem chyba jedynym jego przyjacielem. Wiedziałem, jaką tragedię przeżywał w ciągu ostatnich czterech lat, i stąd moja wyrozumiałość.

Popatrzyła na niego zapłakanymi oczami, z których wyzierał ból i rezygnacja.

– Jesteś dla niego całym życiem, Liso. Zawładnęłaś nim bez reszty, a jego namiętność jest dzika, silna i wieczna. Nie raz doprowadzi cię do łez, ale nie jesteś w stanie bez niego żyć, tak jak i on nie jest w stanie żyć bez ciebie. Czy się mylę?

Lisa zapatrzyła się w morską dal.

– Nie – odpowiedziała cicho. – Wasylissa była więźniem w ponurym zamku Czarodzieja Mściciela. I żaden książę nie przybył, by ją wybawić z niewoli.

– Niech Bóg zlituje się nad tobą, Liso – szepnął Dima.

Popatrzyła na swe dłonie i odezwała się niepewnie:

– Wspomniałeś, że kiedy staliście nad przepaścią i spoglądaliście w otchłań, Wasyl powiedział ci coś jeszcze. Wybacz, Dima, że cię o to pytam, ale bardzo chciałabym wiedzieć.

Milczał przez chwilę, w końcu rzekł:

– No, cóż, chyba mogę. Powiedział z powagą: „Wiesz, to dziwne, ale już mnie nie pociąga śmierć. Przeciwnie, chcę żyć. Bo naszło mnie właśnie po raz pierwszy przedziwne pragnienie, by trzymać w ramionach syna, jasnowłosego chłopca o błękitnych oczach. Który wyrósłby na silnego mężczyznę, tak jak ja. Tylko że on byłby dobry i szlachetny”. Być może nie potraktowałem go równie poważnie, bo zapytałem: „A gdyby to była krucha czarnowłosa dziewczynka?” Ale Wasia tylko uśmiechnął się i odpowiedział: „Kochałbym ją równie mocno”. „Wiesz, że nie masz prawa do takich marzeń”, rzekłem mu. „Wyrządziłbyś tym krzywdę zarówno matce, jak i dziecku”. „Wiem”, odpowiedział cicho i odszedł.

– Biedny Wasia! – wyszeptała Lisa. – Pojadę za nim.

– Najsłodsza Liso, pozwól, że pocałuję cię jeden jedyny raz, nim wrota do zamku zamkną się za tobą!

– Dobrze, ale tylko w policzek.

Popatrzył na nią przekornie, ujął ją pod brodę i pocałował lekko. Potem odwrócił jej twarz ku swojej i delikatnie niczym muśnięcie wiatru jego wargi dotknęły jej ust.

Lisa westchnęła i pośpiesznie dosiadła konia, by jak najszybciej dogonić Wasię.

Spotkała go w połowie drogi do miasteczka. Jechał z kilkoma mężczyznami. Kiedy ją ujrzał, odprawił ich i zbliżył się do niej sam.

Spotkali się na łagodnym zboczu schodzącym ku morzu. Dzień był piękny. Pod błękitnym niebem rozpościerały się niezmierzone stepy i nieogarnione morskie odmęty.

Lisa nagle poczuła się taka niepozorna wobec tych nieskończonych przestrzeni, a jedynym punktem zaczepienia wydał się jej ciemnowłosy Wasyl, silny, osobliwy, nadzwyczajny.

– Wasia – rzekła bez tchu. Radość, jaką odczuła na jego widok, zdumiała ją samą. Tak jakby nie widzieli się od wielu dni. – Wasia, muszę ci to powiedzieć! Zrozumiałam, że byłam niemądra. Wybacz mi, jeśli możesz.

Zeskoczył z konia i zsadził ją z siodła, po czym poklepał zwierzęta i puścił je swobodnie.

Usiedli na zboczu, gdzie wśród zeszłorocznej trawy kiełkowała młoda wiosenna zieleń.

– O czym ty mówisz, maleńka? – spytał, kiedy usadowili się wygodnie.

– Ja… och, nie to takie głupie! Albo tak, powiem ci. Zrozumiałam, że można czuć pożądanie wobec człowieka, który tak naprawdę nic dla nas nie znaczy.

– Co masz na myśli? – zdziwił się, rzucając jej posępne spojrzenie.

– Że nie jestem już zazdrosna o kobiety, które kiedyś trzymałeś w ramionach. Byłam dziecinna sądząc, że one coś dla ciebie znaczyły, że dzieliły z tobą myśli, duszę, której ja nigdy nie posiądę. Że czułeś wobec nich oddanie. Teraz już wiem, że było inaczej.

Jego nozdrza drgnęły niebezpiecznie, groźnie.

– A skąd się tego dowiedziałaś? Czy to Dima?

– Wiesz, że jesteśmy z Dimą tylko przyjaciółmi, to znaczy on…

– Zakochał się w tobie? Owszem, wiem o tym – przerwał jej Wasia.

– Nie tak bardzo – wtrąciła pośpiesznie Lisa. – Po prostu jest trochę zauroczony. Spytał, czy mógłby mnie pocałować…

– Co? – krzyknął Wasia purpurowy ze złości.

– Nie czepiaj się drobiazgów! – zdenerwowała się Lisa. – To nie miało żadnego znaczenia. Pozwoliłam, by pocałował mnie w policzek. To było takie uroczyste pożegnanie przed wrotami zamku, nim się rozstaliśmy.

– Aha! I co potem?

– Wasia! Przestań patrzeć na mnie z taką złością, bo nie odważę się ci powiedzieć reszty. Potem pocałował mnie leciuteńko… w usta.

Dostrzegła, że Wasia z pasją wyrywa kępy traw z korzeniami.

– I wtedy… rozumiesz… – Umilkła. – Mimo że Dima nic dla mnie nie znaczy, ani teraz, ani nigdy, przeszedł mnie dreszcz. Wtedy zrozumiałam, że ciało i uczucia nie zawsze idą w parze. Ciało może reagować nawet wtedy, kiedy serce wcale tego nie chce…

Wasia dyszał gwałtownie.

– Ty… – zaczął.

– Rozumiem więc już teraz, że mogłeś być z różnymi kobietami, nic do nich nie czując – dodała Lisa szybko. – Wybacz mi, że byłam tak strasznie zazdrosna. Wiedz jednak, że pozbyłam się tego upokarzającego uczucia raz na zawsze!

Na twarzy Wasyla malowała się rozpacz.

– On mógł cię pocałować, a ja nie! Do czego ty zmierzasz, Liso? Chcesz mnie doprowadzić do szaleństwa. Jak możesz?

– Ależ, Wasia, czy naprawdę nie rozumiesz, co ci powiedziałam? Właśnie dlatego, że Dima nic dla mnie nie znaczy, uważam, że to było zupełnie nieistotne. A przecież pomogło mi zrozumieć, jak bardzo byłam wobec ciebie niesprawiedliwa.

– To ty nie rozumiesz, o czym mówisz! – zawołał. – Nie możesz porównywać tego, co zrobiłaś, z tym, co wyczyniałem, kiedy cię nie było. Pamiętaj, sądziłem, że zginęłaś, że nie istniejesz. Tymczasem ja żyję i przez cały czas jestem blisko ciebie. Gotów jestem dla ciebie umrzeć, a ty całujesz mojego najlepszego przyjaciela! Uważasz, że to w porządku?

Lisa ukryła twarz w dłoniach.

– Och, Wasia, kochany. Czy wolałbyś, bym to ukryła przed tobą?

– Nie, ale nie powinnaś mu na to pozwolić. Złapię drania! – zagroził i nim Lisa zdążyła go powstrzymać, pobiegł po konia.

Mając jeszcze świeżo w pamięci śmierć Fiedii, Lisa krzyknęła przestraszona:

– Wasia! Na miłość boską, zastanów się, co robisz!

Ale on nie słuchał. Dopiero gdy już miał wskoczyć na siodło, jakoś się opamiętał. Lisa wstrzymała oddech.

Stał bez ruchu; jej wydawało się, że trwa to wieczność całą. Wreszcie odwrócił się i powoli, ciągnąc nogę za nogą, wrócił.

Podszedł do niej i rzekł:

– Liso, nie potrafię już więcej znieść. Masz rację, niszczymy się nawzajem.

– Tak, twoje doświadczenie i moja naiwność nie pasują do siebie. Ja nie wiem, jak postępować z ludźmi, ty zaś spotkałeś ich zbyt wielu. Chcę zasnąć, uciec od tego wszystkiego!

– I ja. Pójdę i upiję się.

– Nie, Wasial

– Nie obawiaj się – rzucił z goryczą. – Nie mówiłem poważnie. Dziś w nocy przyrzekłem sobie, że z tym koniec. Bez względu na to, czy zostaniesz ze mną, czy nie. Potrafię stanąć na własnych nogach. Ale, Liso, jestem śmiertelnie zmęczony i rozczarowany. Byłaś dla mnie symbolem niewinności i taka miałaś pozostać.

Rażąca niesprawiedliwość Wasyla doprowadziła Lisę do pasji.

– Mówisz tak, jakbyś sam był całkiem niewinny. A ile razy całowałeś kobiety?

– Tylko raz! – powiedział, a z jego wąskich oczu wyzierała gorycz. – Jeden jedyny raz i wiesz dobrze, kiedy to było. Nigdy więcej nie pocałowałem innej, by nie zbrukać swoich warg.

– Czyżby? – spytała z ironią.

Zarumienił się.

– Możesz myśleć, co ci się podoba o mnie i o moim życiu, ale to, co ci teraz mówię, jest prawdą. Dla mnie pocałunek jest dowodem miłości, prawdziwej miłości, a tej nie rozdaję na prawo i lewo.

– Chyba nie chcesz mi wmówić, że…

– Tak, Liso. Można posiąść kobietę, nie całując jej. Jeśli tylko jest się dostatecznie dzikim i prymitywnym.

Lisa, całkiem już tracąc panowanie nad sobą, krzyknęła:

– Odejdź ode mnie, ty nędzniku, okrutniku, morderco! Idź sobie!

– Powiem Dimie, że przejmuje odpowiedzialność za ciebie – rzucił i odszedł w stronę, koni.

Lisa ciągle jeszcze stała w tym samym miejscu, gdy nagle wzgórze zaroiło się od Tatarów.

– Wasia, uważaj!

Wasyl pośpiesznie odwrócił się, a w jego oczach odmalował się strach.

– Lisa!

Zaczęli biec ku sobie, ale drogę przecięli im szybcy niczym błyskawice Tatarzy, którzy parli na nich, chcąc zmusić, by kierowali się ku plaży.

– Lisa! – krzyknął znów Wasia. – Uciekaj!

Żadne z nich jednak nie myślało tylko o tym, by ratować własną skórę. Spychani coraz niżej ku brzegowi morskiemu, próbowali dotrzeć do siebie, ale Tatarzy do tego nie dopuścili.

– Wasyl! – wołała Lisa zrozpaczona.

Biegła przed siebie co sił w nogach. Zbocze umykało jej spod stóp. Morze migotało w słońcu i oślepiało ją swym blaskiem.

Tatarzy dopadli Wasyla. Nie miał żadnych szans.

– Ratuj się, Liso! – prosił. – Uciekaj!

Ale Lisa nie słuchała go. Bez wahania podbiegła do ukochanego i rzuciła mu się na szyję.

– Liso, dlaczego to zrobiłaś? – mówił z rozpaczą w głosie. – Mogłaś próbować, może zdołałabyś im umknąć!

Tatarzy otaczali ich coraz ciaśniejszym kręgiem.

Przytuliła głowę do piersi Wasyla i powiedziała ze smutkiem:

– Na cóż mi wolność, gdy ty jesteś w niewoli? Co mi po życiu, gdybyś ty zginął?

Wasyl stał bez ruchu i szeptał cicho:

– Moja najdroższa!

Związano im z tyłu ręce i powiedziono wzdłuż plaży. Ze wszystkich stron otaczali ich jadący konno Tatarzy.

– A więc krąg się zamyka – mówiła Lisa powoli. – Znów znaleźliśmy się w punkcie wyjścia.

– Jak to?

– Spotkałam cię w obozie tatarskim, gdzie omal nie zakatowano cię na śmierć. Teraz też nas to czeka, prawda?

– Tak.

– Wasia, co oni z nami zrobią?

– Wolę o tym nie myśleć. Niestety, nie jesteś już małą dziewczynką i zapewne tym razem nie oddadzą cię chanowi czy emirowi. Wydobędą z ciebie plany wojenne, możesz być pewna.

– Potrafię znieść najgorsze – rzekła zdecydowanie. – Nie będziesz się musiał za mnie wstydzić. Wytrzymam ból. Ale co z tobą, Wasia? Właściwie dlaczego pojmali także ciebie? Tak Strasznie się bałam, że cię zabiją.

Wasyl westchnął.

– Tatarzy mają swoje plany. Uznali, że będę im potrzebny!

– Do czego?

– Zęby cię zmusić do mówienia, rozumiesz?

– Tak.

– Widziałaś ich twarze, tam na plaży, kiedy rzuciłaś mi się w ramiona? Widziałaś te straszne błyski w ich oczach? Tę niecierpliwość?

Lisa oddychała z trudem.

– Och, Wasia! To ciebie, a nie mnie zamierzają torturować! Na moich oczach! Okrutnicy, diabły!

– Nie lękam się cierpienia.

Lisa pociągała nosem.

– Ale ja nie zniosę twego bólu i zdradzę wszelkie tajemnice. Czy nie ma dla nas żadnej nadziei?

– Nie, jeśli doprowadzą nas do swego obozu.

– A Dima?

– Być może i jego pojmali.

Na piasku odciskały się niezliczone ślady końskich kopyt i tylko dwie pary śladów ludzkich stóp. Tatarzy jechali szybko, nie odzywając się do siebie słowem. Byli zadowoleni. Wykonali zlecone im zadanie.

– Liso, jesteś odważna?

– Próbuję. Ale nie zawsze mi się to udaje.

– Mam za pasem ukryty nóż, którego nie znaleźli.

– O czym myślisz?

– Widzisz tamte skały i ten urwisty brzeg?

– Tak.

– Umiesz pływać?

– Nie ze związanymi rękami.

– Ale w ogóle potrafisz? To dobrze. Będziemy tamtędy przechodzić. Kiedy znajdziemy się wystarczająco blisko krawędzi, dam ci znak. Wtedy skoczysz w dół.