– A jeśli rozbijemy się o kamienie na dnie morza?

– Musimy zaryzykować. Chyba że wolisz trafić do obozu Tatarów.

– Nie! Wszystko tylko nie to.

Wasia popatrzył na nią z miłością.

– Liso, jesteś taka piękna. Zmęczona, zrezygnowana, masz potargane włosy i rozpaloną twarz, a w oczach lęk przed śmiercią. Mimo to nigdy nie spotkałem kogoś równie pięknego.

Popatrzyła na niego z czułością.

– Czy kiedyś powiedziałam ci, jak bardzo kocham twoją twarz, całego ciebie?

– Nie.

– Może dane mi będzie kiedyś ci to wyznać. Ale teraz mów, co mam robić.

Wasia udzielił jej niezbędnych wskazówek. Wspinali się pod górę i skały były już blisko. Lisa, napięta jak struna, patrzyła na Wasyla. Tatarzy, nie podejrzewając niczego, siedzieli sennie w siodłach i spokojnie posuwali się naprzód.

Dotarli na środek urwistego występu.

Wasia skinął głową.

Lisa, nie namyślając się ani chwili, podbiegła do krawędzi i skoczyła. Usłyszała głośny krzyk i poczuła silne uderzenie masy powietrza. W ułamku sekundy dostrzegła, że nie jest sama, a potem uderzyła o taflę wody, która wchłonęła ją i zamknęła się nad nią.

Głębiej, coraz głębiej, jak najdalej w głąb, wreszcie dotknęła dna. Odbiła się i zaczęła unosić się w górę, a trwało to całą wieczność. Zmagała się, by przedrzeć się na powierzchnię. Światło, jak daleko do światła! Dziewczyna instynktownie skierowała się ku wielkiej skale. Ku słońcu, tam gdzie upragnione powietrze! Wasia, ukryty wśród załomów skalnych, uczepił się jakiegoś występu. Jego okrutna, prawie demoniczna twarz złagodniała, gdy dojrzał Lisę. Dziewczyna poczuła ciepło w sercu.

– Pospiesz się, zaraz tu będą – szeptał ciężko dysząc.

Odgarniając wodę dotarła do ukochanego.

Wasia pozwolił jej odpocząć przez chwilę, a potem dał znak, że ma wyjąć nóż.

Odwróciwszy się doń plecami znalazła za szerokim jedwabnym pasem chłodne ostrze.

– Uważaj, żeby ci nie wypadł – szepnął ostrzegawczo. – Tnij, nie zważaj na to, czy mnie kaleczysz.

Był taki silny, taki niezłomny. Lisa ufała mu bezgranicznie. Z góry dobiegły ich podniesione głosy i wydawane pośpiesznie rozkazy.

– Szukają zejścia w dół – powiedziała Lisa, która znała ich język. – Dlaczego nie skoczą?

– Na to właśnie liczyłem. Spodziewałem się, że zabraknie im odwagi. Tatar niechętnie zsiada z konia.

Jeszcze jedno cięcie i rzemienie krępujące jego dłonie opadły. Wasia był wolny. Szybkim ruchem przeciął więzy na nadgarstkach Lisy.

– Teraz pod wodę, szybko! Nabierz dużo powietrza do płuc i spróbuj dopłynąć możliwie najbliżej tamtej wysepki, żeby nie dostrzegli cię, kiedy wychylisz się na powierzchnię.

– Ależ to strasznie daleko!

– Nie! Szybko, trzymaj się tuż za mną i spróbuj zanurzyć się głęboko, by cię nie zauważyli!

Widział, jaka jest przerażona, i czule pogłaskał ją po twarzy.

– Jeśli zabraknie ci powietrza, to nie ma rady, wychylisz się, żeby złapać oddech. Ale postaraj się wytrzymać jak najdłużej.

Nabrali powietrza w płuca i zanurzyli się. Lisa płynęła z otwartymi oczami, uważnie obserwując ruchy Wasyla, który ciął wodę niczym strzała. Z trudem za nim nadążała.

Nie dam rady, utonę, pomyślała w panice. W płucach miała jeszcze tylko resztkę powietrza, ramiona i nogi omal nie zdrętwiały jej z zimna. Wasia przytrzymał ją za nogi, by mogła wychylić głowę nad powierzchnię i odpocząć przez chwilę pod osłoną wysepki.

Pomagając sobie nawzajem, ostatkiem sił wydostali się na brzeg. Potwornie zmęczeni osunęli się na ziemię wśród drzew porastających wysepkę.

Długo tak leżeli, nie otwierając oczu i dysząc ciężko. Byli śmiertelnie wyczerpani, na granicy tego, co człowiek może wytrzymać.

– Wyglądasz jak zmokła kura – rzekł z trudem dobywając głosu. – Ale potrafisz znieść najcięższe próby. Nie miałem odwagi wierzyć, że nam się to uda. Wiedziałem tylko jedno, że cię nie wypuszczę z rąk, Wasylisso. Nie gniewasz się, że cię tak nazywam?

– Nie, polubiłam to imię! – Nadal czuła ból rozsadzający płuca, ale mogła już mówić. – Powiedz, Wasia, co teraz będzie?

– Musimy tu poczekać. Kiedy Tatarzy nie znajdą nas przy skale, pomyślą, że się utopiliśmy. Z pewnością nie podejrzewają, że przepłynęliśmy tak daleko ze związanymi rękami.

Lisa patrzyła na niego, uspokojona już i szczęśliwa. Jego włosy przykleiły się do czoła, zęby lśniły bielą, kontrastując ze śniadą cerą i posiniałymi z zimna ustami. Dłonie, które podłożył pod głowę, były opalone i mocne. Dziewczynę zalała fala ciepła.

Wasia odwrócił głowę. Widziała jego wąskie, lekko skośne oczy.

– Niech mówią o tobie co chcą, ale jedno trzeba ci oddać. Człowiek się z tobą nie nudzi!

Przycisnął jej dłoń do swego policzka. A Lisa zadrżała z rozkoszy, kiedy dotknęły ją jego silne ręce.

– Czasem aż za dużo tych rozrywek! Liso, musisz zdjąć ubranie. Nie możesz tak leżeć.

– Nie – odrzekła i odruchowo obciągnęła koszulę. – Szybko wyschnę na słońcu.

– Głupstwa opowiadasz. Nie bój się, nie chcę cię uwieść, myślę tylko o tym, byś się nie przeziębiła. Ściągaj buty!

Niełatwo jest zdjąć z nóg mokre oficerki, ale w końcu udało się i dwie pary wysokich butów parowały na słońcu.

– A teraz resztę – powtórzył bezlitośnie.

– Pozwól mi chociaż zostać w rubaszce! – poprosiła. – Jest taka cienka i już prawie wyschła.

Ujrzała błysk czułości w jego ciemnobrązowych oczach.

– Jakże mnie wzrusza twoja nieśmiałość, to coś całkiem mi obcego. Ale ty przecież wywodzisz się z innego narodu. Kocham tę twoją nieśmiałość i szanuję cię. Zostań w rubaszce. Zadowolona?

– Dziękuję – uśmiechnęła się z ulgą. – Czy… wasze kobiety nie są takie przyzwoite?

– Ależ tak, tylko że te cnotliwe mieszkają nad Donem.

Rubaszka sięgała dziewczynie prawie do kolan, więc nie krępowało jej to, że jest bez spodni. Szarawary uszyte z grubego sukna suszyły się w słońcu.

– Nie będziesz musiała się rumienić z mojego powodu – rzekł Wasia. – Moje ubrania są z cieńszej tkaniny, więc nie będę ich zdejmował. No, może tylko koszulę.

Lisa skinęła głową zawstydzona. Wasyl rozwiesił mokre ubrania na gałęziach.

– Została ci blizna w boku po tej okropnej ranie – zauważyła Lisa.

Wasia odwrócił się do niej.

– Tak, pamiętasz, jak przemywałaś ją spirytusem? – rzekł ciepło. – Tak bardzo się bałaś, że zacznę pić. Gdybym cię wtedy posłuchał… Ciągle jeszcze czuję twe drżące palce dotykające mej skóry.

– O, ja także pamiętam to rozgrzane gorączką, palące ciało – uśmiechnęła się Lisa. – Pierwszy raz dotykałam mężczyzny.

Usiadł obok niej i podparł się łokciami. Nagle Lisa poczuła się znów małą dziewczynką. Wasyl był dojrzałym mężczyzną, na jego pooranej bruzdami twarzy, odbiły się ciężkie przeżycia i doświadczenia. Ona nie wiedziała o życiu nic, jego zaś świat niczym już nie mógł zaskoczyć.

– Wasyl… – zaczęła powoli.

Położył swą silną dłoń na jej dłoni.

– Słucham?

– Zostaniemy tutaj przez cały dzień, prawda? Aż zapadnie noc?

– Tak, na pewno nie krócej, a kto wie, czy nie dłużej – odpowiedział. – Całe wybrzeże stąd aż do Oczakowa penetrowane jest przez Tatarów. Nie przepłyniemy na brzeg za dnia.

Wreszcie odważyła się popatrzeć mu w oczy.

– Pewnie pomyślisz, że jestem niemądra – rzekła. – Ale chciałabym dotrzeć do osady szwedzkiej nie utraciwszy szacunku dla samej siebie.

Cofnął rękę i oparł głowę na podkulonych kolanach.

– A więc zamierzasz wrócić do swoich?

Uśmiechnęła się niepewnie.

– Gdzieś trzeba będzie pójść. Nie możemy przez całą wieczność pozostawać w stepie…

– Nie miałbym nic przeciwko temu – stwierdził. – Nie bój się! Nie zrobię nic wbrew twojej woli. Obiecałem czekać.

Lisa zagryzła wargi.

– Wbrew mojej woli? Właśnie w tym tkwi problem. Że… – umilkła.

Wasia podniósł głowę i spojrzał pytająco.

Odwróciła się, nie mogąc znieść jego wzroku.

– Czy dlatego nie chcesz, żebym cię pocałował? – spytał.

– Nie wiem. Po prostu nie wiem, jaka będzie moja reakcja. Ciągle mam w pamięci tamten pocałunek nad Dnieprem. I wstręt, jaki czułam potem do ciebie. Nie mówiłam ci o tym, ale wtedy targała mną nie tylko odraza. Pamiętam dziwne odrętwienie i falę ciepła, jaka przebiegła po moim ciele. Takie doznanie nie jest przeznaczone dla piętnastolatki. Nie chcę przeżywać tego powtórnie. Nie chcę ciebie znienawidzić – zakończyła bezradnie.

– Tym razem będzie inaczej – obiecał Wasyl cicho.

ROZDZIAŁ X

– Wasyl – szepnęła nieśmiało. – Tak niewiele wiem, boję się. Zrozum.

Wyprostował się z lekkim westchnieniem.

– Zgłodniałaś, najdroższa? – spytał.

– Jeszcze nie, a ty?

– Też nie. Liso, byłbym rad, gdybyś pozwoliła mi opowiedzieć trochę o sobie. Usłyszysz o mnie wiele złego, chcę cię na to przygotować.

Ułożyli się wygodnie w trawie z rękami pod głową, wpatrzeni w błękitne niebo. Wasia zaczął mówić, zrazu niepewnie, potem coraz śmielej. Starał się jej oszczędzić najbardziej drastycznych szczegółów, ale Lisa domyśliła się wszystkiego. Jedyne, co mogło go częściowo wytłumaczyć, to fakt, że działał pod wpływem alkoholu.

– Powiedz, czy ty musisz pić? Potrafiłbyś z tym skończyć?

– Tak. Piłem, żeby o tobie zapomnieć, i pewnie dlatego też wpadałem w taką furię. Ale teraz z tym koniec, i to wcale nie dlatego, że chcę cokolwiek na tobie wymusić.

– Dziękuję.

Wstała, bosa, odziana tylko w cienką rubaszkę, i podeszła do brzegu. Odetchnęła głęboko świeżym morskim powietrzem. Czuła, jak fala omywa jej stopy.

Kiedy myślała o tych niewinnych ludziach, którym Wasia zadał tyle bólu i cierpienia, o grabieżach, w których uczestniczył, o niepotrzebnym okrucieństwie, to jakby ktoś dźgał ją nożem w samo serce.

Wiedziała, że ani Kozacy, ani Tatarzy nie są aniołami, że niszczą i mordują, tu jednak chodziło o Wasię, miłość i tęsknotę jej życia.

Usłyszała, jego ostrzegawczy głos:

– Nie stój tak na brzegu, mogą cię dojrzeć ze skał.

Krokiem lunatyka wróciła na miejsce obok niego i położyła się w trawie.

– Pojmujesz, jak beznadziejna jest nasza egzystencja? – spytała zmęczona. – Ciebie otacza ludzka nienawiść, ja zaś zupełnie pozbawiona jestem korzeni. Czy ktoś w osadzie szwedzkiej w ogóle się o mnie martwi? Nie należę do nich. Ścigają nas Tatarzy, a my…

– Mamy siebie – rzekł cicho, ale ona potrząsnęła głową.

– Nie na takich warunkach. Świat nie zaakceptuje naszej miłości. Nawet religia nas nie łączy. Ja należę do kościoła luterańskiego, na dodatek przez cztery lata Tatarka usiłowała uczynić ze mnie muzułmankę. A ty? Zapewne jesteś grekokatolikiem?

– Byłem – odparł z goryczą. – Teraz jestem nikim.

Lisa przymknęła oczy. Pojęła, że jego wizyta w cerkwi na nic się nie zdała, i choć domyślała się tego wcześniej, to jednak z trudem przełknęła gorzką prawdę.

Ponieważ milczała, Wasia dodał:

– Istnieje nikła szansa, bym mógł na powrót zostać włączony do cerkwi. Jeśli jakaś osoba o dużym autorytecie poświadczy, że żałuję i pragnę się poprawić, wówczas moja sprawa zostanie rozpatrzona. Ale to może potrwać lata.

Lisa pochyliła głowę.

– Jaka straszna samotność bije z twych słów, Wasylu. Samotność i opuszczenie – szepnęła poruszona.

– Liso, przyrzekłem sobie, że już nigdy więcej nie popełnię niecnego czynu. Pojmujesz to?

– Gdybym nie była tego pewna, już dawno wskoczyłabym do morza i płynęła tak długo, aż zbrakłoby mi sił.

Tłumione cierpienie w jej głosie sprawiło mu ból, ale i wznieciło iskierkę nadziei.

– Wasylu, jaką mamy szansę ujść stąd z życiem? – spytała głucho.

– Szczerze mówiąc, nie wiem – odpowiedział, potwierdzając tym samym jej najbardziej pesymistyczne przewidywania.

– Jutro możemy już nie żyć – rzekła w zamyśleniu.

Odwrócił się do niej gwałtownie.

– Liso, nie mogę ci nic ofiarować. Nic prócz niebezpieczeństwa, niepewności, wstydu i hańby. Mój kościół nie udzieli nam sakramentu małżeństwa. Chcę jednak, byś wiedziała, że należymy do siebie, ty i ja. Jesteś moja, tak jak i ja jestem twój, ciałem i duszą. Świat tego nie zaakceptuje, ale my tworzymy jedność. Nie jestem w stanie zapewnić ci ceremonii kościelnej, ale mogę pogańską.

Lisa patrzyła szeroko rozwartymi oczami, jak ostrym nożem nacina lekko skórę na jej nadgarstku, a potem to samo czyni ze swoją ręką. Gdy położył swą dłoń na jej dłoni, ich krew się zmieszała.

– Tak – oznajmił krótko. – Nie obawiaj się. To nic nie zmieni między nami, nie będę ci się narzucał. Wiem, że wolałabyś ślub kościelny i Boże błogosławieństwo. Chciałem tylko, byś zrozumiała, że mam poważne zamiary.

Lisa patrzyła na strużkę-krwi spływającą po jej ręce aż do łokcia i poczuła, że ściska ją w gardle. Przełykała ślinę, by się nie rozpłakać, ale Wasia dostrzegł jej wzruszenie i twarz mu się ściągnęła, jakby i on z trudem powstrzymywał łzy.