Złożyła ubrudzone dłonie i modliła się gorąco jak nigdy dotąd.

Zbliżał się świt, a Kozak nie odzyskał przytomności. Lisa nazbierała gałęzi i kamieni i ułożyła wokół rannego. Miała nadzieję, że osłoni go w ten sposób przed groźnymi drapieżnikami i równie groźnymi Tatarami.

Odchodziła niechętnie. Nie miała ochoty opuszczać jedynego człowieka, który potrzebował jej pomocy.


Tego ranka Lisa spała znacznie dłużej niż zwykle i za karę musiała wykonać dwa razy tyle pracy. Ludzi w osadzie zdziwił jednak niezwykły blask jej oczu.

Kiedy zapadł zmrok, dziewczyna znów pośpieszyła nad Dniepr. Z drżeniem podeszła do „ogrodzenia” z kamieni i gałęzi, które poprzedniej nocy ułożyła wokół Kozaka.

Był tam nadal, tak jak się spodziewała. Jej oczy, choć przywykły do ciemności, z trudem rozróżniały szczegóły.

Czyż nie leży w trochę innej pozycji? A jedzenie? Kubek na mleko stoi pusty! To pewnie jakieś zwierzę, a może…?

W tej samej chwili ranny jęknął i obrócił się. Popatrzył na Lisę szeroko rozwartymi oczami i wykonał ruch, jakby chciał się obronić albo zaatakować dziewczynę.

Lisa zadrżała i potrząsnęła głową. Nie była w stanie wymówić słowa.

Leżącemu zabrakło sił, by uderzyć. Opadł bezradny i tylko spoglądał na nią z agresją w oczach.

– Nie bój się – powiedziała uspokajająco łamanym rosyjskim, którego nauczyła się w czasie długiej wędrówki z północy. – Jestem twoim przyjacielem.

Jego głos zabrzmiał chrapliwie i tak jak spojrzenie wyrażał wrogość.

– Czy to ty…?

Potaknęła żarliwie.

– To ja. Widziałam razem z moim wujem, jak Tatarzy ciebie torturowali, i wróciłam tu wczoraj w nocy.

– Usiądź! Nie widzę twojej twarzy. Kim jesteś?

Usadowiła się obok niego, już trochę pewniejsza, i odrzekła:

– Nazywam się Lisa.

– Lisa? Nic mi to nie mówi. – Miał poparzone usta i gardło i każde słowo wypowiadał z ogromnym wysiłkiem. W zamyśleniu przyglądał się dziewczynie. – Skąd się, na Boga, tu wzięłaś? – spytał po chwili zdziwiony. – Wprawdzie w ciemnościach nie widzę cię dokładnie, ale jeszcze nie spotkałem dziewczyny o tak jasnych włosach i cerze jak twoja. W okolicy Kijowa żyją potomkowie wikingów i oni mają włosy w takim samym kolorze, ale tu się ich nie spotyka. Pochodzisz stamtąd?

– Nie, nazywam się Lisa Koppers i mieszkam w osadzie szwedzkiej niedaleko stąd.

– Widziałem mieszkańców tej osady – powiedział marszcząc czoło. – Nie są tacy jak ty.

– Nie… – szepnęła Lisa zwiesiwszy głowę, a jej głos zdradzał, jak bardzo odczuwa swą odmienność.

Zapadła cisza. Kozak milczał, podejrzliwy i niepewny, dziewczyna zaś czekała, co powie.

– Dlaczego to zrobiłaś? Czemu mi pomogłaś? – przemówił wreszcie. – Gdybyś była młodą kobietą, zrozumiałbym twoje zainteresowanie, ale ty przecież jesteś jeszcze dzieckiem!

– Nie wiem – odrzekła cicho Lisa. – Po prostu musiałam. Wydawało mi się to konieczne.

– Potrzebujesz czegoś ode mnie? – Kozak najwyraźniej nie wierzył w ludzką bezinteresowność.

Popatrzyła na niego z przestrachem.

– Nie, nie, wcale nie! Ale ty byłeś sam, zupełnie sam wśród obcych.

Czujność w jego oczach z wolna znikała. Długo nie spuszczał z niej wzroku, jakby chciał przejrzeć ją na wylot.

– Jak masz na imię? – spytała po chwili.

– Wasyl.

– To znaczy, że wołają na ciebie Wasia, prawda?

– Tak.

Onieśmielona dziewczyna mówiła szeptem, jakby przepraszając, że w ogóle o coś pyta.

– Czy pochodzisz z Przepastnego Jaru?

– Tak. Wracałem do swoich, kiedy schwytali mnie Tatarzy. – W jego głosie zabrzmiał ostrzejszy ton.

– A twoje rany? – zainteresowała się Lisa. – Czy nie trzeba ich opatrzyć?

– Nie, zostaw je. Podaj mi lepiej coś do jedzenia, bo nie mogę zgiąć ręki.

Wasia nie rozczulał się ani nad sobą, ani nad innymi. Przywykł do twardego życia, które pozbawiło go wszelkich złudzeń. Ale Lisa cieszyła się ogromnie, że może komuś pomóc. Tak bardzo pragnęła coś znaczyć dla drugiego człowieka.

Wkładała mu do ust drobne kawałki jedzenia, ostrożnie i cierpliwie. Wargi Kozaka były spierzchnięte i zakrwawione, zęby zaś tak obolałe, że z trudem żuł i przełykał.

– Musisz zdobyć dla mnie spirytus! – zażądał nagle stanowczo.

– Nie, tego nie zrobię! Nie chcę! – zaprotestowała, patrząc na niego wielkimi, przestraszonymi oczami.

– Potrzebuję go, żeby oczyścić rany, ty głupia! – warknął zniecierpliwiony. – Postaraj się przynieść, jak przyjdziesz następnym razem.

– Spróbuję.

Nie okazał najmniejszej wdzięczności, ale Lisa i tak nie posiadała się ze szczęścia. Zaakceptował ją i rozmawiał jak z równą sobie. To jej wystarczało.

– Muszę już wracać – rzekła niespokojnie. – W osadzie niektórzy wstają na długo przed świtem. Czy jeszcze coś ci przynieść?

– Kiedy znów przyjdziesz?

– Jutro w nocy o tej samej porze.

– Nie wcześniej?

– Nie, wcześniej nie mogę.

– Czy mogłabyś posłać kogoś do Przepastnego Jaru z wiadomością, że tu jestem?

– Nie. Nie mam odwagi komukolwiek wspomnieć o tobie.

Próbował się uśmiechnąć, ale twarz wykrzywił mu grymas.

– Wyobrażam sobie. Nie tak dawno moi kompani splądrowali wasze miasteczko i zabrali stamtąd co nieco.

Oczy Lisy pociemniały.

– Dlaczego? Przecież my sami cierpimy niedostatek.

Nawet nie starał się odpowiedzieć.

Lisa upewniła się, czy Kozak ma w zasięgu ręki wszystko, czego potrzebuje, i odeszła.

Zatrzymała się nie opodal i odwróciwszy głowę popatrzyła w stronę skarpy, na której tle majaczył niewyraźny cień. Jej oczy lśniły czułością, a twarz rozjaśnił promienny uśmiech.


Tego dnia ciotka Lisy odkryła, że zniknął pled.

Dziewczyna pośpieszyła z wyjaśnieniami, ale brzmiały one dość nieprzekonująco.

– Zaplamiłam go, więc wzięłam nad rzekę, żeby uprać.

– Dlaczego nic nie powiedziałaś?

Oczy dziewczyny były puste, a blady uśmiech nic nie wyrażał.

– Gdzie jest pled?

– Nad rzeką. Rozłożyłam go na krzakach, ale chyba jeszcze nie wysechł.

Żona Jonasa nie spytała o nic więcej, bo w tej samej chwili rozgorzała bijatyka między jej dziećmi.

Lisa z żalem pomyślała, że będzie zmuszona zabrać Wasylowi przykrycie. Teraz biedak zmarznie…

Kiedy kolejnej nocy przyszła nad rzekę, ranny wyraźnie czuł się lepiej. Mógł już nawet siedzieć oparty o skarpę.

– Zdobyłaś spirytus? – spytał natychmiast, gdy zdyszana dobiegła do niego.

– Tak. Ukradłam sąsiadce z kredensu – zaśmiała się wesoło. – Ale niewiele tego jest. Bałam się wziąć więcej.

Wyrwał jej z ręki niewielką butelkę.

– Tu! Szybko, oczyść ranę, którą mam w boku!

– Och! – krzyknęła Lisa przerażona. – Wygląda okropnie!

– Pośpiesz się i nie trać czasu na pustą gadaninę. Skrzywił się z bólu, kiedy dezynfekowała mu ranę. Dziewczyna czuła pod palcami rozgrzaną gorączką skórę Kozaka i bijący od niego żar.

Spytała, czy ma więcej takich obrażeń, ale zapewnił ją, że pozostałe goją się dobrze.

Chwycił butelkę i wychylił łyk. Lisa wykonała gest, jakby chciała ochronić cenny płyn.

– Nie powinieneś pić… Spirytus jest ci potrzebny do czego innego. A ja nie mam odwagi zabrać sąsiadce więcej. A poza tym to nieładnie pić wódkę.

– Ech – skrzywił się szyderczo, ale odstawił butelkę. – Rzeczywiście jesteś wzorem wszelkich cnót, dziecino!

– Nie jestem dzieckiem. Wkrótce skończę piętnaście lat – rzekła urażona.

Uśmiechnął się.

– Sądziłem, że masz najwyżej dwanaście. Jesteś taka dziecinna.

Lisa spuściła wzrok. Właściwie powinna już była przywyknąć do nieprzyjaznych słów, a jednak tym razem poczuła się dotknięta.

Nagle Kozak spoważniał i wyciągnął rękę, by dotknąć jej włosów. Powoli przeczesywał je palcami.

– Strzeż się Tatarów – szepnął miękko.

Twarz Lisy się rozjaśniła.

– Wasyl, opowiedz trochę o sobie – odważyła się poprosić.

– Ech, zamknij się! – burknął, zły na siebie za tę chwilę słabości.

Lisa odwróciła głowę. Zapadła cisza, którą nieoczekiwanie przerwały słowa Kozaka:

– Niewiele mam do opowiadania. Moje życie jest piękne i swobodne, choć często cierpimy niedostatek. Grabimy i plądrujemy, walczymy z Tatarami i Rosjanami. Nieraz dokucza nam głód, a serca rozdziera żal za utraconą Ukrainą. Kiedy caryca wydała rozkaz przymusowego przesiedlenia naszego narodu, część Kozaków postanowiła ukryć się w Przepastnym Jarze. Garstka młodych chłopców, w tym i ja, z zapałem podążyła za nimi. Minęło parę lat, dorośliśmy, ale jaką mamy przed sobą przyszłość? Kilku ze starszyzny zostało popami w okolicznych osadach. Ale jak sądzisz? Czy ja nadaję się na pasterza ludzkich dusz?

Lisa nie mogła sobie wyobrazić Wasi, silnego, rosłego mężczyzny o nieokiełznanym temperamencie, w roli pobożnego popa.

– Kiedy Tatarzy mnie pojmali, mój koń zdołał uciec – ciągnął swą opowieść Kozak. – Pewnie dotarł już bezpiecznie do Przepastnego Jaru, bo nauczony jest wracać do domu, gdy ja tymczasem leżę tu bezradny.

Naraz ścisnął mocno nadgarstki Lisy. Dziewczyna przestraszyła się niebezpiecznych błysków w jego oczach.

– Liso, jasnowłosa dziewczyno o twarzy najpiękniejszej, jaką kiedykolwiek widziałem… Czy myślisz, że nie pojmuję, co dla mnie uczyniłaś? Ale pomyśl, jak się może czuć Kozak zaporoski całkowicie uzależniony od dziewczęcia tak kruchego, że silniejszy podmuch wiatru mógłby je porwać? Zastanów się!

Mówił coraz głośniej, z gniewem wyrzucając z siebie słowa. Lisa zadrżała.

– Wasia, proszę, nie złość się na mnie! Nie ty! Narwę ci kwiatów! Możemy w coś zagrać, znam mnóstwo gier w słowa, kamienie…

Odsunął ją od siebie.

– Kwiaty! Gry! – rzekł z politowaniem.

– Nie złość się, Wasia – prosiła żałośnie. – Przecież to nie ty mnie, ale ja potrzebuję ciebie!

Popatrzył na nią uważnie.

– Może to i racja – powiedział cicho. – Gdybym tylko mógł cię zobaczyć. Tutaj jest tak ciemno!

Lisa pośpiesznie zaczęła szukać czegoś w koszyku.

– Mam! – zawołała radośnie. – Przyniosłam ci krzesiwo. – Drżącymi dłońmi skrzesała iskrę i zapaliła pochodnię.

Długo patrzyli na siebie w blasku płomienia, nic nie mówiąc. Lisa ujrzała znów tę niezwykłą twarz, która nabrzmiała od sińców i ran. Ciemne wąskie oczy wpatrywały się w nią badawczo, a bił z nich niespotykany żar. Przeraziła ją siła i odwaga tkwiąca w egzotycznych rysach Kozaka. Ta twarz budziła grozę, było w niej coś demonicznego, ale i niezwykle pociągającego.

Trudno było określić wiek rannego. Wydawał się taki silny, dojrzały, lecz odznaczał się nieposkromionym, iście młodzieńczym temperamentem. Lisie wydawało się, że liczył sobie około dwudziestu lat.

Tak bardzo różnił się od niej, stanowił całkowite przeciwieństwo jej samej. Jak to się więc stało, że czuła się z nim tak mocno związana?

Zaskoczenie, jakie pojawiło się w jego spojrzeniu, zdziwiło dziewczynę.

– Ależ ty jesteś piękna! – szepnął. – Piękniejsza niż przypuszczałem. Te duże błękitne oczy, delikatne rysy… Sądziłem, że jedynie twoja dusza jest taka szlachetna i czysta.

Bezwiednie jedną ręką ujął ją pod brodę, a drugą pogładził po policzku. W jego oczach pojawiło się coś nowego: tkliwość i czułość.

– A przecież jesteś jeszcze dzieckiem… To niemożliwe, żebyś miała czternaście lat.

– Ależ tak! To prawda. Niedługo skończę piętnaście.

Zaśmiał się krótko.

– U nas czternastoletnie dziewczyny nie pamiętają już o swym dzieciństwie. Liso, nie pozwól, bym zapomniał, że twe spojrzenie wciąż jeszcze wyraża dziecięcą ciekawość i niewinność.

– O czym ty mówisz?

– Och, idź do diabła! – krzyknął nagle i odwrócił się na bok.

– Ale, Wasia, ja już nie jestem dzieckiem.

– Chcesz, bym traktował cię jak dorosłą?

– Oczywiście, że chcę!

– Nie wiesz, o czym mówisz – burknął ze złością. – Zgaś tę przeklętą pochodnię i wracaj do domu, smarkulo!

Wokół nich znów zapadły ciemności.

– Przyjdę jutro wieczorem – powiedziała spłoszona. – Jeśli chcesz…

– Czy chcę? – warknął. – A mam jakiś wybór? Nie mogę przecież stanąć na poparzonych stopach ani czołgać się na kolanach.

Było jej przykro, że musi zabrać mu pled, ale Wasyl zapewnił ją, że noce są ciepłe.

Lisa wypłukała w Dnieprze plamy z krwi i zabrała koc do domu. Miała nadzieję, że ciotka nic nie zauważy.

Następnego dnia ciotka zwróciła jedynie uwagę na zmęczone oczy dziewczyny i jej ciągłe ziewanie.

Po ciężkim pracowitym dniu, kiedy cała rodzina zapadła w mocny sen, Lisa znów wymknęła się nie zauważona przez nikogo i pobiegła nad rzekę. Z takim samym gorączkowym pośpiechem jak w poprzednie wieczory.

ROZDZIAŁ II

Na widok nadchodzącej Lisy Wasia uniósł się na łokciach i rzucił z irytacją:

– Spóźniłaś się!