Wszedł tak głęboko, że aż-jęknęła. Wystarczyłby najmniejszy sygnał, a kochałby się z nią, ale nie chciała tego. Nie chciała rozkoszy.

Czuła, jak jego koszula wilgotnieje od potu. Zachowywał się, jakby chciał ukarać oboje. Z trudem doczekała jego orgazmu. Po wszystkim usiłowała skupić się na myślach o dziecku, ale pragnęła tylko jednego – uciec stąd.

Minęło kilka sekund, zanim z niej wyszedł. Odsunął się powoli, pozwolił, by stanęła na własnych nogach.

Z trudem utrzymały jej ciężar. Unikała jego wzroku. Nie mogła pogodzić się z myślą, że zrobiła to po raz drugi.

– Różyczko…

– Przepraszam. – Podniosła torebkę i rzuciła się do drzwi. Wybiegła na korytarz w podartym żakiecie, z wilgotnymi udami.

Zawołał ją, zawołał tym głupim imieniem, na które wpadła w knajpie. Nie pozwoli, by za nią poszedł i zobaczył, jak traci panowanie nad sobą, więc nie odwracając się, pomachała mu na pożegnanie. Arogancko, jakby chciała powiedzieć/ „Na razie, dupku. Nie dzwoń, sama się zgłoszę".

Drzwi zatrzasnęły się z hukiem.

Zrozumiał.

Rozdział piąty

Następnego wieczoru Cal siedział w kabinie samolotu, wiozącego drużynę z powrotem do Chicago. Zgaszono już światła, większość zawodników spała albo słuchała muzyki w słuchawkach. Cal rozmyślał.

Kostka bolała go po kontuzji, której doznał w czwartej ćwiartce. Kevin go zastąpił, trzy razy atakował, spieprzył dwie okazje i w ostatniej chwili zdobył zwycięski punkt.

Kontuzje zdarzały mu się coraz częściej: wybity bark w czasie obozu treningowego, rozległy siniak na udzie w zeszłym miesiącu, a teraz to. Lekarz orzekł, że to poważne skręcenie, więc nie będzie trenował w tym tygodniu. Miał trzydzieści sześć lat i starał się nie myśleć, że nawet Montana wycofał się w wieku lat trzydziestu ośmiu. Starał się także zapomnieć, że powrót do formy zajmuje mu coraz więcej czasu. Oprócz kostki bolały go kolana, żebra dawały o sobie znać, a w biodro ktoś chyba wbił rozżarzony pręt. Większą część nocy spędzi w gorącej wannie.

Kontuzja kostki i incydent z Różyczką popsuły mu weekend. Dobrze, że już po wszystkim. Cały czas nie mógł uwierzyć, że nie użył prezerwatywy. Nawet jako nastolatek nie popełnił takiego głupstwa. Najbardziej drażnił go fakt, że pomyślał o tym dopiero po jej wyjściu. Tak, jakby na sam jej widok pożądanie zajęło miejsce rozumu.

Może dostał o jeden raz za dużo w głowę, bo miał wrażenie, że traci rozum. Gdyby chodziło o jakąkolwiek inną kobietę, nie wpuściłby jej do pokoju. Za pierwszym razem był pijany, ale teraz nie miał nic na swoje usprawiedliwienie. Pragnął jej, więc ją wziął, i tyle.

Nie wiedział nawet, co go w niej pociąga. Jedną z zalet zawodu piłkarza jest możliwość wyboru, a on zawsze wybierał najmłodsze i najładniejsze. Chociaż twierdziła, że jest inaczej, ma co najmniej dwadzieścia osiem lat, a takie kobiety nigdy go nie pociągały. Lubił młode, świeże, o jędrnych, pełnych piersiach i nadąsanych ustach.

Różyczka pachniała wanilią. I do tego te zielone oczy. Nawet gdy kłamała, patrzyła mu prosto w oczy. Nie przywykł do tego. Lubił kobiety o uwodzicielskim spojrzeniu, trzepoczące rzęsami, a Różyczka patrzyła szczerze i uczciwie. Co za ironia losu, zważywszy, że nie była wcale ani uczciwa, ani szczera.

Rozmyślał całą drogę do Chicago i cały następny tydzień. Fakt, że nie mógł trenować, bynajmniej nie poprawił mu humoru. W piątek jego słynna samodyscyplina okazała się zgubna: powstrzymał wszystko, tylko nie atak przeciwników z Denver.

Gwiazdy grały w półfinałach mistrzostw. Grał, mimo kontuzji, które jednak wpłynęły na jego postawę. Denver wygrało dwadzieścia dwa do osiemnastu.

Piętnasty sezon Cala Bonnera dobiegł końca.

Marie, sekretarka, którą Jane dzieliła z dwójką innych pracowników college'u Newberry, podała jej plik różowych karteczek:

– Dzwonił doktor Nguyen z Fermi, prosi o kontakt przed czwartą, a doktor Davenport zaplanował spotkanie wydziału na środę.

– Dzięki, Marie.

Sekretarka miała jak zwykle skwaszoną minę, ale Jane najchętniej wy-ściskałaby ją i wycałowała. Miała ochotę tańczyć, śpiewać, skakać pod sufit, a potem puścić się biegiem przez cały college i krzyczeć na całe gardło, że jest w ciąży.

– Musisz mi przekazać sprawozdania przed piątą.

– Dobrze – odparła. Pokusa podzielenia się radosną nowiną była niemal nie do odparcia, ale… jest dopiero w piątym tygodniu, a Marie to nadęta nudziara, i w ogóle jest za wcześnie, by komukolwiek mówić.

Jedna osoba znała jednak prawdę. Jane poczuła niepokój, wchodząc do swojego gabinetu. Dwa dni temu Jodie Pulanski odwiedziła ją niespodziewanie i od razu zauważyła książki o ciąży i pielęgnacji niemowląt na stoliku. Oczywiście Jane nie mogłaby ukrywać swojego stanu w nieskończoność, nie miała zresztą takiego zamiaru, niepokoiła się jednak, że musi polegać na dyskrecji tak samolubnej osoby… zwłaszcza co do okoliczności poczęcia dziecka.

Jodie co prawda przysięgła, że zabierze tajemnicę do grobu, ale Jane nie ufała jej zbytnio. Ponieważ jednak dziewczyna wydawała się szczerze zadowolona i naprawdę zdecydowana dochować tajemnicy, Jane doszła do wniosku, że nie ma powodu do zmartwień i w błogim nastroju włączyła komputer.

Otworzyła internetową stronę biblioteki w Los Alamos, żeby się przekonać, czy od wczoraj pojawiły się jakieś nowe publikacje. Robiła to automatycznie, jak wielu fizyków na całym świecie. Zwykli ludzie zaczynają dzień od lektury gazety, a naukowcy od wizyty w bibliotece w Los Alamos.

Tego ranka jednak przyłapała się na rozmyślaniu o Calu Bonnerze, zamiast o nowych publikacjach. Jodie powiedziała, że w lutym Cal podróżuje po całym kraju, wypełniając zobowiązania reklamowe, zanim na początku marca uda się do Karoliny Północnej. Przynajmniej nie musi się obawiać, że wpadnie na niego na ulicy.

Ta myśl powinna stanowić pocieszenie, a budziła niepokój. Jane skupiła się na monitorze, ale nie mogła odczytać nawet jednego słowa. W wyobraźni urządzała już pokój dziecinny.

Będzie żółty, z tęczą na suficie. Uśmiechnęła się rozmarzona. Jej dziecko będzie dorastało w otoczeniu piękna.

Jodie była wściekła. Chłopcy obiecali jej noc z Kevinem Tuckerem, jeśli dostarczy prezent na urodziny Cala. Tymczasem mamy koniec lutego, czyli minęły trzy miesiące, a nadal nie wywiązali się z umowy. Humoru nie poprawiał Jodie widok Tuckera flirtującego z jej koleżanką.

Melvin Thompson wynajął całą knajpę i zjawili się wszyscy gracze, którzy jeszcze przebywali w mieście. Jodie oficjalnie była jeszcze w pracy, ale co chwila popijała z cudzych szklanek, więc była już na tyle wstawiona, że zdobyła się na odwagę, by poważnie porozmawiać z Juniorem Duncanem. Było już po północy. Grał w bilard z Gerrnaine'em Clarkiem.

– Musimy pogadać, Junior.

– Później, Jodie. Nie widzisz, że gramy?

Najchętniej wyrwałaby mu kij i połamała na głowie, ale na tyle się jeszcze nie upiła.

– Chłopaki, obiecaliście mi coś, ale nadal nie dostałam koszulki z dwunastką. Może wy zapomnieliście, ja nie.

– Mówiłem już, że nad tym pracujemy. – Spudłował. – Cholera.

– Powtarzacie to od trzech miesięcy. Już wam nie wierzę. Ilekroć chcę z nim pogadać, traktuje mnie jak powietrze.

Junior odsunął się, żeby Germaine mógł uderzyć. Ku radości Jodie był trochę nieswój.

– Widzisz, Jodie, Kevin sprawia nam pewne kłopoty.

– Chcesz powiedzieć, że nie chce iść ze mną do łóżka?

– Nie o to chodzi. Po prostu spotyka się z innymi kobietami i sprawy się pogmatwały. Wiesz co? Mam pomysł. Może umówimy cięż Royem Rawlinsem albo Mattem Truate?

– Zwariowałeś. Gdybym chciała rezerwowych, miałabym ich dawno temu. -Skrzyżowała ręce na piersiach. – Zawarliśmy umowę: znajdę wam dziwkę na urodziny Bombera, a wy załatwicie mi Kevina. Ja dotrzymałam mojej części.

– Nie do końca.

Przeciągły głos z południowym akcentem przyprawił ją o gęsią skórkę. Odwróciła się i napotkała spojrzenie jasnych oczu Bombera.

Skąd się wziął? Kiedy go ostatnio widziała, dwie blondynki usiłowały go poderwać przy barze. Co tu robi?

– Nie znalazłaś dziwki, prawda, Jodie?

Zwilżyła usta językiem.

– Nie wiem, o co ci chodzi.

– Chyba jednak wiesz. – Podskoczyła, czując jego silne ręce na ramieniu. – Chłopaki, wybaczcie nam, Jodie i ja wyjdziemy na dwór, musimy pogadać w cztery oczy.

– Zwariowałeś? Jest cholernie zimno!

– Nie zajmie nam to dużo czasu. – Nie czekał, co powie, po prostu pociągnął ją w stronę tylnych drzwi.

Przez cały dzień ostrzegano w radio, że temperatura spadnie grubo poniżej zera. Ich oddechy zamieniały się w siwe obłoczki. Jodie zadrżała, co Cal przyjął z ponurą satysfakcją. W końcu uzyska odpowiedź na wszystkie nurtujące go pytania.

Tajemnice, wszystko jedno, czy na boisku, czy w życiu prywatnym, zawsze go denerwowały. Z jego doświadczenia wynikało, że za każdą kryje się nieczysta sprawa, a tego nie lubił.

Wiedział, że mógłby przycisnąć chłopaków, ale nie chciał, by się zorientowali, jak wiele myślał o Różyczce. Dopiero kiedy podsłuchał rozmowę Juniora z Jodie, wpadł na pomysł, żeby pogadać właśnie z nią.

Bez względu na to, jak się starał, nie potrafił zapomnieć o tej dziewczynie. W najdziwniejszych momentach łapał się na tym, że się o nią martwi. Kto może wiedzieć, do ilu drzwi pukała z bajeczkami o ARS i doradcach duchowych? Równie dobrze mogła teraz zabawiać Bearsów; cały czas się głowił, na kogo teraz poluje.

– Kim ona jest, Jodie?

Miała na sobie skąpy strój hostessy: obcisłą bluzeczkę i króciutką spódniczkę. Już szczękała zębami.

– Dziwką.

Jakąś cząstka jego mózgu podpowiadała, by zadowolił się tym wyjaśnieniem. Może ładuje się w coś, o czym wolałby nie mieć pojęcia? Jednak jedną z przyczyn, dla których był tak dobrym graczem, było instynktowne wyczuwanie niebezpieczeństwa, a teraz, nie wiadomo dlaczego, włosy na karku stanęły mu dęba.

– Zalewasz, Jodie, a ja nie lubię, kiedy ktoś robi ze mnie balona. – Puścił ją, ale jednocześnie przysunął się bliżej, tak że nie mogła uciec, uwięziona między nim a ścianą.

Unikała jego wzroku.

– Poznałam ją kiedyś, dobra?

– Nazwisko.

– Nie mogę… Nie mogę, obiecałam.

– To błąd.

Rozcierała ramiona, szczękała zębami.

– Cal, strasznie tu zimno.

– Nie czuję.

– Ona… Jane. Wiem tylko tyle.

– Nie wierzę.

– Cholera! – Rzuciła się na bok, chcąc go wyminąć, ale zablokował jej drogę. Wiedział, że się go boi, i dobrze. Szybciej powie.

– Jane i jak dalej?

– Zapominałam. – Zadarła głowę do góry.

Denerwował go jej upór.

– Przebywanie w pobliżu chłopaków dużo dla ciebie znaczy, prawda? Zerknęła na niego nieufnie.

– Może.

– Nie może, tylko na pewno. To jedyna ważna rzecz w twoim żałosnym życiu. I wiem, że byłabyś wściekła, gdyby żaden z graczy nie zajrzał już do tej knajpy. Gdyby żaden nie chciał z tobą rozmawiać, nikt, nawet rezerwowi.

– Wiedział, że ma ją w garści, ale jeszcze się nie poddała.

– To miła kobieta, przechodzi kryzys. Nie chcę jej skrzywdzić.

– Nazwisko!

Zawahała się, aż wreszcie uległa:

– Jane Darlington. -Słucham dalej.

– Wiem tylko tyle – powtórzyła uparcie. Obniżył głos do ledwie słyszalnego szeptu:

– Ostrzegam cię po raz ostatni. Powiedz wszystko co wiesz, bo inaczej nie odezwie się do ciebie żaden zawodnik.

– Jesteś wredny. Milczał i czekał. Energicznie tarła ramiona.

– Wykłada fizykę w Newberry.

Spodziewał się wielu rzeczy, ale to nawet nie przyszło mu do głowy.

– Profesorka?

– Tak. I pracuje w laboratorium, nie pamiętam w którym. Jest bardzo mądra, ale… zna niewielu facetów i… nie miała nic złego na myśli.

Im więcej się dowiadywał, tym bardziej włosy stawały mu dęba.

– Dlaczego ja? I nie mów, że zalicza wszystkich z drużyny po kolei, bo wiem, że to nieprawda.

Trzęsła się z zimna.

– Obiecałam, zrozum. Tu chodzi o całe jej życie.

– Powoli tracę cierpliwość.

Obserwował, jak walczy w niej chęć ochrony przyjaciółki i troska o własną skórę. Wiedział, co zwycięży, jeszcze zanim otworzyła usta.

– Chciała mieć dziecko! I nie życzyła sobie, żebyś się dowiedział.

Przeszył go dreszcz, który nie miał nic wspólnego z zimnem na dworze.

Obserwowała go niepewnie.

– Nie obawiaj się, nie stanie ci na progu z dzieckiem na ręku. Ma dobrą pracę, jest mądra. Zapomnij o tym i już.

Z trudem zaczerpnął powietrza.

– Chcesz powiedzieć, że jest w ciąży? Że wykorzystała mnie, żeby zajść w ciążę?

– No tak, ale to właściwie nie jest twoje dziecko. To tak, jakbyś był dawcą spermy. W każdym razie ona tak uważa.

– Dawca spermy? – Czuł, że zaraz pęknie mu głowa. Nie znosił stabilizacji, nie mieszkał nawet w jednym miejscu przez dłuższy czas. A teraz okazało się, że spłodził dziecko. Z trudem zachował panowanie nad sobą. – Dlaczego ja? Dlaczego wybrała akurat mnie?