Nie chciał dłużej o tym myśleć. Później się tym zajmie. Na razie obchodzi go tylko zemsta. Może to trochę potrwa, ale prędzej czy później zrani ją tak, że popamięta go po wsze czasy.

Na dzień przed ślubem Jane była tak zdenerwowana, że nie była w stanie przełknąć ani kęsa, nie mogła zmrużyć oka.

Uroczystość okazała się krótka i przygnębiająca. Odbyła się w Wisconsin, w urzędzie stanu cywilnego. Trwała niecałe dziesięć minut. Nie było kwiatów, przyjaciół, całusów.

Po uroczystości Brian Delgado, prawnik Cala, oznajmił, że Cal wraca do Karoliny Pomocnej za niecały tydzień i będzie się z nią porozumiewał przez swojego prawnika, czyli przez Briana. Cal ograniczył się do wypowiedzenia formuły przysięgi małżeńskiej.

Odjechali osobnymi samochodami, tak samo jak przybyli. Zanim dojechała do domu, kamień spadł jej z serca. Już po wszystkim. Zobaczy go dopiero za kilka miesięcy.

Niestety, nie doceniła „Chicago Tribune". Dwa dni po ślubie dziennikarz działu sportowego, poinformowany przez anonimowego urzędnika z Wisconsin, opisał cichy ślub napastnika wszechczasów i doktor Jane Darlington, powszechnie szanowanej pani profesor z college'u Newberry.

Środki masowego przekazu oszalały na ich punkcie.

Rozdział szósty

Nigdy ci tego nie daruję – syknęła Jane zapinając pas w samolocie. – Bądź łaskawa sobie przypomnieć, kto do kogo przyszedł z różową kokardą na szyi. – Cal wsadził bilety do kieszeni koszuli i usiadł koło niej. Wyczuwała jego wrogość każdym nerwem. Nie przypominała sobie, by kiedykolwiek doświadczyła takiej nienawiści.

Był poniedziałek, pięć dni po ich ślubie, ale wszystko się zmieniło. Stewardesa obsługująca pasażerów pierwszej klasy podeszła do nich, więc chwilowo przestali się kłócić, co robili bezustannie, odkąd „Tribune" przed trzema dniami opublikowała o nich artykuł. Podała im kieliszki z szampanem.

– Wszystkiego najlepszego! Cała załoga się cieszy, że lecą państwo z nami! Kibicujemy Gwiazdom, więc bardzo nas ucieszyła wiadomość, że pan się ożenił.

Jane uśmiechnęła się z trudem i wzięła kieliszek szampana.

– Dziękujemy.

Cal milczał.

Sam widok jego uparcie zaciśniętych ust wyprowadzał ją z równowagi. Jeśli ten człowiek kiedykolwiek splamił się logicznym myśleniem, starannie ten fakt ukrywał. Przy nim czuła się jak skarbnica wszelkiej wiedzy.

– Weź to. – Podała mu swój kieliszek szampana, ledwie stewardesa się oddaliła.

– Niby czemu?

Stewardesa obrzuciła Jane badawczym wzrokiem: była ciekawa, co za kobieta usidliła najbardziej pożądanego kawalera w Chicago. Jane powoli przyzwyczajała się do zaskoczenia na twarzach tych, którzy widzieli ją po raz pierwszy. Najwyraźniej spodziewali się, że żona Cala Bonnera będzie wyglądała jak modelka z katalogu z bielizną. Żakiet z wielbłądziej wełny, beżowe spodnie i brązowa jedwabna bluzka Jane zupełnie nie pasowały do tego wizerunku. Nosiła ubrania doskonałej jakości, ale konserwatywne. Odpowiadał jej styl klasyczny i nie miała zamiaru tego zmieniać.

Zaplotła włosy w luźny francuski warkocz; lubiła tę fryzurę. Co prawda jej przyjaciółka Caroline powtarzała, że jest zbyt staroświecka, ale przyznawała też, że podkreśla delikatne rysy Jane. Nosiła skromną biżuterię: malutkie złote kolczyki i prostą złotą obrączkę, którą prawnik Cala kupił tuż przed ślubem. Wyglądała bezsensownie na jej palcu, więc starała się jej nie zauważać.

Poprawiła okulary, rozmyślających o powszechnie znanej skłonności Cala do młodych dziewcząt. Pewnie byłby o wiele bardziej zadowolony, gdyby zjawiła się na lotnisku w spódniczce mini i obcisłej bluzeczce. Zastanawiała się, co by się stało, gdyby odkrył, ile naprawdę ma lat.

– Bo jestem w ciąży i nie mogę pić – odpowiedziała. – A może chcesz, żeby wszyscy dowiedzieli się także i o tym?

Łypnął na nią groźnie, wychylił szampana jednym haustem i oddał jej pusty kieliszek.

– Ani się obejrzę, a zrobisz że mnie alkoholika.

– Pewnie niewiele potrzeba, zważywszy, że ilekroć cię widziałam, miałeś drinka w dłoni.

– Gówno wiesz.

– Nie ma co, wspaniałe słownictwo. Wyrafinowane.

– Przynajmniej nie gadam, jakbym połknął słownik. Długo ci się będą odbijały te mądre słowa?

– Nie wiem, ale niewykluczone, że jeśli będę mówiła bardzo, bardzo powoli, uda ci się co nieco zrozumieć.

Zdawała sobie sprawę, że takie potyczki to dziecinada, ale uznała, że lepsze to niż wrogie milczenie. W takiej sytuacji wpadała w panikę i nerwowo szukała drogi ucieczki. Cal zdawał się za wszelką cenę unikać kontaktu fizycznego, jakby się obawiał, że wystarczy byle dotknięcie i straci panowanie nad sobą. Nie lubiła się bać. Zwłaszcza wtedy, gdy popełniła błąd. Postanowiła odpowiadać agresją na atak. Nie okaże strachu, niech się dzieje co chce.

Zszargane nerwy okazały się tylko początkiem serii katastrof, które nastąpiły po ich ślubie. W piątek, dwa dni po ceremonii, zjawiła się w Newberry, gdzie czekała na nią armia dziennikarzy. Zasypywali ją pytaniami, podsuwali mikrofony pod nos. Przepychała się gorączkowo przez tłum i dopadła do swojego gabinetu, gdzie Marie na powitanie posłała jej spojrzenie pełne podziwu i wręczyła plik karteczek z wiadomościami. Wśród nich była także informacja od Cala z prośbą o telefon.

Zastała go w domu, ale uciął jej pytania groźnym warknięciem i przeczytał oświadczenie prasowe, dzieło jego prawnika. Według niego Cal i Jane poznali się przed kilkoma miesiącami przez wspólnego znajomego, a decyzję o małżeństwie podjęli pod wpływem impulsu. Dalej wymieniono szczegółowo jej osiągnięcia naukowe i podkreślono, jak Cal szczyci się naukowym dorobkiem żony. Jane zbyła to ironicznym uśmiechem. Oświadczenie kończyła informacja, że młoda para uda się na długi miesiąc miodowy do rodzinnego miasteczka Cala, Salvation w Karolinie Północnej.

– To niemożliwe! Mam zajęcia, nigdzie nie jadę! – wybuchła Jane. Jego pogarda dosięgła ją nawet poprzez kabel telefoniczny.

– Dzisiaj weźmiesz ten, no, jak to się nazywa… urlop bezpłatny.

– O, nie.

– W college'u mówią co innego.

– O co ci chodzi?

– Zapytaj szefa. – Z łomotem odłożył słuchawkę.

Natychmiast udała się do gabinetu dyrektora, doktora Williama Davenporta, dziekana wydziału fizyki college'u Newberry. Tam dowiedziała się, że Cal przekazał znaczną darowiznę na rzecz college'u jako wyraz wdzięczności, że zgadzają się dać jego żonie bezpłatny urlop w trakcie roku szkolnego. Poczuła się bezradna i upokorzona. Wystarczył jeden czek i przejął kontrolę nad jej życiem.

Stewardesa zbierała kieliszki. Ledwie odeszła, Jane wyładowała złość na Calu.

– Nie miałeś prawa wsadzać nosa w moją karierę.

– Daruj sobie, pani profesor. Kupiłem ci kilka miesięcy wakacji. Powinnaś być mi wdzięczna. Gdyby nie ja, nie miałabyś tyle czasu na badania.

Zdecydowanie za dużo o niej wie. Bardzo jej się to nie podobało. Rzeczywiście, dzięki takiej ilości wolnego czasu będzie mogła skuteczniej zająć się badaniami dla Laboratorium Preeze, ale nie przyzna się do tego za żadne skarby. Jej komputer już jechał do Karoliny Północnej. Nawet nie zauważy, że pracuje gdzie indziej, nie w domu. W innych okolicznościach nie posiadałaby się z radości, mając tyle wolnego czasu. Niestety, w innych okolicznościach nie musiałaby go spędzać w towarzystwie Cala Bonnera.

– W laboratorium pracowałoby mi się o wiele lepiej niż w domu.

– Nie, gdyby czatowała na ciebie zgraja reporterów, ciekawych, dlaczego najsłynniejsi nowożeńcy miasta mieszkają w dwóch różnych stanach. -Spojrzał na nią pogardliwie. – Co roku o tej porze jadę do Salvation i siedzę tam aż do obozu szkoleniowego w lipcu. Może twój wielki mózg wyprodukuje jakiś sensowny powód, dla którego miałbym tam nie przywozić świeżo poślubionej żony.

– Nie rozumiem, czemu chcesz przedstawić taką oszustkę jak ja swojej rodzinie. Powiedz im prawdę.

– Widzisz, oni w przeciwieństwie do ciebie nie umieją kłamać, i prawda w krótkim czasie rozeszłaby się po miasteczku, a potem po całym kraju. Naprawdę chcesz, żeby dzieciak wiedział, jak się poznaliśmy?

Westchnęła.

– Nie. I nie mów o nim „dzieciak". – Po raz kolejny zastanawiała się, czy urodzi chłopca, czy dziewczynkę. Nie zdecydowała jeszcze, czy będzie chciała poznać wyniki USG.

– Zresztą moja rodzina wiele przeszła podczas ostatnich miesięcy i nie mam zamiaru narażać ich na dalsze przykrości.

Przypominała sobie, co mówiła Jodie: bratowa Cala i jej synek zginęli w wypadku samochodowym.

– Bardzo mi przykro. Ale ilekroć zobaczą nas razem, domyśla się, że coś jest nie tak.

– Tu akurat nie ma problemu, bo będziesz spędzała z nimi jak najmniej czasu. Przedstawię cię, powiem kim jesteś, i tyle. Nie licz na rodzinną zażyłość. I jeszcze jedno. Gdyby cię pytali, ile masz lat, nie mów, że dwadzieścia osiem. W najgorszym wypadku przyznaj się do dwudziestu pięciu.

Boże, co się będzie działo, gdy się dowie, że ma tych lat trzydzieści cztery?

– Nie mam zamiaru kłamać.

– Nie pojmuję, dlaczego. Dotychczas nie miałaś takich oporów.

Starała się nie myśleć o wyrzutach sumienia.

– Nikt nie uwierzy, że mam dwadzieścia pięć lat. Nie zrobię tego.

– Pani profesor, dobrze ci radzę, nie wkurzaj mnie jeszcze bardziej. I jeszcze jedno: nie masz przypadkiem szkieł kontaktowych, żebyś nie nosiła cały czas tych belferskich okularów?

– To szkła dwuogniskowe. – Nie wiadomo dlaczego, podzielenie się z nim tą informacją wprawiło ją w doskonały humor.

– Dwuogniskowe!

– Z niewidzialną linią podziału na środku. Górna część to zwykłe szkła, a dolna – to soczewki powiększające. Wiesz, nosi je wiele osób w średnim wieku.

Nie wiadomo, jaką niemiłą odpowiedź szykował Cal, bo w tej chwili potężny mężczyzna szturchnął go podręcznym bagażem. Jane obserwowała go zafascynowana. Na dworze jest zero stopni, a facet paraduje w nylonowej koszulce bez rękawów, pewnie po to, żeby pochwalić się muskułami.

Cal zauważył jej zainteresowanie.

– r Tam, skąd pochodzę, nazywamy takie koszulki ubraniem damskich bokserów.

Zapomniał, że nie rozmawia z jedną ze swoich głupiutkich przyjaciółek. Uśmiechnęła się słodko.

– No popatrz, a myślałam, że tam, skąd pochodzisz, wszyscy je nosicie.

Ściągnął brwi w pionową kreskę.

– Pani profesor, nie masz zielonego pojęcia, co się robi tam, skąd pochodzę, ale wkrótce się przekonasz.

– Hej, Cal, przepraszam, że wam przeszkadzam, ale mój dzieciak oszaleje z radości, jeśli dostanie twój autograf. – Biznesmen w średnim wieku podsunął notes i pióro. Cal podpisał się, ale po chwili zjawił się następny chętny, i kolejny… Kolejka fanów skończyła się dopiero, gdy stewardesy poleciły zapiąć pasy przed startem. Jane zaskoczyło, jak uprzejmie Cal odnosił się do wielbicieli.

Skorzystała z okazji i zagłębiła się w lekturze artykułu na temat produktów rozkładu sześciokwarkowego atomu wodoru. Niestety, wobec gruntownych zmian w swoim życiu nie była w stanie skupić się na fizyce kwantowej. Właściwie powinna była odmówić i nie jechać z nim do Salvation, ale prasa nie dałaby jej spokoju, a to mogłoby odbić się negatywnie na przyszłości dziecka. Nie mogła ryzykować.

Przede wszystkim nie wolno dopuścić, by ktokolwiek poznał trywialną prawdę o ich pierwszym spotkaniu. Nie przejmowała się tak bardzo własnym upokorzeniem, ale wolała nawet nie myśleć, jakie szkody mogłoby to wyrządzić w psychice dziecka. Obiecała sobie, że będzie się kierowała wyłącznie dobrem dziecka, i dlatego zgodziła się na ten wyjazd.

Poprawiła okulary i ponownie skupiła się na lekturze. Czuła, że Cal obserwuje ją kątem oka i doszła do wniosku, że czasami lepiej nie mieć zdolności telepatycznych – wolała nie wiedzieć, co mu chodzi po głowie.

Dwuogniskowe! Boże, jak on nie znosi tych okularów. W myślach wyliczał skrupulatnie wszystko, co mu się w niej nie podoba. Doszedł do wniosku, że nawet pomijając kwestię jej charakteru, lista jest doprawdy imponująca.

Wszystko w niej było zbyt poważne. Poważne miała nawet włosy. Dlaczego nie rozpuści tej cholernej miotły? Miały świetny kolor, to musiał przyznać. Znał kilka dziewczyn o takich włosach, tylko że ich odcienie wyczarował fryzjer, a włosy Jane Darlington to dzieło natury.

Z wyjątkiem małego niesfornego loczka, który wymykał się z fryzury i układał w literę S przy uchu, była to kobieta śmiertelnie poważna. Poważne ciuchy, poważne włosy. Za to fantastyczna skóra. Nikt go jednak nie przekona do tych wielkich, belferskich dwuogniskowych. Wyglądała w nich na swoje dwadzieścia osiem lat.

Nadal nie mieściło mu się w głowie, że się z nią ożenił. Co innego jednak miałby zrobić, nie tracąc szacunku do samego siebie? Pozwolić, by jego dzieciak dorastał bez ojca? Po tym, jak go wychowano, to w ogóle nie wchodziło w grę.

Usiłował poczuć dumę, że postąpił właściwie, ale czuł tylko gniew. Nie chciał się żenić, do cholery! Z nikim! A zwłaszcza z zarozumiałą suką o fałszywym sercu.